W pętli

S. BARBARA CHYROWICZ, etyk: Rozkazy wypychania migrantów poza Polskę nie tylko narażają ich życie, ale też niszczą tych, którzy je wykonują.

22.11.2021

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

ARTUR SPORNIAK: Co Siostra myśli, oglądając starcia na granicy białoruskiej?

S. BARBARA CHYROWICZ: Najpierw przychodzą mi na myśl ci, którzy sprowokowali migrantów do podjęcia walki. Zdesperowani ludzie niekoniecznie dokonują racjonalnych wyborów, nie wiemy też, czy nie byli przymuszani do agresji. Obawiam się, że udostępnione w mediach obrazy agresywnych grup migrantów rzucających kamienie w kierunku polskiej Straży Granicznej mogą sprawić, że przedstawiciele tej części naszego społeczeństwa, którzy od początku niechętnie odnosili się do udzielania pomocy błąkającym się po naszej stronie granicy migrantom, powiedzą: to chuligani, mieliśmy rację, takim nie pomagamy! Obraz uzbrojonych w kamienie bojówek przesłoni dramat ludzi, którzy stali się kartą przetargową w politycznym sporze.

Kilku policjantów zostało rannych.

Broniąc granicy naszego państwa. Sytuacja migrantów stała się patowa. Ściągnięci do Europy nadzieją na lepsze życie, a ostatecznie przerzucani z jednej strony granicy na drugą jak pionki w grze, stali się żywą tarczą, za którą kryje się rzeczywisty agresor. Nic nowego...

Mówi się o nowym typie wojny. A etycy – zdaje się – zawsze mieli kłopot z wojną.

Zwłaszcza ci, którzy podkreślają, że życie każdego człowieka jest wartością. Trudno pogodzić tę zasadę z zadaniem formacji zbrojnych, których celem w trakcie działań wojennych jest zniszczenie wroga, nawet jeśli jest to uznawana za sprawiedliwą wojna obronna. Broniący ojczyzny żołnierz nie będzie przecież analizował personalistycznych zasad, będzie walczył, czyli często zabijał. Na naszej granicy nie toczy się jednak regularna wojna. Broniące granicy przed nacierającymi na nią migrantami polskie służby używają gazu i armatek wodnych, które mają skutecznie zniechęcić agresorów do atakowania, a nie zabijać.

Pozostaje jeszcze pytanie, czy medialny przekaz tego, co dzieje się na granicy, jest wiarygodny? Mamy tylko krótkie filmy przekazywane przez służby, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy oddają one pełny obraz sytuacji.

Ujęcia ze szturmu na granicę przesłoniły obrazy kobiet z dziećmi koczujących w lesie.

A dramat humanitarny trwa. Jeśli nie będziemy tego dostrzegać, będziemy przegrani, nawet gdy kryzys na granicy zostanie zażegnany. Agresja migrantów, którą widzimy w filmowym przekazie, wywołuje w nas niepokój i o los naszej granicy, i o tych, którzy jej bronią, nie wiemy jednak, jak długo szturmujący granicę młodzi mężczyźni koczowali w lesie i ile razy byli przepychani przez granicę. Wiemy, że na jakimś etapie poniewierki ludziom jest już czasem wszystko jedno, bo mają poczucie, że niewiele mają do stracenia.

Nie ulega natomiast wątpliwości, że główną odpowiedzialność moralną za całą tę sytuację ponosi ten, kto ludzi poszukujących dla siebie i swoich rodzin lepszego życia na polską granicę ściągnął, zachęcając do podróży na Białoruś; wiedząc, że to podróż bez perspektyw.

Migranci, którzy już znaleźli się po naszej stronie granicy i utknęli w lasach, nie są naszymi wrogami. Skoro nawet w trakcie działań wojennych obowiązują konwencje nakazujące humanitarne traktowanie rannych i wziętych do niewoli jeńców, to tym bardziej na opiekę i wsparcie zasługują ofiary konfliktu, które tego konfliktu pewnie nawet nie rozumieją. Jeżeli o tej porze roku w naszej strefie klimatycznej zostawimy człowieka w lesie, to jego los jest właściwie przesądzony.

I słyszymy o śmierciach w lesie.

Umierają w nim ludzie, którzy nie rzucali na granicy kamieniami. Nie możemy problemu migrantów sprowadzać do agresywnych zachowań grupy młodych mężczyzn i patrzeć na wszystkich jak na wrogów.

W nowej książce traktującej o tym, co wpływa na nasze działania moralne, odwołuje się Siostra do takiego obrazka: siedzę przed telewizorem, popijam coca-colę, jem słone orzeszki i patrzę na jakąś tragedię, powiedzmy – migrantów koczujących na białoruskiej granicy. Co z tego obrazka można wyczytać?

