Kiedy myśli butwieją

Media są królestwem politycznej nudy, którą mamy wszelako odebrać nie jako nudę, lecz Wielką Atrakcję Normalności. Zamiast istotnych pytań, mamy serię gotowych odpowiedzi.

05.03.2008

Czyta się kilka minut

Tadeusz Sławek, w tle Uniwersytet Śląski. Maj, 2007 r. / Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta /
Tadeusz Sławek, w tle Uniwersytet Śląski. Maj, 2007 r. / Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta /

"Każdy myślący Polak musi dziś czuć to samo: myśli nasze butwieją w ciągu jednej nocy. Nie znoszą zetknięcia z powietrzem i ziemią" - zaczynam od zdania zapisanego w "Pamiętniku" Stanisława Brzozowskiego z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że mowa w nim o myślącym Polaku, a zatem o kimś, kogo nie zadowala ani prosta, historyczno-genetyczna przynależność do narodu, ani proponowana przez świat polityki lista rozwiązań tożsama z programami ideologicznymi partii. Z sądu Brzozowskiego wynika, że kto myśli, ten musi czuć się "nie na miejscu". Wie, że wszystko podlega zmianie (które to przekonanie burzy podstawową dla polityki partyjnej wiarę w stałość jej wizji świata), i odczytuje siebie jako znak niezgody na to, co dzieje się "w miejscu", bowiem zdaje sobie sprawę z tego, że kto usiłuje sprowadzić "miejsce" (Polskę, na przykład) jedynie do pewnej wersji jednostronnej polityki historycznej, ten poważnie ryzykuje stworzenie fałszywego wizerunku "miejsca".

Drugi powód jest inny, bardziej kulturowy w swoim charakterze: ten, kto myśli, dostrzega, że otaczający go świat przeżywa poważny kryzys idei, polegający na odcięciu myślenia politycznego od życia, w wyniku czego myśl zostaje udomowiona, niemal hermetycznie zamknięta w pewnym, jedynie słusznym obrazie świata. To początek nudy, którą wszelako mamy odbierać nie jako nudę, lecz jako Wielką Atrakcję Normalności. Myślący Polak musi więc, wedle Brzozowskiego, czuć się bytem bezdomnym: krytyczny wobec lansowanej przez polityków wizji rzeczywistości, a zatem odrzucony z ich świata, z rezerwą odnosi się do formowanego przez nich kręgu publicznego. Czyniąc tak narażałby się na to, z czego dopiero co się wywikłał - na ryzyko powołania i podporządkowania się jakiejś kolejnej politycznej pragmatyce tworzenia kształtów świata.

Poczucie samotności człowieka myślącego jest zbawienne - dzięki niemu potrafi wyłamać się z porządku Wielkiej Zbiorowej Nudy - ale i dokuczliwe: coraz trudniej jest niezależnej jednostce znaleźć drogę do instytucji będących wyrazem życia społecznego, a bez przełożenia głosu indywidualnego na głos zbiorowy sfera publiczna pozostaje zamkniętą szklaną kulą. Poruszają się w niej niezmiennie te same osoby, o tych samych dobrze rozpoznawalnych ideologicznych uwikłaniach. Oczywiście, nie wyklucza to aktywności jednostki, ale wtedy porusza się ona na ogół po rejonach odległych od instytucji mogących wprowadzać rzeczywiste zmiany w świecie.

Tak odczytuję gorzką refleksję Brzozowskiego o myślach polskich, które butwieją, bowiem "nie znoszą zetknięcia z powietrzem i ziemią". To właśnie butwienie zdaje się dobrze opisywać obecną sytuację, w której większość Polaków deklaruje zadowolenie z życia, ale jednocześnie coraz bardziej odsuwa się od polityki i zaangażowania publicznego. Gdy dookoła słychać diagnozy o tym, że weszliśmy w świat "postpolityczny", nie daję im wiary. Gdyby tak było, politycy wysyłaliby sygnały zaniepokojenia, bowiem mogłoby to oznaczać kres ich hegemonii; tymczasem z tej strony dochodzą głosy wyraźnego zadowolenia z faktu, że scena polityczna wydaje się ustawiona, role na niej rozgrywane (chociaż zważywszy przewidywalność wygłaszanych kwestii i ubóstwo dyskursu, lepiej byłoby powiedzieć: "odgrywane") są w coraz większym stopniu rozpisane na dwie tylko partie, wszystko zatem przybiera pozory tego, co politycy nazywają "dojrzałym systemem politycznym".

