Kazik zmienia swoich

Mroczne oblicza dzielnicy, troje młodych autorów. Oto literacki obraz miejsca, które nie przywiązuje się do mieszkańców, w weekendy zmienia ich jak rękawiczki, a w tygodniu woli zostać samo.

17.10.2016

Czyta się kilka minut

Ogródek jednego z pubów na krakowskim Kazimierzu, lipiec 2015 r.  / Fot. Jerzy Ochoński / PAP
Ogródek jednego z pubów na krakowskim Kazimierzu, lipiec 2015 r. / Fot. Jerzy Ochoński / PAP

Podobno „Kazik zmienia swoich bardziej niż jakakolwiek inna dzielnica”. Wychowany na Kazimierzu wie np., że nie można dać sobie w kaszę dmuchać, bo jak cię raz sfrajerzą, to będziesz frajerem do końca życia. Tak przynajmniej twierdzi urodzony tutaj pisarz Łukasz Orbitowski. A skoro tak twierdzi, to trzeba mu uwierzyć na słowo.

Podobnie jak dwóm młodym pisarkom, Weronice Murek i Dominice Słowik. Troje autorów podjęło wyzwanie rzucone przez krakowski Festiwal Kultury Żydowskiej i stworzyło literackie portrety dzielnicy w krótkich tekstach prozatorskich. Gdyby uczynić je kanwą filmu, powstałby thriller, horror, w najlepszym wypadku film sensacyjny. Co ciekawe, ulubione miejsce dionizji krakowian zyskuje w tych portretach mroczny charakter i pozostawia bez chwili oddechu.

Kazimierzowskość w użyciu

Na pozór wszystko jest w porządku: w opowiadaniu „Kobra przegrywa w butelkę” Łukasz Orbitowski wraca do wspomnień z dzieciństwa.

W wędrówce za autorem podglądamy więc Kazimierz z lat 80. Tu, na Wolnicy, było przedsiębiorstwo: chłopcy myli samochody za pieniądze, a jak nie, to „charat szkłem przez maskę”. Tam, pod kościołem Bożego Ciała, bawili się w wojny i dawali porządnie po pysku. Na „Żyda” – plac Nowy (popularnie zwany Żydowskim) – i pod Halę Targową chodzili po książki i komiksy. W szkolnej izbie pamięci przy Wąskiej – dawnym obozie przesiedleńczym – podglądali przez szybkę gabloty kostkę mydła z człowieka. Nad tym wszystkim unosi się zapach papierosów, karbidowych bomb z Dajworu, moczu ze szkolnych ubikacji. Bo tak, mówi autor, Kazik zawsze „śmierdział szczyną”.

I pewną brutalnością, ekscytującą i przerażającą jednocześnie. Kobra, nastoletni bohater opowiadania Orbitowskiego, staje się idolem szkolnych szczawiów. Posiadł tajemną wiedzę, coś jak klucz do świata dorosłych: pali, pije, gra w butelkę, widział już nagą kobietę. Umie przyłożyć, okraść staruszkę, być ponad szkolnymi regułami gry. Ten, który pójdzie jego śladem, zrozumie więcej. Wcześniej niż inni sięgnie ku drzewu poznania dobra i zła.

Cała ta kazimierzowskość, zauważa autor, wkrótce go jednak wessie i wypluje. Stoczy się, zasili szeregi drobnej żulerii, proszącej o „dwa złote do piwa”. Nic dziwnego: Kazimierz zmienia swoich, przejaskrawia, czyni biedę i ludzkie upokorzenie wyraźniejszymi niż w Hucie czy na Krowodrzy. I choć to wkurza, choć Kazik zawsze już będzie śmierdział, jak śmierdzi, pozostanie najpiękniejszym miejscem na ziemi. Dzieciństwo na Kazimierzu w opowiadaniu Orbitowskiego przypomina nieznośny rytuał inicjacyjny, sentyment przebija jednak spod linijek jak spod niedbale nałożonej farby.