W książce nie piszę o migrantach, tylko ogólnie o dramatach przeżywanych przez „obcych”, migranci się jakoś w tym mieszczą. Jeżeli sceny przepychanych tam i z powrotem przez granice ludzi nie robią na nas żadnego wrażenia, znaczy, że coś straciliśmy.

Co?

Elementarne poczucie ludzkiej solidarności i wrażliwość na los człowieka. Przepychani przez granicę ludzie otrzymują jasny przekaz: nikt was tutaj nie zapraszał i nikt was tutaj nie chce! To stoi w sprzeczności z podstawowym przekazem chrześcijańskiej wiary, w której sposób, w jaki traktujemy drugiego człowieka, jest wyrazem miłości do Boga. Nie mogło zatem w sporze o pomoc migrantom zabraknąć stanowiska episkopatu.

Zdajemy sobie sprawę z politycznego uwikłania losu migrantów, bez politycznych negocjacji nie da się tej kwestii rozstrzygnąć. Może warto przypomnieć sobie i to, że w czasie komunistycznych rządów nasi rodacy niejednokrotnie „urywali się” z zagranicznych wycieczek i zostawali w krajach zachodniej Europy? Nikt ich nie przepychał z powrotem do rodzimego kraju, w którym nie toczyła się przecież wojna. Chcieli lepszych warunków życia niż te, których doświadczali w siermiężnej, komunistycznej rzeczywistości.

Czy politycy też powinni kierować się moralnością?

Nikt nie jest zwolniony z przestrzegania fundamentalnych zasad, a zwłaszcza politycy, którzy niejednokrotnie deklarowali i nadal deklarują nam swoje przywiązanie do wartości. Pełnione funkcje, także wypełniane w ramach urzędowej podległości rozkazy, nie zwalniają nas z moralnej odpowiedzialności. Podobno niektórzy pogranicznicy brali zwolnienia lekarskie, bo nie chcieli uczestniczyć w przepychaniu migrantów za granicę.

Władza pilnuje, żeby to się działo bez świadków.

Świadków unika ten, kto ma coś do ukrycia. Co i dlaczego chcemy ukryć? Przedstawianie migrantów jako dewiantów i kryminalistów wywołuje w widzach niechęć i agresję wobec ludzi, którzy po prostu dążą do polepszenia swojego losu. Świadomi medialnego wpływu kreatorzy rzeczywistości są ostatecznie odpowiedzialni za to, że setki kilometrów od granicy Kowalski mentalnie zamyka drzwi przed „obcymi” i ogradza się murem przed proszącymi o pomoc. Takie mury nie znikają łatwo.

Tytuł książki Siostry – „Widok stąd” – wskazuje, że nasze odkrywanie moralnych zobowiązań ma indywidualny charakter. Jak się bronić przed stymulowaną niewrażliwością i co konkretnie możemy zrobić?

Starać się o jak najlepsze dostępne nam rozeznanie sytuacji, dostrzegać niuanse. Lubimy sięgać po informacje tylko z jednej strony, bo jednoznaczne interpretacje zastanych faktów ułatwiają nam zajęcie stanowiska i „porządkują świat”. Dowiadujemy się, od kogo mamy się odsunąć i kogo zwalczać. Zbyt łatwo przejmujemy wygodne opinie, nie podejmując wysiłku wieloaspektowego rozeznania zdarzeń, konfliktów i problemów. Tkwimy w niewiedzy, za którą jesteśmy odpowiedzialni.

Konkretnie pomóc możemy poprzez materialne wsparcie, dołączając się do prowadzonych zbiórek. Nie mniej ważne jest budowanie społecznej wrażliwości, nawet w małym gronie. To ona ostatecznie sprawia, że nie pozostajemy obojętni wobec potrzeb drugich, nie tylko migrantów. Nie wiemy, czy za jakieś dwadzieścia lat sami nie będziemy stać u czyichś granic, pukać do czyichś drzwi. W pozbawionym społecznej wrażliwości społeczeństwie nikt nam nie otworzy, bo będziemy obcy. Jak dotąd szczyciliśmy się jako naród postawą gościnności i tolerancji. Czy nadal mamy do tego prawo?

Ktoś może powiedzieć: pomagam swoim, to są jednak obcy. Dystans różnicuje obowiązki moralne.

