Kogoś trzeba wybrać

Siostra Barbara Chyrowicz, etyk: Kiedy nie mogąc pomóc wszystkim, pomagam jednemu z wielu potrzebujących, nikogo przez to nie krzywdzę.

07.01.2019

Czyta się kilka minut

Akcja charytatywna na rzecz chorej na nowotwór złośliwy Marysi, której częścią była zbiórka i sprzedaż ubrań. Lublin, październik 2018 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA GAZETA
Akcja charytatywna na rzecz chorej na nowotwór złośliwy Marysi, której częścią była zbiórka i sprzedaż ubrań. Lublin, październik 2018 r. / JAKUB ORZECHOWSKI / AGENCJA GAZETA

MACIEJ MÜLLER: Na ile państwo jest zobowiązane do leczenia swoich obywateli?

S. BARBARA CHYROWICZ: Skoro składka na ubezpieczenie zdrowotne jest obowiązkowa, zrozumiałe jest, że zobowiązujące do jej płacenia państwo bierze na siebie ciężar opieki nad obywatelami. Składka ma charakter solidarnościowy: ci, którzy mają szczęście być zdrowi, składają się na leczenie chorych; jedni korzystają ustawicznie ze zgromadzonych w systemie pieniędzy, inni sporadycznie. Problem finansowania opieki zdrowotnej nie kończy się jednak na oczywistym obowiązku państwa – znacznie trudniejsza kwestia to rosnące wraz z postępem technologii koszty leczenia. Pytanie, czy państwo jest zobowiązane do refinansowania nowoczesnych, wymagających olbrzymich nakładów terapii w takim samym stopniu, w jakim ma obowiązek zapewnienia podstawowego leczenia. Zważywszy na ich koszty, wydaje się to niemożliwe.

Prezes GUS co kilka lat ogłasza wskaźnik QALY: próg kosztu uzyskania dodatkowego roku życia skorygowanego o jakość. To trzykrotność PKB per capita, obecnie ok. 126 tys. zł. Ten wskaźnik jest istotny przy ocenie tzw. efektywności kosztowej leczenia. Można by powiedzieć: nasze życie da się wycenić w złotówkach.

Życie czy przeżycie, względnie utrzymanie w dobrej kondycji? Uznanie kosztów leczenia za ekwiwalent wartości życia to jednak nieuprawniony skrót myślowy. Może być przecież i tak, że z niezależnych od nas powodów nie będziemy w stanie zapewnić bliskim nawet podstawowej opieki zdrowotnej. Czy z tego wynika, że ich życie jest dla nas mało warte? Powstały ze składek ubezpieczonych fundusz winien być w sprawiedliwy sposób rozdzielany potrzebującym, którzy zgodnie z konstytucją mają równy dostęp do świadczeń. Równy znaczy niezależny od statusu społecznego, płci czy wieku – gdyby te moralnie nierelewantne cechy były podstawą przyznawania świadczeń, wtedy mielibyśmy do czynienia z nieuprawnionym wartościowaniem życia. Zauważmy, że przekraczające możliwości funduszu koszty leczenia stawiają nas przed murem, którego nie potrafimy przeskoczyć – z tego nie wynika, że życie ludzi, których z braku środków nie możemy uratować, jest mało warte.

Rodzice, których dziecku odmówiono leczenia, nie przyjmą racjonalnych, ekonomicznych argumentów.

Życie osób, z którymi jesteśmy silnie związani, jest dla nas w sposób naturalny bezcenne. Rodzice są gotowi poświęcić wszystko dla uratowania dziecka, nic dziwnego, że oczekują, iż instytucje świadczące usługi medyczne nie będą stawiały barier finansowych. Trudno się spodziewać, by przekonały ich skomplikowane symulacje kosztowe uwzględniające w systemie wszystkich pacjentów.

