Wypędzeni z Krymu

Od początku rosyjskiej okupacji Półwysep Krymski opuścił już może co dziesiąty z żyjących tam Tatarów.

26.07.2015

Czyta się kilka minut

„Jestem obywatelem Ukrainy! Krym to Ukraina” – głosi plakat trzymany przez Kamilę. Dziewczynka wraz z ojcem uciekła z Krymu po rosyjskiej agresji. Drohobycz, lipiec 2015 r. / Fot. Monika Andruszewska
„Jestem obywatelem Ukrainy! Krym to Ukraina” – głosi plakat trzymany przez Kamilę. Dziewczynka wraz z ojcem uciekła z Krymu po rosyjskiej agresji. Drohobycz, lipiec 2015 r. / Fot. Monika Andruszewska

Amet ubrał dziś czerwoną koszulkę z ukraińskim godłem, tryzubem, na piersi.

Szczupły, intensywnie gestykuluje. Na palcu połyskuje złoty sygnet z tamgą: symbolem Tatarów Krymskich. Tamga – przypominająca stylizowaną łacińską literę „T” – widnieje też na drzwiach ich jednopokojowego mieszkania, tuż obok tryzuba.

– Dwa narody, a tak podobny znak. Można by powiedzieć, że na obu widzę ptaka, sokoła. Ten z ukraińskiego tryzuba poluje, spada na ofiarę z nieba. A tatarski wzlatuje, rozkłada skrzydła ku słońcu... – zaczyna opowieść z zapałem.

Pasję do opowiadania o kulturze swojego narodu ma we krwi. Kiedyś zarabiał na życie jako przewodnik w bakhczysarajskim pałacu chanów. A także jako nauczyciel angielskiego w szkole. Dilyara, jego żona, uczyła informatyki.

Krym, opuścili we wrześniu 2014 r., pół roku po tym, jak Rosja zaanektowała półwysep. Czyli, w myśl prawa międzynarodowego, rozpoczęła jego okupację.

– Byliśmy nauczycielami, naszym obowiązkiem było poczekać do końca roku akademickiego – tłumaczy Amet. – Nie chcieliśmy opuszczać uczniów, dopóki wszyscy nie zaliczyli ostatnich egzaminów. Wiesz, że po rosyjskim pseudoreferendum z marca 2014 r. pensja nauczyciela wzrosła z czterech do ośmiu tysięcy hrywien? Było to jeszcze przed tym, jak wzrosły ceny w sklepach, więc wzbudziło euforię. Dla niektórych starczyło, by zmienić narodowość. A ja pomyślałem: skoro ktoś daje mi coś za darmo, to znaczy, że mam teraz być mu dłużny, i że szybko przyjdzie pora spłacenia tego długu.

Kamila rysuje pociąg

– To była marcowa wypłata – mówi mój rozmówca, Amet. – Kwietniową wydano nam już w krymskich rublach – pokazuje monetę, z wybitą datą: 18 marca 2014 r. – O, takie pojawiły się w bankach zaraz po „referendum”. Skoro zdążyli przygotować nową walutę, to znaczy, że jego wynik był znany na długo przed przeprowadzeniem.

– W mojej klasie nawet za rosyjskiej okupacji komputery miały zainstalowany ukraiński jako pierwszy język – włącza się Dilya- ra, podając tradycyjną baklawę z kawą.

Eksperci szacują, że przed rosyjską agresją na Krymie mieszkało ok. 260 tys. Tatarów. Środowiska tatarskie oceniają, że po marcu 2014 r., gdy Rosja zaczęła wprowadzać tu swoje porządki, półwysep mogło opuścić od 15 do 20 tys. z nich. Część wygnańców pozostała na Ukrainie: zwykle to ci, którzy wierzą, że kiedyś wrócą do ojcowizny.

Rodzina Ameta trafiła do Drohobycza, w obwodzie lwowskim.

Starają się zaaklimatyzować. Zaprzyjaźniają z sąsiadami. Myślą o pracy w drohobyckiej szkole. Próbują się urządzić w tymczasowym mieszkaniu.

