Kiełbasiane party

Siedem milionów kiełbasek rocznie produkuje koncern Volkswagena w swojej największej fabryce w Wolfsburgu.

18.10.2021

Czyta się kilka minut

 / MARIUS GRAF / ADOBE STOCK
/ MARIUS GRAF / ADOBE STOCK

Tych wieprzowych, które następnie po podgrzaniu, pocięciu na plasterki, zalaniu keczupem i zasypaniu znaczną ilością stosownej mieszanki przypraw stanowią bazę Currywurst – fundamentalnej potrawy niemieckiej klasy robotniczej i urzędniczej. Kiełbasa ma swój odpowiedni numer w katalogu oryginalnych części Volkswagena, podobnie jak firmowy sos, i nie wątpię, że spełnia równie rygorystyczne normy jak tarcze do sprzęgieł, simmeringi i dyferencjały. Powstaje przede wszystkim z przeznaczeniem dla licznych stołówek pracowniczych, ale część z produkcji trafia później do sklepów albo do sieci dilerów jako swoisty gadżet reklamowy. Moim zdaniem o wiele wdzięczniejszy niż brelok do kluczy, ale mogę z tą opinią być trochę na straconej pozycji. Mięso i jego przetwory są po niewłaściwej stronie historii na równi z samochodami – a już szczególnie kiełbasa. W Polsce mało korzystamy z jej fallicznych skojarzeń, tak jak np. Anglicy, dla których np. impreza zdominowana przez mężczyzn, czy szerzej – inne przejawy męskocentrycznej kultury w życiu publicznym, to sausage party. Coś jak nasz „dziadocen”.

Wszyscy gracze w branży doskonale wiedzą, skąd wieje wiatr przemian, dlatego niemiecka firma bardzo mocno inwestuje w produkcję samochodów elektrycznych, na razie uznawanych za czyste – do czasu, aż ktoś policzy realne i długofalowe koszty środowiskowe z nimi związane. Volkswagen musi się starać podwójnie, bo z racji niedawnego skandalu z oszukiwaniem w testach spalin ma na sobie więcej wizerunkowego brudu niż inni. Może w związku z tym ogólnym odświeżeniem, a może w ślad za przemianami obyczajowymi załogi, mięsne currywursty zastąpiono niedawno w części stołówek wegańskimi zamiennikami.

W przypadku tej akurat potrawy ma to pomijalne znaczenie dla smaku, bo i tak proszek curry i intensywnie słodkawy sos maskują wszystko, co pod spodem. Taki był zresztą powód sukcesu tego wynalazku z czasów tużpowojennej mizerii, kiedy kiełbasa była podła, a w taborach anglosaskich okupantów przyjechały do Niemiec w ogromnej ilości curry i keczup. Z kultury masowej pamiętamy inne ikoniczne elementy racji żywnościowych, takie jak camele i czekolada, ale to nie one odcisnęły piętno widoczne do dziś na prawie każdym rogu niemieckich ulic.

Trzeba przyznać, że u nas proces transformacji gastronomicznej jest mocno zaawansowany i wcale nie musimy się uważać za bardziej zacofanych od Niemiec (nie tylko zresztą w tym aspekcie – jeśli chodzi o działanie np. e-administracji albo bankowości, jesteśmy o parę długości do przodu). Na Orlenie oferta wegeparówek do hot dogów oraz innych bezmięsnych opcji obiadowych od dawna da się zjeść bez wielkiej przykrości i nawet mniej zalega potem w żołądku niż mięsne hot dogi, a już szczególnie ich fikuśne wersje, np. „pepperoni” albo „włoskie” – rząd Mario Draghiego powinien odwołać z Warszawy swojego ambasadora, jeśli się kiedyś dowie o tych ostatnich. Wstydliwy zaś problem emisji spalin samochodowych sam się powoli rozwiąże, gdy w miarę drożenia benzyny będziemy się na tych stacjach zjawiać głównie po przekąski.

Tymczasem jednak ruszać się trzeba, o czym dobrze wie Elon Musk, ten będący po dobrej stronie mocy, choć nie mniej drapieżny od XIX-wiecznych baronów-rozbójników kapitalista-wizjoner. Próbując wszystkich szybciej poprzesadzać do elektrycznych aut własnej produkcji, otwiera właśnie pod Berlinem fabrykę – zwaną, żeby nikt nie miał wątpliwości co do skali, „Gigafabryką”. Na razie oldskulowy i miłujący faksy aparat urzędniczy landu Brandenburgia stanął na drodze lokomotywie postępu, czepiając się braku rozmaitych opinii środowiskowych, ale wkrótce raczej i on ulegnie, przybijając ostatnią pieczątkę. W oczekiwaniu na tę chwilę Musk zdążył już wylansować firmowe Gigapiwo. Czy przeznaczone do pojenia robotników w trakcie pracy? Wątpię, ale otoczy całą resztę jeszcze szczelniejszym kordonem marketingu.

Większość z listy największych polskich firm produkuje i handluje energią. Oczyma duszy widzę opatrzone logotypami cukierki (a może nawet przejęte od Wedla torciki) przysyłane na osłodę rachunku. Albo coś mocniejszego w butelce, na rozgrzewkę, kiedy włączony kaloryfer stanie się niedzielnym zbytkiem. ©℗

Widziałem parę razy w Polsce food trucki sprzedające kiełbasę mniej więcej przypominającą Currywurst z Niemiec. Jeśli chodzi o sos, to łatwo go podrobić, by był „jak prawdziwy”, gorzej z mięsną częścią dania. Ale może szkoda się wysilać, przegapiając potencjał kiełbas robionych alla polacca. Już parę razy namawiałem was, by traktować tę białą, surową, jako źródło ciekawie przyprawionego mięsa, którego używamy po usunięciu osłonki. Na przykład do takiej jesiennej zapiekanki: podsmażamy, a następnie dusimy na oliwie ok. 300 g z grubsza posiekanych świeżych grzybów, najlepiej podgrzybków, aż porządnie zmiękną. Na osobnej patelni przesmażamy na oliwie z drobno siekaną cebulą mięso wyjęte z 500 g surowej kiełbasy – kilka minut na średnim ogniu, aż dobrze się zrumieni. Szykujemy beszamel z 0,5 litra mleka, 50 g masła i 50 g mąki, gdy jest gotowy, dodajemy grzyby i garść np. tymianku albo mięty. Gotujemy krótki makaron (np. penne), przekładamy na patelnię z kiełbasą, intensywnie mieszamy, dodajemy potem grzybowy beszamel i przekładamy do żaroodpornego naczynia. Posypujemy tartym parmezanem zmieszanym z bułką tartą i zapiekamy w 200 st. C przez paręnaście minut, aż na wierzchu zrobi się skorupka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2021