Dylemat mięsożercy

Koniec końców, jeśli ktoś za bardzo podskakuje i próbuje zaglądać nam do talerza, zawsze możemy zapytać z przekąsem: „A buciki to chyba masz skórzane, prawda?”.

01.07.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Jo-Anne Mcarthur / WE ANIMALS
/ Fot. Jo-Anne Mcarthur / WE ANIMALS

Krowy żywcem ćwiartowane lub obdzierane ze skóry, kury w klatkach ustawionych tak ciasno, że odchody ściekają z piętra na piętro, faszerowane hormonami indyki, maciory uwięzione w stalowych kojcach i zmuszone do nieustannego wydawania na świat potomstwa, połamane kończyny, przypadki kanibalizmu, wrzucanie żywcem do wrzątku, nieskuteczne pistolety pneumatyczne, oceany gnojowicy, odporne na leki patogeny, rybołówstwo zamienione w kombajn, który trzebi w wodzie wszystko, co żywe, lub promuje szkodliwe dla środowiska akwakultury.
Przez ten piekielny pejzaż maszeruje Jona­than Foer, amerykański prozaik, autor słynnego „Eating Animals” (książka – pod tytułem „Zjadanie zwierząt” – ukazała się, nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej, także w Polsce). Mimo że wegetarianin, niedługo przed narodzinami syna postanawia sprawdzić, co dokładnie znajdzie się na talerzu jego dziecka. Zaczyna wypytywać o mięso, źródła pochodzenia i metody produkcji, a wraz z każdą uzyskaną odpowiedzią jest coraz bardziej przerażony.
Odsłania się przed nim świat chowu przemysłowego, tak okrutny i bezlitosny, że jakby nieco mniej oburzający staje się radykalny pisarski gest noblisty J. M. Coetzee’go, który jednej ze swoich bohaterek kazał porównać los zwierząt z Holokaustem.
MASZYNA DO MIELENIA
Świat je mięso na potęgę i chce go jeść coraz więcej. Obniżanie kosztów hodowli wraz z jednoczesnym podnoszeniem wydajności i rosnącą zamożnością społeczeństw sprawiają, że jeszcze nigdy w historii mięso nie było tak łatwo dostępne.
Każdego roku, na mięso, mleko i jaja, wykorzystuje się blisko 60 mld zwierząt hodowanych. Do 2050 r. liczba ta może wzrosnąć do 120 mld. Według raportu Klubu Gaja od roku 1995 do 2005 liczba kurcząt hodowanych w ciągu roku na mięso wzrosła o blisko 14 mld sztuk, pogłowie kur-niosek wzrosło o 2,3 mld, pogłowie świń hodowanych na mięso wzrosło o 255 mln, a krów mlecznych o 12 mln.
Najbardziej zdeklarowani mięsożercy na świecie, Duńczycy, jedzą rocznie ok. 145 kg mięsa per capita, Amerykanie 20 kg mniej. Wpływ rosnącego zapotrzebowania na stan środowiska i zmiany klimatyczne jest tak duży, że Organizacja Narodów Zjednoczonych musiała zaapelować do mieszkańców planety o wprowadzenie do domowego jadłospisu jednego bezmięsnego dnia w tygodniu.
Im większe zapotrzebowanie na mięso, tym więcej hodowli przemysłowych. Im więcej hodowli przemysłowych, tym większe prawdopodobieństwo brutalnego traktowania zwierząt. Jak to pogodzić z naszą moralnością, z etyką, czy nawet zwykłym ludzkim współczuciem?
PRZEKONANIA I WYBORY
Większość z nas, niezależnie od wybranej diety czy stopnia wrażliwości, słyszała sporo o aberracjach związanych z rosnącą produkcją mięsa. Stany Zjednoczone nie są na mapie świata żadnym wyjątkiem.
W ostatnich dwóch dekadach media na całym świecie opowiadały o chorobie wściekłych krów (spowodowanej mączką z padłych zwierząt, którą następnie karmiono bydło), łososiach tuczonych karmą z trującym barwnikiem. Aktywiści organizacji ekologicznych publikowali wstrząsające filmy z wnętrz rzeźni, chlewów i ferm drobiu.
O ryzyku związanym z nadmiarem spożywanego mięsa słuchaliśmy aż do znudzenia, o gnojowicy zalewającej pola również. Mięso staje się problemem. Ubój rytualny budzi protesty, władze Vancouver oficjalnie wspierają bezmięsne poniedziałki. I co? Gdzie rewolucja, namysł?