Co z Kazimierza wywiózł w świat sam autor – urodzony w domu intelektualistów absolwent kazimierskiej podstawówki, gdzie dzieci profesorów spotykały dzieci kazimierskich pijaczków? Jak twierdzi, może to, że w mordę czasem trzeba dać. Papierosa zapalić. Obalić butelkę taniego wina. Ale i to, że wartości człowieka nie mierzy się tym, kim są jego rodzice, jak się uczy, jakie są jego horyzonty intelektualne. Każdemu należy się szacunek, i menelowi, i profesorowi. Liczą się otwartość, poczucie honoru. I humoru, czego Orbitowskiemu w opowiadaniu również nie brakuje. Choć to czasem śmiech przez łzy.

Miejsce na coś nowego

Nie to, co jest, a to, czego brak, przyciąga na Kazimierz tegoroczną finalistkę Nagrody Nike, Weronikę Murek. Trochę na przekór, bo po raz pierwszy zamieszkała tu jako wolontariuszka Festiwalu Kultury Żydowskiej – a ten, jak wiadomo, jest „przodem do życia”. Gdy po festiwalu milkła muzyka, wchodziła w labirynty kazimierskich uliczek. Wystarczyło lekko podrapać paznokciem, a spod łuszczącej się farby wychodził Kazimierz prawdziwy. W jednej z bram przy ulicy Józefa odkryła bliznę po mezuzie. Zrozumiała, że Kazimierz festiwalowy to jedno, a Kazimierz-po-stracie to drugie. Że istotą Kazimierza jest nieobecność. Ale i to, że miejsce po czymś staje się na jej oczach miejscem na coś nowego.

Spod pióra Weroniki w opowiadaniu „Każdemu po razie” wychodzi więc Kazimierz osierocony, pusty, sprowadzony do ścian mieszkania przy ulicy Józefa. W tym oto mieszkaniu, pachnącym „przyjemnie słodkim, wilgotnym i martwym”, rozgrywa się czyjś dramat. Kobieta przeżywa śmierć swojej matki, mężczyzna zastanawia się, za co przeżyją najbliższe tygodnie, i czy będą musieli się wyprowadzić. Gdy pojawia się chętny do wynajmu, mężczyzna kataloguje w myślach pozostające w bezładzie bibeloty i sprzęty. („Możemy wszystko zostawić, ale jej rzeczy musimy zabrać” – mówi kobieta). Wreszcie – to niby wciąż to samo mieszkanie, a jednak prawie już las: na ścianie wisi plastikowe poroże, ze słoików sterczą suche badyle, stół przypomina „pancerz leśnego owada”. Echo, jak w lesie, powtarza wypowiadane przez bohaterów słowa. Powtarzalność słów wyrywa z myślenia o śmierci: wciąż powracająca, ciągnie ku nieskończoności. Rozwieszone tu i ówdzie lustra zwielokrotniają tę historię, sugerują, że jest ich więcej – i dramatów, i śmierci, i pragnień o życiu. Bo „człowiek jest uparty jak roślina; zawsze chce żyć do góry, do światła”, pisze Murek. Jest więc śmierć, ale jest i odrodzenie. Główny bohater uważa zresztą, że „przyszedł na świat od strony ogrodu”. Ogród to Eden, jak ten biblijny na wschodzie. Po hebrajsku „wschód” to „kedem”, ale „kedem” to również „niegdyś”. Tak więc Żydzi modlący się każdego dnia ku Jerozolimie patrzą nie tylko na wschód, ale i ku przeszłości. To symboliczne, zauważa Weronika Murek, i ukrywa w kazimierskim opowiadaniu przedmioty: palmę, węża, jabłko. Bo patrzeć w ogród-życie to jednocześnie patrzeć w przeszłość. Patrzeć na festiwalowy Kazimierz to tak, jakby patrzeć na festiwal życia, które było kiedyś, a teraz go nie ma.

