Jutro będzie tu Rosja

Plac z pomnikiem Lenina w Symferopolu już przygotowany do fety. Na budynku tutejszej Rady Ministrów wyświetlają napis: „Pokój dla Krymu”. I coś, co chyba powinno być gołębiem. Iluminacja jeszcze drży i gaśnie. Ale zaraz będzie działać wzorowo.

17.03.2014

Czyta się kilka minut

Symferopol, 16 marca 2014 r. / Fot. Filippo Monteforte / AFP / EAST NEWS
Symferopol, 16 marca 2014 r. / Fot. Filippo Monteforte / AFP / EAST NEWS

1

„Pokój” to słowo kluczowe. Na ulicy Pawlenki, przed ukraińską jednostką wojskową, zaparkował rosyjski transporter opancerzony. Pilnuje, by w dniu referendum Ukraińcy nie zrobili żadnego głupstwa. Na pancerzu pojawiły się trzy literki: ARK – Autonomiczna Republika Krymu.

Jasne, że pancerka jest z Rosji, jasne, że siedzą w niej Rosjanie. Ale Rosja wszystkiemu zaprzecza: „Ot, naród Krymu kupił sobie mundury, karabiny i transportery i wywalczył niepodległość!”. Niewiarygodne? I co z tego? Racja jest po stronie tego, kto silniejszy.

Kijów jest za słaby, by odbić Krym. Zresztą Kijów nie chce o Krym walczyć, nie chce dać wciągnąć się w pułapkę. Wkrótce władze Półwyspu ogłoszą, że ukraińska armia to okupanci. Każą się jej wynieść. Ukraińcy odejdą stąd jak niepyszni. Dobrze, jeśli pozwolą im odejść honorowo, z bronią. Ale na to się nie zanosi.

Zachód też nic nie zrobi. Bo co ma zrobić? Wpakować nas w wojnę światową? Warto? W końcu chodzi o jeden półwysep. Półwysep jest ważny, ale pokój dużo ważniejszy.

Wszyscy to rozumieją. Kto nie rozumie, jest szaleńcem, romantykiem, dzieckiem.

Idę przez środek placu. Dziwna para: starszy pan, najwyraźniej pod wpływem, i kilkuletni wnuczek. Mały urwis, żywe srebro. Biega, wchodzi na murki, ciągnie dziadka za poły marynarki. Nagle staje jak wryty.

Pokazuje palcem na oddział Kozaków Kubańskich, którzy ochraniają budynek krymskiego rządu. Takich wojowników chyba jeszcze nie widział. Rosyjscy Kozacy wyglądają pięknie, bojowo. Mundury. Czapki z czerwonym denkiem, nahajki.

– Dziadku...

– Co znowu?

– Kto to?

– To są... wujkowie.

– Obcy wujkowie?

– Co ty gadasz!? Dobrzy wujkowie, nasi!

– Nie, dziadku. Takich wujków u nas nie ma. Oni są obcy.

Dziadek patrzy z niepokojem na Kozaków. Krzepko chwyta chłopca za rękę: – Cicho! Mówię: nasi wujkowie. Obcy wujkowie są z Afryki!

2

Logiki dziecka nie da się przyłożyć do tego, co dzieje się na Krymie. Logika dziecka jest zbyt prosta.

Patrzę na zegarek. Jest sobota, 15 marca, godzina dziewiętnasta. Za 12 godzin się obudzę. Chwilę po ósmej wyjdę z wynajmowanego mieszkania na ulicę.

Zaczepię starszą panią:

– Przepraszam, jak dość do najbliższej komisji wyborczej?

– Do góry i na prawo – powie. – Technikum kolejowe.

– Dziękuję.

Pójdę do góry, ale ona zawróci i zawoła:

– Dziennikarz skąd?

– Z Polski.

– Dlaczego kłamiecie?! Proszę wyjaśnić.

Pytam: – Kto kłamie? Ja? Polskie media? Państwo polskie? Jakie polskie gazety pani czyta?