Na drzwiach i szafach rozwiesili rysunki 6-letniej córki Kamili. Na jednym: ich wyśniony powrót na Krym. Kamila narysowała pociąg, który właśnie wjechał na krymską stację. I siebie: mała dziewczynka stoi obok pociągu, w niebiesko-żółtej sukience, w kolorach ukraińskiej flagi.

Amet: – Najgorzej znoszą sytuację dzieci. Kamilka bardzo przeżywa nasz wyjazd. Wciąż pyta, kiedy wrócimy do domu. My dajemy sobie radę lepiej. To w końcu kolejny raz, gdy wszystko zostawiamy. My, to znaczy nasz naród.

Wygnanie po raz kolejny

– Ukraińcy nie zawsze rozumieją, jak wielka to dla nas strata – opowiada nauczyciel. – Zanim moja rodzina, deportowana w 1944 r. na rozkaz Stalina wraz z naszym narodem, wróciła na półwysep, przez całe nasze życie na zesłaniu dominowała nadzieja powrotu. Krym był dla nas biblijnym rajem, ziemią obiecaną. Ja sam marzyłem o Krymie przez całe dzieciństwo.

Tamto sürgünlik, czyli wygnanie, o którym mówi Amet, dokonało się 71 lat temu.

„Zaczęło się 18 maja 1944 r., we wczesnych godzinach porannych – pisał Wojciech Konończuk w tekście o Tatarach Krymskich [patrz „TP” nr 13/2014 – red.]. – W tatarskich domach rozległo się walenie w drzwi, a po chwili głosy enkawudzistów oznajmiły, że mają 15 minut na spakowanie się. Żadnych wyjaśnień. W ciągu około 60 godzin 25 tys. żołnierzy Armii Czerwonej i funkcjonariuszy NKWD załadowało do bydlęcych wagonów 187 850 Tatarów. Skrupulatnie wykonali rozkaz Stalina z 11 maja 1944 r. o przymusowym wysiedleniu narodu krymsko-tatarskiego, za »zdradę ojczyzny«”.

„Akcja była dokładnym powtórzeniem tego, co przeżyło kilkaset tysięcy Polaków zesłanych w latach 1939–1941 – pisał Konończuk. – Deportację Tatarów osobiście nadzorowało dwóch wiceszefów NKWD: Iwan Sierow i Bogdan Kobułow, którzy wcześniej zdobywali »doświadczenie«, uczestnicząc w mordzie na polskich oficerach w Katyniu”.

I dalej: „Eszelony z Tatarami Krymskimi zatrzymały się dopiero 6 tys. km od Krymu. Około trzy czwarte zesłańców trafiło do Uzbeckiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej, reszta na Ural. Deportacja została przeprowadzona w tak szybkim tempie, że lokalne władze w Uzbekistanie i na Uralu nie zdążyły z przygotowaniem czegokolwiek. Zresztą, czy można przygotować się na przyjęcie całego narodu? Straszne warunki podróży, głód, choroby, brak dachu nad głową sprawiły, że w ciągu pierwszych sześciu miesięcy zsyłki zmarło ponad 16 tys. Tatarów. Według wyliczeń działaczy tatarskich, przeprowadzonych w latach 60. XX wieku, w ciągu pierwszych kilku lat zmarło ogółem aż 46 proc. deportowanych Tatarów”.

Amet: – Mój ojciec miał pięć lat, gdy trafił z rodziną do Uzbekistanu. Tak jak nasza córeczka w chwili, gdy Rosja anektowała Krym. Ojciec czekał przez 60 lat, by wrócić na swoją ziemię. Zmarł trzy lata po tym, jak wróciliśmy. Dobry Bóg pozwolił mi pochować go na naszej ziemi. A teraz... Znów widzieliśmy sceny jak wtedy: rozstające się rodziny, ludzie pakujący w pośpiechu dorobek życia, płaczący na peronach. I żołnierze z bronią, prowadzący rewizje w domach.

Mustafa, 16-letni syn Ameta i Dilyary, prawie nie utrzymuje kontaktów z dawnymi kolegami z klasy. Kiedyś było inaczej: ich rodzina nie jest bardzo ortodoksyjna, nie żyli w zamkniętym kręgu, wśród znajomych mieli i Tatarów, i Ukraińców.

