Katullus grafficiarz

Subtelny poeta, nobliwy obywatel Rzymu – czy wszetecznik, występny kochanek i autor najbezecniejszych wierszy w historii poezji? Lojalnie uprzedzam, że pisząc o Katullusie nie można pominąć słów powszechnie uznawanych za niecenzuralne.

24.06.2013

Czyta się kilka minut

Hans Bellmer, Tysiąc dziewcząt, 1950–1975 / Fot. Christie’s Images / CORBIS
Hans Bellmer, Tysiąc dziewcząt, 1950–1975 / Fot. Christie’s Images / CORBIS

25 listopada 2009 r. na stronie internetowej „Times Literary Supplement” ukazał się krótki komentarz Mary Bread, wybitnej filolożki klasycznej i zarazem redaktorki TLS. „W ciągu ostatnich 24 godzin – pisała profesor Bread – Katullus zdobył większą publiczność niźli w przeciągu ostatnich 24 lat. Całe zastępy dziennikarzy, którym nigdy do głowy nie przyszło, by przeczytać choć jedno słowo poety z I w. p.n.e., poszukiwały (najczęściej na stronach Wikipedii) znaczenia wersu: »Pedicabo ego vos et irrumabo«”. Powód tego wzmożonego zainteresowania łacińskim autorem nie miał zgoła nic wspólnego z literaturą. Pewien zamożny finansista o nazwisku Lowe (gdyby nie nieme „e”, byłoby to miano znaczące) otrzymał osobliwy e-mail od swej podwładnej z prośbą o przekład krótkiej sentencji: „Diligite inimicos vestros” (to pochodzący z Wulgaty fragment Ewangelii wg św. Mateusza, który na język polski tłumaczy się następująco: „Kochajcie swych nieprzyjaciół”). W odpowiedzi Lowe wysłał młodej kobiecie przytoczony wyżej wers pieśni XVI Katullusa, o której mówi się – nie bez pewnej przesady – że jest najwulgarniejszym zdaniem napisanym w języku łacińskim, a nawet najwystępniejszym zdaniem kiedykolwiek zapisanym ręką poety. Kobieta odnalazła przekład zacytowanych przez przełożonego słów i – poruszona do żywego – natychmiast wniosła sprawę do sądu. Rozwój wypadków był przewidywalny: media doniosły o sprawie, a gawiedź – podekscytowana aurą bezeceństwa – jęła szukać w internecie wierszy Katullusa.

Ocenzurowany

Sprawę finansisty Lowe’a pozostawiam na boku, albowiem jego los – nawet jeśli wybronił się przed zarzutami podwładnej i uniknął wyroku sądowego – jest przypieczętowany. Interesuje mnie to, co wydarzyło się przy okazji nagłośnionej przez media afery. W gazetach, w programach telewizyjnych i radiowych pojawiły się komentarze ekspertów, w których na wszystkie strony analizowano wiersze rzymskiego klasyka. Wydobyci z bibliotek i uniwersytetów łacinnicy jęli tłumaczyć, o co chodzi w twórczości tzw. neoteryków (młodych poetów działających w Rzymie w połowie I w. p.n.e.), przywołując rozmaite konteksty: kulturalne, obyczajowe i polityczne. Zwracali przy tym uwagę na istotną kwestię: niektóre utwory Katulla były przez wieki bezlitośnie cenzurowane. Wspomnianą pieśń XVI drukowano albo w całości, ale bez przekładu na języki rodzime, albo w oryginale, ale bez wulgarnego wersu, który pojawia się na początku i na końcu tekstu, albo w wersji łacińskiej, ale z błędami literowymi, które uniemożliwiały zrozumienie dwóch kłopotliwych czasowników.

Dopiero w drugiej połowie XX w., po dwudziestu wiekach antyszambrowania w kolejnych ministerstwach cenzury, wiersz Katullusa został opublikowany w kompletnym i w miarę adekwatnym przekładzie angielskim. Co wcale nie oznacza, że jego właściwy sens został udostępniony czytelnikom. Ci, którzy nie znali łaciny i nie mogli oddać się własnym eksperymentom translatorskim, skazani byli na tłumaczy, którzy próbowali stępić ostrze Katullusowej frazy, prześcigając się w wynajdywaniu kolejnych eufemizmów.