Kolejność znikania

Opowiadając o Kazimierzu łatwo wpaść w językowe kalki, uważa Dominika Słowik, autorka „Sanatorium”. Że to „dzielnica żydowska”, w latach 80. i 90. – „dzielnica niebezpieczna”, pełna lumpów i ciemnych zaułków. A przecież Kazimierz to znacznie więcej. Na przykład – nieustające znikanie.

Nad miastem wisi groźba epidemii. Mieszkańcy prześcigają się w domysłach. Cóż to za choroba, która porywa z ulic psy? Wymazuje gumką z mapy zaułki południowego Kazimierza? Czy to prawda, że w szpitalu przy Skawińskiej nagłe przepełnienie? Dlaczego pacjenci, chorzy na znikanie, wędrują po ulicach Kazimierza, obsiadają kawiarnie, tłuszczą maścią filiżanki – i może i dobrze, bo bez białego lekarstwa ich skóra stałaby się całkiem przezroczysta?

W „Sanatorium” Dominiki Słowik Kazimierz to miejsce przeklęte, odizolowane od reszty świata, paranoiczne. Co ciekawe, historia znikania nie wykluła się w wyobraźni autorki przypadkiem, lecz z obserwacji postępującej na Kazimierzu gentryfikacji. Z krajobrazu dzielnicy zniknęły lokalne sklepiki, kosztem zieleni zabudowano wiele kwartałów, pojawiły się za to drogie restauracje, hotele dla zamożnych i odremontowane kamienice z apartamentami do wynajęcia. Tkanka miejska nie zmienia wprawdzie swojego usytuowania, lecz swój wygląd i charakter – z czasem coraz trudniej doszukać się w niej podobieństwa do oryginału.

Jak w soczewce skupiają się w „Sanatorium” lęki młodej autorki, wykraczające daleko poza granice Krakowa. Poczucie zagrożenia, zależności od władzy, lęk przed trudnym do określenia końcem – to emocje, których – jak mówi Dominika Słowik – nie da się uniknąć, pisząc opowiadanie, którego akcja dzieje się we współczesnej Polsce i Europie.

Ugrzecznienie bibki

W opowiadaniu „Sanatorium” wraz z kolejnymi kwartałami Kazimierza znikają pacjenci szpitala przy Skawińskiej. Zanim straci się ich z oczu, zarażą zdrowych. I znów wyobraźnia autorki nie musi wędrować daleko: ludzkie znikanie Kazimierzowi jest przecież dobrze znane. W ciągu niespełna 80 lat dzielnica dwukrotnie zmieniła swój charakter, choć nie zabudowę. Z żydowskiej stała się polską, podupadła i dorównała slumsom. Na koniec wykręciła wszystkim numer i z ponurej dzielnicy biedy stała się jedną z najmodniejszych w Europie.

Jest oczywiście coś, co je łączy, mówi Łukasz Orbitowski. Od zawsze wiele się tu działo, z tym że teraz to dzianie się jest bardzo ugrzecznione. Bibka nie jest już tym samym, na Kazimierzu zamiast żulerii rozrabia teraz klasa średnia. Studenci, artyści i hipsterzy, w weekendy obsiadający każdy możliwy skrawek kawiarni. W ciągu tygodnia zieje tu pustka. Trudno szukać rdzennych mieszkańców, coraz trudniej – mieszkańców w ogóle. Odstraszani wysokimi cenami najmu i życia, napierającym tłumem turystów, wybierają życie gdzie indziej – wracają na imprezy i domówki w oldskulowym klimacie. Tak jakby Kazimierz radził sobie świetnie bez mieszkańców. Jakby ich zniknięcie było warunkiem jego sukcesu.

Z Kazimierza każdy coś wynosi, a niewielu coś zostawia, zauważa Weronika Murek. Wie, o czym mówi: ma przecież nosa do pustki. ©

​Opowiadania w ramach projektu O_KAZ można otrzymać bezpłatnie m.in. w kawiarniach, księgarniach i domach kultury na krakowskim Kazimierzu. 17 listopada kawiarnia Cheder zaprasza na spotkanie z autorami. Więcej informacji: www.cheder.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2016