– Wszystko było dobrze, a potem przyszła Rosja i nagle wszyscy stali się Rosjanami – mówi Mustafa. – Nie mam z nimi o czym rozmawiać. Wolę poznawać nowych ludzi tutaj.

Jak zmienił ich miniony rok?

Amet: – Mam wrażenie, że za sprawą zesłania zacząłem bardziej dziękować Bogu za każde dobro. Wcześniej żyliśmy jak wata, nie doceniliśmy tego, co mieliśmy. Teraz np. staramy się mówić po ukraińsku. To nasz mały wkład w przywrócenie Krymu Ukrainie.

Katolicy dla muzułmanów

W Drohobyczu muzułmanami opiekują się katolicy.

Np. Artur Deska, człowiek-instytucja: pomaga ukraińskim uchodźcom, którzy od początku wojny masowo przybywają także do obwodu lwowskiego. Zajął się również Tatarami, z pomocą tutejszego Caritasu.Pomaga im, aby tu, na zachodniej Ukrainie, mogli stworzyć sobie nowy dom.

Artur: – Kiedy usłyszeliśmy, że Tatarzy uciekają z Krymu, i że większość jedzie do Lwowa, wysłaliśmy informację, że możemy im pomóc, poprzez Centrum Pomocy Uchodźcom zorganizowane w Drohobyczu w ramach miejscowego Majdanu. Trzeba było zorganizować się błyskawicznie. Dostaliśmy odpowiedź, że już przyjechały jakieś rodziny, a w pociągach z Krymu jadą kolejne.

– Pierwsza rodzina zamieszkała w budynku Caritasu – wspomina Artur Deska. – A potem przyjechały następne i zrobiło się tłoczno, więc jedną z nich wziąłem do siebie. Niektórych udało się umieścić w innych domach. Np. lekarz z pobliskiego Borysławia zaoferował chatkę po swojej babci. Potem zaczęliśmy szukać mieszkań do wynajęcia.

– Uważam, że wiele możemy się od Tatarów nauczyć – mówi Artur. – Opowiem taką historię. Kiedyś ktoś przekazał mi 30 kilogramów żywności: oleje, dżemy, makaron, kasza, takie produkty. 30 kilo: niby sporo, ale jak na potrzeby niedużo. W tym czasie w Caritasie mieszkały cztery rodziny tatarskie, a osiem kolejnych w mieście. Przekazałem żywność tym, którzy mieszkali u nas, myśląc, że następnym razem damy coś tym z miasta. Rozumiesz, lepiej czasem dać więcej kilku osobom niż rozdzielić każdemu po 100 gramów cukru... Następnego dnia Tatarzy przysłali na negocjacje jednego z mężczyzn. Po to, żeby zapytać, czy się nie pogniewam, jeżeli podzielą się z innymi rodzinami.

Dżimi chwycił za broń

On opuścił Krym już dwa dni po rosyjskim „referendum”.

Dżimi opowiada o tym, jak to jest: jak się podejmuje decyzję o rzuceniu wszystkiego oraz o przeprowadzce 1500 kilometrów dalej.

Dżimi: – Moja żona też nie lubi Rosji, bardziej nawet niż ja. Ona powiedziała: „Ja tu nie będę żyć”. „Ja też nie”, zgodziłem się. I tyle było ustaleń. Spakowaliśmy kilka toreb i wsiedliśmy do pociągu. Z nami pojechało siedem z naszych ośmiu córek. Żadna z nich nie nosi teraz chustki, chcę, żeby swobodnie czuły się wśród mieszkańców Drohobycza. Allah jest w sercu, nie w ubiorze.

Dżimi nie chce, by robić mu zdjęcie. To dlatego, że na Krymie została 20-letnia córka. Od niej Dżimi ma wiadomości. Córka opowiada mu, co dzieje się na półwyspie. Że nikomu nie można ufać. Że wielu miejscowych emerytów zgłasza się jako informatorzy do FSB, rosyjskiej policji politycznej, żeby dorobić. Że tradycyjny arabski chleb, za który wcześniej płacili 4 hrywny, teraz, po przeliczeniu na ruble, kosztuje cztery razy więcej. Że tatarskie mieszkania wciąż są przeszukiwane przez rosyjską policję i wojsko.