Pobieżny rzut oka na wybrane przekłady polskie daje wyobrażenie o skali tych nowych cenzorskich zabiegów. W „Poezyach Katulla” Jana Czubka (ilustrowanych przez Włodzimierza Tetmajera) z 1898 r. pieśń XVI rozpoczyna się słowami: „A żebyście, plugawcy, zczeźli i zmarnieli”. Bez mała 30 lat później w tłumaczeniu Zygmunta Reisa linijka ta została jeszcze dokładniej podlana moralnym wybielaczem i przyjęła następującą postać: „Żądz wszelkich bierne z was zrobię naczynie”. W wersji Anny Świderkówny z 1956 r., zasłużonej filolożki klasycznej, historyczki literatury, papirolożki i biblistki, Katullus komicznie wygraża: „Mocno was skrzywdzę, dobre sprawię lanie”.

Pozwolą Państwo, że na chwilę zatrzymam tę wędrówkę po przekładowych stacjach, by dodać ważną informację na temat adresatów owych pogróżek. Rzymski poeta zwraca się do Aurelego i Furiusza, swych byłych kompanów, którzy zarzucili mu – za pomocą celnie sformułowanych insynuacji – bezwstyd i zniewieściałość. Dla obywatela Rzymu pomówienia tego rodzaju stanowiły bodaj najcięższą obelgę. Zhańbiony, wyśmiany, wściekły i pałający żądzą zemsty rzuca się na swych adwersarzy i – u Anny Świderkówny – gromi ich częściowo już nam znanym dwuwersem: „Mocno was skrzywdzę, dobre sprawię lanie / Draniu Aureli i Furiu gałganie”. Doprawdy, mieliby się z pyszna...

Wróćmy na nasz translatorski trakt. Na początku lat 80. XX w. Jan Sękowski przypisał rzymskiemu neoterykowi zdanie, które przywodzi na myśl obrazy batalistyczne: „Ja was nauczę, wypowiem wam wojnę” – co społeczeństwu – pogrążonemu w mroku przeciągającej się nocy stanu wojennego – musiało się jednoznacznie kojarzyć z milicyjną opresją. Zwrot w recepcji pieśni XVI przyniósł przełom ustrojowy z 1989 r. Parę miesięcy po upadku komuny Jacek Wójcicki zaproponował odważniejsze tłumaczenie: „Zerżnę was chyba kiedyś, daję słowo”. Ale nawet ta wersja wyposaża nas w ledwie mgliste wyobrażenie o sensie dwóch łacińskich czasowników, za pomocą których poeta próbuje pokazać seksualną i – co dużo ważniejsze – społeczną siłę. W swej rozprawie (niedawno opublikowanej po polsku) pt. „Seksualizmy łacińskie” James Noel Adams, znakomity latynista, autor wielu leksykonów, precyzyjnie wyjaśnia znaczenie obu wyrazów. Pedicare to ni mniej, ni więcej jak: „»pieprzyć«, »uprawiać seks analny«, zazwyczaj z mężczyzną, ale też z kobietą” (tłum. Joanna Janik). Czasownik irrumare – o którym Seneka (w traktacie „O dobrodziejstwach”) pisał, że jest arcyobsceniczny – pochodzi od rzeczownika ruma/rumis, czyli sutek, a dosłownie znaczy: „włożyć sutek do ust”. Owym technicznym terminem – rozciągnąwszy jego zakres semantyczny – zaczęto z czasem określać seks oralny.