„Historia jej dylematów związanych z mięsem była bardzo podobna do mojej – pisze Foer o pierwszych spotkaniach z przyszłą żoną. – Jej przekonania kłóciły się z wyborami, których dokonywała [podkr. – MOl]. Przeczucie, że robi coś złego, mieszało się w niej z zakłopotaniem spowodowanym złożonością problemu i ze zrozumieniem dla ludzkiej niedoskonałości. Intuicja mówiła jej to samo, co mnie, a ten głos okazywał się niewystarczająco silny”.
Dylemat – jeść mięso czy przejść na wegetarianizm – świetnie pokazuje naszą hipokryzję (a może jedynie słabość). Niby wiemy, że chów przemysłowy to nie tylko przestrzeń okrucieństwa, ale też policzek wymierzony naszemu wysokiemu mniemaniu o sobie. Świta nam, że jedzenia mięsa z etyką i moralnością dłużej pogodzić się nie da. A mimo to, postawieni przed wyborem „jeść-nie jeść” – jemy. „Technika dyskusji wygląda następująco – tłumaczy Bryan Reynolds Myers, amerykański naukowiec, publicysta i weganin. – Racjonalnie wymieniamy się argumentami, aż zostaniemy przyparci do ściany. Wtedy należy się wycofać i udawać, że nie tyle zabrakło nam argumentów, ale że jesteśmy ponad nimi. Niezgodność przekonań z rozsądkiem osiąga wtedy wymiar wielkiej tajemnicy, skromnej gotowości do życia ze sprzecznością, która stawia nas wyżej niż tych maluczkich, którym potrzeba taniej jasności przekonań”.
Dylemat świadomego mięsożercy zmienia się więc w ostatnich latach w traktat o słabnącej sile woli, o wygodzie, która zwycięża nad etyką, o sile przyzwyczajenia mocniejszej niż najtrafniejsze choćby argumenty, o ludziach, którzy nauczyli się sprawnie łączyć świadomość z brakiem działania.
POTWORNE I SMACZNE
Z pytaniem o etykę mięsożercy wiąże się inny jeszcze dylemat: czy możliwe są rozwiązania kompromisowe, czy też mamy do czynienia z wyborem zerojedynkowym? Są przecież fleksiwegetarianie (czyli tacy, którzy mięso jedzą od czasu do czasu), są też mięsożercy poszukujący alternatyw w postaci zaufanych rolników i producentów ekologicznych. Są też myśliwi (grupa społeczna, której w Polsce po prostu nie wypada lubić); przy wszystkich zastrzeżeniach dotyczących ich profesji, można przyjąć, że lepiej (etyczniej) jest zjeść kiełbasę z dzika przez całe swoje życie swobodnie hasającego po polach niż wieprzowinę z wielkiej fermy.
Koniec końców, jeśli ktoś za bardzo podskakuje i próbuje zaglądać nam do talerza, zawsze możemy zapytać z przekąsem: „A buciki to chyba masz skórzane, prawda?”.
Takich półcieni znajdziemy wiele. Istnieją miejsca, gdzie zwierzęta traktowane są przyzwoicie, są nawet rzeźnie, których pracownicy zdają się autentycznie zatroskani losem uśmiercanych krów i świń. Trudne pytanie (Foer, co ciekawe, również nie udziela na nie odpowiedzi): czym powinny żywić się małe dzieci? Mimo zapewnień wegetariańskich rodzin, część lekarzy ostrzega przed wycofaniem mięsa z diety małoletnich.
Półcienie nie mogą jednak zmienić dramatycznego obrazu – szacunki mówią, że 99 proc. hodowlanych zwierząt w USA pochodzi z ferm przemysłowych, i jest to trend światowy. Firma Adama i Krystyny Bąków z podbeskidzkiego nomen omen Wieprza posiada specjalny certyfikat, zaświadczający, że zwierzęta przed ubojem trzymane są w humanitarnych warunkach, a sam ubój prowadzony jest tak, by nie pomieszać zwierząt z hodowli ekologicznych i konwencjonalnych. Tyle tylko że zainteresowanie hodowlą inną niż przemysłowa jest śladowe. Na pięćset świń z fermy przypada zaledwie dziesięć z hodowli ekologicznej.