Z córką rozmawiają tylko przez Skype’a i tylko w języku krymskotatarskim. Wiadomo, że Rosjanie podsłuchują telefony.
Dla bezpieczeństwa córki Dżimi rozpuścił po miejscowości, z której pochodzi, plotkę, że pojechał do pracy przy zbiorach owoców w Polsce. W rzeczywistości rodzinę zostawił w Drohobyczu, a sam zgłosił się do wojska. Został żołnierzem 24. Brygady Zmechanizowanej armii ukraińskiej.

– Nie podawaj żadnych danych, na podstawie których mogę zostać rozpoznany. Nikt nie powinien wiedzieć, że walczę. Szakale są w każdej nacji – prosi. A potem żartuje: – Możesz napisać, że jestem przystojnym mężczyzną o ciemnej karnacji. Tak jak wszyscy Tatarzy.

Z dumą wspomina krymski Majdan: – O tym, że Majdan był także na Krymie, nie wiedzą często nawet ludzie na Ukrainie. A na nasz plac stale przychodziło kilkuset aktywistów, to było coś w rodzaju Samoobrony Majdanu w Kijowie. A 16 lutego przyszło jakieś 15 tys. ludzi. Naiwnie liczyliśmy na zmianę. Plac otaczały kamery, myśleliśmy, że to telewizje krymskie, ukraińskie. Potem się okazało, że to rosyjskie kanały: MTV, Rossija 24, Life News. Już wtedy nagrywali twarze protestujących. Po wkroczeniu rosyjskiego wojska dla wielu z nas było jasne, że trzeba jak najszybciej uciekać, bo nasze dane są już u Rosjan.

W wojsku jest od ponad roku. Uczestniczył w walkach o wyzwolenie miast w obwodzie łuhańskim, na wschodniej Ukrainie.

Dżimi: – Nie widzę takiej opcji, żebyśmy mieli oddać Donbas. To bolesny temat, bo walczyłem w armii, a nie w batalionie ochotniczym. Bataliony miały więcej swobody i myślę, że tak naprawdę to one utrzymały ukraiński wschód. Bywało, że wyzwoliliśmy jakiś punkt, a tu nagle przychodził niezrozumiały rozkaz ze sztabu, że mamy się wycofać. Nie zgadzam się na to, wystarczy, że oddaliśmy Krym.

– Walka za kraj jest moim obowiązkiem jako mężczyzny – mówi Dżimi. – Nie wymagam tego od wszystkich, nie wszyscy się do tego nadają. Np. Amet, którego poznałaś: to intelektualista, jego rolą jest edukowanie młodych, a nie walka.

– W mojej brygadzie jestem jedynym muzułmaninem – mówi. – Moi koledzy, wszyscy, podchodzą do mnie z szacunkiem. Czasem jest ciężko: żeby być na pierwszej linii i odżywiać się halal. Nie mam jak obmyć się przed modlitwą, o ramadanie nie było mowy. Ale modlę się i obmywam zawsze, gdy mam okazję. Myślę, że Allah to rozumie.

Nieszczęśliwa miłość

Rodzina Assana opuściła Krym dwa tygodnie po „referendum”. Mieli dom, szklarnię, uprawiali ziemię. Uciekając, stracili źródło utrzymania.

Assan: – Gdyby Krym zaatakowały Chiny czy Ameryka, można byłoby się jeszcze zastanawiać. Ale w Rosji żyć nigdy nie będziemy. Zbyt dużo bolesnej historii. Uciekliśmy, bo nie widzieliśmy przyszłości w takim kraju. Mieliśmy poczucie, że nie będziemy mogli swobodnie wychowywać dzieci, żyć zgodnie z naszą religią.

