Franciszek kontra Opus Dei. Czy papież rozwiąże ortodoksyjną instytucję?

W popkulturze i w mediach uchodzi za współczesną katolicką wersję masonerii, działającą na granicy moralności. Jakie są rzeczywiste wpływy Opus Dei?

27.08.2023

Czyta się kilka minut

Czy koniec zwieńczy dzieło
Prałat Opus Dei ks. Fernando Ocáriz Braña (pierwszy z lewej) na prywatnej audiencji u papieża Franciszka, Watykan, listopad 2021 r. / IPA / ABACA / FORUM

Prałatura personalna Opus Dei de facto przestała istnieć i straciła członków świeckich” – przekonuje na łamach włoskiego portalu „Settimana News” włoski teolog ks. Giancarlo Rocca. Podobnymi sugestiami sypią komentatorzy z konserwatywnych nurtów ­Kościoła.

Odpowiedź samego Opus Dei jest o wiele ostrożniejsza. „Zmiany, które proponuje papież, nie są aż tak radykalne. Prałatura Opus Dei nadal istnieje i będzie istnieć oraz spełniać swoją misję w wierności temu charyzmatowi, jaki przekazał nam Założyciel, pozostaje też prałaturą personalną, a nie stowarzyszeniem kleryckim” – komentuje w rozmowie z KAI ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski, wikariusz regionalny Opus Dei na Europę Środkową i Północną. Przełożony tej instytucji wzywa zaś do „synowskiego posłuszeństwa” decyzjom papieskim. „Proszę Was, żebyśmy byli wszyscy bardzo zjednoczeni także w tej postawie. Naśladujemy w ten sposób ducha, z jakim św. Josemaría i jego ­następcy przyjmowali wszystkie rozporządzenia Ojca Świętego związane z Opus Dei. Skoro Dzieło jest Boże i jest częścią Kościoła, to Duch Święty prowadzi nas nieustannie” – ­napisał ­prałat (przełożony) Opus Dei ks. Fernando Ocáriz.

Jak zatem jest? Opus Dei to jedna ze sztandarowych instytucji „archipelagu ortodoksji” (by rozszerzyć rozumienie terminu, którym Paweł Milcarek określał zwolenników linii Jana Pawła II i Benedykta XVI w polskim Kościele) i przykład „wiosny Kościoła”. A także organizacja, która w popkulturze (nie tylko za sprawą Dana Browna) i w mediach uchodzi za współczesną katolicką wersję masonerii, działającą na granicy moralności. Czy przestanie ona istnieć w dotychczasowym kształcie? Czy Franciszek, tak jak jego poprzednik Klemens XIV, który skasował zakon jezuitów, uległ duchowi świata i uznał, że „katolicka masoneria” nie powinna istnieć? Czy za kolejnymi decyzjami prawnymi stoją „ciemne siły”, które nie chcą odrodzenia ­konserwatywnego katolicyzmu i niszczą wszystkie przyczółki, które mogłyby być przeciwne kontynuacji linii Franciszka? I jak to możliwe, że rzekomo wszech­potężna organizacja nie jest w stanie zatrzymać zmian, które zagrażają jej statusowi?

Garnitur szyty na miarę

Aby odpowiedzieć na te pytania, konieczne jest uświadomienie sobie, czego dotyczą dokonujące się już od ponad roku zmiany. Dzieło miało od 1982 r. nadany przez Jana Pawła II, absolutnie wyjątkowo, status prałatury personalnej. Co on oznacza? „Prałatura niewiele odbiega od diecezji, ale jej granice wynikają raczej z umowy niż z geografii. Kieruje nią prałat, zazwyczaj biskup. Przynależność do prałatury nie oznacza wyjęcia katolika spod władzy właściwego diecezjalnego biskupa (...). W sprawach, które dotyczą wszystkich katolików, członkowie Opus Dei podlegają lokalnym biskupom (...) Jurysdykcja prałata dotyczy w zasadzie tylko wewnętrznych spraw organizacji. Członkowie wyrażają zgodę na jego zwierzchnictwo w tych dziedzinach, w których inni katolicy mają swobodę decyzji” – wyjaśnia amerykański watykanista John L. Allen Jr w książce „Opus Dei”.

