Wiejska

Bywam tu od ponad 20 lat – z okazji Świąt postanowiłem zabrać także Was. Zapraszam na wycieczkę po najciekawszych, moim zdaniem, miejscach w parlamencie.

16.12.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. http://opis.sejm.gov.pl/wirtualny spacer x5 // mapa Google
/ Fot. http://opis.sejm.gov.pl/wirtualny spacer x5 // mapa Google

Sejm to nie tylko sala obrad plenarnych (najczęściej oglądana w telewizji), ale także kilka połączonych ze sobą budynków, plątanina korytarzy i mnóstwo gabinetów. W wielu tych miejscach – z dala od kamer – „robi się” prawdziwą politykę i pisze współczesną historię Polski. To tam, na zapleczu, a nie w głównej sali, formowały się i upadały rządy, rozstrzygały losy koalicji, kwitły i umierały polityczne przyjaźnie, a czasem w oparach alkoholu łamały się obiecujące kariery.

ZBYSZEK JUŻ NIE PRACUJE

1. To, gdzie klub parlamentarny ma siedzibę, zależy od jego siły przetargowej. Ta zaś zależy od liczby posłów. Najbardziej prestiżowe miejsce Sejmu to tzw. korytarz marszałkowski, dziś „okupowany” przez Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość. Najlepszy gabinet ma tam szef klubu PO Rafał Grupiński. Odziedziczył go po Zbigniewie Chlebowskim. Chlebowski siedział tam ciągle, bo czekał na telefon od ministra Pawła Grasia, który wyjaśniał mu, co i jak.

Zbigniew Chlebowski pożegnał się z gabinetem, gdy na jaw wyszły jego rozmowy z dolnośląskim biznesmenem o zmianach w ustawie hazardowej („Na dziewięćdziesiąt procent, Rysiu, że załatwimy”). Potem musiał odejść z polityki. Ominęła go nawet statuetka z maksymą „Temu, który odważył się być mądry”, przygotowywana dla niego przez Uniwersytet Przyrodniczy we Wrocławiu.

Po Chlebowskim w gabinecie zagnieździł się Grzegorz Schetyna, który tylko raz odebrał telefon od ministra Grasia, żeby powiedzieć, że „Zbyszek już tu nie pracuje”.

Grupiński zaś rozmawia ze wszystkimi. Polonista, wydawca, wieloletni wykładowca wydziału historii kultury poznańskiej ASP, lubi pogawędki. Najczęściej gości swoją zastępczynię, posłankę Małgorzatę Kidawę-Błońską. Kidawa-Błońska wyjada Grupińskiemu cukierki, a w zamian opowiada, co się dzieje na zewnątrz. Gdyby nie ona, Grupiński ciągle by wierzył w szorstką przyjaźń między Tuskiem a Schetyną.

Gdy Grupiński gości kogoś, kogo lubi, puszcza mu płytę z dobrym jazzem. Kiedy zza drzwi Grupińskiego słychać jazz, wiadomo, że w środku nie ma ministra Andrzeja Biernata.

ZIELONO MI

2. Jedyna partia, która w Sejmie nie rusza się z miejsca, to PSL. Siedziba klubu ludowców zajmuje pokoje w bocznym korytarzu, o tyle chytrze, że tuż obok wejścia dla prasy. Tradycją było, że gdy dziennikarze wchodzili do Sejmu, czatował na nich Janusz Piechociński, by opowiadać o tym, ile ostatnio zebrał grzybów oraz że kiedyś pokona Waldemara Pawlaka.

Piechociński – od kiedy spełniło się jego marzenie i został szefem PSL (a przy okazji, niestety wbrew swoim intencjom, wicepremierem) – przestał lubić dziennikarzy. Lubi ich za to (z wzajemnością) Stanisław Żelichowski. Ma on ponad ćwierć wieku stażu parlamentarnego, a w dodatku w czterech rządach był ministrem ochrony środowiska. Na tej funkcji zasłynął tym, że zgodził się na odstrzał wilków. Spowodowało to liczne protesty ekologów oraz osobisty list Brigitte Bardot do pana ministra, z prośbą, by zmienił niepomyślną dla wilków decyzję. Pani Bardot nie pisze do każdego, ale w resorcie środowiska jej list nie wzbudził szczególnego zdziwienia. – Minister jest przystojnym mężczyzną, o gruzińskiej urodzie – tłumaczono mi wówczas w biurze prasowym resortu.