Urzędnik NFZ musi nieraz podpisać dokument: odmowa leczenia. Rodzice wrzucają potem skany takiego pisma do internetu, a inni komentują: jakim trzeba być człowiekiem, by podjąć tak nieludzką decyzję. Czy odmowa leczenia może być moralnie usprawiedliwiona?

Zakładam, że urzędnik, zanim podpisał odmowę, wykorzystał wszelkie możliwości kalkulacji, przesuwania środków i doszedł do wniosku, że pieniędzy nie ma. Odmowa jest dramatyczna, ale tutaj nie chodzi o prywatną ofiarność urzędnika, tylko o budżet państwa. Skoro w budżecie brak środków na leczenie, nie widzę powodów, by oskarżać urzędnika. Pytanie o jego decyzję jest, rzecz jasna, poprzedzone pytaniem o sprawiedliwość systemu, ale ten może nie mieć żadnego wpływu na przyjęte zasady podziału środków, a te winny uwzględniać dobro wszystkich. Ze zrozumiałych względów reagujemy oburzeniem na brak środków na leczenie dzieci, ale w budżecie muszą się też znaleźć środki na leczenie seniorów. Czy ich potrzeby są mniej ważne?

Trzeba wyraźnie odróżnić nieuzasadnioną odmowę leczenia (motywowaną np. przyjęciem niesprawiedliwych kryteriów jakości życia) od sytuacji, w której odmowa wynika z braku środków. Jeśli nie da się ich rozdzielić w taki sposób, by zapewnić leczenie wszystkim potrzebującym, komuś trzeba odmówić. Dla bliskich chorej osoby będzie to zawsze dramat, szczególnie wtedy, kiedy jej wyleczenie było możliwe.

Rodzic zrobi wszystko, żeby dziecko ratować. Próbuje więc zebrać środki na własną rękę, czyli zwrócić się do społeczeństwa.

To zrozumiałe, byłoby jednak fatalnie, gdyby decydenci o podziale państwowych funduszy wkalkulowywali w algorytmy dzielenia środków ofiarność darczyńców.

Prośby o finansowe wsparcie leczenia pojawiają się nieustannie w mediach i internecie. Zazwyczaj spotykają się z bardzo pozytywnym odzewem: raz po raz się dowiadujemy, że ktoś zebrał nawet kilka milionów na sfinansowanie kosztownych operacji. Uczestnicząc w takich zbiórkach, dajemy wyraz naszej solidarności, mamy okazję do zrobienia czegoś dobrego. Niewiele nas to kosztuje – wysyłając jednego esemesa lub przelewając niewielką kwotę na podane konto nie odczujemy specjalnego odpływu gotówki – jeśli będzie nas wiele, uratujemy czyjeś zdrowie lub życie.

Tylko komu dać? Opisy szokują albo łamią serce, łatwo o zniechęcenie i ucieczkę. A jeśli pomogę temu, to pozostawię bez pomocy drugiego. Diabelska alternatywa.

Odpowiedź na to pytanie jest w istocie dwustopniowa: najpierw odpowiadamy, czy powinniśmy wspierać zbierających, jeśli odpowiedź jest pozytywna, zastanawiamy się, kogo wspierać. Istnieje w społeczeństwie grupa, która nigdy nie reaguje na podobne prośby, uznając, że leczenie to zadanie państwa, a skoro państwo go nie zapewnia, to liczenie na ofiarność drugich jest nadużyciem.


Czytaj także: Małgorzata Solecka: Zbiórki społecznościowe na leczenie stają się trzecim filarem finansowania opieki medycznej w Polsce.