Ta prawna specyfika sprawiała, że Dzieło mogło być traktowane jako instytucja katolicka, skupiająca księży niezakonnych i świeckich (numerariuszy i numerarii, czyli mężczyzn i kobiet żyjących w celibacie w ośrodkach wspólnoty, jak i pozostających w małżeństwach supernumerariuszy), która nie jest ani zgromadzeniem zakonnym, ani instytutem świeckim. Ten model prawny sam założyciel Opus Dei Josemaría Escrivá de Balaguer określał mianem „garnituru szytego na miarę”. Powstawał on przez wiele lat, bowiem nie od razu udało się znaleźć zasady, które umożliwiałyby kanoniczne ujęcie Dzieła, które miało początek w mistycznym przeżyciu młodego hiszpańskiego duchownego. 2 października 1928 r., podczas ośmiodniowych rekolekcji odbywanych w domu zakonnym księży misjonarzy w Madrycie, Escrivá miał otrzymać „wizję Dzieła jako całości”. Jaki charakter miało to przeżycie, trudno ustalić, bo sam Josemaría nie wchodził nigdy w szczegóły.

Kłopot z tą wizją, ale także z planami Escrivy, był jednak taki, że nie istniało w Kościele prawo mogące być wyrazem zupełnie nowego sposobu życia. Nie potrafił tego rozwiązać ani założyciel Opus Dei, ani nawet biskup madrycki, z którym od początku konsultował wszystkie decyzje. Ostatecznie w 1941 r. uznano nową instytucję za „stowarzyszenie pobożne”. „W wyniku rozmów z ­Josemaríą stało się dla mnie jasne, że Opus Dei nie było w żaden sposób zgromadzeniem zakonnym. Josemaría nigdy nie myślał o pójściu tą drogą. Nie czynił żadnych prób w tym kierunku i wyraźnie odrzucał takie rozwiązanie. Dlatego, jeśli nie było to i nie mogło być zgromadzeniem zakonnym, jedyną otwartą drogą w ówczesnej kanonicznej strukturze były stowarzyszenia wiernych świeckich. Biorąc pod uwagę różne formy tych stowarzyszeń, było jasne, że Opus Dei nie mógł być trzecim zakonem czy konfraternią: stąd jedyną możliwością, jaka pozostała, było stowarzyszenie pobożne” – pisał późniejszy kardynał Bueno Monreal, wtedy prokurator w madryckiej kurii.

Ten model szybko okazał się niewystarczający, bowiem od początku Escrivá chciał do nowego bytu dołączyć księży, którzy poświęciliby się wyłącznie służbie świeckich członków dzieła. To dlatego w 1943 r. powołano Stowarzyszenie ­Kapłańskie Świętego Krzyża, które skupiać miało księży niezakonnych, ale żyjących charyzmatem Opus Dei i służące ludziom świeckim, którzy się wedle niego formowali. Rozwiązanie to oddzielało jednak świeckich od duchownych i nie pozwalało zachować jedności życia, stąd podjęto starania o kolejne zmiany. I tak w 1947 r. Opus Dei zostało Instytutem Świeckim na prawie papieskim. Ale i to rozwiązanie nie było zdaniem Escrivy odpowiednim, bowiem zależność od Kongregacji ds. Zakonów oraz parazakonna forma życia instytutów świeckich przesłaniać miały zasadniczą intencję Opus Dei, jakim było prowadzenie życia świeckiego, a nie zakonnego. Tyle że takiej możliwości nie przewidywało prawo kanoniczne.

Zmienić to miał dopiero Sobór Watykański II, podczas którego zapowiedziano możliwość powoływania prałatur personalnych. To właśnie takie rozwiązanie miało być zdaniem Escrivy „garniturem szytym na miarę”. W kolejnych latach podejmowano więc kolejne działania, studia, rozmowy, debaty prawne, by wreszcie 28 listopada 1982 r. ustanowić Konstytucją Apostolską „Ut sint” Opus Dei prałaturą personalną.

Kodeks Prawa Kanonicznego z 1983 r. regulował powoływanie prałatur w kanonach 294-297. Jednak Franciszek swoimi kolejnymi decyzjami ów „garnitur na miarę” rozerwał i nakazał jego uszycie na nowo. Rok temu za sprawą listu apostolskiego „Ad charisma tuendum” pozbawił Dzieło własnego biskupa i przeniósł jego umocowanie prawne z Dykasterii ds. Biskupów do Dykasterii ds. Duchowieństwa. Decyzje z 8 sierpnia tego roku, które likwidują w Kościele prałatury personalne, oznaczają zaś, że Opus Dei musi na nowo określić swój prawny status.

Początek końca?