To, co dobre lub chociaż względnie przyzwoite, dzieje się więc na głębokich peryferiach. Odwrócenie tego trendu wydaje się konieczne, a jednocześnie niesłychanie trudne, wiąże się bowiem z rewolucją w naszych przyzwyczajeniach kulinarnych, światowej gospodarce rolnej (ostatnie ćwierć wieku upłynęło polskim ekonomistom na przekonywaniu, że jedyną szansą dla polskiego rolnictwa są gospodarstwa wielkotowarowe i wyspecjalizowane, a głównym jego obciążeniem mali rolnicy, hodujący kilka prosiąt i dwie kury na krzyż), z wyższymi cenami mięsa i rzadszym jego spożywaniem.
„Musimy odnaleźć miejsce na mięso w debacie publicznej, tak samo jak znaleźliśmy je na naszych talerzach” – pisze więc Foer. Nie podpowiada jednak, w jaki sposób zachęcić pragmatycznych Amerykanów, a w ślad za nimi inne nacje, chociażby do programu minimum: jeść rzadziej, płacić więcej.
Nie rozstrzyga również, bo i w jaki sposób miałby to zrobić, innego dylematu, nieodmiennie związanego z wegetarianizmem. Mięso, niezależnie od tego, z jakimi potwornościami związane, nadal pozostaje smaczne. Sceptycy powiedzą, że to nic innego jak forma uzależnienia, ale to uzależnienie ma swoje mocne podstawy: kawałek dobrej kiełbasy wieprzowej smakuje znacznie lepiej niż kawałek najwykwintniejszej choćby kiełbasy z tofu. Wycinając z jadłospisu mięso, wycinamy z niego część przyjemności, fakt, że podszytej brutalnością. Niewielu z nas jest na to gotowych.
SYNDROM WOJENNY
Historia mięsa jest również historią naszej opowieści o nim. „Zjadanie zwierząt” to bardzo intymna, napisana porywającym chwilami językiem historia przemiany naszego stosunku do pożywienia. Pisarz nie przypadkiem rozpoczyna swoją opowieść od ocalałej z Holokaustu babki, która „przetrwała wojnę, bo jadła resztki wyrzucone przez innych ludzi. Gnijące ziemniaki, skrawki skóry i kawałki mięsa, które nie zostały oddzielone od kości. (...) Gdy podczas hotelowych śniadań ładowaliśmy na talerz, ile wlezie, babcia robiła górę kanapek, które zawijała w serwetki i chowała na później. To właśnie ona nauczyła mnie, że z jednej torebki herbaty można zrobić tyle filiżanek, ile akurat trzeba podać, i że każda część jabłka jest jadalna”.
Efektem wojny jest m.in. obsesja jedzenia: dzieci muszą jeść jak najwięcej, im grubsze są, tym zdrowsze, dzieci muszą jeść cukier, mięso, tłuszcz, pić do oporu colę, dzieci powinny być wiecznie głodne, dobry lunch to lunch potrójny. „Żadne jedzenie nie jest złe”. Wypadkową traumy i oszczędności stają się nawyki żywieniowe, przechodzące na następne pokolenia. „W czasie wojny babcia jadła po to, żeby przetrwać. Dzięki niej pięćdziesiąt lat później mogliśmy jeść dla przyjemności. Kupowaliśmy dla kaprysu, nasze szafki były pełne smakołyków i niepotrzebnych produktów, których – bez mrugnięcia okiem – pozbywaliśmy się, kiedy mijała ich data ważności. To było beztroskie jedzenie. Babcia jednak nigdy nie otrząsnęła się z traumy”.
W ilości spożywanego mięsa Amerykanie biją nas na głowę. Statystyczny mieszkaniec USA zjada, jak już wspomniałem, ok. 124 kg mięsa rocznie. Polak – ok. 65 kg. Lecz my również mamy rzeźnie, w których wrzuca się żywe zwierzęta do wrzątku (nad przypadkiem z pomorskiego Żelistrzewa cały czas wisi pytanie, czy był to incydent, czy praktyka stosowana także gdzie indziej), oraz fermy drobiowe, gdzie zysk przedkładany jest nad dobrostan. Mamy również niechlubną pozycję lidera w uboju rytualnym – według szacunków Ministerstwa Rolnictwa ta okrutna metoda daje 6 tys. miejsc pracy i ok. 2 mld zł zysku rocznie. W Polsce działa w tej chwili ok. 650 ferm przemysłowych. Zwierzęta na nich uwięzione cierpią tak samo jak w USA, tyle że my mówimy o tym mniej chętnie.