Kobieta jest Rosjanką. Tłumaczy, że Polska wspiera „bandytów z Majdanu”. Że oni doszli po trupach do władzy. Że strzelali do swoich i milicji, żeby tylko dorwać się do stanowisk. Teraz chcieliby to powtórzyć na Krymie. A Krym chce żyć w pokoju. Dlaczego Zachód nie zostawi Krymu samemu sobie? Dlaczego ludzie nie mogą sobie wybrać, w jakim kraju lepiej im żyć?

Już wyrzuciła z siebie cały żal. Teraz życzy mi szczęścia. Żegnamy się.

3

Wejdę do budynku technikum kolejowego. Przewodnicząca komisji Irina Bakajewa dokładnie obejrzy moją akredytację. Zadzwoni, gdzie trzeba. Upewni się. Potem będzie już dobrze: – Nasza komisja numer 08047, uprawnione do głosowania 1774 osoby, kilkanaście minut temu minęła ósma, a głosowało około 100 osób. Frekwencja powinna być bardzo wysoka – mówi.

Zastanawiam się, czy kłamie. Ale nie kłamie. Ludzie rządkiem wchodzą do lokalu. Idą za kotarę, wrzucają głosy. Rozmawiam z Bakajewą kilka chwil, a mija mnie ze 20 wyborców.

Tak samo będzie w Akademii Medycznej, przy bulwarze Lenina. Tylko nie będą tak szczegółowo sprawdzać akredytacji.

Taksówką pojadę do małego miasteczka Fontany. Kierowca zatrzyma się przed spożywczakiem. Zagadnie młodego Tatara: – Słuchaj, gdzie tu jest komisja wyborcza.

Chłopak popatrzy na rosyjską wstążkę, przywiązaną do lusterka auta. Spuści wzrok: – Nie wiem – mruknie pod nosem.

Kierowca odwiąże wstążeczkę. Za chwilę ktoś pokaże nam drogę.

W Fontanach 80 proc. mieszkańców to Tatarzy Krymscy. Wejdę tu do zupełnie pustego lokalu wyborczego. Pokój, urny, kotary i członkowie komisji. Więcej nikogo.

Do południa zagłosuje tu 10 proc. uprawnionych i ledwie kilkunastu Tatarów. Oni bojkotują referendum, nie chcą do Rosji. Dzwonię po znajomych Tatarach. Wszędzie to samo: „Siedzimy w domach!”.

Co z tego? W nocy będę stał w wielotysięcznym tłumie w centrum Symferopola: „Rasija! Urrrra!”.

Ogłoszą wstępne wyniki: 95 procent za Rosją. Znowu: – Urrra!

Nie chuligani, nie „zielone ludziki”, nie Kozacy, ale zwykli ludzie: kobiety, dzieci, staruszkowie. Wzruszeni, szczęśliwi. – Proszę zrobić zdjęcia szczęśliwych twarzy – poproszą mnie dziewczęta owinięte w rosyjską flagę.

One wygrały. Wracają do domu, do ojczyzny. Nikt, kto tam był, nie może zaprzeczyć: to była szalona radość, szczera z głębi serca.

4

Ale to będzie dopiero jutro. Za kilkanaście godzin. Teraz idę przez plac z wielkim Leninem. Zmęczony. Właśnie wróciłem z Bakczysaraju.

Nie chciałem tam jechać. Zrobiłem to dla przyjaciela. Odchodził od zmysłów z niepokoju o swoich krewnych: Lenurę i jej rodzinę: „Dzwonię tam. Lenura ciągle płacze. Pojedź, sprawdź, jak się mają” – prosił przyjaciel.

Telefon do Lenury: – Przyjadę, dobrze?

– Koniecznie! Mustafa wyjedzie po pana autem. Gotuję płow! Koniecznie! – Lenura szlocha.

– Niechże pani nie płacze...

– Nie, nie płaczę wcale. Czekamy.

Jadę więc marszrutką. Wlokę się przed budynek Rady Miejskiej. Został jeden dzień do referendum. Siadam na murku. Mustafa zajeżdża czarną samarą.

– Salam Alejkum!

– Alejkum Salam!

– Wsiadaj, proszę.

Mustafa jest po sześćdziesiątce. Twarz wykuta z kamienia, orla. Gdyby nie oczy, można by pomyśleć, że nigdy się nie uśmiecha.