Za drzwiami klubu PSL poseł Franciszek Stefaniuk tworzy wiersze i fraszki: „Gdy komuś brakuje choć jednej klepki, to zawsze będzie szukał zaczepki”. Jego tomiki zbierają entuzjastyczne recenzje na łamach „Zielonego Sztandaru”.

ZIOBRO PRZED KAMERAMI

3. Sala imienia Ignacego Daszyńskiego to inaczej sala prasowa. Nie chodzi o to, że są tam dziennikarze, ale o to, że odbywają się tam konferencje prasowe. Od dwóch kadencji konferencji przybywa – niektóre odbywają się w odstępach 15-20 minut.

Kiedyś konferencja była po to, żeby powiedzieć coś ważnego, teraz jest po to, żeby się wylansować. Reporterzy zaglądają więc do sali prasowej coraz rzadziej, co nie powstrzymuje posłów: mówią niezależnie od tego, ile osób liczy audytorium. Dlaczego? W sali prasowej są trzy zamontowane na stałe kamery, które z zasady „grają” wszystko. Zawsze jest więc nadzieja, że gdy dziennikarze telewizyjni wrócą do redakcji, sięgną po nagranie i coś puszczą.

Do historii sali im. Daszyńskiego przeszedł Zbigniew Ziobro, który mówił do kompletnie pustego pomieszczenia (jeśli nie liczyć pana odpowiedzialnego za nagłośnienie). Wieść rozeszła się szybko: reporterzy przybiegali z odległego o 20 metrów stolika dziennikarskiego, by zobaczyć, czy to prawda. Wsadzali głowy przez drzwi i udawali się do swoich zadań. Świadek mówi, że Z.Z. zakończył spotkanie z salą sakramentalnym pytaniem: „Czy są jakieś pytania?”. Pytań nie było.

Prawdziwe życie mediów toczy się przy wspomnianym stoliku dziennikarskim – zwanym tradycyjnie okrągłym, choć jest od lat prostokątny. Zajmują go reporterzy sejmowi. Nie muszą się ruszać, politycy przychodzą do nich sami.

PIECZARA

4. To gabinet szefa komisji spraw zagranicznych w Budynku G. Budynek G przed wojną był Senatem, po wojnie była tam Kancelaria Rady Państwa, a po remoncie, przeprowadzonym w 1992 r. – miejsce obrad komisji sejmowych. Z budynkiem głównym połączony jest podziemnym przejściem. Tutaj, na parterze, w latach 2001–2004 mieścił się gabinet szefa komisji europejskiej – kluczowej w czasie przygotowań naszego wejścia do UE.

Przez komisję przeszło ok. 130 projektów ustaw dostosowujących nasze prawo do unijnego. W gabinecie szefa urzędował Józef Oleksy, który do dziś jest z tego dumny. – Działo się sporo. Przewijali się wicepremierzy, ministrowie odpowiedzialni za integrację z całej Europy – chwali się. – Nasza praca jest dziś niesłusznie niedoceniana.

Oleksy awansował na „naczelnego Europejczyka SLD” – jak pisała o nim „Polityka” – wracając z politycznego niebytu. Wcześniej ceniony za cięty język i towarzyskie usposobienie nawet przez politycznych przeciwników, pełnił najważniejsze funkcje w państwie: marszałka Sejmu, a potem premiera. Zrezygnował ze stanowiska szefa rządu, gdy został oskarżony przez ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego o to, że jest rosyjskim szpiegiem „Olinem”.

Oleksy podkreślał, że jest niewinny, i miał wielkie pretensje do swoich politycznych przyjaciół: Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera, że nie stanęli za nim murem.

Sejmowa komisja europejska sprawiła, że Oleksy wrócił do pierwszej ligi: był wicepremierem i ponownie marszałkiem Sejmu. Potem kariera znów zahamowała (po niekorzystnym wyroku sądu lustracyjnego): Oleksy, choć zapewniał, że jest ostry jak brzytwa, do dawnej formy nie wrócił, a dziś w jego dawnym gabinecie urzęduje szef komisji spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna.