Obydwa słowa trafiły do Katullusowego wiersza z języka ulicy, z łaciny codziennej, z żywej mowy, którą posługiwał się lud rzymski. Że tak było, wiemy z graffiti wydrapanych na pompejańskich murach, na których znajduje się wiele napisów o seksualnym zabarwieniu. Siła rażenia inkryminowanej frazy była potężna. Katullus odpowiadał na potwarz – albo rzeczywistą, albo fikcyjną, a potrzebną mu do wiersza jako element pewnej konwencji komunikacyjnej, którą chciał sportretować – za pomocą najcięższych wulgaryzmów. Trzeba przy tym pamiętać, że rynsztokowe przekleństwa zostały przezeń wtłoczone w wykwintną formę wierszową: regularny werset, który dla ucha wrażliwego na muzykę łacińskiej poezji stanowi czystą rozkosz. Ten zgrzyt, pęknięcie między formą a sensem przenoszonych przez nią słów, wzmagał literacki i emocjonalny efekt.

Polski tłumacz – jeśli chce się do oryginału zbliżyć, choćby po to, by oddać jego dosadność, zignorowawszy wprzódy przestrogę Mickiewicza, który mówił, że „bardzo niewiele utworów Katullusa można czytać i objaśniać publicznie” – nie ma wyboru: musi sięgnąć po współczesne nam wulgaryzmy i podbić je metrycznie podkręconą formą. W nowym przekładzie autorstwa Grzegorza Franczaka – wydanym niedawno przez Wydawnictwo Homini, które jest obecnie częścią Wydawnictwa Benedyktynów TYNIEC – rzymski poeta warczy: „Zerżnę was w dupę i w mordę, do bólu”.

Romantyk i bezecnik

Niewiele wiadomo na temat autora tych słów. W zachowanych źródłach – spisanych przez Swetoniusza oraz Hieronima – mowa jest o tym, że żył intensywnie i krótko (różnie datuje się jego narodziny i śmierć: lata 84-54 lub 82-52 p.n.e.). Pochodził z zamożnej rodziny, której posiadłości leżały nieopodal Werony. Wiodło się im nieźle, niemniej jednak musieli zdobywać, a następnie umacniać swą pozycję w Rzymie.

 Młody Gajusz Waleriusz Katullus – podobnie jak inni neoterycy – przybył do centrum ówczesnego świata z zamiarem zrobienia kariery poetyckiej, a że środki finansowe, którymi dysponował, dawały mu niemal pełną niezależność (nie musiał przymilać się do żadnego mecenasa), kariera ta rozwijała się w bardzo swobodny sposób.

Same wiersze pozwalają dodać parę szczegółów do tego szczątkowego opisu. Najważniejszy jest jego romans z Clodią (siostrą niezwykle wpływowego trybuna Publiusza Klodiusza), która w pieśniach występuje pod pseudonimem Lesbia. Choć polityka go nie interesowała, wiele uwagi poświęcał ówczesnym możnowładcom, w tym Cezarowi i jego oficerowi Marmurrowi, do którego pałał żarliwą nienawiścią. O skali oddziaływania wierszy Katullusa niech świadczy fakt, że jego paszkwile wzburzyły Cezara do tego stopnia, iż zaczął poecie grozić, a następnie – gdy Katullus przeprosił za obelgi – jął uwodzić, zapraszając liryka na biesiadę. Liczono się z nim zatem, czytano jego utwory, opowiadano na jego temat pikantne anegdoty... Słowem – był rzymskim celebrytą, doskonale znającym zasady społecznej gry, a przy tym niestroniącym od prowokacji, za pomocą której prowadził konsekwentną walkę z normami obyczajowymi.

Skoro już o nich mowa, to trzeba podkreślić, że wiersze Katullusa odsłaniają przed nami swój pełniejszy sens tylko wtedy, gdy rozpatrujemy je w kulturowym kontekście, w którym powstały. Nie znaczy to, że są hermetyczne. Przeciwnie, jak podkreślają latyniści, są to być może najprzystępniejsze utwory napisane w języku łacińskim, ale ich prostota bywa zwodliwa. To, co wydaje nam się oczywiste – choćby inwektywa z pieśni XVI – zakorzenione jest w kulturze rzymskiej, jest ściśle związane ze światem, który zamieszkiwali pierwsi czytelnicy poety.