Jedziemy, w kierunku tzw. szóstego mikrorejonu, zamieszkanego wyłącznie przez Krymskich Tatarów. Mustafa od trzech kadencji jest radnym w Bakczysaraju. Decyduje o wielu sprawach.

Zbliżamy się do pierwszego posterunku, wystawionego przez mieszkańców. Kilku rosłych tatarskich młodzieńców stoi przy drodze. Mustafa zwalnia. Oni z daleka rozpoznają auto. Trochę żartem prężą się na baczność, salutują.

Wychodzimy. Chłopcy meldują o sytuacji. Dziś spokojnie.

– To dobrze – zauważam.

– Tak – mówi Mustafa. – Jest dobrze, bo tu stoimy i pilnujemy.

Na drugim posterunku to samo. Mustafa ma tu mir.

Wąskie uliczki. Cały szósty mikrorejon to wielki samozachwat. Tatarom, którzy wracali z wygnania – po deportacji narodu w 1944 r. przez Stalina – lokalne władze nie chciały wydzielać ziemi. Brali więc sami. Budowali szopy, liche domki, większe domki, domy.

Teraz „szósty” pełen jest solidnych budynków. Ale żaden nie jest skończony. Każdy coś ulepsza, dobudowuje, kombinuje. Masz wrażenie, jakbyś jechał przez jedną wielką budowę.

Tak samo jest z domem Mustafy i Lenury.

Lenura wychodzi na spotkanie. Jej oczy się szklą. Nie wiem, czy mam wyciągać do niej rękę – u Tatarów nie zawsze wypada podawać dłoń kobiecie. Ale ona sama, po matczynemu, obejmuje mnie na przywitanie. – Masz rację, ciągle budujemy – mówi. – Od 20 lat. W zeszłym roku rozwaliliśmy całą podłogę na parterze. Teraz jest nowa, podgrzewana od spodu.

W salonie ogromna kanapa-narożnik. Na stole dżem z fig, chałwa, cukierki. Lenura biegnie robić kawę. Na ścianie wielka plazma. Lokalna tatarska telewizja ATR nadaje transmisję z proukraińskiego wiecu w Moskwie. Wszyscy patrzą w ekran.

Mustafa: – Rosja powstanie przeciw Putinowi? – pyta.

– Raczej nie – mówię.

Jest kawa. Przy stole dwóch synów Mustafy i Lenury (średniego nie ma w domu), dwójka z czwórki wnucząt. Mustafa ścisza dźwięk. Czekam na pytania, które muszą paść. To dlatego nie chciałem tu jechać.

– Powiedz, jak oceniasz sytuację. Już po wszystkim?

– Raczej tak...

– Referendum? – Mustafa pyta sucho. Nie spuszcza ze mnie oczu.

– Tutejsi Rosjanie chcą do Rosji, jest ich więcej. Nikt nie podejmuje racjonalnych decyzji. Wszystko za szybko. Decydują emocje.

– Wygrają?

– Wygrają. Zresztą nawet jeśli nie będzie większości w urnach, to i tak oni liczą głosy.

Kiwa głową.

– My nie pójdziemy – mówi.

– Wiem, ale was jest mniej!

– Tak. A Zachód?

– Będą sankcje.

– Coś więcej?

– Nie sądzę.

– Putin się sankcji nie przestraszy. Z nim trzeba inaczej... – Mustafa kręci głową. – Wszystko więc jasne. Czyli jutro będzie tu Rosja?

Potakuję.

– Co zrobią z nami? My nie mamy dokąd pójść! Nie możemy się stąd ruszyć! Proszę Allaha, żebyśmy nie musieli wyciągać broni... Wysiedlą nas?

– Nie, Putin raczej będzie chciał was obłaskawić, obiecać, coś dać.

To wszystko, co Mustafa chciał wiedzieć. Pokazuje na stół. Jest już zupa, płow i kiszone warzywa.

– Teraz jedz, jesteś prosto z drogi. Długo w podróży?

– Długo.

– Widzę – patrzy na mnie. – Widzę, że tęsknisz już za domem.

Krymscy Tatarzy jak żaden inny naród na świecie wiedzą, co to tęsknota za domem. Mustafa je szybko. Wstaje: – Jadę do meczetu. Mam dyżur. Ty zostań, ile chcesz. Możesz tu mieszkać.