Kiedyś Schetyna był prawą ręką Donalda Tuska, ministrem spraw wewnętrznych i wicepremierem w jego rządzie. Odszedł, gdy rozpętała się afera hazardowa. Po wyborach w 2011 r. dostał „tylko” komisję spraw zagranicznych – co było posunięciem przebiegłym, gdyż Schetyna spraw zagranicznych nie lubi. Donald Tusk przestał darzyć go przyjaźnią i stopniowo ograniczał jego wpływy w partii.

Schetyna usiłował się temu przeciwstawiać. Polegało to na wielogodzinnych naradach z kurczącym się kręgiem zwolenników, w spowitym dymem z cygar gabinecie. Od tamtej pory miejsce to nosi nazwę „Pieczara” i wbrew pozorom nie bardzo nadaje się na spiskowanie: położone jest na parterze, więc stojąc przed budynkiem G można dokładnie obserwować, kto z kim knuje. To zaś sprawia, że knucie jest mniej skuteczne.

NOCNA ZMIANA

5. Gabinet prezydenta znajduje się pośrodku korytarza marszałkowskiego. Stracił na znaczeniu, bo prezydenci – ze względu na konstytucję – rzadko, a jeśli to w przelocie, bywają w Sejmie. Kiedyś jednak było inaczej.

Gabinet został uwieczniony w filmie „Nocna zmiana”. Pokazano w nim naradę prezydenta Lecha Wałęsy, zaczynającą się 4 czerwca 1992 r. o 22.00, z ważnymi politykami na temat odwołania rządu Jana Olszewskiego i zastąpienia go „panem Waldkiem” (historia uwieczniona także w piosence zespołu Kult pod tytułem „Panie Waldku, pan się nie boi!”). Na zdjęciach filmowych widać młodego Donalda Tuska, który proponuje przeliczyć głosy i konkluduje, że jeśli lewica „nie skrewi”, to plan się uda.

Proponowano wówczas, by premiera „powołać na tak zwane porozumienie dżentelmeńskie na tydzień”, by w tym czasie sformować przyszłą koalicję rządową. Wprawdzie lider PSL uważał, że jest to trochę gangsterski chwyt, ale zgodził się bez szczególnych oporów. Premierem był nawet 33 dni, rządu nie sformował, zdążył za to obstalować sobie za pieniądze Urzędu Rady Ministrów garnitury i skarpetki. Sprzęt przydał się, bo Waldemar Pawlak został premierem (tym razem z własnym rządem) rok później. A od tego czasu jego ulubionym powiedzonkiem jest, że Wincenty Witos był premierem trzy razy.

Dymisja rządu Olszewskiego została poprzedzona dostarczeniem do Sejmu tzw. Listy Macierewicza – czyli informacji ministra spraw wewnętrznych na temat współpracowników UB i SB wśród wysokich rangą urzędników, posłów i senatorów. Macierewicz, oskarżony o dziką lustrację i krzywdzenie ludzi, bronił się, że tylko wykonywał stosowną uchwałę Sejmu. Bez wątpienia noc z 4 na 5 czerwca 1992 r. była najbardziej dramatyczna w nowoczesnej historii parlamentu.

OD FAJKI DO UDAWANEJ TRAWKI

6. Gabinet 143 mieści się między bocznym korytarzem a korytarzem wicemarszałków. Słynny jest z kilku powodów. Najważniejszy: tutaj w 1989 r. negocjowano po nocach, kto będzie pierwszym niekomunistycznym premierem. Lech Wałęsa miał wtedy trzech kandydatów: Bronisława Geremka, Jacka Kuronia i Tadeusza Mazowieckiego.

Potem przez długi czas gabinet był przesiąknięty dymem z fajki, bo urzędował tam prof. Bronisław Geremek, który w Sejmie szefował m.in. komisji spraw zagranicznych i komisji prawa europejskiego. W jego gabinecie decydowały się kluczowe dla państwa sprawy.

Potem było już różnie. Kierowana przez Geremka Unia Wolności w 2001 r. nie przekroczyła progu wyborczego. Wszyscy następni lokatorzy: Unia Pracy, SDPL Marka Borowskiego i Samoobrona, kończyli w polityce równie marnie. Stąd wzięła się legenda, że nad gabinetem 143 ciąży klątwa.

