Jeszcze nowsze terytoria

Jako urodzony improwizator Wacław Zimpel nie lubi czuć się zbyt pewnie. Gdy w danej dziedzinie sukcesy przychodzą mu zbyt łatwo, zaczyna szukać gdzieś indziej.

27.01.2020

Czyta się kilka minut

 / DAWID ZUCHOWICZ / AGENCJA GAZETA
/ DAWID ZUCHOWICZ / AGENCJA GAZETA

Wacław Zimpel nie wyobraża sobie, że mógłby dziś grać to samo, co dziesięć lat temu. Bynajmniej nie dlatego, że wtedy grał źle. Przeciwnie, zespół Hera, któremu wówczas przewodził, znajdował się w absolutnej czołówce europejskiej sceny free jazzowej. Za każdym razem, gdy wracam do płyty „Seven Lines” (2013), jestem spokojny, że w tym stwierdzeniu nie ma odrobiny przesady. A jednak Zimpel nie nagrywa już z Herą, nie nagrywa już też free jazzu.

– Zależy mi na tym, aby muzyka, którą się zajmuję, cały czas się zmieniała, bo ja się zmieniam, bo świat się zmienia... – tłumaczy „Tygodnikowi” artysta. – Tyle że nie znaczy to zerwania z tym, co robiłem wcześniej. Wolę nadpisywać i rozszerzać w ten sposób spektrum, w którym mogę się wypowiadać.

Z tego też powodu Zimpel jeszcze w czasach Hery zainteresował się m.in. muzyką indyjską, japońską i marokańską, które to fascynacje znajdowały odbicie w jego koncertowych kooperacjach i nagraniach studyjnych. W tamtym okresie klarnecista zaczął również grać groove’y – chwytać puls nadawany przez perkusistę Pawła Szpurę i podążać za nim. Ma świadomość, że gdyby nie tamte próby, jego późniejsza muzyka nie byłaby w takim stopniu zorientowana na rytm, który stał się jedną z najważniejszych płaszczyzn nawiązujących do minimalizmu nagrań solowych oraz powołanego przez niego zespołu Lam. Ta mieszanka wcześniejszych doświadczeń zadziałała szczególnie dobrze na płycie „Lines” (2015), którą nagrał pod własnym nazwiskiem. Kompozytor połączył na niej minimalizm spod znaku Terry’ego Rileya z wpływami muzyki południowowschodniej Azji. Album ten zebrał świetne recenzje w polskiej i zagranicznej prasie. Nie tylko zresztą tej muzycznej, bo wywiad z Zimplem opublikował choćby „The New York Times”.

„Lines” okazała się nowym otwarciem nie tylko ze względu na rozgłos, który zapewniła artyście wśród krytyków, promotorów i samych muzyków. Na płycie po raz pierwszy słychać – wówczas jeszcze bardzo delikatnie – wpływy muzyki elektronicznej. Począwszy od tego albumu Zimpel coraz śmielej wyglądał poza terytorium muzyki akustycznej. Wydane właśnie „Massive Oscillations” są dowodem na to, że artysta zapuścił się w ten świat zaskakująco daleko.

Ani kroku w tył

Zaskoczenia ostatecznym kształtem „Massive Oscillations” nie ukrywa sam Zimpel. Jego zadziwienie nie jest PR-owym zabiegiem, lecz dowodem na to, że zmiana narzędzi, jakimi się posługuje, nie zmieniła jego metody twórczej.

– Przede wszystkim jestem improwizatorem – mówi Zimpel. – Jeżeli nagrywam klarnet, to staram się, żeby jego linie były improwizowane. I tak samo jest w przypadku instrumentów elektronicznych – po prostu chcę na nich zagrać. Nie czuję się najlepiej, pracując myszką na ekranie. Oczywiście czasem to robię, ale baza, punkt wyjścia dla mojej muzyki musi powstawać poza decyzją. Wtedy czuję się swobodnie i jestem najbardziej produktywny.

Zimplowi było o tyle łatwiej wprowadzić tę filozofię w życie, że nad albumem pracował w holenderskim studiu Willem Twee, które słynie z olbrzymich instrumentów z lat 50. i 60. Wielkich maszyn wymagających nie tylko artystycznej wizji i wiedzy z zakresu muzyki elektronicznej, ale także – bliskiej instrumentaliście – pracy w czasie rzeczywistym: przełączania, przesuwania i ciągłego przechodzenia od urządzenia do urządzenia. Dzięki temu Zimpel każdą z warstw albumu mógł nagrać na żywo: – W przypadku tych instrumentów pociągało mnie nie tylko ich brzmienie, ale także pewien rodzaj skupienia, którego one wymagają. Musisz być tu i teraz, żeby nad tym wszystkim zapanować. Na komputerze możesz wcisnąć klawisz „cofnij”, tutaj nie masz takiej możliwości.