Wychodzi. Lenura przynosi herbatę i ciasto.

– Jest źle? – pytam.

– Mustafa spędza w domu 3-4 godziny – mówi. – Całe dnie siedzi w meczecie, śpi tam.

Znów opowiada o podgrzewanej podłodze. Że dopiero teraz zaczęli wychodzić na swoje. I akurat teraz świat musi wywrócić się do góry nogami.

– Może nie będzie tak źle? Może nas nie ruszą? – pyta.

– Chyba nie ruszą – mówię.

Do pokoju wbiega kilkuletni chłopiec.

– Wnuk, mamy czworo wnucząt. Synowa mówi: „Mamo, może wyjadę z dziećmi?”. Ale dokąd? Nie chcę jej na to pozwolić, ale boję się zabronić. Wiesz, ja ciągle się boję...

– Proszę nie płakać...

Żegnam się z Lenurą. Muszę wracać do Symferopola, odebrać akredytację. Jutro referendum.

5

Po drodze z placu Lenina do domu przechodzę koło budynku parlamentu autonomii krymskiej. Tu też stoją Kozacy Kubańscy. Niektórych pamiętam już z twarzy. Jednego zobaczę później na agencyjnym zdjęciu, jak głosuje w referendum. Jakim cudem?

Sprawdzam, czy na drzewie wisi ciągle podobizna Ernesta Sulejmanowa. Wisi: „Uwaga! W Symferopolu zauważono uczestnika Euromajdanu Ernesta Sulejmanowa. Jeśli go dostrzeżecie, pilnie informujcie o tym drużynników [tj. członków prorosyjskiej tzw. samoobrony Krymu – red.] lub funkcjonariuszy milicji”.

Sulejmanow ma 45 lat, jest symferopolaninem, Tatarem i politykiem. Kiedyś sympatyzował z Naszą Ukrainą (partią Wiktora Juszczenki), potem z Frontem Zmian (Arsenija Jaceniuka), który połączył się z Batkiwszcziną. Na „domiar złego” Ernest studiował w Polsce i dobrze zna polski. Jest więc modelowym „faszystą” i „prowokatorem”, wyszkolonym na Zachodzie.

Te wieszane na drzewach „listy gończe” to nie żart: inni proukraińscy aktywiści, Andrij Szczekun i Anatolij Kowalski, zostali porwani. Władze Krymu trzymają ich w nieznanym miejscu. Podobno mieli przy sobie zakazane materiały propagandowe. Ciekawe jakie?

Może takie same ulotki, jakie wozi ze sobą w aucie Sulejmanow? „Co powinien wiedzieć Krymczanin, który chce zmienić obywatelstwo?”. I dalej wyliczone wszystkie niedogodności związane z wejściem do Rosji. Trzeba będzie przerejestrować firmę i szukać księgowego, który zna się na rosyjskiej rachunkowości. Lepiej kupić generator, bo będzie kłopot z energią, i cysternę, bo braknie wody.

Argumenty jak argumenty.

No, ale Sulejmanow głosić ich nie ma prawa. Żyje jak karbonariusz. W aucie ma megafon, plakaty i ulotki. Centrum stara się omijać, a jeśli musi tam jechać, robi to z duszą na ramieniu. Jak chodzi, to ogląda się za siebie.

Za to Rosjanie hasają jak na swoim podwórku. Mijam ustawiony na cokole czołg T-34, przed którym dwa dni temu agitował za Rosją Maksim Siergiejewicz Wasiljew. Mówił, że kocha naród Krymu. I nie bał się swoich poglądów. Co myślał, mówił. Głośno, wyraźnie. Czołg przyozdobiono czerwoną flagą z sierpem i młotem.

Ta flaga to symbol zwycięstwa Związku Sowieckiego nad faszystowskimi Niemcami – oficjalny, wpisany do rosyjskiego ustawodawstwa.

