Kisielowa wojna

Pod koniec roku zawsze uciekałem z ojczyzny jak najdalej.

27.12.2014

Czyta się kilka minut

Wymyślałem reportaże z dalekich krajów tylko po to, by nie ubierać choinki, nie dostawać prezentów i nie zalewać ostatniej koszuli przy niezdarnym otwieraniu szampana Sowetskoje igristoje.

Oczywiście gdzie bym nie pojechał, wszyscy w lot łapali, że w okolicy pojawił się gość z Polski, robili więc wszystko, żebym czuł się jak w domu. Na moją cześć ubierano choinki, zawsze na podorędziu znalazł się jakiś prezent oraz buteleczka Sowetskowo igristowo (lub czegoś podobnego), którego ofiarą padała moja ostatnia koszula. Oblewałem się w Tbilisi, Moskwie, Ałmatach, Kijowie, a nawet w Nalczyku i Chanty-Mansyjsku.

Do kuriozalnej sytuacji doszło kiedyś w północnym Kazachstanie. Przypadkiem trafiłem do małej wioski, gdzie pomieszkiwał szef miejscowego stowarzyszenia Polaków. Moim zdaniem był stuprocentowym Rosjaninem, tak udręczonym przez tamtejszy klimat i biedę, że postanowił się wyrwać „na polskość”. Z tego powodu starał się o możliwość emigracji do „macierzy” i pielęgnował nieistniejące nadwiślańskie korzenie. Moja obecność wywołała w nim falę paniki. Myślał, że tylko podaję się za dziennikarza, zaś w rzeczywistości jestem wysłannikiem ambasady, który pojawił się z niezapowiedzianą kontrolą w sprawie „przestrzegania polskiej tradycji”. Przyjął mnie w gaciach i siatkowym podkoszulku na ramiączkach, ale w okamgnieniu się zmitygował. Wdział najlepszy garnitur i przemówił pięknym rosyjskim.

– Czemu zawdzięczam honor? – zapytał.

– Eee, dziś 24 grudnia, święto – wiłem się. – A ja właśnie, ten reportaż, jak Polacy rozsiani po świecie świętują, piszę!

– Aaa, święto, naturalnie, że święto. Pan wybaczy, ja zaraz! – Gospodarz poderwał się, pobiegł do kuchni i zaczął wydawać suche rozkazy. Po chwili na stole pojawiły się ogórki, kiełbasa i wódka. Gospodarz promieniał. – A więc jak święto, to święto! Za Polskę, wobec tego, niepodległą! – zarządził.

– Za niepodległą – zgodziłem się, bo takiego toastu odmawiać nie wolno. To był miły, polski wieczór. Za oknem trwała potworna kazachska śnieżna zawieja.

I tym razem wymyśliłem, że koniec roku spędzę gdzieś daleko. Ale nie wyszło, no i poniosłem srogą karę. W parlamencie trafiłem na debatę na temat jedzenia i picia na sali sejmowej. Była tak zajmująca, że ledwie w jej tle majaczył prezydent Petro Poroszenko, który przybył do nas z udręczonej wojną Ukrainy.

Potem okazało się, że od 22 grudnia do 5 stycznia oświata w Polsce nie działa, tylko odpoczywa. Jak ktoś ma i dzieci, i pracę (są tacy szczęściarze!), musi dokonać wyboru. Może ciągać małoletnich po fabrykach, biurach i redakcjach, albo czort wie, co robić. Dla poprawy nastroju może przy tym napisać donos do minister Joanny Kluzik-Rostkowskiej na prezesa Sławomira Broniarza. Warto! Autor donosu się ucieszy, bo przelewanie złości na papier przynosi ulgę. Pani minister się ucieszy, bo donosy to jej pomysł na reformowanie systemu edukacji. Ucieszy się także pan Broniarz, bo jego życie to jest pasmo radości. Prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego ma się jak pączek w maśle i wszyscy się go boją.

Krzywa choinka kosztowała mnie siedem dych. Lampki były felerne i nie chciały się zapalić. Kisiel w różnych smakach był prezentem, który znalazłem pod choinką. Dostałem hurtem „Felietony pod choinkę”, „Felietony zdjęte przez cenzurę”, „Powieści warszawskie” oraz „Dzienniki”. Wszystkie pozycje posiadałem już wcześniej – ale pomyślałem sobie, że to i tak dużo lepiej, niż dostać cztery pary skarpet. A poza tym, jak przeczytam wszystko po raz drugi, to mi się lepiej utrwali: „Zainteresowanie mam nietypowe, poglądy niepopularne, wyjścia zaś proponuję nierealne...” – tak zaczyna się piękny felieton Kisiela dla „Tygodnika” zdjęty przez cenzurę w styczniu 1983 r. (pan Broniarz działał już wtedy w ZNP, jeśliby kto pytał).

Ale wśród prezentów był też inny, całkiem świeży Kisiel. „Pierwsza woda po Kisielu” Jerzego Kisielewskiego sprawiła, że koszmar świątecznych spotkań przebrnąłem z godnością. Gdy inni śpiewali: „W żłobie leży” i wymiatali ze stołu, ja pod stołem posilałem się Kisielem juniorem: „Sławomir Mrożek pracował [w latach 50.] w »Dzienniku Polskim« i chwalił na jego łamach nowy ustrój. W radiu usłyszał audycję o imponującym korso kwiatowym w »Nicei«. No i postanowił na łamach »DP« dać temu odpór. Kiedy w Indochinach trwa wojna, nieszczęśliwi robotnicy giną na polach ryżowych, to zachodnia burżuazja bawi się w najlepsze! Niedługo potem natknął się na mojego ojca. Jak sam wspominał, weszli na siebie na Rynku krakowskim. – A pan był w Nicei? – zagadnął go ojciec. – Nie! – To co pan pieprzy?! Po latach w jednym z wywiadów Mrożek powiedział: »Kisiel nie zdawał sobie sprawy, jak wpłynął na moje życie. Pożegnaliśmy się. Szedłem przez Rynek. I nagle powiedziałem sobie: »Co ja pieprzę??!!«”.

Sam się zacząłem zastanawiać.

A na Nowy Rok kupiłem sobie Ruskoje igristoje. Wyprodukowane w Warszawie, zawiera siarczyny. „Najlepiej smakuje podawane w wysmukłych kieliszkach” – zachwala producent.

Do zaświnienia koszuli jak znalazł.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2015