Co będzie musiało się zmienić? To wcale nie jest jasne, ale wiele wskazuje na to, że Franciszek chciał jeszcze mocniej pokazać, że świeccy członkowie Opus Dei podlegają wyłącznie swojemu lokalnemu biskupowi. Księża zaś zorganizowani będą w publiczne zgromadzenie, podporządkowane prałatowi, by wypełniać misyjne i duszpasterskie zasady. Problem w tym, jak to przełożyć na praktykę życia Opus Dei. Tak się składa, że jej członkami, mieszkającymi w ośrodkach Dzieła, są nie tylko księża, ale także świeccy. To numerariusze i numerarie żyjący w celibacie i stanowiący około 30 proc. wszystkich członków, kierują ośrodkami, prowadzą formację duchową supernumerariuszy, z nich wreszcie wybierani są i formowani duchowni. Ich rola jest w Dziele niezwykle istotna, więc prawne ich pominięcie demoluje funkcjonowanie i życie Opus Dei.

Czy rzeczywiście może być to krok do jakiejś formy kasaty Dzieła? A może chodzi tylko o uporządkowanie sytuacji prawnej? Jak sądzę, obie te hipotezy są nieprawdziwe. Franciszek, choć wśród jego współpracowników w Kurii Rzymskiej są przecież także duchowni i świeccy z Opus Dei, chce, jak się zdaje, ujednoznacznić to, kto jest kim w Opus Dei, a także bronić realnej świeckości jego członków. Jeśli bowiem coś, przynajmniej dla zewnętrznych obserwatorów (ale także dla części z kanonistów) pozostaje niejasne, to właśnie status numerariuszy i numerarii w Opus Dei. Z perspektywy Dzieła są to osoby świeckie, wykonujące pracę zawodową, żyjące w celibacie apostolskim i w całkowitej dyspozycyjności do zadań, jakie stawia przed nimi Prałatura. Czy zatem można ich życie określić mianem świeckiego? Czy ich dyspozycyjność, a także posłuszeństwo wobec innych odpowiedzialnych w Dziele, nie sprawia, że są oni w istocie osobami konsekrowanymi? Franciszek, likwidując poprzedni model kanoniczny Dzieła, wymusza na jego członkach ponowne przemyślenie nie tylko własnej struktury, ale i charyzmatu.

A jest to tym istotniejsze, że w ostatnich latach wokół modelu życia numerarii (szczególnie tzw. numerarii pomocniczych, czyli kobiet, które prowadzą domy, gotują, sprzątają w ośrodkach zarówno żeńskich, jak i męskich) narasta szereg poważnych wątpliwości. W Argentynie, której sprawy Franciszek zna najlepiej, już w 2021 r. 41 latynoskich kobiet oskarżyło Opus Dei o wykorzystywanie ich pracy, brak wynagrodzenia, religijny przymus i okłamywanie. Jedna z nich, Lucía Giménez, została zachęcona do wstąpienia do Opus Dei w wieku 14 lat. Od razu zdecydowała się na życie numerarii pomocniczej, bo obiecano jej także zdobycie wykształcenia. Jednak zamiast tego – jak wspominała w rozmowie z Associated Press – uczono ją gotowania, sprzątania, prac domowych, aby mogła służyć w rezydencjach i domach spokojnej starości Opus Dei. Lucía przez 18 lat pracowała w ten sposób przez 12 godzin dziennie, z przerwami jedynie na posiłki i modlitwę. „Nigdy nie widziałam pieniędzy w rękach” – opowiada. „Nie dają ci czasu na przemyślenie, na krytykę i powiedzenie, że ci się to nie podoba. Musisz wytrwać, bo musisz całkowicie poddać się Bogu” – wspomina kobieta. Żadna z 41 kobiet nie była ubezpieczona, żadna nie otrzymywała wynagrodzenia.

W odpowiedzi organizacja powołała własną komisję śledczą, która – co ciekawe – wcale nie odrzuca wszystkich oskarżeń. „Być może kobieta prowadząca akademik, w którym mieszkały numerarie pomocnicze, miała wspólną kasę i stamtąd pokrywała wszystkie wydatki” – powiedziała dziennikowi „La Nación” Catalina Maria Donnelly z argentyńskiego Opus Dei. „Dzisiaj jest to niezrozumiałe” i zostałoby uznane za „źle zrobione, ale wtedy robiono to tak, jak to robiono w rodzinach” – dodała Donnelly.