Im jaśniej politycy patrzą w przyszłość (ta bowiem zdaje się nieść łatwo przewidywalne efekty i, jak za chwilę zobaczymy, nie jest w ogóle przyszłością, a jedynie powtórzeniem przeszłości), tym mroczniej przedstawia się ona dla człowieka myślącego - on bowiem rozumie przyszłość jako zmaganie się człowieka z otwierającą się przed nim nieprzewidywalnością i w niej upatruje nadziei na to, co nowe, inne. Człowiek myślący jest otwarty i gościnny wobec tego-co-przychodzi, a czego nie zna; polityk wykazuje tendencję do goszczenia jedynie tego-co-już-przyszło i co dobrze znane i swojskie. I tak staje się ambasadorem nudy.

Nie przypuszczam zatem, że weszliśmy w epokę "postpolityczną". Gdyby domniemanie to było prawdziwe, szukalibyśmy w nim nadziei, że - być może - istotnie dopracowaliśmy się już tego, iż mamy do czynienia z klasą profesjonalnych urzędników jedynie zarządzających rzeczami tego świata. Ale zewsząd widać symptomy czegoś zgoła innego: politycy pragną nie tylko "zarządzać", ale nade wszystko "urządzać" nam świat, a tak długo jak "urządzanie" bierze górę nad "zarządzaniem", daleko nam od jakiejkolwiek "postpolityki".

To, co nas otacza, nazwałbym raczej upowszechniającą się postawą "obokpolityczną". Jej istotą nie jest jednak odrzucenie świata polityki, lecz uznanie jego uwolnienia się od świata, w którym upływa nasze codzienne życie. Polityka jawi się nieuchronnie jako nudna, bowiem stała się przewidywalnym spektaklem, w którym role są ideologicznie (a więc nudnie) rozpisane. Taki wniosek wysnulibyśmy ze zdania Brzozowskiego mówiącego o tym, że nasze myśli nie znoszą kontaktu z ziemią i powietrzem. A przecież nie oznacza to, że myśli przestają istnieć. Istnieją nadal, ale w zbutwiałej, nudnej formie: wciąż rozpoznajemy myśl i sytuację, ale jednocześnie są one już głęboko dotknięte rozkładem, skażone chwilowością i rozpadem (przypomnijmy: butwienie to potoczna nazwa procesów rozkładu materii pod wpływem czynników środowiska). Są myślami "na wczoraj", a nie "na jutro". W tym sensie w polityce nic nas nie czeka, czego byśmy już i tak nie wiedzieli.

Poczyńmy istotne zastrzeżenie: polityka powinna być przewidywalna w sensie rzeczowości i poczucia realizmu (koalicjanci PiS-u dali nam świetną lekcję polityki nieprzewidywalnej). Jednak przewidywalność nie wypływająca z odpowiedzialności za przyszłość, lecz jedynie z poczucia ideologicznych racji i demonstracyjnie objawianej odrazy do wszelkich innych poglądów sprawia, że polityka stanie się nudnym spektaklem odstręczającym widzów, a nawet i samych uczestników.

W świecie "obokpolitycznym" polityka jest silnie obecna, acz - powtórzmy - w zbutwiałej postaci. Nawiedza ona stale, niemal nieprzerwanie, nasze codzienne bytowanie, lecz w rozłożonej formie. Ów rozkład przejawia się w braku poważnych politycznych idei, co z kolei prowadzi do tego, że żyjemy (nie tylko w Polsce zresztą) w rzeczywistości polityki bez wizji, a zatem bez przyszłości. Znaczenie wizji w polityce pojmuję jako sposób widzenia świata pozwalający na kształtowanie przyszłości, a nie jedynie na przepisywanie i przeformułowywanie przeszłości. Tak wąsko rozumiana polityka historyczna, jaką uprawiali bracia Kaczyńscy, jest dobrym przykładem owego braku spojrzenia, specyficznej politycznej ślepoty.