Jeszcze długo po wojnie mięso na stole w wiejskim domu moich dziadków pojawiało się sporadycznie, zabicie świni było wielkim świętem. W diecie przeważały warzywa, ryby i nabiał, na przednówku żywili się głównie kiszoną kapustą i starymi ziemniakami. Jeszcze we wczesnych latach 80. przetworzone mięso uznawane było za ekstrawagancję. Imperatyw pełnej lodówki jest w typowej polskiej rodzinie tak samo silny jak w rodzinie Foera, tyle że do pewnego momentu zapełnialiśmy ją inaczej – raczej przetworami własnej produkcji niż tym, co można kupić w sklepie. Wszystko to zmieniło się w latach 90., kiedy dostęp do mięsa można było uzyskać już bez kombinowania; poczciwa lodówka Mińsk 16 została wymieniona na dwa razy większą, a na polski rynek wkroczyły duże firmy zajmujące się hodowlą przemysłową.
„Opowieści o jedzeniu to opowieści o nas – o naszej historii i wyznawanych przez nas wartościach. Żydowskie tradycje pielęgnowane przez moich bliskich nauczyły mnie, że jedzenie ma dwie funkcje – dostarcza składników odżywczych i pomaga pamiętać. Jedzenie i opowieści są nierozłączne” – zauważa błyskotliwie Foer.
Tak, każdy z nas tutaj ma takich historii na pęczki. Smak bułki z suchą kiełbasą w pierwszej klasie szkoły podstawowej, zapach niedzielnych kartaczy, zapach wielkanocnych szynek zawiniętych w pończochę... Foer namawia do głębokiego cięcia i przeniesienia lirycznych niemalże doznań związanych z mięsem wyłącznie w sferę wspomnień, co jest o tyle łatwe, że mięso polskie (przynajmniej to sprzedawane najtaniej) przeszło w ostatnich dwóch dekadach proces spektakularnego upadku, zmieniając się w nasączoną chemikaliami pulpę, sprzedawaną pod postacią niby-szynek i fałszywych kiełbas.
BEZ POWROTU
Klamra literacko-reporterskiej opowieści Foera i naszej współczesnej narracji o mięsie jest jasna – mieści się pomiędzy zgniłymi ziemniakami z czasów II wojny (choć pisząc o początkach farm przemysłowych autor zapuszcza się w czasy odleglejsze) a Świętem Dziękczynienia, z lądującym na stole potężnym indykiem, który dla Foera staje się symbolem fatalnych nawyków kulinarnych, nadprodukcji mięsa, bezmyślności konsumentów i przyzwolenia na okrucieństwo wobec zwierząt. „Daniem głównym na dzisiejszym Święcie Dziękczynienia jest stworzenie, które nigdy nie oddychało świeżym powietrzem i widziało niebo tylko, gdy pakowano je do ciężarówki jadącej do rzeźni. Nabijamy na widelce mięso zwierzęcia pozbawionego za życia możliwości rozmnażania się. Do naszych żołądków trafia zwierzę nafaszerowane antybiotykami. Stworzenie o zmodyfikowanych genach”.
Nie ma tu miejsca na radość jak z Hrabalowskich „Postrzyżyn”, gdzie świniobicie zmienia się w podszyte erotyzmem bachanalia, w wielki, radosny rytuał – cień śmierci znika, przygnieciony bogactwem podrobów, mięsa i krwi, którą uczestnicy zdarzenia mażą sobie twarze. Na widok porcjowanego ciała główna bohaterka wpada w ekstazę: „Nic nie wprawiało mnie w taki zachwyt jak jasnoczerwone wieprzowe płuca, wzdęte cudownie jak gąbczasta guma, nic nie jest tak namiętne w kolorze jak ciemnobrązowa barwa wątroby przyozdobiona szmaragdem żółci...”.
Żadnych mdłości, żadnych wyrzutów, ba, narratorka podstawia z szacunkiem i radością miskę pod poderżnięte świńskie gardło, tak żeby nie uronić choćby kropli cennej krwi.
Do tego mitycznego świata powrotu nie ma. Został całkowicie wyparty przez nową rzeczywistość, w której główną rolę pełnią ferma przemysłowa i pneumatyczny pistolet.
Najwyższy czas, by się z niej wyzwolić.

FOTOGRAFIE Z CYKLU "MY, ZWIERZĘTA"
Jo-Anne McArthur, kanadyjska fotografka, której zdjęcia z ferm przemysłowych Ameryki Północnej publikujemy w tym numerze „Tygodnika”, od ponad 10 lat dokumentuje z aparatem cierpienie zabijanych przez nas zwierząt. Jej internetowy projekt We Animals zyskał uznanie ponad 80 organizacji praw zwierząt, a serwis HuffPost WOMEN zaliczył McArthur do dziesięciu kobiet, które z największym zaangażowaniem „próbują zmienić świat”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2013