Koniec przerwy

Piętnaście milionów. Co najmniej tyle norek w duńskich fermach zostanie zaraz zabitych na polecenie rządu.

09.11.2020

Czyta się kilka minut

 / ROBERTO MENDOLICCHI / ADOBE STOCK
/ ROBERTO MENDOLICCHI / ADOBE STOCK

Cała tamtejsza populacja nieszczęsnych, Bogu ducha winnych zwierząt straci życie w związku z koronawirusowym zagrożeniem. Dania była dotąd największym producentem ich futer na świecie. Polska – gdzie właśnie tzw. piątka dla zwierząt poszła do kosza w ramach ogólnego rozprzężenia w monopartii – wychodzi na czoło tego wstydliwego rankingu. A duńskie władze praktycznie uwięziły w domach ok. 300 tys. ludzi żyjących w sąsiedztwie ferm, których właściciele otrzymają pełne odszkodowanie.

Przesłanki tak radykalnej decyzji muszą być poważne i budzą wystarczające obawy u polityków, którzy nigdy nie zadzierają z interesami poważnych branż ot tak sobie, nieprzymuszeni przez siłę wyższą, i to bardzo wyższą. A przemysłowy chów wszelkich stworzeń to w Danii arcypoważna sprawa. Weźmy np. wieprzowinę. Dania ma największą jej produkcję na głowę mieszkańca na świecie, w liczbach bezwzględnych produkuje mniej więcej tyle, co 6 razy większa ludnościowo Polska. I to wszystko zracjonalizowane i zoptymalizowane: każda duńska locha ma średnio dwa razy więcej prosiąt w miocie, niż przewidziała matka-natura. Łatwo policzyć, jaką część duńskiego PKB wytwarza wieprzowy kombinat (5 proc.), trochę trudniej oszacować, ile zatruwa wody i powietrza, nawet jeśli należy do nowoczesnych. Przy czym Dania przoduje w wyznaczaniu sobie standardów klimatycznych – obowiązuje tam wyższy niż w całej Unii cel spadku emisji gazów cieplarnianych. Są gminy, gdzie do końca dekady ma nie powstawać żaden odpad nienadający się do wykorzystania. Najnowocześniejsze spalarnie śmieci w Europie już muszą sprowadzać „surowiec” z zagranicy.

Dlatego niedawno tamtejszy rząd próbował zastosować lekką inżynierię społeczną: polecił, by w stołówkach instytucji państwowych co najmniej dwa dni w tygodniu były bezmięsne. Związki zawodowe narobiły jednak takiego rabanu, że się po tygodniu z pomysłu wycofano. Jeden z argumentów był zresztą sensowny – skoro większość duńskiego mięsa i tak idzie na eksport, to nawet gdyby każdy Duńczyk od jutra przeszedł na weganizm, lokalnej produkcji by to tak znowu nie ograniczyło.

Odłożę sobie tę sprawę na bliską półkę w pamięci, bo spodziewam się, że za kilka lat sprawa wróci i już nie będzie taka szokująca. Sądzę, że idziemy ku temu, by coraz łatwiej ulegać odgórnym, choćby i przesadnym restrykcjom, bo ochrona przed obecną zarazą stanowi przyspieszony kurs życia w gąszczu zakazów i limitów.

Zdarzyło mi się ostatnio skrobać i pestkować kilo pigwowca – a jest to praca drętwa i bolesna, więc akurat konferencja prasowa Angeli Merkel na temat nowego lockdownu wydała mi się dobrą ścieżką dźwiękową. Kanclerz kraju sąsiadującego z Danią i równie jak on zbudowanego na protestanckim etosie pracy i życia we wspólnocie powiedziała w pewnym momencie: „Nasze pojęcie wolności oznacza wolność do bycia odpowiedzialnym”. Aż się mało nie zaciąłem w palec. Takie ujęcie to dziecko heglowskiego rozumienia, które osoby w moim wieku i starsze pamiętają w zwulgaryzowanej marksistowskiej wersji „wolność to uświadomiona konieczność”. To był chwyt retoryczny, którym partia uzasadniała, jak wspaniale jest klęczeć przed Moskwą. Ale przecież to wcale nie oznacza, że Hegel nie miał racji. Przeciwnie: wolność już od czasów Greków, którzy ją dla nas wymyślili, nie wiązała się ze „swobodą”, lecz z nakazami rozumu i rozumnego poznania zależności rządzących ludźmi oraz cnotami obywatelskimi.

Wolnościowy nawias w dziejach Europy powoli się po 70 latach domyka. Trwał tak długo, że osłabł w nas kompas odpowiedzialności za bliźniego, który pozwala żyć razem w harmonii bez wszechobecnego nadzoru ze strony władzy. Kanclerz Merkel, tłumacząca, że jesteśmy w kleszczach funkcji wykładniczych opisujących postęp zarazy, albo premier Frederiksen, jednym ruchem długopisu skreślająca całą branżę gospodarki, są niczym nauczycielki, które stukają linijką w blat i wołają nas z powrotem na koniec przerwy. ©℗

Co prawda idzie święty Marcin i wszyscy mięsożercy rozglądają się nerwowo za tłustą gąską, ale z racji tematu dzisiejszej rubryczki zatrzymajmy się na wieprzowinie – w postaci białej surowej kiełbasy – oraz pięknej jesienno-zimowej sałacie, która będzie ożywiać nasze stoły aż do wiosny, czyli radicchio, u nas obecnej prawie wyłącznie w kulistej wersji (odmiana z Chioggi – najłagodniejsza; te podłużne, jeśli znajdziecie, są bardziej gorzkie). Zrobimy sos do makaronu radicchio e salsiccia – z pełną świadomością, że włoska kiełbasa jest całkiem inna od naszej, nie pod względem struktury, ale przypraw. Tak czy siak, lubię tę kombinację. Wyciągamy dwie białe kiełbaski z flaka, rozdrabniamy w palcach i dajemy na sporą patelnię z 4 łyżkami oliwy, krótko podsmażamy na średnim ogniu, starając się drewnianą łyżką dalej rozdrobnić. Dodajemy jedną główkę radicchio pociętą cienkie paski (zostawiamy obok dwa liście do dekoracji). Mieszamy, aż sałata zwiędnie, zalewamy ok. 100 ml czerwonego wina, chwilę odparowujemy, zmniejszamy ogień i dalej dusimy 5-10 minut. Po ugotowaniu makaronu łączymy go z tym sosem na ciepło, ozdabiamy dla oczu paskami świeżej sałaty (bo ta na patelni stała się sinobura). Jeśli macie problem z goryczką tego sosu, można dać na samym początku posiekanej szalotki albo osłabić całość na talerzu łyżką ricotty.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2020