Trzeba przyznać, że miłość Maksima Siergiejewicza (radnego z rosyjskiego miasta Kursk) do narodu Krymu została odwzajemniona: – Przyjechałem wczoraj wieczorem – wyznał wzruszony Wasiljew przez mikrofon na cały plac. – Poszedłem do gastronomu, po butelkę wódki. Chcę płacić, a tu sprzedawczyni nie bierze pieniędzy! „To dla was, chłopcy, podarunek. Dobrze, że przyjechaliście”.

Radny Wasiljew, gdy wzruszenie mu mija, rozdaje ulotki z hasłem: „Rosjanie nie porzucają swoich!”.

Na ulotce jest wspomnienie lazurowego wybrzeża Morza Czarnego. Winnic, czajek – czyli Krymu, gdzie wszystkie sowieckie rodziny chciały spędzić wakacje. A dziś? „Z powodu garstki złodziei i nacjonalistów u was na Krymie zaczęła się prawdziwa wojna domowa. Byliście, jesteście i będziecie dla nas braćmi. Jeśli poprosicie nas o pomoc, wypełnimy braterskie zobowiązanie i pomożemy wam”.

Żeby podkreślić realność, a właściwie nieuniknioność braterskiego uścisku, w którym już znajduje się Krym, ludzie Maksima Siergiejewicza biegają po placu z trójkolorowymi flagami. Każdy z chętnych może wziąć jedną za darmo. Rozdają też flagi czerwone, symbole dawnego i przyszłego zwycięstwa. – Krym był zawsze rosyjski, teraz Krym wraca do ojczyzny! – wołają.

6

Zahaczam o „Pintę”, przy Żelabowa 8. Dają dobrze i tanio zjeść, internet hula, nad barem wielki telewizor, non stop lecą wiadomości. Chodzę tu co wieczór. Poznałem tu kiedyś ekipę kanału Rossija 24. Oni uważają, że jesteśmy propagandystami Zachodu. My, że oni są tubą Kremla.

Chłopcy są dobrze zorientowani (oni mają lepiej tutaj; my lepiej w Kijowie i Lwowie). Opowiadałem im kiedyś historię z Biełogorska. Miasto stało się ostatnio słynne dzięki merowi. Albert Kangijew (Tatar Krymski) powiedział, że on jako ukraiński urzędnik uważa referendum za nielegalne i nie chce przykładać do jego przeprowadzenia ręki. Rada Miejska rozwiązała sprawę chytrze. Skoro Kangijew nie chce mieć nic wspólnego z referendum, to zorganizują je zastępca mera i sekretarz.

Zresztą nieważne. Opowiadam Rosjanom taką historię: stoję przed merostwem. Robię zdjęcie ukraińskiej flagi na budynku – na pamiątkę, bo niedługo ją ściągną. I motocykla ural – wygląda jak obiekt muzealny, a jeździ jak wściekły i pracuje jak koń. Staruszka w czapce podchodzi.

– Co pan fotografuje?

– A motocykl.

– Taaak, wiem, wy z Zachodu fotografujecie tylko Tatarów.

– A Tatarzy tu skąd? Ural, radziecka maszyna! Co pani z Tatarami?

– Nic nie powiem! Nic!

Milczy przez chwilę. Nie odchodzi.

– Nic! A myśmy tu przyjechali w 1944 r.

– Skąd?

– Nic nie powiem! ...z obwodu kurskiego. I osiedlili nas w tych tatarskich domkach. Pytał nas kto, czy chcemy? Tak żyjemy do dziś. Będzie wojna?

– Jaka tam wojna...

– Pokój! Żyjemy tu w pokoju. A tam na górze biorą się za makówki, kłócą się. I co będzie?

– Rosja tu będzie chyba.

– Rosja! Chwała Bogu...

Druga staruszka przybliża się po cichutku. Chce słyszeć, o czym idzie rzecz. Stawia torbę na ziemi. Sięga po pożółkły dokument. Patrzę na jej pooraną zmarszczkami twarz, ciemne oczy, ostre rysy twarzy. Wiem już, kim jest i co za dokument trzyma w ręku. Wiem, co za chwilę się stanie.

– Pokazać? – patrzy pytająco. Tatarskie kobiety starzeją się pięknie.

– Nie trzeba – mówię. – Widziałem już takie.