– Tu też bywa ciężko – mówi mężczyzna. – Nie ma meczetu, więc zbieramy się do piątkowej modlitwy w specjalnie wydzielonym do tego pomieszczeniu. Czasem Ukraińcy nie do końca rozumieją nasze tradycje, np. to, że nie pijemy alkoholu, odczytują jako niechęć do zaprzyjaźniania się. W tej części Europy więzi międzyludzkie nawiązuje się przez wspólne picie.

Assan codziennie z niepokojem śledzi wieści z Krymu. – Tam jest coraz gorzej. Nie wiem, jak to będzie, gdy wrócimy. Wczoraj ukraińskie media podały, że rosyjskie władze chcą na Krymie zorganizować wielkie centrum lecznicze dla narkomanów i alkoholików z Rosji.

Assan: – Dzieci tęsknią za dziadkami. Pięcioletni syn i trzyletnia córeczka pytają, kiedy ich znów zobaczą. Bo dziadkowie zostali. W ogóle wśród może setki naszych, uchodźców, którzy są w Drohobyczu i okolicy, nie ma ani jednej starszej osoby. Moi rodzice przeżyli deportację w 1944 r. i powiedzieli mi, że wolą umrzeć na Krymie, chyba że Rosjanie wygonią ich pod bronią.

Pytam, czy państwo ukraińskie im pomaga. Bo czasem można odnieść wrażenie, że Tatarzy czują się zdradzeni przez Ukrainę.

Assan zastanawia się przez chwilę. – To nie tak, że my czekamy na pomoc od Ukrainy – mówi w końcu. – Prawda jest taka, że przez 23 lata istnienia niepodległej Ukrainy jej władze nic nie zrobiły dla Tatarów Krymskich. Patrioci są potrzebni tylko, gdy trzeba umrzeć za kraj. Tutaj może 90 procent pomocy to ta, którą organizuje dla nas Artur. To jedyna realna pomoc, z jaką się spotkaliśmy. Wysłannicy ukraińskich organizacji charytatywnych ograniczali się do tego, że przyjeżdżali i zapisywali nas na listach. A my nie mieliśmy gdzie żyć. Choć wyjechaliśmy z Krymu już po aneksji, Ukraina wstrzymała pomoc socjalną, którą normalnie dostaje się na małe dzieci. Od października tamtego roku zaczęli nam przysyłać zasiłek dla uchodźców, 2 tys. hrywien na rodzinę.

Assan nie ukrywa rozczarowania. – Wiesz, że rada miasta w Symferopolu została zajęta tylko przez 30–40 żołnierzy rosyjskich specnazowców? W miejscowości Pionierskie, 10 km od Symferopola, stali w tym czasie żołnierze ukraińskiej jednostki specjalnej Alfa. I nic nie zrobili, nie bronili Krymu przed okupantem.

Assan: – Wcześniej, jak co roku 18 maja, w Symferopolu była demonstracja – tak upamiętnialiśmy rocznicę Wielkiej Deportacji. Raz przeszedłem się wokół placu, na którym się spotykaliśmy, a tu cała okolica pełna ukraińskiej policji i berkutu.

Czemu zatem nie wyjechali do jakiegoś islamskiego kraju? – Wielu wyjechało do Turcji, ale my o tym nie myśleliśmy. Będąc na Ukrainie, pozostaję w moim państwie. Nie podoba mi się, że prezydent Turcji Erdoğan spotyka się normalnie z Putinem. Gdyby to stało się na Ukrainie, mógłbym wziąć transparent i protestować pod Radą Najwyższą. Mam ukraiński paszport, który wiąże mnie z tym krajem, a ten kraj ze mną. W Turcji byłbym nikim. Tu mogę wprost powiedzieć: nie podoba mi się, jak postąpiono z Krymem. Mówię to jako Tatar i jako Ukrainiec.

Assan nie ma wątpliwości, że większość mieszkańców Krymu jest proukraińska.

– Wszyscy przyjęli teraz rosyjskie paszporty, bo nie było innej możliwości – tłumaczy. – Tymczasem wśród naszych znajomych za Rosją są może trzy osoby. Biznesmeni, których z Rosją wiążą interesy. Wszyscy inni czują więź z Ukrainą, kochają Ukrainę.