Janusz Palikot stwierdził, że klątwę wypędzi: zapowiedział, że w feralnym pokoju wypali skręta z marihuany. Przestraszył się jednak konsekwencji łamania prawa i, choć zaprosił tłum dziennikarzy, zamiast jointa zapalił kadzidełko o zapachu jointa. Zdaniem niektórych obserwatorów ewolucja zapachowa gabinetu 143 (od ulubionych przez Geremka angielskich mieszanek tytoni do udawanej maryśki) świadczy o tym, dokąd zmierza polska polityka. A sondaże pokazują, że kadzidełko klątwy nie zdjęło.

MIEJSCE W PRZECIĄGU

7. Korytarz odrzuconych mieści się między budynkiem Sejmu i Senatu (idąc z Sejmu, po lewej stronie). Formalnie znajdują się tam biura komisji senackich, jednak gdy w Sejmie powstanie w wyniku rozłamu jakiś nowy twór, zazwyczaj otrzymuje pokój lub dwa na końcu korytarza odrzuconych.

To tam miała siedzibę Polska Plus: Jerzy Polaczek, Ludwik Dorn, Kazimierz Michał Ujazdowski i Jarosław Sellin. Także w tym miejscu mieściły się biura równie efemerycznej PJN. Polska Razem Jarosława Gowina ma powołać koło poselskie dopiero po Nowym Roku. Podobno sprawa przeciąga się, bo Gowin robi wszystko, by wynegocjować pokój z dala od korytarza odrzuconych.

W KULUARACH SENATU

8. Kiedy lekarz ginekolog Bolesław Piecha wygrał na początku tego roku wybory uzupełniające do Senatu, zaszkliły mu się oczy. Źle poinformowani mówią, że to z powodu telefonu od Jarosława Kaczyńskiego, który gratulował mu sukcesu, ale to nieprawda: takie telefony nie robią wrażenia na byłym wiceministrze zdrowia, będącym z prezesem na „Bolek – Jarek”.

Dobrze poinformowani wiedzą, jak było: Piecha zrozumiał, że zyskując miejsce w Senacie traci mandat posła i czeka go przeprowadzka do krainy nudy. Bo nawet w niewesołym klubie PiS dzieje się czasem coś rozrywkowego. W 2012 r. np. wspólną winną imprezę mieli zrobić wówczas jeszcze partyjni koledzy Przemysław Wipler i Adam Hofman (pierwszy dostał wtedy wyróżnienie od tygodnika „Polityka” dla młodego posła, a drugi żółtą kartkę). Wszystko udało się na medal. Czas pokazał, że gdy Wipler z Hofmanem nie imprezują razem, źle się to dla nich kończy.

W Senacie to się nie zdarza. Jest on połączony wprawdzie z Sejmem łącznikiem, ale to dwa różne światy. Legenda mówi, że gdy Donald Tusk był wicemarszałkiem izby wyższej, do gabinetu kazał sobie wstawić duży telewizor z kanałami sportowymi i leżankę – dzięki czemu zdołał przeżyć lata 1997–2001.

Zdecydowanie najbardziej wartym odwiedzenia miejscem w Senacie jest barek w kuluarach. Dają tam dobre sałatki i kanapki, a espresso kosztuje trzy złote, a nie pięć, jak w Sejmie. Mówi się, że gdyby nie ten barek, Senat zostałby rozwiązany.

SALA KOLUMNOWA

9. Najsłynniejsze drzwi w polskiej polityce są dwuskrzydłowe i szklane, z ozdobnymi kutymi kratami.

Podobno „znalazł” je pracownik biura prasowego prezydenta Lecha Wałęsy, Tomasz Szymchel. Długo zastanawiał się, gdzie ustawić swojego pryncypała przed kamerami, aż zauważył drzwi. Tło sprawdziło się tak znakomicie, że chwyt małpowali wszyscy premierzy i prezydenci – co trwa do dziś.

