Kimono dla bizneswoman

Miała zostać prawniczką, ale od kodeksów wolała łączenie mody i sztuki. Dziś jest jedną z najciekawszych polskich projektantek.

18.10.2015

Czyta się kilka minut

Stroje z kolekcji „Infrared” Joanny Hawrot / Fot. Katarzyna Widmańska
Stroje z kolekcji „Infrared” Joanny Hawrot / Fot. Katarzyna Widmańska

Ciemną scenę przecinają punktowe światła. Orkiestra wykonuje niepokojącą muzykę japońskiego kompozytora Toshio Hosokawy. Reflektory wydobywają z mroku cztery postacie tancerek. Każda reprezentuje inny styl: od klasycznego japońskiego butō po zachodni taniec współczesny. Tkanina na ich ciałach załamuje się w rytm ruchu. Nagle muzyka cichnie i tancerki zamierają. Teraz możemy lepiej przyjrzeć się ich strojom: klasyczna japońska forma kimona i współczesne czarno-białe wzory – nadruki z grafik ilustratorki Sonii Hensler.

Wrześniowy pokaz był efektem współpracy krakowskiego Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha z projektantką Joanną Hawrot. Trudno nazwać to wydarzenie. Koncert? Pokaz mody? Spektakl? Performance?

– Od początku istnienia marki kierujemy się zasadą: „from fashion to art” – tłumaczy Hawrot. – Kolekcje się zmieniają, nasz styl ewoluuje, ale ciągle trzymamy się tego jednego założenia: że moda to pełnoprawna dziedzina artystyczna.

Paragrafy i wybiegi

Spotykamy się w jej butiku przy ul. św. Marka. Przez duże witrynowe okna wpada jesienne światło, odbija się od białych ścian i podłogi w białe i czarne kwadraty. Na środku biały stół z przeszklonym blatem, dookoła czarne krzesła, na stole wazon ze świeżymi liliami. Przy ścianach na białych drewnianych wieszakach – ubrania z kolekcji. Joanna wita mnie w jednym z zaprojektowanych przez siebie kimon i orientalnym naszyjniku z czerwonymi frędzlami. Czarne, proste włosy, usta podkreślone czerwoną szminką, na powiekach wyraźne niebieskie kreski.

Kiedy mówię, że noszenie na co dzień jej projektów wymaga pewnej odwagi, obrusza się:

– Jakiej tam odwagi?! Potrzeba tylko odrobinę otwartości, wyjścia poza konwenanse. Nasze fasony mają to do siebie, że dobrze wyglądają na niemal każdej sylwetce. Ale czasami zdarzają się klientki, które zakładają na przykład kimono, przeglądają się w lustrze i z niepewną miną pytają mnie: „Czy ja przypadkiem nie wyglądam w tym śmiesznie?”. Odpowiadam: „Nie”. Jeśli jakiś strój do mnie przemawia i w jakiś sposób mnie wyraża, to nigdy nie będę w nim wyglądać jak w przebraniu.

Zanim zaczęła projektować, studiowała prawo na KUL-u.
– To były Międzywydziałowe Interdyscyplinarne Studia Humanistyczne, które teoretycznie umożliwiają studiowanie na różnych wydziałach. W praktyce i tak trzeba wybrać jeden lub dwa kierunki, z których zdobędzie się specjalizację. Ja zawsze marzyłam o polonistyce, nigdy nie myślałam o karierze prawniczki. Sama nie wiem, czemu w końcu zdecydowałam się na prawo. Może dlatego, że wydawało mi się bardziej praktyczne, dawało perspektywę pracy? W pewien sposób to się sprawdziło. Chociaż tak bardzo brakowało mi miejsca na twórczą realizację, to nauczyłam się dyscypliny, zarządzania czasem, co bardzo przydaje się w prowadzeniu firmy.

Pierwsze ubrania zaprojektowała dla siebie tylko dlatego, że w sklepach nie znajdowała strojów, które by jej się podobały.

– Doskonale pamiętam mój pierwszy projekt – uśmiecha się. – To była czarna sukienka, mocno stylizowana, z trenem i z kryzą. Niezwykle efektowna.

Mimo zniechęcenia, postanowiła ukończyć studia: – Już taki mam charakter, że jak coś raz postanowię, to będę w to brnęła, dopóki nie skończę.

By uprzyjemnić sobie czas wertowania kodeksów i wkuwania paragrafów, rozpoczęła pracę w Radiu Lublin, w dziale kultury. Na wernisaże, premiery, koncerty zakładała własne kreacje. Tak została zauważona. Zaproszono ją do współpracy przy projekcie w lubelskiej Galerii 1, gdzie zaprezentowała „żywe rzeźby”. Podczas performance’u „Ash Project” kostiumy, w które ubrane były modelki, na oczach widzów przechodziły szereg metamorfoz. Pokazowi towarzyszyła wystawa zdjęć Beaty Mazur powstałych w oparciu o projekty Joanny. Spodobało się.