Opowieść numerarii pomocniczych z Argentyny pozwala postawić pytanie, czy rzeczywiście można powiedzieć, że kobiety te żyły życiem świeckim? Czy ten model nie był jednak stylem życia zakonnego? Odpowiedź Opus Dei będzie jednoznaczna: nic bardziej błędnego. Numerarie pomocnicze prowadzą świeckie życie kobiet, które – choć w celibacie – spełniają swoje powołanie, wykonując prace pomocnicze w ośrodkach. „Numerarie pomocnicze – szczególne powołanie do umacniania więzi rodzinnych w Opus Dei” – można przeczytać na stronach Dzieła. Pytanie, które ciśnie się jednak na usta osobie spoza Dzieła, brzmi: czy nie jest to piękne teologiczne uzasadnienie wykorzystywania pracy kobiet? Czy tych samych zadań nie mogliby w swoich ośrodkach wypełniać sami mężczyźni? Świecki żyjący w celibacie w świecie zazwyczaj nie ma sprzątającej mu i gotującej numerarii pomocniczej, a jeśli kogoś takiego potrzebuje, to za pracę płaci.

Na to nakłada się jeszcze jedno istotne pytanie: czy rzeczywiście do Opus Dei ­dotarło równouprawnienie i emancypacja kobiet? Nigdzie bowiem nie ma mowy o numerariuszach pomocniczych, którzy mieliby za zadanie wykonywać głównie prace fizyczne i „umacniać więzi rodzinne w Opus Dei”.

Modlitwa i polityka

Struktura Dzieła i kierowana do członków świeckich zachęta do zaangażowania w życie społeczne i polityczne rodzi, szczególnie po lewej stronie sceny politycznej, pytania o to, na ile członkowie Dzieła są zobowiązani do posłuszeństwa prałatowi, np. w kwestiach wyborczych. Odpowiedź w teorii jest dość oczywista: choć pewna część członków Opus Dei jest zaangażowana w życie polityczne czy gospodarcze, to Dzieło nigdy nie narzuca im kierunku partyjnego. „Opus Dei nigdy nie prowadzi działalności; działają tylko jego członkowie” – mówił Josemaría Escrivá. Członkowie Dzieła we frankistowskiej Hiszpanii mieli wolność wyboru strony politycznej. Jedni zostawali ministrami w rządach reżimowych, inni w latach 60. i 70. angażowali się w działalność opozycji.

Jeszcze lepiej tę wolność polityczną widać było, gdy Stolica Apostolska chciała – przewidując, że reżim generała Franco wkrótce upadnie – stworzyć przy pomocy Opus Dei silną formację chadecką w Hiszpanii. Josemaría Escrivá zdecydowanie wówczas odmówił, wskazując, że nie taka jest rola założonej przez niego ­organizacji. Dlaczego to zrobił? Odpowiedź możemy znaleźć w wypowiedzi z 1970 r. „Gdyby Opus Dei wdało się kiedykolwiek, choćby na minutę, w rozgrywki polityczne, w tym samym momencie bym je opuścił. Z jednej strony bowiem nasze ośrodki i cele mają zawsze i wyłącznie cel nadprzyrodzony. Z drugiej strony każda jednostka, mężczyzna czy kobieta, ma w sprawach świeckich absolutną, szanowaną przez wszystkich wolność osobistą, a więc tym samym wynikającą z tego logicznie osobistą odpowiedzialność. Jest więc niemożliwe, by Opus Dei wiązało się kiedykolwiek z inicjatywami, które nie mają jednoznacznie duchowej i apostolskiej natury” – wskazywał założyciel Opus Dei.

Prawdziwość tych słów można dostrzec także w polskiej polityce i życiu społecznych, choć w naszym kraju Opus Dei nigdy nie odniosło sukcesu porównywalnego choćby z innym hiszpańskim ruchem, jakim jest Droga Neokatechumenalna. Supernumerariuszem Opus Dei jest np. Roman Giertych, polityk opozycji, doradca i adwokat Donalda Tuska, ale jest nim także numerariusz i wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski z Suwerennej Polski. Kto jeszcze? Media wspominają o pośle PiS-u Jerzym Polaczku, a także o kilku dziennikarzach, ale funkcjonują także całe „listy członków Opus Dei”, na których znaleźć można każdego, kto ma choćby minimalnie prawicowe poglądy i przyznaje się do Kościoła.

