Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jest pięknie i poręcznie wydana, dobrze przetłumaczona, świetnie ją się czyta. Brawo! Doskonały prezent dla bliskiej osoby i obowiązkowa lektura w trwającym Roku Świętym Nadzwyczajnym Jubileuszu Miłosierdzia.
Jedno jedyne zastrzeżenie dotyczy tytułu polskiej wersji, a zwracam na to uwagę nie dlatego, żeby się czepiać, tylko po to, żeby nie przeoczyć istotnego klucza interpretacyjnego. Włoski tytuł książki brzmi bowiem: „Il nome di Dio è Misericordia”, czyli „Imieniem Boga jest Miłosierdzie”.
Jak widać, książka Ojca Świętego jest książką o Bogu, a nie o miłosierdziu. Nie jest poświęcona abstrakcyjnej cnocie czy „postawie”, którą można tak czy inaczej opisywać (nawet wskazując jej źródło czy przykład w Bogu) – definiować, zestawiać z innymi cnotami, porównywać, hierarchizować (jak to się aż nader chętnie czyni: „ile miłosierdzia, a ile sprawiedliwości?”). Nie jest to również książka przede wszystkim o Kościele – jej celem nie jest opisywanie, tym bardziej recenzowanie takich czy innych postaw i zachowań, czy nawet zasad i regulacji w Kościele – punktowanie: ile w nich jest, a ile nie ma miłosierdzia…
To książka o tym, kim jest Bóg – jakim się Bóg objawia– i, dopiero potem konsekwentnie, o tym, jaki staje się człowiek (i Kościół), który takiego Boga poznał. Nie w teorii, lecz w doświadczeniu wiary. Franciszek jest tu – jak zwykle – radykalny. „Tylko ten – pisze – kto został dotknięty, przytulony czułością Jego miłosierdzia, zna tak naprawdę Pana”. A więc ten, kto nie doświadczył Boga, który jest miłosierną miłością, jeszcze niczego istotnego o Bogu nie wie!
Ta prawda o Nim, o naszej wierze, „wyrywa się” z każdego punktu Objawienia, a już na pewno ze wszystkich kluczowych dla niego momentów.
Weźmy na przykład pod uwagę jedno z kluczowych pojęć naszej wiary: przymierze. To słowo (wydarzenie) łączące całą Biblię i całe dzieje zbawienia. Bóg objawienia jest „Bogiem przymierza”, nie istnieje sam dla siebie, w szczęśliwej (?) izolacji i samowystarczalności. Przeciwnie, jest „Sobą” w relacji, w „byciu z” – wiążąc się z człowiekiem i to na sposób uroczystego zobowiązania.
Jakie jest jednak owo zobowiązanie? Jakie przymierze? Tu pouczająca jest już sama biblijna historia owego pojęcia. Otóż hebrajskie słowo „berit” (przymierze) można było oddać w języku greckim przynajmniej dwoma pojęciami: „syntheke” i „diatheke”. „Syntheke” oznacza pakt, przymierze, układ zakładający wzajemność – obie strony do czegoś zobowiązują – w sposób możliwie symetryczny.
Natomiast „diatheke” oznacza przymierze pojęte jako jednostronne zobowiązanie, wolny dar, zarządzenie, które ustanawia pewien nowy porządek. W języku łacińskim oddano tę rzeczywistość pojęciem „testamentum” – stąd też i nasz „testament” – zarządzenie na naszą korzyść (obdarowanie), które nabiera mocy wraz ze śmiercią donatora. Benedykt XVI wyliczył kiedyś pracowicie, iż na 287 przypadków użycia słowa „berit” w Biblii hebrajskiej – w jej tłumaczeniu na grekę (Septuaginta) 267 razy oddano je za pomocą „diatheke”.
Najwyraźniej więc w „przymierzu” z człowiekiem Bogu nie idzie o jakąkolwiek symetrię zobowiązań i nie o zachowanie reguł wymiennej sprawiedliwości. Jest dar, któremu Bóg pozostaje zawsze wierny – nigdy go nie wycofuje (niezależnie od wierności/niewierności człowieka) – dar, który pełnego znaczenia nabiera w momencie… śmierci Jezusa Chrystusa! ©
CZYTAJ TAKŻE:
Artur Sporniak recenzuje "Miłosierdzie to imię Boga" papieża Franciszka.