Cały strach Krymu

Rosyjskie wojsko bez przeszkód jeździ po Krymie. Wszędzie rosyjskie flagi. Ukraińscy żołnierze otoczeni w bazach. Niewielkie niebiesko-żółte demonstracje atakowane przez secesjonistów. Czekamy na referendum. Przesądzi ono o końcu Ukrainy na Krymie.

10.03.2014

Czyta się kilka minut

Na prorosyjskiej demonstracji  w Symferopolu; 9 marca 2014 r. / Fot. Vasily Fedosenko / REUTERS / FORUM
Na prorosyjskiej demonstracji w Symferopolu; 9 marca 2014 r. / Fot. Vasily Fedosenko / REUTERS / FORUM

Włodzimierz Iljicz Lenin jest potężny. Stoi na granitowym postumencie, z lekko uniesioną brodą, i patrzy w przyszłość. Może być spokojny – otacza go wielotysięczny tłum, krzyczący: „Rossija, Rossija”.

Iljicz tonie w trójkolorowych flagach Rosji. Gra mu zespół artystyczny rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. W całej Ukrainie padają leninowe pomniki, ale tu, na Krymie, w Symferopolu, Iljicz jest bezpieczny.

– Tu jest Rosja! – krzyczy mi do ucha staruszka z garniturem złotych zębów. Pewnie, że Rosja! Mamy rosyjskie flagi, rosyjskie wojska, prorosyjskie władze. Zaraz będzie referendum i rosyjskie ruble w bankomatach. Kijów jest za słaby, żeby się oprzeć. Zachód nie zechce umierać za Symferopol. Krym może pozostać ukraiński tylko wtedy, gdy zechce tego rosyjski władca Władimir Władimirowicz Putin. Ale on chyba się nie zatrzyma.

Sprzed symferopolskiego Lenina można złapać autobus albo marszrutkę. Trzy, może cztery przystanki za jedyne 70 groszy – i jest się w innym świecie.

Filigranowy pomnik Tarasa Szewczenki.

Kilkaset osób z niebiesko-żółtymi flagami słucha po ukraińsku poezji ukraińskiego wieszcza. Właśnie mijają jego 200. urodziny.

– Nie chcemy do Rosji – mówi mi starsza kobieta. – Czy Zachód nam pomoże?

Wiem, że nie pomoże, ale nie mówię tego staruszce.

Jest ich tak niewielu, są tacy bezradni. Już w niedzielę 16 marca wszystko zostanie klepnięte w referendum. Nawet gdyby nie było większości – i tak „zrobią” ją ci, którzy liczą głosy.

Ukraińcy stracili Krym, nic nie są w stanie z tym zrobić.

Dlaczego?

STRACH PO RAZ PIERWSZY

Widzieliście kiedyś strach w oczach żołnierza? Niełatwo go zobaczyć, bo strach to dla żołnierza hańba. Ale tu, na Krymie, widziałem strach w oczach ukraińskich wojaków wiele razy. Słabe, skorumpowane państwo skubało armię przez lata. Tak że został tylko kadłubek, propagandowa fasada.

Gdy „zielone ludziki” w mundurach bez znaków rozpoznawczych zajmowały parlament w Symferopolu, a potem lotnisko i centrum kierowania lotami – ukraińscy żołnierze siedzieli w koszarach. – Dlaczego? – pytałem ich wielokrotnie.

– Kijów milczał, Kijów nie dawał żadnych rozkazów – mówili mi.

Jasna sprawa, Kijów zajęty był „swoją” rewolucją. Kijów nie wierzył armii i nie miał w armii żadnego rozeznania. Pamiętacie, jak 1 marca Kijów mianował dowódcą marynarki wojennej Ukrainy kontradmirała Denisa Bierezowskiego? Dzień później Bieriezowski zdradził, składał przysięgę „narodowi” Krymu.

