Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Brakuje nawet 1500 lekarzy medycyny ratunkowej – to jeden z głównych wniosków opublikowanego właśnie raportu Najwyższej Izby Kontroli, która sprawdzała, jak działa system Państwowego Ratownictwa Medycznego. W 2018 r. zatrudnionych w nim było nieco ponad tysiąc lekarzy ze specjalizacją z medycyny ratunkowej, co stanowiło 39 proc. zapotrzebowania.
„Karetka nie przyjechała na czas”, „pacjent czekał osiem godzin na szpitalnym oddziale ratunkowym” – takich informacji, zwłaszcza w ostatnich miesiącach pandemii, nie brakowało. Kontrolerzy NIK sprawdzili, co dzieje się za drzwiami SOR-ów. Lekarze pełnili nawet 80-godzinne dyżury bez odpoczynku, a ci z zespołów ratownictwa medycznego pracowali po 144 godziny z zaledwie godzinną przerwą. Zdarzało się, że na oddziałach dyżurował jeden lekarz (nie zawsze specjalista medycyny ratunkowej), a do pacjentów wysyłano zespół bez lekarza.
Trudna sytuacja może się pogłębiać, bo jeśli w 2018 r. wykorzystanych zostało 13,7 proc. przygotowanych miejsc szkoleniowych ze specjalizacji w medycynie ratunkowej, to w 2019 r. już zaledwie 9,6 proc. Mimo wzrostu nakładów finansowych (o 5 proc. na SOR-y i 10 proc. na zespoły ratownictwa) we wszystkich skontrolowanych szpitalach były problemy z pokryciem kosztów działalności SOR-ów z kontraktów NFZ. Straty, z którymi borykają się szpitale, sięgają nawet kilku milionów złotych. ©℗