Drzwi znajdują się na lewo od hallu głównego. Za nimi znajduje się sala kolumnowa – druga, po sali posiedzeń plenarnych, pod względem wielkości, ma 600 metrów kwadratowych. Po 1989 r. zbierał się tam Senat, jednak prawdziwą karierę pomieszczenie zrobiło za sprawą pierwszej w historii parlamentu komisji śledczej: tej, która zajmowała się aferą Rywina.

Komisja dokonała przewrotu na scenie politycznej. Dzięki jej pracom na szczyt polityki wrócił Jan Rokita (celował nawet w funkcję premiera), a do pierwszej ligi awansował mało wówczas znany Zbigniew Ziobro. Przesłuchania złamały m.in. karierę ówczesnego premiera Leszka Millera. Lider SLD, który starał się zawsze wyrażać elokwentnie i dowcipnie, nie wytrzymał wówczas i rzucił pod adresem przesłuchującego go posła: „Pan jest zerem, panie Ziobro”. Po latach zapytałem Millera, co mu się wtedy stało. Odpowiedział dowcipnie: „Cóż, materiał ludzki się zużywa”.

Od czasu prac „komisji rywinowej” minęło 10 lat. Rokity nie ma w polityce, Ziobro, choć w międzyczasie był ministrem sprawiedliwości, może z niej wypaść. A Miller? Liczy, że w wyborach jego partia zajmie drugie miejsce, on zaś znów wejdzie do rządu.

MIEJSCA SPOŻYWCZE

10-11. Do restauracji Hawełka można przejść przez kuluary i Dolną Palarnię – gdzie, jak sama nazwa wskazuje, obowiązuje srogi zakaz palenia. Pierwsza jej część to stołówka: taca, zupa, drugie, kompot, dają jeść w miarę tanio (ok. 20 zł za obiad) i dobrze. Dalej jest barek kawowy – składający się z dwóch sal – gdzie podają także alkohol. Za drzwiami ukryty jest Salonik Tetmajerowski. Kiedyś robiło się tam w dyskrecji wielką politykę, dziś jest to jedyne miejsce, gdzie można w półlegalnych, ale bardzo kulturalnych warunkach (przy kawie i w fotelu) zaciągnąć się papierosowym dymem. Kto tego nie wie, pali w szklanych kabinach, które poutykano w dziwnych miejscach. W tępieniu palaczy prym wiódł Paweł Poncyliusz – moim zdaniem to dlatego nie wybrano go do parlamentu ponownie.

A że o Saloniku wiedzą już wszyscy, od lat nie udało się tu ubić żadnego politycznego dealu. Niby jak, skoro ciągle ktoś wkłada głowę i pyta, czy może się przysiąść na dwa machy?

W barku w Hawełce posłowie piją niezbyt często. Robią to chętniej wieczorem, w hotelu sejmowym (tzw. Nowy Dom Poselski), ze szczególnym uwzględnieniem Barku za Kratą. Wspominałem o tym kiedyś na swoim blogu: dziennikarzom nie wolno już wchodzić do sejmowego hotelu, bo tam pijani politycy mają zwyczaj dobijać się do pokoju swojej koleżanki i krzyczeć: „Sandra, otwieraj!”. Nie przeszkadza im nawet to, że Sandra już tu dawno nie mieszka, a jej partia zniknęła ze zbioru obiektów dostrzegalnych nieuzbrojonym w mikroskop okiem. Hall hotelu to także miejsce zakazane, bo kiedyś pewien poseł leżał tam w pozycji szybowca. Nie umarł, ale kończyny odmówiły mu posłuszeństwa w wyniku przedawkowania. Jego koleżanka po fachu zrobiła to samo w windzie. Nikt jej nie mógł pomóc, bo chronił ją immunitet. Zachowując więc nietykalność, nie miała szans na zachowanie równowagi.

A barek, nomen omen, za kratą? Zamknęli go przed reporterami lata temu, jak jeden poseł zrobił austriackiemu dziennikarzowi „Heil Hitler”, uznając, że to dobry żart na zadzierzgnięcie pierwszej w życiu zagranicznej znajomości.

Ograniczenia i pospolite maniery panujące w Nowym Domu Poselskim sprawiają, że dziennikarze wyjątkowo niechętnie tam zaglądają. Posłowie piją więc w samotności i na smutno.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2013