Potem przyszedł do swojego dawnego sztabu w Sewastopolu, latał śmigłowcem do innych jednostek. Namawiał oficerów, by poszli za nim. Wszędzie pokazywano mu drzwi.

Rozkazów, by się aktywnie sprzeciwiać, ciągle nie było. W końcu ukraińska armia została otoczona w swoich bazach. Siedzą za płotami, otoczeni przez Rosjan, którzy każdego dnia testują ich wytrzymałość. Kolejne ultimatum, próba zajęcia kolejnego obiektu, namowy: „Przejdźcie na naszą stronę albo oddajcie broń i piszcie prośby o zwolnienie z armii” – codziennie coś nowego.

Nie umierają z głodu tylko dlatego, że ich kobiety przynoszą jedzenie. Niektóre jednostki zmieniły się w obozowiska. W środku namiot, w którym żony warzą kawę i przygotowują kanapki. Żony – tak jak i dziennikarze – robią w zasadzie za żywe tarcze. Może jak w bazie będą cywile, Rosjanie nie zaatakują? Gdy kobiety wracają do domów nocą, ukryte za firankami zajmują się obserwacją. Gdyby przeciwnik się ruszył, mają o tym przez komórkę zameldować mężom.

Sąsiedzi patrzą na nie wilkiem. Gdy Ukrainy już tu nie będzie, jej najwierniejsi z wiernych nie będą mieli tutaj życia.

AKT ROZPACZY

Wszystko inne rozgrywa się w ramach symboli.

Takim symbolem stał się pułkownik Julij Mamczur. Dowódca ukraińskiej 204. Sewastopolskiej Brygady Lotnictwa Taktycznego w Belbeku pod Sewastopolem stał się słynny, gdy poprowadził swoich żołnierzy zwartą kolumną, bez broni, na rosyjskie posterunki.

Przeciwnik zaczął strzelać w powietrze. Jednak doszło do rozmów i Rosjanie zgodzili się, by na lotnisku wartę pełnili i oni, i Ukraińcy.

Zwycięstwo trwało kilkanaście godzin – potem Rosjanie znów przepędzili Ukraińców, a w dodatku uszkodzili wszystkie samoloty, aby nie mogły wystartować.

Za to Mamczur został w ukraińskich mediach bohaterem.

Siedziałem z tym niskim, jasnowłosym pułkownikiem w namiocie, piłem herbatę. Nie widziałem w nim dumy z „bohaterstwa”. Oddał lotnisko – gdy 150 uzbrojonych rosyjskich desantowców zaatakowało, obiektu broniło trzech ludzi uzbrojonych w jeden pistolet. Oddał wszystkie samoloty, jakie posiadał: podobno 30 migów-29, z których podobno trzy nadawały się do latania (za liczby nie odpowiadam, bo znam je od oficerów i nie miałem możliwości weryfikacji).

Teraz Mamczur siedzi zamknięty w koszarach. Pozwolił swoim ludziom nosić kije i pałki – bo dla wszystkich nie wystarczyło karabinów.

Marsz na Rosjan był dla niego aktem rozpaczy.

Wie, że przegrał, nie oddając jednego wystrzału. Wie, że na strzelanie dziś jest już za późno. Niedługo jego ludzie zostaną ogłoszeni okupantami. Teraz Rosjanie pokażą im drzwi. Wyjadą pod eskortą. Dobrze, jeśli pozwolą im zabrać broń i amunicję. Dokąd? Co z mieszkaniami? Żonami? Dziećmi?

Gdzie podzieją się obrońcy Krymu? To ich prawdziwy strach.

STRACH PO RAZ DRUGI

A jednak ukraińscy żołnierze pomieszali Władimirowi Putinowi szyki. Gdyby nie ich upór, „aksamitny” zamach stanu zostałby już dawno dokonany.