Składające się z czterech kompozycji „Massive Oscillations” są pierwszą płytą w dorobku artysty, która nie opiera się na brzmieniu klarnetu. Owszem, instrument ten pojawia się na płycie, ale tym razem nie jako wiodący głos, lecz akompaniament do elektronicznych struktur. Zimpel twierdzi, że zmiana ta była podyktowana intuicją. Impuls poprzedziły jednak setki godzin spędzone na zgłębianiu tajników produkcji muzyki elektronicznej. Przy czym artysta zastrzega, że sięgając po nowe narzędzia, wcale nie dąży do zdobycia pełnej kontroli nad materią, którą się zajmuje. Gdyby jego priorytetem był wykonawczy perfekcjonizm, pewnie wciąż rozwijałby swój pierwszy jazzowy zespół. – Jestem przekonany, że wirtuozowską płytą na klarnet nie dam ludziom tyle, co poszukiwaniem przestrzeni dźwiękowych na nieznanych mi terenach. Bo takie podejście jest mi bliższe, najbardziej szczere. Jako improwizator najlepiej czuję się, kiedy nie wiem, co się wydarzy i muszę reagować na bieżąco .

Z rozmachem

Nie mam wątpliwości, że „Massive Oscillations” nie powstały w jeden wieczór. A jednak, słuchając tej płyty, odnoszę wrażenie, że znów liczy się tylko tu i teraz. A przynajmniej bez takiego zanurzenia się w chwili trudno jest objąć rozmach muzyki Zimpla. Zasadzający się nie tylko na jej wielopłaszczyznowości, ale także na swobodzie, z jaką łączą się tu elementy z różnych etapów twórczości kompozytora.

Proces nagrywania tej płyty nie jest odległy metodom, którymi artysta posługiwał się w przeszłości. Także na poziomie czysto muzycznym słyszymy tu tropy, które kompozytor podejmował już wcześniej. Przede wszystkim w sposobie nakładania i przetwarzania kolejnych warstw i pętli Zimpel pozostaje w kręgu inspiracji minimalizmem. Artysta rozwija pomysły, które działały na „Lines”, przy czym rozpiętość planów i liczba częstotliwości zajętych przez nakładane na siebie linie akustycznych i elektronicznych instrumentów jest jeszcze bardziej imponująca. W momentach kulminacji monumentalizm tych struktur przypomina raczej nagrania twórców gitarowego post-rocka. Tytuł „Massive Oscillations” nie kłamie – nowe kompozycje Zimpla potrafią przytłoczyć.

Wielowymiarowość tej muzyki przy jej jednoczesnej przejrzystości jest zapewne także zasługą Jamesa Holdena – rewelacyjnego producenta muzyki elektronicznej, który odpowiadał za zmiksowanie albumu. To w ogóle interesująca znajomość, ponieważ doświadczenie obu twórców idealnie się uzupełnia. Holden zaczynał jako złote dziecko muzyki klubowej, by przez etap fascynacji awangardową elektroniką przejść do nagrywania kompozycji czerpiących z tradycji afrykańskich i spiritual jazzu. Droga Zimpla jest niemal dokładnie odwrotna. Nic dziwnego, że mając tyle wspólnych muzycznych przestrzeni, artyści postanowili współpracować ze sobą w studiu (jeszcze w tym półroczu ukaże się album duetu Holden/Zimpel), jak i na scenie podczas koncertów powołanego przez Brytyjczyka zespołu The Animal Spirits, z którym występował Zimpel. Odnoszę wrażenie, że nie tylko sama znajomość z producentem, ale także jego albumy „The Inheritors” i właśnie „The Animal Spirits” odcisnęły piętno na solowym albumie polskiego artysty.

 

Co ciekawe, Holden nie jest jedynym producentem światowej sławy, którego warsztat mógł w ostatnim czasie podglądać Zimpel. Artysta, który na łono muzyki elektronicznej trafił relatywnie niedawno i z dość zaskakującej strony, może się już dziś pochwalić kooperacjami z Samem Shackletonem, Forest Swords czy Rabihem Beainim. Twórcami, którzy w ostatniej dekadzie wyznaczali trendy w bardziej eksperymentalnych rejonach muzyki elektronicznej. Co najmniej dwa z tych spotkań mają zaowocować wydawnictwami, widać więc, że Zimpel zdobywa tę scenę jeszcze szybciej, niż miało to miejsce w przypadku free jazzu. I dobrze, bo dzięki temu mamy szansę jeszcze kilkukrotnie usłyszeć go w elektronicznym wydaniu, zanim znów poczuje się zbyt pewnie i wyruszy w nieznane. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2020