Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ta nowoczesna na wiecach opowiada o godności, pracy, płacy, równości, a wieczorem na bankietach opycha się kawiorem. Ta klasyczna na wiecach opowiada o tym samym, a wieczorem czyta policyjne raporty z przesłuchań przeciwników i opycha się kawiorem.
Oczywiście (zgodnie z lewicowym zwyczajem) wszystko, co złe, przykryte jest pięknymi dekoracjami. Dekoracje buduje się na użytek turystów i zewnętrznych obserwatorów – niestety są one przeważnie wykonane z kartonu.
Antoni Słonimski w 1932 r. pojechał na wycieczkę do Związku Radzieckiego, z czego powstała książka „Moja podróż do Rosji”. Wycieczka była dobrze zaplanowana, ale Słonimski urwał się przewodnikom i zaglądał za kartonowe dekoracje. Stał np. z zegarkiem w dłoni przed Urzędem Stanu Cywilnego i mierzył czas, jaki zajmuje uzyskanie rozwodu: „Pierwszym interesantem był malarz pokojowy. Dostał rozwód w dwie minuty trzydzieści sekund. Nie był to jednak czas rekordowy, gdyż później jakiś zakatarzony młodzieniec w skórzanej kurtce osiągnął w świetnej formie rozwód w dwie minuty piętnaście”. Wszystko to było dowodem na dobrze rozwijającą się socjalistyczną moralność, gdzie wolność jednostki się liczy.
Potem Słonimski polazł do centrum, zobaczyć, co się mieści w słynnych moskiewskich sklepach: „Za wielkimi szybami siedzą urzędnicy i przykładają stempelki (...). Zamiast wędlin, butów, zegarków, kapeluszy męskich i wystaw konfekcji widzi się twarze wysuszone jak wędliny”. Na innej wystawie zobaczył za to salcesony i szynki. Niestety, wykonane z drewna, ale za to pomalowane „dość realistycznie”.
A więc łaził i pisał, co widział. Spotkała go zresztą za to kara: „Od czasu książki jestem na czarnej liście sowieckich urzędników. Proszą co pewien czas wszystkich literatów i karmią kawiorem, a ja za karę muszę siedzieć w domu”.
Dlatego dziś piszę o naszej lewicy z drżeniem serca. Ale napisać muszę, bo doprowadziła się ona do stanu rozpaczliwego. Lewica wymaga pomocy, to jasne! Pytanie tylko, jak im pomóc?
Najpierw diagnoza.
Chodzi o liderów. Otóż – jeden pali, drugi pije, a trzeci ma kłopoty z pamięcią.
Zacznijmy od końca. Leszek Miller, który jest na lewicy najsprytniejszy, żeby ukryć luki w pamięci, wynajął suflera, który podpowiada mu podczas przemówień.
Sufler nazywa Krzysztof Klimczak, ma 31 lat i, jak na suflera, jest wyjątkowo dobrze wykształcony. Skończył historię na UJ (ciekawe, czy podpowiadał kolegom na egzaminach?), jest założycielem i członkiem wielu instytutów, centrów i stowarzyszeń – w tym nomen omen, Stowarzyszenia Dialogu Społecznego.
Jest suflerem idealnym, bo kiedy do niego zadzwoniłem z pytaniem, czy będzie podpowiadać Millerowi już zawsze, czy był to tylko incydent, elokwentnie odpowiedział: „Nie czuję się osobą kompetentną do rozmowy na ten temat”.
No i co? Złoty chłopak! Zna swoje obowiązki. On się nie wypowiada, tylko podpowiada.
Znaczy się – jest ratunek dla lewicy!
Palikot wynajmuje zastępcę do palenia trawki – to raz. Kwaśniewski wynajmuje zastępcę do picia whisky – to dwa. Miller maluje Klimczaka przezroczystą farbą – to trzy. Proste ruchy i wybory w kieszeni!
Rady daję z dobrego serca. Dlatego liczę, że nie zostanę w domu, gdy reszta będzie się zajadać kawiorem.
Czytaj blog autora: pawelreszka.tygodnik.onet.pl