Wyobraźmy sobie, jak inna byłaby sytuacja, gdyby żołnierze usłuchali wezwania kontradmirała Bierezowskiego i przeszli „na stronę narodu krymskiego”. Gdyby złożyli przysięgę na wierność Krymowi. Półwysep opanowany w całości. Ma lojalne wobec Moskwy władze i lojalną wobec Moskwy armię. Putin nie musi już przebierać swoich bojców w dziwne zielone mundury. Armia Krymu sama załatwi sprawę, a jeśli będzie potrzeba, wezwie braci na pomoc.

Tu, na Krymie, niewiele rzeczy dzieje się spontanicznie. Zbyt często w ostatnim czasie na Ukrainę, a także na Półwysep przyjeżdżał z tajnymi misjami „szary kardynał” Kremla Władisław Surkow (w administracji prezydenckiej odpowiada za Abchazję i Osetię Południową). Plan został już opracowany dawno – zmieniać się mogą tylko warianty: autonomia Krymu na wzór Naddniestrza, próba rozchybotania całej Ukrainy albo aneksja Półwyspu.

Moskwa potrzebowała tylko ludzi do wykonania zadań. Władimir Konstantinow – biznesmen i przewodniczący parlamentu, któremu Kijów groził sprawami karnymi za separatyzm i korupcję – nadawał się doskonale. On wie, że nie może zrobić kroku w tył: albo Moskwa, albo więzienie. Poprzedni premier Krymu miał wątpliwości. Konstantinow pozbył się go bez skrupułów, a na jego miejsce powołał Siergieja Aksjonowa: człowieka zamieszanego w przeszłości w działalność przestępczą, członka marginalnej prorosyjskie partyjki. On też już nie ma wyjścia: przegrana Rosji na Krymie to jego osobista katastrofa.

Obaj są zdeterminowani, obaj będą iść do końca – bo się boją.

Putin zbudował specyficzne państwo. Scentralizowane, rządzone twardą ręką, pozbawione opozycji. Państwo czerpiące miliardy z koniunktury na ropę. Opłacające wojsko, emerytów i budżetówkę. Ale także państwo archaiczne, oparte na sile.

Drogę Putin ma jedną: Rosja musi być coraz większa i silniejsza. Rosja musi przeciwstawiać się wrogom, a jeśli ich nie ma, musi ich wymyślić. Wystarczy chwila słabości, a obywatele zaczną pytać: „Dlaczego musimy milczeć?”, „Dawać łapówki?”, „Bać się milicjanta?”.

Mieszkałem w Rosji w czasie Rewolucji Róż w Gruzji i Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie. Widziałem niepokój kremlowskich urzędników przed tym, że „kolorowa zaraza” może dotrzeć do Rosji.

Wyobrażam sobie, co czuli teraz na Kremlu, gdy oglądali zdjęcia z Majdanu. Majdan, czyli obywatele mówiący „nie”, to strach Władimira Putina.

„POLSKA NAS PRZYJMIE?”

Bachczysaraj. Patrzyłem na Pałac Chanów. Wąskie uliczki, domy poprzyklejane do skały, białe wieże minaretów. Przez chwilę stałem sam jeden w ciszy. Pierwszy raz, od kiedy tu jestem.

Obrazy – nieproszone – przebiegły mi przez głowę.

Świece, otwarta trumna niesiona przez Majdan w Kijowie i głos w słuchawce: „Panie redaktorze, rewolucja zwyciężyła. Czy ludzie się cieszą? Proszę nam to opisać!”. Ale jak to opisać?

Ludzie z oczami jak spodki, patrzący na przepych rezydencji Wiktora Janukowycza. Po co tyle dobra jednemu człowiekowi? Memento staruszka, którego tam spotkałem: „Moskale nam tego nie odpuszczą. Niech no się tylko skończy Olimpiada”.

Potem Charków. Rozmowa z Siergiejem Żadanem, pisarzem, przywódcą rewolucji. Szczupły, jasnowłosy chłopak. Łatwo przechodzimy na „ty”. Stoimy na schodach, w budynku administracji obwodowej. Przez okno patrzy na nas Lenin, otoczony swoimi obrońcami. Siergiej chciał go strącić z postumentu. Ludzie nie dali.