Kim są obcy? We współczesnym świecie fizyczny dystans nie ma już takiego znaczenia. Kiedyś informacje o tym, co dzieje się na innych kontynentach, dochodziły do nas ze znacznym opóźnieniem albo nie dochodziły wcale. Niewiedza usprawiedliwiała brak zaangażowania. Dzisiaj dzięki mediom wchodzimy w sam środek konfliktów. A że odpowiedzialność jest proporcjonalna do wiedzy i możliwości działania, to nie zawsze pozostajemy „niewinni”. W pierwszym rzędzie odpowiadamy za bliskich, ale problemy „obcych” nie są nam już dzisiaj nieznane. Myślę, że moralnie wrażliwi na krzywdę drugich znajdą sposób, w jaki można im pomóc. Nawet jeśli nazwiemy ich obcymi w tym sensie, że nie znamy ich osobiście, to przecież – zważywszy wspólne nam człowieczeństwo – nie są naprawdę obcy. Kiedy spojrzymy na nich w świetle Ewangelii, ich nędza stanie się dla nas wezwaniem do zaangażowania się po ich stronie. Czy my bierzemy na ­serio treść naszej wiary?

Inna rzecz, że nasz świat jest areną nieustannych konfliktów, wojen i zdrad. ­Łatwość dostępu do informacji sprawia, że ze wszystkich stron jesteśmy bombardowani obrazami ludzkiego nieszczęścia, także tego, którego źródłem są naturalne kataklizmy. Jesteśmy zbyt ograniczeni mentalnie, by móc współodczuwać z wszystkimi, których dotyka tragiczny los, zbyt ograniczeni materialnie, by nieść wszystkim pomoc, nawet w małych społecznościach. Co nie zmienia faktu, że nasza bierność i ignorancja wobec problemów drugich są nie do usprawiedliwienia. Świadczą o tym, że coś zatraciliśmy.

Jesteśmy wtedy winni moralnie?

Jeżeli odsuwamy od siebie niewygodne dla nas informacje, a krzywda obcych, czy może lepiej: nieznanych nam ludzi, nie robi już na nas żadnego wrażenia, to znak, że utraciliśmy moralną wrażliwość. Na granicy są konkretni ludzie, mają imiona, nazwiska i własną historię, nie są „polityką Łukaszenki”. Problem migrantów jest także kwestią polityczną, jego rozstrzygnięcie wymaga zaangażowania dyplomatycznego, zapewne w skali międzynarodowej. Można odrzucać polityczny cynizm i chronić ludzi uwikłanych w polityczną grę; bronić z determinacją granicy, ale nie przepychać przez nią na siłę tych, którym udało się ją przekroczyć i utknęli w lesie. To nasz las, w naszym lesie grozi im śmierć.

Argument, że zawsze musimy pomagać, uznawany jest za naiwny. Wpuścimy jedną grupę, to na jej miejsce przyjdzie o wiele więcej ­migrantów.

Mamy prawo dokładnie sprawdzać personalia tych, którzy znaleźli się na terenie naszego kraju. Zapewne nie wszystkie prośby o azyl zostaną zaakceptowane. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie temu, by zapewnić elementarne środki do życia tym, którzy już u nas są – zwłaszcza matkom z małymi dziećmi. I zastanawiać się, jak dalej problem migrantów rozwiązać. Zaopiekowanie się migrantami nie blokuje rozwiązań politycznych. Mamy nadto prawo przypuszczać, że to nie ostatnia fala. Wojny, kataklizmy i zmiany klimatyczne powodować będą nowe „wędrówki ludów”.

Słyszymy o działaniach służb, które celowo utrudniają pomoc.

Jeśli to prawda, to jest to okrutne.

Mają taki rozkaz i rodzinę na utrzymaniu.

W nie tak odległej historii ludzie odmawiali wykonywania rozkazów, kiedy uważali, że żąda się od nich tego, co podłe i nieprzyzwoite. Działanie wbrew własnym przekonaniom narusza naszą moralną tożsamość; jeśli dotyczy rzeczy ważnych, ma dla nas wymiar moralnego dramatu. Posłuszeństwo wydanym rozkazom nie usprawiedliwia działań, o karygodności których byliśmy sami przekonani.

Pogranicznicy – jeśli doniesienia są prawdziwe – znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest dla nich ważniejsze: możliwość utraty pracy czy świadomość skrzywdzenia bezbronnego człowieka, która ich zapewne nie opuści? Zbyt łatwo jest zasłaniać się rozkazem i zrzucać całą odpowiedzialność na decydentów. Dla decydentów to czasem o tyle łatwe, że nie patrzą w oczy ludziom, których dotyczą ich rozkazy. To osłabia empatię i usypia sumienie. Natomiast żądanie uległości pozbawia podwładnych – jeśli rzeczywiście ulegną – czegoś bardzo wartościowego.

Czego?

Poczucia własnej wartości, w jakiejś mierze także własnego człowieczeństwa. To tak proste, że niemal banalne: chodzi o to, by niezależnie od „zmieniających się wiatrów” pozostawać prawym moralnie człowiekiem. Takie rozkazy nie tylko krzywdzą migrantów, ale też niszczą tych, którzy je wykonują.