Polityka składa nam obietnicę; pisała o tym Hannah Arendt. Powaga tej obietnicy polega na tym, że nie może ona ograniczać się do wytykania błędów poprzedników lub aktualnie rządzących (a do tego w znacznym stopniu sprowadza się polskie życie polityczne, w czym szczególnie wyspecjalizował się PiS), lecz musi skorzystać z przeszłości jako studium procesów, które w jakimś stopniu wpłyną na postać przyszłości. Obietnica polityki nie jest przyrzeczeniem rozliczenia; jest obietnicą uczynienia wspólnego kroku w przyszłość. Stajemy się "obokpolityczni", gdy świat naszych myśli idzie w przyszłość (to nic innego przecież, jak nasza "przedsiębiorczość", którą się szczycimy), a polityka czyni wiele, aby ruch ów albo uniemożliwić, albo utrudnić, i naszą codzienność uczynić miałką i grząską. Jako wyborca Platformy muszę więc zapytać: co stało się z rzekomo gotowymi, "przyszłościowo" ukierunkowanymi pakietami ustaw regulujących podatkowe kwestie Polaków pracujących za granicą, czy z równie przyszłościowo nachylonymi ustawami dotyczącymi służby zdrowia?

Skłaniamy się ku "obokpolityczności" także i wtedy, gdy dochodzi do nas, że politykę sprowadzono do poziomu skrajnie personalnego. Źle pojęty personalizm niszczy sferę publiczną. Podkreślmy: zły personalizm, polegający na tym, że analizy złożonych procesów sprowadza się do kwestii osoby tego czy innego ministra. Polityka jako wizja i sposób myślenia takiego, aby idee nie butwiały, nie raziły nudą, musi osiągać pewien poziom abstrakcji. Niestety, w polskim życiu publicznym jest to już umiejętność niemal niespotykana. Nie chodzi o to, by nie karać ewidentnych nadużyć czy niekompetencji poszczególnych urzędników, lecz o to, by nie przyzwyczajać do wizerunku polityki jako areny, gdzie zmagają się zapaśnicy, lub wręcz gladiatorzy, którzy aby skierować precyzyjnie swoją agresję, muszą ją zaadresować ad personam.

Nie sposób już właściwie słuchać czy oglądać programów z udziałem polityków, ci bowiem nie usiłują już wyłożyć swoich racji, ale nieustannym jazgotem, nieprzerwanym mówieniem dążą do pognębienia i wyeliminowania adwersarza, który zresztą nie chce być w tym względzie gorszy. Celuje w tym nadal Jarosław Kaczyński, który nie wyciągnął żadnych wniosków z ostatniej porażki wyborczej. Kto na to patrzy, ten nieuchronnie będzie osuwał się w stronę "obokpolityczności": wie, że polityki nie da się sprowadzić do personaliów, że polityka ma charakter poważnej, a nie jedynie wyborczej obietnicy, której stawką jest przyszłość ludzi, przyszłość dana im tylko raz i niepowtarzalnie, a jednocześnie widzi, że nie jest w stanie utorować swym przekonaniom drogi na polityczne areny. Polityka zdradziła przyszłość człowieka.

W ten sposób uformował się świat polityki, w którym kurczy się miejsce dla tego, co wspólne, wypracowane wspólnym wysiłkiem i obustronnym ustępstwem. To, co winno znamionować sferę publiczną - dążenie do stworzenia przestrzeni porozumienia, w której uzgadniane są sądy i opinie - na naszych oczach przestaje istnieć. Polityka jest wieczną wojną, której celem nie jest rozejm i pokój, lecz finalne zniszczenie przeciwnika. Dlatego każdy w tym świecie dąży do ustawienia siebie na pierwszym planie; usunięcie się w cień, ustąpienie miejsca komuś innemu stało się podstawowym grzechem.