Za kilka dni prorosyjscy obrońcy Władimira Iljicza wedrą się do administracji. Dopadną Siergieja. Kilka pałek w głowę, rozkwaszą mu nos. Zażądają, by ukląkł. „Posłałem ich na chu...”.

Krym. Najpierw wystraszony. Czekający na hordy faszystów i banderowców, którzy przyjadą tu zabijać. – Widział pan Kijów? Zniszczony, płonący? Chcą tego samego u nas? Nie uda im się!

Tłum krzyczący, błagający Putina o interwencję.

„Zielone ludziki”, które nagle pojawiają się na lotnisku i ulicach. W ciągu dwóch dni zajmują wszystko, co było do zajęcia.

Wiktor, inżynier z Sewastopola, stojący przy placu Nachimowa z rosyjską flagą. Dlaczego ją trzyma? – Bo Sewastopol to rosyjskie miasto! Ukraina niczego nam nie dała, nigdy.

Mój znajomy Andriej przez telefon do żony: – Kochanie, wracamy do domu! (...) Nie, nigdzie nie wyjeżdżamy, ale od dziś będziemy żyli w Rosji!

Klepie mnie po plecach: – Koniec Ukrainy na Krymie!

Młody ukraiński oficer, jeszcze przed trzydziestką. Podchodzi bardzo blisko. Nachyla się do ucha i szepcze: „Myślisz, że w razie czego Polska nas przyjmie? Będziemy mogli być u was uchodźcami?”.

Widziałem, jak się wstydzi. Broni Ukrainy, wie, że na Ukrainę liczyć nie może.

STRACH PO RAZ TRZECI

Ludzie mówią, że Tatarzy kupili trzy worki ryżu i gotują płow dla otoczonych przez Rosjan ukraińskich żołnierzy z 36. Brygady z Pierewalnego. Żołnierze nie mają już co jeść.

Tatarzy się boją najbardziej. Nie chcą do Rosji, do Moskali. W ich duszach, jak otwarta rana, jest koszmar deportacji sprzed 70 lat. I pierwsze lata po powrocie, „Ruscy” patrzyli na nich wrogo – bali się, że odbiorą im piękne domy na wzgórzach, które przeglądają się w morzu.

Elmira: – Domy? Przez dwa i pół roku mieszkałam w cysternie.

– Co ty gadasz? W jakiej cysternie? – śmieję się jak norka, bo Elmira użyła nieodpowiedniego rosyjskiego słowa. – Cysterna to jest samochód albo wagon do przewożenia benzyny, dziewczyno!

– Ja mieszkałam przez dwa i pół roku w cysternie. W wagonie, na bocznicy kolejowej. Wycięliśmy sobie okna, stały tam meble...

Rany!

– I wiesz, wstydziłam się. Bo inne dziewczyny były lepiej ubrane, miały kosmetyki, buty. My, Tatarzy nie mieliśmy nic.

Matrioszki! Ta największa: rosyjskie imperium. Ukraińcy drżą, gdy Putin mówi: „Jesteśmy jednym narodem”. Rosja to nienasycony potwór – chce ciągle nowych ziem. Gdy musi coś oddać, nigdy tego nie zapomina. Myśli, jak się odegrać, jak wrócić po „swoje”.

Ukraina to też matrioszka. Mniejsza, ale równie straszna dla Rosjan mieszkających na Krymie: „Ten świniopas i pijanica Chruszczow oddał nas chachłom. Przyjeżdżają tu. Kradną naszą ziemię. Kradną nasze podatki. Kradną język i historię. Tryzuby, pałki, butelki z benzyną – a w telewizji uśmiechy. Nawet jak się śmieją, zęby mają zaciśnięte. Śmieją się, a chcą kąsać”.

Ale Krym to także straszna matrioszka.