Niektórzy członkowie organizacji pomocowych doświadczali sytuacji, że Straż Graniczna, poinformowana o spotkanych przez nich migrantach, wcale nie zawoziła ich do ­ośrodków, tylko wypychała z powrotem za granicę. Mają teraz dylemat, czy w ogóle informować władze o kolejnych spotykanych grupach. Pokusa, by pomóc migrantom wydostać się ze strefy stanu wyjątkowego, jest ponoć duża.

Rozumiem, że nie chcą informować służb w obawie o życie migrantów. Bardzo trudno jest skomentować takie przypadki. Jeśli prawo pozwala obecnie na przepychanie ludzi poza granice, przeciwdziałanie temu jest działaniem wbrew prawu. Ale to nie jest prawo respektujące wartość ludzkiego życia. Organizacje chcą pomagać skutecznie. Widzą, że pomoc okazuje się doraźna – udaje im się kogoś nakarmić i ogrzać, a po chwili ten ktoś znów znajduje się w tragicznym położeniu. Jeśli jednak członkom organizacji pomocowych wykaże się, że nie respektują prawa, mogą się spotkać co najmniej z zakazem dalszej działalności. Migrantom to nie pomoże.

Znaleźliśmy się w sytuacji, kiedy nie ma już dobrych odpowiedzi na różne pytania. To zapętlona sytuacja. Po drodze podjęto tyle nietrafnych decyzji, że każda następna pogłębia tylko problem.

W książce wspomina Siostra o warunku sensownego ­pomagania: „kiedy pomoc nie stanowi dla nas szczególnego obciążenia”. Gdy pomoc zbyt dużo zaczyna kosztować, przestaje być obowiązkowa?

Gdzieś kończy się obowiązek niesienia pomocy, a zaczyna supererogacja, czyli działania, które dalece wykraczają poza to, co nazywamy naszym obowiązkiem. Nie wszystkich z nas stać na to, by zrezygnować z w miarę wygodnego życia i całkowicie zaangażować się na rzecz tych, którzy znaleźli się w trudnej, czasem dramatycznej sytuacji. Niektórzy tak właśnie odczytują swoje życiowe powołanie, większość z nas godzi jednak troskę o finansowe zabezpieczenie siebie i bliskich ze wspieraniem różnego rodzaju akcji pomocowych. Jeśli ta pomoc staje się dla nas nadmiernym obciążeniem – proporcjonalnie do naszych możliwości, destabilizuje nasze życie i narusza zobowiązania wobec najbliższych, mamy prawo ją ograniczać. Nie można mieć pretensji do tych, którzy dbają o swój majątek i starają się zabezpieczyć dobra dla swojej rodziny i dzieci, można mieć pretensje do tych, którzy nie potrafią wysupłać złamanego grosza, by wesprzeć drugich. Ta granica przebiega gdzieś przez naszą indywidualną moralną wrażliwość.

Pisze Siostra: „Właściwy ludziom sposób działania opiera się na »widoku stąd« – jesteśmy stronni. Taka jest nasza kondycja”. Czym jest „widok stąd”?

Można powiedzieć, że każdy z nas ma swój „moralny adres”, nie ma „moralnie bezdomnych”. Każdy ma jakieś swoje moralne pochodzenie, moralny rodowód, jedyne w swoim rodzaju dziedzictwo, w którym mieszczą się ludzie i zdarzenia, a także to wszystko, co wnoszą do sfery moralności nasze naturalne predyspozycje. Ten mój „widok stąd” to wszystko to, co sprawia, że moje moralne poznanie jest takie, a nie inne. Nie działam zatem z bezstronnej perspektywy. Warto sobie zdawać z tego sprawę także dlatego, by nie mierzyć drugich swoją miarą, nie sądzić. Zbyt łatwo przychodzą nam takie osądy.

Rozeznanie naszego „moralnego ­adresu” jest szansą na to, że będziemy bardziej świadomie podejmować decyzje. Świadomi własnych moralnych uwarunkowań możemy starać się wznieść ponad nie, budować własną moralną tożsamość, nie poddając się biernie panującym trendom. ©℗

S. BARBARA CHYROWICZ jest etykiem, kierownikiem Katedry Etyki Szczegółowej KUL. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego (werbistek). Ostatnio wydała książkę „Widok stąd. Dlaczego działamy tak, a nie inaczej?” (Znak, 2021).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Etyk, filozofka, profesor i wykładowczyni Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, gdzie kieruje Katedrą Etyki Szczegółowej. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Świętego. Zajmuje się bioetyką, jest członkiem Komitetu Bioetycznego przy PAN.
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2021