To akt własności ziemi, domu, sadu. Pewnie pisany cyrylicą, okraszony carskimi pieczęciami. Tatarka kiwa głową: – Może tobie pokazać? – pyta tamtej, Rosjanki. – Żebyś wiedziała, gdzie był mój dom, żebyś wiedziała, kto tam dziś mieszka. Chcesz do Rosji? Jedź do Rosji!

Tamta wie, że powiedziała za dużo.

– Dokąd mam jechać? Przecież jestem stąd!

– Stąd? To ja jestem stąd. Ty jesteś stamtąd. Z Rosji.

– Tu się wychowałam, do jakiej Rosji mam jechać?

– Każde drzewo ma jakiś korzeń. Mój korzeń jest tu. Gdzie twój? Gdzieś się rodziła?

– Tu żyliśmy w pokoju: Rosjanie, Tatarzy, mój tata miał grecką krew.

– I dobrze. Jedź do Grecji! Rosjanie do Rosji! Ormianie do Armenii!

– Nie trzeba tak mówić!

– Nie trzeba mówić, że tu jest Rosja.

– Pójdę.

– Idź.

Tę historię opowiadam kolegom z rosyjskiej telewizji. Słuchają. Odzywa się Nikołaj:

– Wiesz, ja jestem z Kaliningradu. W czyich domach my tam mieszkamy? A wy w zachodniej Polsce? Gdyby kierować się logiką aktów własności...

– Kola, ja tylko opowiadam o ludzkich namiętnościach. Wiesz, reportersko.

– Jasne – klepie mnie po ramieniu.

7

Zrobiło się późno. Byliśmy w „Pincie” ostatnimi gośćmi.

Nigdy nie mogłem odgadnąć, jakie poglądy mają Natalia i Jurij, właściciele. Oboje koło pięćdziesiątki. Natalia: elegancka, ładna blondynka. Ascetyczna w doborze słów. Gdy się jej nie zna, można pomyśleć, że jest oschła. Ale to złe słowo. Jest stonowana, ostrożna.

Jurij łysy jak ja. Ciekawy świata. Zasłuchany. Mający pod ręką dziesiątki pytań.

Przegadałem z nimi w sumie kawał czasu. Z każdym dniem bardziej rozdarci: „Potrzebna nam ta Rosja czy nie?”. „Będą tu przyjeżdżali turyści?”. „A ruble? Jak my przejdziemy na ruble?”. „Z drugiej strony, ile można znosić złodziejstwo Kijowa?”. „Może przynajmniej będzie porządek?”. „Putin da jakieś pieniądze, inwestycje”. „Akurat da”. „No to czort wie! I co dalej?”. „Akurat w tym roku naszej knajpie mija 20 lat”.

Na wieczornych plotkach zeszły nam ostatnie dwa tygodnie:

– Zielone ludziki na lotnisku!

– Kto?

– Mówią, że Rosjanie!

– Podobno „zieloni” otoczyli wszystkie bazy Ukraińców!

– Wiem, wracam z Perewalnego.

– Rosja?

– Rosja, naturalnie. Mamy na zdjęciach tablice rejestracyjne ich aut!

– Nowość! Parlament uchwalił, że mamy wstępować do Rosji! Uwierzy pan, Pawle?

– Referendum już szesnastego.

– Szesnastego?

– Spieszą się!

– Rosyjskie BTR-y na Pawlenko, 400 metrów stąd!

– Niemożliwe!

– A jednak!

To, co rano zdawało się niemożliwe, wieczorem było rzeczywistością. Rano znów stawało się coś niemożliwego i znów trzeba było do tego przywyknąć.

Nagle uświadomiłem sobie, że to koniec. Nie będzie nowych zaskoczeń.

– Juriju, przecież jutro niedziela!

– Niedziela, zgadza się – popatrzył zdziwiony.

– Zdaje się, że to ostatni wieczór?

– Co pan ma na myśli?

– Że jutro będzie tu Rosja.

Spojrzał mi w oczy. Jak co wieczór uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnanie. Tym razem w milczeniu – chyba żaden z nas nie miał pojęcia, co powiedzieć.

Wyszedłem na ciemną ulicę Żelabowa i pociągnąłem w kierunku domu. Wreszcie się wyspać.


Dziękujemy PZU za ubezpieczenie naszego reportera.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2014