Tatarzy boją się, co będzie, gdy zostaną sami, bez Ukrainy. Wygnańcy. Ledwie odbudowali domy, ledwie w ich sadach znów zakwitły drzewa. A już na ścianach ich domostw ktoś maluje krzyżyki.

Elmira patrzy mi w oczy z napięciem: – Po co malują te krzyże? Po co nas oznaczają? Co tu ma się stać?

Właśnie wyszedłem od niej. Stoję sam na wąskiej uliczce Bachczysaraju.

Cieszę się, że jest cicho.

STRACH PO RAZ CZWARTY

Samochód toczy się w ciemność. Czuję, że powinniśmy natychmiast zawrócić. Każdy się boi, ale mój strach jest paskudny. Wypływa z podświadomości – przeczucia, że za chwilę stanie się coś niedobrego.

Wierzę, że złe myśli przyciągają złe zdarzenia.

Jechać nocą do bazy, w której przed chwilą doszło do starcia, to wariactwo. Trzeba by poczekać choć do świtu. Rosyjska ciężarówka „Ural” podobno staranowała bramę, rosyjscy desantowcy przedarli się do środka, przed bramą podobno pobili reporterów.

Nie ma żadnych pewnych informacji. Dowódca ukraińskiej jednostki numer A2355 (to punkt Dowodzenia Taktycznej Grupy „Krym” Sił Powietrznych Ukrainy) przestał odbierać telefon. – Wzięli ich? – zastanawiamy się.

W ogóle nikt z tych, którzy byli na miejscu, nie podnosi słuchawki. Ostatnia rozmowa z reporterem stamtąd: – Tylko nie przyznawajcie się, że jesteście dziennikarzami, jak was zatrzymają – mówi i się rozłącza.

To kim jesteśmy? W środku nocy, w środku niczego, pod Sewastopolem? Patrzę na innych. Milczą. Nikt nie chce pierwszy powiedzieć: „Zawracamy!”. A więc jedziemy.

Na skrzyżowaniu w lewo. Następnie będzie cmentarz – wszystko się zgadza. Potem w dolinę. – To jest dolina? – pyta kierowca.

– Tak, wygląda jak dolina! – mówię przez zęby.

Jak nas zatrzymają, będę udawał pijanego. Lepiej myśleć o czymś innym.

Krym jest mały jak województwo lubelskie. I piękny. Mówią o nim: „perła”. Na górskich szczytach jeszcze leży śnieg, a w dolinach kwiecą się drzewa owocowe. Wino dojrzewa im w piwnicach, morze rozbija się o surowe skały. Krym może być perłą Rosji, Ukrainy albo klejnotem, który nie będzie świecił na tle innych.

Wszystko wchodziłoby w grę. Tylko dziś na racjonalny wybór i rozmowę nie ma szans. Za dużo tu namiętności, za dużo złego już się stało: „Wyrzucaliście nas z domów”, „Chcieliście odebrać język, zniszczyć nasz Krym, tak jak zniszczyliście Kijów”, „Marzyliście, żeby zmienić na chłopów, półniewolników imperium”.

Klamka zapadła. Nikt nikomu nie zaufa, nikt nikomu nie wybaczy. Może warto byłoby zawrócić, zaczekać chwilę, dać czas na uspokojenie emocji. Może, ale wszyscy milczą jak zaklęci.

I nasz samochód toczy się w ciemność. Widzę bramę. Jest uszkodzona, ale nie staranowana.

Ukraiński oficer czeka na zewnątrz, żeby zdać nam relację z tego, co zaszło.

Rosjanie odstąpili. Pobici dziennikarze już odjechali sprzed bazy.

W tej chwili jest już bezpiecznie. 


Dziękujemy PZU za ubezpieczenie naszego reportera.


W serwisie internetowym „Tygodnika” codzienne korespondencje Pawła Reszki z Ukrainy: czytaj na www.tygodnik.onet.pl/ukraina

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2014