Prawdy w tym jednak jest niewiele, bowiem bycie członkiem Opus Dei jest trudne, czasochłonne i wymagające, także w roli supernumerariusza. Wielu na spotkaniach Opus Dei się pojawia, wielu ogrzewa się w cieple prowadzonych przez Dzieło szkół, ale niewielu wstępuje. Z własnego doświadczenia (bo i ja, choć nigdy członkiem Opus Dei nie byłem, to korzystałem z jego formacji) mogę zaś powiedzieć, że nigdy, w żadnych okolicznościach nie słyszałem, by prowadzący spotkania formacyjne ksiądz wygłaszał opinie polityczne lub wskazywał, na kogo głosować. I dotyczy to także księży, którzy zanim zdecydowali się na drogę kapłańską, byli świeckimi zaangażowanymi w życie polityczne (jak ks. Damian Pukacki, w młodości związany z Młodzieżą Wszechpolską). Tego typu działania nie wchodzą w grę.

Czy to oznacza, że członkowie Opus Dei nie mają poglądów politycznych? To też byłaby nieprawda. Mają, i to często konserwatywne (choć nie zawsze, by wymienić tylko Ruth Kelly, brytyjską polityczkę z Partii Pracy), w Polsce bliższe zapewne prawicy niż lewicy. Wynika to jednak raczej ze specyfiki modelu życia religijnego, jaki jest prezentowany w Opus Dei, z typowego dla tej organizacji rozdziału kobiet i mężczyzn, a nie z przymusu polityczno-partyjnego. Jednak zaangażowanie członków raczej po stronie prawicowej nie buduje zaufania Franciszka do tej akurat formy pobożności. I choć papież spotyka się z prałatem i dziękuje mu za działalność członków Dzieła, to bez ryzyka większego błędu można stwierdzić, że bliższe są mu inne ruchy, metody zaangażowania i style pobożności.

Jak się zdaje, Franciszek chciałby też, aby Opus Dei bardziej jednoznacznie oddzieliło przestrzenie zaangażowania świeckich od zaangażowania osób, które choć określane są mianem świeckich, de facto prowadzą życie konsekrowane. Ich zaangażowanie polityczne, nawet jeśli kanonicznie nie jest nadużyciem, często idzie na konto Kościoła, a tego papież z Argentyny, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jakie koszty za takie powiązania się płaci, chce uniknąć. I sądzę, że dlatego zdecydował się na kolejne kroki prawne.

Nie oznacza to jednak ani kasaty, ani też utraty znaczenia. Opus Dei prowadzi bowiem nie tylko świetne uniwersytety (Santa Croce w Rzymie i Uniwersytet Navarry), ale także wiele szkół, instytucji szkoleniowych, kursów, dzięki którym ludzie przychodzą do Kościoła. Z tego Franciszek ani kuria rzymska rezygnować nie zamierzają. ©

 

Czarny PR

Fatalna opinia o Opus Dei, której popkulturowym wyrazem stała się powieść Dana Browna „Kod Leonarda da Vinci”, ma swoje źródła w zarzutach, które przez lata formułowano wobec stowarzyszenia.

 

Tajność – zarzut sformułowany już w pierwszych latach działania Opus Dei przez generała jezuitów o. Włodzimierza Ledóchowskiego, który uważał Dzieło za szkodliwe dla Kościoła z powodu „zamaskowanego dążenia do dominacji”, a jego członków uznał za „chrześcijańską masonerię”.

 

Integryzm – zarzut sformułowany przez Hansa Ursa von Balthasara, który uznał Opus Dei za jeden z najgroźniejszych przykładów katolickiego fundamentalizmu.

 

Uświęcanie kapitalizmu – młody Escrivá był pod wpływem hiszpańskiego prawicowego polityka i myśliciela Ramira de Maeztu, twórcy idei „nacjonalkatolicyzmu” i zwolennika kultu pracy, która przynosi bogactwo – indywidualne i instytucjonalne, uważane za cnotę religijną.

 

Frankizm – poparcie dla gen. Franco podczas wojny domowej zaowocowało błyskotliwymi karierami działaczy Opus Dei po przejęciu władzy przez dyktatora – obejmowali katedry uniwersyteckie i funkcje w urzędach, wielu weszło pod koniec lat 50. do tzw. rządu technokratów. Choć nie było nakazu politycznego wsparcia reżimu, niewielu było wśród członków Opus Dei przedstawicieli antyfrankistowskiej opozycji.

Wpływy w Watykanie – trzy dekady pobytu Escrivy w Rzymie zaowocowały przyjaźniami z wpływowymi przedstawicielami kurii, którzy skutecznie lobbowali na rzecz Dzieła. Jednym z efektów było przyznanie stowarzyszeniu statusu prałatury osobistej Ojca Świętego w 1982 r.

©℗ EA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Czy koniec zwieńczy dzieło