Nie jest. Wrażliwość na potrzeby drugich jest miernikiem naszego człowieczeństwa; pamiętajmy, że nie chodzi tutaj o zapewnienie komuś luksusowych dóbr, chodzi o pomoc w odzyskaniu zdrowia i uratowaniu życia. To nie jest pomoc, która zakrawa na heroizm: udział w zbiórkach nie wymaga od nas nadzwyczajnego poświęcenia. Odpowiedzialność za wspieranie drugich jest proporcjonalna do naszego powodzenia: od kogoś, kto ledwo wiąże koniec z końcem, nie oczekujemy takiej ofiarności, jak od kogoś, kto sam nie wie, na co wydać zgromadzone pieniądze. Inna sprawa, że ci, którzy sami niewiele mają, bywają znacznie bardziej wrażliwi na potrzeby drugich – jak wdowa wrzucająca do skarbony ostatni grosz. W chrześcijańskiej doktrynie moralnej powołujemy się tutaj na uczynki miłosierdzia co do ciała.

Inaczej na Sądzie Ostatecznym ktoś mógłby usłyszeć: zbierałem na operację, a nie wsparłeś Mnie?

Byłem w potrzebie, a nie dałeś, miałeś oczy zamknięte na potrzeby drugich. Chrystus gani tych po lewej stronie nie za to, co zrobili, ale za to, czego nie zrobili. A nam popełnienie kradzieży wydaje się gorsze niż zignorowanie czyjejś prośby. Tymczasem zaniechanie, ignorowanie potrzeb drugich, którym moglibyśmy bez trudu zaradzić, jest niekwestionowaną winą.

A jeśli już zdecydujemy, żeby dać, to komu?

Nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim i nie o to chodzi, żeby reagować na każdy apel. Jeśli nasze środki są ograniczone, zrozumiałe jest, że nasze wsparcie będzie ograniczone do jednej czy drugiej akcji, zapewne tej, która bardziej nas ujmie. Kolejna prośba o wsparcie przemówi zapewne bardziej do kogoś innego, a że jest nas kilkadziesiąt milionów, to mamy szansę odpowiedzieć pozytywnie na wiele dramatycznych apeli. Kogoś trzeba wybrać – wybór jednych nie jest tutaj odrzuceniem drugich, wynika przecież z ograniczonych możliwości. Dramatyczna sytuacja kogoś, komu potrzebne jest kilka milionów złotych na operację, nie jest przez nikogo zawiniona. Kiedy nie mogąc pomóc wszystkim, pomagam jednemu z wielu potrzebujących, nikogo przez to nie krzywdzę. To choroba jest źródłem nieszczęścia, a nie ograniczony w możliwościach pomagania darczyńca.

Czasem ktoś, kto wpłaci, dowiaduje się, że zbiórka nie była do końca uczciwa. Pozostawmy na boku ewidentne oszustwa – chodzi np. o podkręcanie opisu choroby. Niektórzy zbierający mówią, że są gotowi – z czystej miłości – do każdego makiawelizmu.

Organizatorzy akcji pomocowych doskonale wiedzą, jak silnie przemawia do nas obraz. Odpowiednio sugestywnie pokazane cierpienie wpływa istotnie na naszą ofiarność. Chore dziecko, którego zdjęcie lub historię zobaczyliśmy, staje się nam bliskie. Do opisu wielu zbiórek dodana jest informacja, że są one „zweryfikowane”. Pytanie, kto i na ile starannie przeprowadza taką weryfikację. Łączy się z tym ogromna odpowiedzialność, bo jeśli jakakolwiek nieuczciwość czy nieprawidłowość wyjdzie na jaw, kolejne zbiórki mogą się cieszyć znacznie mniejszym powodzeniem. Ci, którzy poczują się oszukani, mogą w przyszłości zrezygnować z brania w nich udziału.

Trudno oczekiwać od zrozpaczonych rodziców, że będą zawsze potrafili chłodno i z dystansem podejść do oceny stanu zdrowia swoich dzieci, zapewne będą mieli tendencję do wyolbrzymiania ich dramatu. To od lekarza oczekujemy rzeczowej oceny kondycji dziecka i szans na jego wyleczenie. Organizacje pomocowe, które nie będą dbały o staranne zweryfikowanie informacji dołączonych do prośby o wsparcie, nie mają szans na dłuższą działalność. Wykazanie oszustwa jest utratą wiarygodności, a darczyńcy chcą mieć gwarancję, że ich pieniądze są dobrze wykorzystywane.