Miarą miejsca jednostki w sferze publicznej jest nie kompetencja, lecz partyjna przynależność i wielkość zasług poniesionych na rzecz partii w przeszłości. Już nikt nie pamięta o pięknej greckiej politycznej cnocie aidos, której podstawowym rysem jest - jak pisze Klaus Held - "powstrzymywanie się ze swoim własnym ujawnianiem się w świecie, w wyniku czego pozostawia się przestrzeń, pozwalającą ujawnić się innym ludziom" (przeł. A. Gniazdowski). Nie jestem wielbicielem Nicolasa Sarkozy’ego, ale doceniam jego dawny gest aprobaty dla ministrów nie należących do jego politycznego zaplecza. Gest w Polsce nie do pomyślenia.

Być może aidos miał na myśli Donald Tusk, mówiąc pamiętnego wyborczego wieczoru o miłości jako mechanizmie polityki. Biorę serio te słowa, bowiem nie tylko chwalebnie odróżniły nowego premiera od poprzednika, ale i pomogły zmienić dyskurs polityczny. To prawda. Lecz aby miłość rzeczywiście trwale, a nie tylko "atmosferycznie", odmieniła życie publiczne, musi zostać przetłumaczona na język sprawnych działań, podejmowanych przez gotowych do praktykowania cnoty aidos, ofiarnie pracujących ludzi tworzących otoczenie premiera. Z tym zaś, po stu dniach rządów PO, nie jest najlepiej.

A jednak "butwiejąca" polityka jest nie tylko wszechobecna, lecz jej postać zdaje się wręcz zaprzeczać skojarzeniom, jakie miewamy z "rozkładem" czy "butwieniem". Tutaj dotykamy kolejnej ważnej przyczyny, dla której coraz powszechniejsza staje się "obokpolityczność": świat urzędów i decyzji politycznych stał się dzisiaj niemal wyłącznie tworem medialnym. Media są pozornym wybawieniem polityki od nudy. Skandalem, sensacyjnym newsem mają nadać jej barwę, której nie ma. Polityk istnieje o tyle, o ile jest politykiem zmediatyzowanym, tzn. o ile nie przemawiają do nas jego myśli i idee, lecz o ile przemawia do nas z ekranu on sam. Nie musi reprezentować "myśli", "idei", "wizji", musi natomiast zostać pokazany. Telewizja nie pokazuje zaś kogoś dlatego, że pragnie w skupieniu roztrząsać z nim kwestie idei, lecz dlatego, aby stworzyć spektakl, którego efektem będzie wzrost tzw. "oglądalności".

Myślenie polityczne wymaga skupienia i cierpliwości; długoplanowe działanie wyznacza horyzont polityki. Tymczasem medialny show nie uznaje żadnych horyzontów wykraczających poza dziś i teraz. Wszelka doskwierająca niepewnością przyszłość musi z niego zostać usunięta. Polityka w poważnym stopniu jest dzisiaj polityką świata mediów, ten zaś mało znosi myślenie, a skomplikowane procesy sprowadza do kwestii odpowiedzi typu "tak" lub "nie". O ile nie dojdzie do swoistej rewolty polityki wobec hegemonii medialnego stylu, poziom życia publicznego będzie nieustannie spadał. Można spytać, ile jeszcze wyroków za pomówienia otrzyma poseł Jacek Kurski, ile całostronicowych przeprosin będzie musiał zamieścić w codziennych gazetach, zanim luminarze szklanego ekranu przestaną zapraszać go do swoich programów. Idee polityki zbutwiały, a szklany ekran i kolorowe magazyny mają utwierdzić polityków w przeświadczeniu, że tak nie jest: przecież są obecni, we wspaniałej scenografii, czasem godnej popularnego serialu, a obfotografowane na każdą okoliczność telewizyjne gale zapełnią ich wizerunkami całe szpalty tygodników. Telewizja to zła świadomość polityki.