– Wiesz, jakie słowo najlepiej określa stosunek Tatarów do Ukrainy? Nieszczęśliwa miłość. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, Tatarzy są gotowi umierać za to, aby wygnać Rosję, a nie za to, by bronić Ukrainy.

Po jednej zabawce

– Mąż postawił warunek: bierzemy tylko to, co zmieści się do torby – mówi Feride, żona Assana. – Było mi z tym ciężko, najchętniej zabrałabym chyba cały dom... Ale to była słuszna decyzja. Byliśmy przygotowani, by swobodnie przemieszczać się z bagażem. Zabraliśmy ze sobą dwie torby, plecak i komputer. Dzieciom pozwoliliśmy wziąć po jednej zabawce. Moment, gdy córeczka zaczęła się martwić, że jej pluszaki będą za nią tęsknić, łamał mi serce. Ale jechaliśmy „na dwa miesiące”, więc pomyślałam, że damy radę... Spakowałam tylko zimowe ubrania, wydawało mi się, że do lata wszystko wróci do normy.

Feride nosi tradycyjny tatarski strój. Smutnieje, gdy zaczyna mówić o przyszłości. – Teraz rozumiem, że to nie jest wyjazd na miesiąc, ale na dwa lata. A może nawet na pięć lat... – zastanawia się cicho.

– Niektóre rodziny znoszą przesiedlenie o wiele gorzej niż my. My jesteśmy religijnymi ludźmi, wierzymy, że wszystko dzieje się wedle boskiego planu – dodaje. – W snach widzimy Krym, ale wiemy, że wszystko, co mamy w tym życiu, jest tymczasowe, i nie powrót na Krym jest najważniejszy, ale to, jakimi jesteśmy ludźmi.

Od tamtego czasu Feride pojechała raz na Krym, po letnie rzeczy dla dzieci. – Człowiek nie zdaje sobie sprawy, ile niepotrzebnych pamiątek, sentymentalnych drobiazgów trzyma w domu. Jak wróciłam wtedy, w pierwszym odruchu chciałam spakować książki i pamiątki z dzieciństwa. Ale potem pomyślałam: po co wozić je do Drohobycza, skoro i tak jeszcze wrócimy do domu, jak tylko Krym wróci na Ukrainę. Bo przecież wróci?

Łóżko

Dzieci Assana i Feride się cieszą: będą mieć swoje łóżko, piętrowe. Zorganizował je dla nich Cees, wolontariusz z Holandii.

Cees nie działa w żadnej organizacji. To przyjaciel Artura sprzed lat, który na wieść o tym, że uchodźcom potrzebne są meble, zaczął zbiórkę w rodzinnym Amsterdamie. Udało mu się zebrać 90 metrów sześciennych (bo tak to liczy, na metry sześcienne) sprzętów domowych: od szafek i pralek po garnki i widelce.

Meble podarowane przez Holendrów zapełniają puste mieszkanie Assana i Feride. Jest nowy, miękki dywan, na którym ich córeczka Mumina kładzie się i zaraz zasypia. W pokojach pojawiają się szafy na ubrania. Tatarzy obserwują meble ze łzami w ocz- ach.

Pięcioletni Halid nadzoruje składanie łóżka. Próbuje pomagać mężczyznom. – Moje! – cieszy się.

Gdy jest gotowe, chłopiec wspina się po drabince na wyższy poziom. Łóżko przeznaczone jest dla dziecka o wiele wyższego niż Halid. Feride zauważa tę dysproporcję i zaczyna się wahać. – Takie duże łóżko? Nie trzeba... W innych rodzinach są większe dzieci. Może komuś jest bardziej potrzebne?

– Oddajcie mniejsze łóżeczko dla rodziny z maleńkimi dziećmi, a sobie zostawcie to. Dzieci szybko rosną. Nie wiesz, na ile tu zostaniecie – mówi Artur.

Feride wycofuje się do kuchni. Przygryza wargi. – Wiesz, to łóżko dla nastolatka... Zostaniemy tu aż tak długo? Może jednak powinnam przywieźć z Krymu więcej pamiątek? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2015