Po pierwsze przekleństwa i seksualizmy pełniły w starożytności nieco inną funkcję niż obecnie. Ma się rozumieć, że za ich pomocą użytkownicy łaciny i poeci osiągali efekt humorystyczny. Jeśli kto chciał wywołać skandal, ośmieszyć lub upokorzyć przeciwnika, sięgał po dosadności, wytaczał językowe działa, z których sypały się prymitywne określenia, wszelkiej maści leksykalne gałgaństwo. Nie trzeba dodawać, że wiersze tego rodzaju wywoływały również poruszenie u czytelników i czytelniczek: uwodziły, podniecały, rozniecały emocje. Ale przekleństwa używane były również jako narzędzie ochronne, pełniły funkcję apotropaiczną. James Noel Adams pisze, że obscena, falliczne obrazy i erotyczne wizerunki odwracały „złe spojrzenie”, miały uprzedzać zło, które w każdej chwili mogło spaść na człowieka. Właśnie dlatego podczas różnych ceremonii (zwłaszcza podczas zaślubin) biesiadujący wyklinali, na czym świat stoi, co było częścią rytuału i nie wywoływało oburzenia czy zniesmaczenia wśród zgromadzonych.

Po drugie w rzymskiej kulturze obowiązywały inne normy erotyczne. Namiętność między wolnymi obywatelami Rzymu była niedozwolona w ściśle określonych sytuacjach: nietykalne były szlachetnie urodzone dziewczęta, mężatki, wdowy, chłopcy z dobrych domów oraz niewolnicy, którym pan ograniczył swobodę seksualną. Poza tym anything goes. Każda transgresja była piętnowana, wyśmiewana, a infamia, która spadała na winowajcę lub winowajczynię, niełatwa do zmazania. Katullus – jak się rzekło – doskonale znał reguły gry, wiedział, gdzie znajdują się granice, których nie należy przekraczać. Jeśli to robił (a opisywany przezeń romans z Clodią, kobietą zamężną, czy romans z wolno urodzonym młodzieńcem Juwencjuszem traktowano jako występki), to bodaj nie wyłącznie po to, by pofolgować pragnieniu, lecz po to, by ukazać owe normy w krzywym zwierciadle wiersza i skłonić czytelników do namysłu nad ich zasadnością.

Uromantyczniona wersja Katullowego życiorysu – XIX-wieczni poeci widzieli w nim swego prekursora: genialnego pisarza, targanego namiętnościami, zmarłego na progu dojrzałości, czyli w chwili największego natężenia twórczych energii – przedstawia jego związek z Clodią jako miłość absolutną, niedostępną i zarazem nieodzowną. Ale interpretatorzy wskazują na pewien aspekt wierszy, które o owej miłości zaświadczają: ich radykalną ambiwalencję. Katullus ciągle miesza szyki czytelnikom, podsuwa im pewne tropy, by za chwilę porzucić je i zastąpić nowymi, pozostaje nieuchwytny niczym Proteusz, który wciąż zmienia swe oblicze. Wiele razy podkreślano, że liryka starożytna, nawet jeśli pisana jest w pierwszej osobie, wcale nie musi odsyłać do doświadczeń autora, że „ja” obecne w wierszu to zaledwie awatar, osobny byt, z którym nie możemy utożsamiać poety. U Katullusa pojawia się dodatkowa komplikacja: dzięki precyzji, z jaką dobiera dwuznaczne słowa, dzięki absolutnej kontroli nad metrum i nad tematem utworu nigdy nie mamy pewności, czy w danej chwili – w przebiegu kilku słów czy wersów – daje nam obraz siebie, czy wizerunek katullopodobny, ale z nim nietożsamy.

Zatem romantyk czy bezecnik? Obydwie kategorie wydają się adekwatne.