Osuwamy się w "obokpolityczność", gdy polityka staje się kolejnym spektaklem telewizyjnym lub (jak w "Szkle kontaktowym") ciekawą antologią językowych i mentalnych kuriozów. Przed mediami stoi wielkie zadanie znalezienia języka, w którym trzeba mówić o świecie polityki, nie popadając w serialowe nawyki, których efektem w ostatecznym rozrachunku nie jest ożywienie życia publicznego, lecz autopromocja dziennikarzy (trudno już zliczyć książki napisane, głównie o sobie, przez popularnych prezenterów). Zresztą politycy przejęli bez reszty styl medialny polegający na nieustannej autoprezentacji: wizerunek zastąpił człowieka, i w tym sensie świat polityki stał się sferą bytów powołanych sztucznie do istnienia, poskładanych, zlepionych z tego, co domniemany odbiorca chce zobaczyć i usłyszeć.

Obejrzawszy żenujący występ (czy to nie jedno ze znamion czasu - oto powagę polityki zastąpił występ osiągający nierzadko poziom wygłupu?) posłów Kamińskiego i Hoffmana toczących komputerową batalię z  Donaldem Tuskiem w roli Neo, z żalem dowiedziałem się, że Platforma swoje podsumowanie stu dni rządów miała podobno przygotować w podobny sposób. Rzecz nie w unikaniu nowych technik, lecz w odrzuceniu myślenia, kreowaniu zabójczego dla jakości życia publicznego przeświadczenia, w dodatku podawanego paradoksalnie z absolutnym brakiem dystansu i poczucia humoru - że polityka to nie cierpliwe dochodzenie do rozwiązań, lecz "występ", "prezentacja", kilka słów wygłoszonych ze swadą. Politykę jako ciąg istotnych pytań zastąpiono polityką jako serią gotowych odpowiedzi. W istocie to atrakcyjna forma służąca sprzedaniu butwiejącej myśli.

10

Podejrzewamy, że "obokpolityczność" nie jest zjawiskiem dla polityków niemiłym. Z jednej strony doskonale sobie radzą z zamknięciem w szklanym świecie "bez ziemi i powietrza", z drugiej - odcięcie to może im posłużyć do chytrej gry wyborczej. Gdy ludzie odsuną się od uczestnictwa w sferze publicznej, a jednocześnie przystaną na samoistne funkcjonowanie polityki w niewielkim tylko stopniu porozumienia ze światem codziennego życia, wówczas wystarczy utrzymać minimalną, acz karną armię wyborców (rzędu dwudziestu paru procent), aby wygrać następne, mizerne frekwencyjnie wybory. "Obokpolityczność" grozi bowiem wycofywaniem się obywateli z wielu form publicznej aktywności, czego pierwszym i niebezpiecznym przejawem jest rezygnacja z wyborów. Utrzymanie zaś stałego, nielicznego, acz wiernego elektoratu jest łatwe; ten bowiem już jest przekonany, już wszystko wie i słyszał, ma jasno wykreśloną mapę świata z doskonale i czytelnie oznaczonymi pozycjami przeciwnika, co do bezwzględnej konieczności zniszczenia którego jest absolutnie przekonany. W ten sposób kontynuujemy (a wykazała to dobitnie ostatnia konwencja PiS) bezrefleksyjną politykę resentymentu i swoistego wykluczenia; politykę butwiejących myśli pomijającą tych, dla których świat jest bardziej skomplikowany, ale i bardziej piękny niż IV RP.

"Obokpolityczność" niesie więc niebezpieczeństwo dalszego spłycenia i tak już na mizernym poziomie stojącej polityki, bowiem skoro mamy do czynienia wyłącznie z przekonanymi, nikt nie będzie odczuwał potrzeby dyskusji czy nowych idei. Zatriumfuje polityka jako nuda. Niestety, sto dni Platformy nie przyniosło nadziei na zmiany w tym względzie.

Tadeusz Sławek (ur.1946) jest tłumaczem, eseistą, literaturoznawcą i wykładowcą Uniwersytetu Śląskiego. Laureat nagrody Grand Press 2007 w kategorii "Publicystyka" za opublikowany na naszych łamach tekst "Osamotnienie żałoby". Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2008