Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przeszło 50 zamkniętych i prowadzących zdalną naukę szkół. Do tego ponad 20 pracujących w trybie mieszanym. W tych pracujących pełną parą (według MEN 99,84 proc.): dzieci zmuszone do pozostania w ławkach w jednej sali i krążący między nimi nauczyciele. Procedury bezpieczeństwa: zasady wchodzenia, wychodzenia, dezynfekcje, unoszący się po korytarzach odór. Logistyczne szpagaty dyrektorów, by dopiąć plany lekcji. W zgodzie z zasadami epidemiologicznymi, choć już niekoniecznie metodycznymi, w niektórych szkołach „zblokowano” przedmioty, upychając np. w jednym dniu trzy godziny języka obcego (na szczęście w skali masowej dotyczy to tylko WF-u). Tak wyglądał ten pierwszy tydzień nauki.
Ale koronawirus przedłuża tylko stan, w którym polska szkoła – na skutek ciągłych reform – tkwi od dekad. Stan tymczasowości, alertu, wyrabiający głównie zdolność adaptacji. Minister nie musi już odpowiadać na pytania o płace nauczycieli czy edukacyjne nierówności. Dyrektor nie musi (nie może) myśleć o rozwoju szkoły.
Można rzec przewrotnie, że to jedyny dobry prognostyk na najbliższe miesiące: dyrektorzy i nauczyciele, ci kombatanci wojny o przetrwanie, powinni sobie poradzić. Dostali solidny trening. ©℗
CZYTAJ TAKŻE
EDUKACJA WSPÓŁISTNIEJĄCA: Przywykła do eksperymentów polska szkoła takiego jeszcze nie przeżyła. Boją się go wszyscy: epidemiolodzy, rodzice, nauczyciele, dyrektorzy. Spokojny jest tylko minister >>>