***

W pieśni XVI rzymski poeta odpiera zarzuty o zniewieściałość, której świadectwo – jak sugerują złośliwi Aureli i Furiusz – znajduje się w jego wierszach. Cóż jednak znaczą pogróżki o gwałcie, który Katullus zamierza im zadać? Znów musimy się odwołać do rzymskiej kultury erotycznej. Mężczyzna uprawiający homoseksualną miłość nikogo nie dziwił ani też nie gorszył. Nikomu też nie przychodziło do głowy, by samo pragnienie wybuchające między mężczyznami traktować jako oznakę zniewieściałości. Istniał inny jej wyznacznik. Każdy wolny obywatel musiał udowodnić swą siłę i potwierdzić dominującą pozycję w społeczeństwie, także – a może przede wszystkim – w sferze seksualnej, która w związku z tym nie była do końca sferą prywatną. Na miano słabego zasługiwał zatem tylko ten, kto w relacji erotycznej przyjmował rolę bierną, kto oddawał się innemu.

„Bierne naczynie”, pojawiające się w przekładzie Zygmunta Reisa, zapowiada efekt, który Katullus chce wywołać: zamierza oddalić od siebie pomówienia i zdominować potwarców: upokorzyć ich i seksualnie zniewolić. Aleksandra Klęczar, współautorka nowego przekładu pieśni poety, w znakomitym wstępie do tomu zwraca uwagę na pojawiającą się również w tym kontekście ambiwalencję: uwierszowiony Katullus zabiega o prestiż i podkreśla swą męskość, by za chwilę zaprezentować się jako mężczyzna słaby, albo po to, by przyjąć perspektywę kobiety i opisać (jak w kapitalnej pieśni LXIV, której jedną z bohaterek jest Ariadna) jej ból po odejściu kochanka. Gdy przekonuje Aurelego i Furiusza, że „poeta winien być zbożny i czysty, / i na tym koniec – wiersze być nie muszą” (przeł. G. Franczak), również pozostaje niejednoznaczny. Sugeruje jedynie, że to nie prawdziwy Katullus źle się prowadzi, lecz jego poetycki delegat. Ale w przeciwieństwie do nawiązujących do tego fragmentu Owidiusza i Marcjalisa, którzy do swych tekstów wprowadzają zaimek „ja”, sugerując, że przemawiają „od siebie”, autor pieśni XVI ogranicza się do ogólnego stwierdzenia na temat „poety”, znów umykając przed chcącym go przyszpilić czytelnikiem.

Czy to poetycka przewrotność obliczona na szybki efekt, czy też świadome przekraczanie normy i poszukiwanie pojemniejszej formy życia? Moim zdaniem to drugie. Można przecież powyższe słowa odczytać inaczej: oto Eros, którego odegnaliśmy do buduaru, zakrywając przed czujnym wzrokiem stróżów moralności, uobecnia się na scenie wiersza, czyli przechodzi do sfery publicznej, co wcale nie musi oznaczać bezecności samego poety. Mieszczańska obyczajowość, która rozkrawa człowieka na część intymną i część publiczną, ma z tą konstatacją poważny kłopot. W ten sposób Katullus po dwudziestu jeden wiekach wyjawia swą aktualność – i to nie dlatego, że taki wulgarny i niecny, lecz dlatego, że w swym stosunku do seksualności i intymności taki myślący.

Uwspółcześniony przekład – który zawdzięczamy dwójce świetnych tłumaczy i redaktorowi książki, byłemu szefowi wydawnictwa Homini, Krzysztofowi Bielawskiemu – ożywia antycznego poetę. Ale to nie wszystko – pozwala nam także umieścić dzisiejsze wulgaryzmy i seksualizmy w ramie wiersza, który działa jak lustro: przegląda się w nim nasz Eros, przegląda się w nim nasz język, a z refleksów wyłaniają się nowe stosunki wyrazów... I nie tylko wyrazów.


Katullus, Poezje wszystkie, przeł. Aleksandra Klęczar, Grzegorz Franczak, Homini, Kraków 2013


GRZEGORZ JANKOWICZ jest redaktorem działu kulturalnego „Tygodnika Powszechnego”, wiceprezesem Fundacji Korporacja Ha!art, dla której redaguje serie „Linia krytyczna” i „Proza obca”. Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej SILESIUS, dyrektor wykonawczy Festiwalu Conrada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2013