Tylko że jest tu pewien konflikt interesów: fundacje zatrzymują kilka procent zbieranych kwot. Łatwo o pokusę: im więcej zbiórek, tym więcej prowizji. Pojawiały się informacje o takich nieprawidłowościach, jak podwyższanie przez jedną z fundacji limitu zbiórki, kiedy kwota została już zgromadzona – wbrew woli rodziców.

Niestety, ludzie nawet najbardziej zbożną działalność potrafią wykorzystać dla własnych interesów. Być może tego typu organizacje powinny w większym stopniu działać na zasadzie non-profit, bo wpłacający nie dają na organizację, tylko na konkretną potrzebę. Zazwyczaj nie interesujemy się statutem organizacji, zakładamy, że wpłacone 50 zł zostaną w całości przeznaczone na leczenie wybranego dziecka. Zapewne gdyby przy każdej historii pacjenta umieścić informację, jaki odsetek wpłaconych kwot służyć będzie innym celom, zbiórki cieszyłyby się mniejszą popularnością. Jeśli niewielki procent wpłacanych kwot przeznaczony jest na obsługę serwerów, kont itp., to jeszcze można popatrzeć na to ze zrozumieniem. Problem pojawia się wtedy, gdy ta kwota przekracza potrzeby organizacyjne, a organizacja zaczyna się bogacić na zbiórkach. To zrozumiałe, że fundacjom potrzebne są środki na prowadzenie działalności, pytanie, czy państwo, którego nie stać na zapewnienie opieki wszystkim potrzebującym, nie powinno wspomagać tych organizacji na tyle, by mogły działać non-profit?

Są też zbiórki, które wydają się obiektywnie nieusprawiedliwione. Na operację, która mogłaby się odbyć w Prokocimiu, ale rodzice obstają przy Szwajcarii. Na pseudonaukowe biorezonanse albo eksperymentalne terapie w Meksyku czy Chinach.

Ludzie na ogół nie będą dociekali, czy zbiórka jest potrzebna, tylko przeczytają opis, i jeśli wyda im się odpowiednio sugestywny – wpłacą. Ich działanie nosi znamiona moralnej dobroci bez względu na to, czy terapia, którą wsparli, była medycznie usprawiedliwiona. Odpowiedzialność za tego typu sytuacje ponoszą ci, którzy w nieobiektywny czy może wręcz fałszywy sposób przekazali informacje. Nie jest wykluczone, że sami rodzice zostali wprowadzeni w błąd przez kogoś, komu zależało np. na udziale pacjentów w eksperymentalnej terapii.

Wszystkim pomóc nie możemy, tym bardziej więc boli, jeśli okaże się, że nasze pieniądze nie trafiły do potrzebujących, tylko do hochsztaplerów. Oszuści działający w tych rejonach są szczególnie odrażający, bo żerują na nieszczęściu jednych i wrażliwości drugich. Oszukany będzie w przyszłości mniej chętny do pomocy: w ten sposób sami stajemy się ofiarami własnej nieuczciwości.

Czym lepiej zgrzeszyć: naiwnością czy brakiem ofiarności?

Zdecydowanie naiwnością. Ktoś, kto nas oszukał, ponosi za to moralną odpowiedzialność. Ale jeśli nie pomogliśmy komuś, kto rzeczywiście potrzebował pomocy, bo obawialiśmy się oszustwa – to odpowiedzialność należy do nas. Lepiej, żeby cię dziewięciu oszukało, niż gdybyś miał nie dać jednemu, który naprawdę jest w potrzebie. ©℗

S. BARBARA CHYROWICZ jest etykiem i profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie kieruje Katedrą Etyki Szczegółowej. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Etyk, filozofka, profesor i wykładowczyni Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie kieruje Katedrą Etyki Szczegółowej. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego. Zajmuje się bioetyką, jest członkiem Komitetu Bioetycznego przy PAN.
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 2/2019