Wtedy właśnie podjęła decyzję o założeniu własnej marki. Przeprowadziła się do Krakowa. Tu poszła do szkoły projektowania. Rozpoczęła współpracę z krawcami, konstruktorami, powstały pierwsze kolekcje. Nadal mieszka i pracuje w Krakowie, choć tutejszy rynek modowy ocenia jako bardzo trudny.

– Kiedy zaczynaliśmy, było tu wiele autorskich butików. Nie bez powodu większość z czasem przeniosła się do Warszawy. Tam są lepsze warunki finansowe, jest większe zainteresowanie polskimi projektami. Niestety, w tej branży musimy liczyć się z tym, że większość klientów – jak inżynier Mamoń – najbardziej lubi to, co doskonale zna. Trudno przebić się z nową marką – wyjaśnia.

I dodaje: – To, że mieszkam akurat tutaj, nie oznacza, że ograniczam się do odbiorców z najbliższego otoczenia. Staramy się pokazywać nasze kolekcje na świecie.

Swoje stroje prezentowała już na pokazach w Nowym Jorku, Berlinie, Düsseldorfie, Paryżu i Koszycach. W ubiegłym roku otrzymała tytuł projektanta roku BEGINDESIRE w warszawskim konkursie Hush Selected – za „wytrwałość w realizacji marzeń”.

– Na początku listopada planujemy wyjazd do Turcji. Zostaliśmy zaproszeni przez Uniwersytet Marmara, żeby w środowiskach akademickich opowiedzieć o naszej idei połączenia mody i sztuki. W grudniu natomiast jedziemy do Paryża na zaproszenie Fundacji Art Couture, by zaprezentować swoją kolekcję kupcom, agentom i środowisku.

Miejskie wojowniczki

W kolekcjach Hawrot są kimona i hakamy z autorskim wzorem, monochromatyczne sukienki o minimalistycznych fasonach, topy z trzech szarf inspirowane kinbaku – sztuką unieruchamiania i ozdabiania ciała za pomocą liny.
Myśl, by właśnie w japońskiej estetyce szukać inspiracji dla własnych projektów, pojawiła się w jej głowie po raz pierwszy, gdy w krakowskim muzeum Manggha obejrzała spektakl teatru butō. W 2011 r., po katastrofie w Fukushimie, poszła na koncert Kazuyi Nagayi i Hiroko Komiyi, poświęcony pamięci ofiar. Wkrótce stworzyła pierwszą kolekcję tak wyraźnie nawiązującą do sztuki Japonii. Nazwała ją „Ashita”, czyli „jutro” – słowo to po katastrofie w Fukushimie stało się hasłem nadziei.

Hawrot: – Nie chodzi o to, by kopiować coś, co już było, ale twórczo korzystać z dawnych, uniwersalnych form. Tym, co najbardziej zafascynowało mnie w estetyce japońskiej, jest maksimum treści przy minimalistycznej formie. Wymaga to zupełnie innej percepcji niż ta, do której jesteśmy na Zachodzie przyzwyczajeni. Japońska sztuka nie tyle próbuje przekazać konkretną opowieść o świecie, ile stwarza ramy do przeżycia emocji. Bardzo ważną rolę odgrywają tu cisza i pusta przestrzeń. Często sięgam do koncepcji otwartej formy. Stroje, które projektuję, dają możliwość nieograniczonego wyboru, transformacji. Sukienka może być płaszczem, płaszcz spódnicą, spódnica spodniami.

Inną cechą, która przewija się w jej projektach przez lata, są nawiązania do sztuk wizualnych. Widać je zwłaszcza na pokazach.

– To ulubiona część mojej pracy – przyznaje Joanna. – Bardzo lubię reżyserować całe przedsięwzięcie: zapraszać muzyków, ustalać z operatorami rodzaj światła, planować, jak się będą poruszać modelki. Zastanawiać się, jak najlepiej wyrazić moją wizję: przez taniec, prezentacje video, a może wyświetlane w tle zdjęcia?

W pracy projektanta trzeba mieć artystyczny zmysł i bujną wyobraźnię. Ale równie ważny jest pragmatyzm, zdolność do przekucia własnej wizji w dobrze prosperujący biznes.

– Jest mi o tyle łatwiej, że predyspozycje mam w genach – śmieje się Joanna. – Moja mama jest bardzo pomysłową, wręcz szaloną osobą, a równocześnie potrafi twardo stąpać po ziemi. Taka też była moja babcia. Od małego dostawałam w domu wyraźny przekaz: masz marzenia, pasję, twórczy potencjał? W porządku, idź za tym. To bardzo ważna rzecz, jeśli nie najważniejsza. Ale zastanów się, co zrobić, żeby na tych ulotnych marzeniach zarabiać realne pieniądze. Gdy projektuję, myślę nie tylko o samorealizacji, ale też o potencjalnych odbiorcach.

A kim są odbiorcy?

– To współczesne kobiety: wrażliwe, ale i dynamiczne – wyjaśnia. – Aktywne zawodowo, bizneswomen. Takie, które chcą być widoczne, chcą komunikować się za pomocą ubioru i mają wyraźny przekaz. Nowoczesne miejskie wojowniczki. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2015