Iluzja resetu

Wyliczenia, kto zyska, a kto straci, zepchnęły na dalszy plan kluczowe pytanie: czy Polski Ład to przepis na nowoczesne państwo czy jedynie na nową odsłonę wojny polsko-polskiej?

14.06.2021

Czyta się kilka minut

Spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z seniorami podczas objazdu kraju z prezentacją progamu Polski Ład, Żelazowa Wola, 2 czerwca 2021 r. / PAWEŁ SUPERNAK / PAP
Spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z seniorami podczas objazdu kraju z prezentacją progamu Polski Ład, Żelazowa Wola, 2 czerwca 2021 r. / PAWEŁ SUPERNAK / PAP

O co w tym wszystkim chodzi? To pytanie od tygodni zadają sobie ekonomiści próbujący odtworzyć ze skrawków rządowych zapowiedzi spójny program podatkowy. Niestety, im dalej od premiery, tym dłuższa staje się także lista wątpliwości i pytań wokół nowej wizji polityki fiskalnej PiS-u.

Ostatnie dni obfitują w wypowiedzi przedstawicieli rządu, w których padają obietnice korekty przedstawionych wcześniej założeń na korzyść kolejnych grup podatników. I tak do „ulgi dla klasy średniej”, o której na przełomie maja i czerwca mówił premier Mateusz Morawiecki, doszła nieoczekiwanie propozycja obniżki stawek PIT dla prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą, którzy zdecydują się na rezygnację z podatku liniowego. Składka zdrowotna, która do tej pory miała bezwarunkowo zniknąć z listy ulg, bo – jak mówił premier – żaden kraj w Europie nie pozwala na jej odliczanie od podatku, teraz ma stanowić obciążenie rosnące proporcjonalnie do wysokości zarobków. Odpowiedź na pytanie, czy nowy podatkowy ład w tej wersji ma jeszcze coś wspólnego z solidaryzmem społecznym lub poprawą kondycji sponiewieranego przez pandemię budżetu, staje się coraz trudniejsza.

Pewne wydaje się w tej chwili jedynie to, że efektem zmian będzie dalsze pogłębienie polaryzacji między tymi, którzy czują się twórcami sukcesu gospodarczego Polski, a tymi, którzy w swoim mniemaniu padli jego ofiarą.

Paskudne słowo „progresja”

Reakcja opozycji na kierunek zmian podatkowych, który PiS wskazał w pakiecie Polskiego Ładu, potwierdziła niestety to, co o krajowej polityce wiadomo od dawna – że temperaturą debaty publicznej steruje partia rządząca, a jej oponenci sprawiają wrażenie co najmniej pogodzonych z tym stanem rzeczy. PiS-owi kolejny już raz udało się niejako wyznaczyć kierunek ataków na swój projekt poprzez wskazanie grupki najlepiej zarabiających jako tych, którzy w założeniach Polskiego Ładu będą rzekomo musieli zdjąć najgorzej zarabiającym z barków znaczną część zobowiązań podatkowych.

Wysyp powiastek o Janosiku czy Robin Hoodzie, który w imieniu maluczkich łupić będzie odtąd w Polsce ­bogaczy, był w tej sytuacji do przewidzenia: politycy Koalicji Obywatelskiej i suflujący publicyści z ulgą wskoczyli w tory znanej opowieści o niszczeniu klasy średniej oraz tłumieniu kreatywności i przedsiębiorczości – cech, jak wiadomo, typowych jedynie dla ludzi sukcesu. Liderzy PiS-u obserwują pewnie to widowisko z zadowoleniem, bo dla ich wyborców ani Janosik, ani Robin Hood nie są symbolami anachronicznych wyobrażeń o solidaryzmie społecznym, w których jednym trzeba zabrać, żeby dać innym, lecz raczej ikonami buntu wobec establishmentu.


CZYTAJ TAKŻE

KOSZYK SIĘ ROZPADŁ. Rozmowa z Wojciechem Paczosem, ekonomistą: W obecnej sytuacji inflacja jest czymś naturalnym. To koszt uratowania gospodarki.


Bezsilność opozycji wypływa z tego, że zmiany proponowane przez PiS są w gruncie rzeczy rezultatem trafnej diagnozy. System podatkowy w Polsce trzeba zreformować, bo faworyzuje on bogatszych, zamiast wspierać słabszych (patrz infografika na s. 25) i nie zapewnia dostatecznego wsparcia dla solidnych instytucji publicznych. A nie dlatego, że jest zbyt opresyjny.

Jak to możliwe? Im mniejsze zarobki brutto, tym większy udział stanowią w nich składki emerytalne i społeczne. Dodatkowym czynnikiem zwiększającym obciążenia podatkowe jest podatek VAT, który zarabiający najmniej odprowadzają od niemal całości swoich zarobków, bo niska pensja rzadko pozwala na jakieś oszczędności i wydają wszystko na towary i usługi tym podatkiem objęte. Zamożni dużą część wynagrodzenia mogą bez większych trudności zdeponować na koncie lub zainwestować.

Jeśli państwo polskie jest Janosikiem, to na tle innych krajów jawi się wręcz jako zbój stosunkowo łagodny i mało chciwy. Według danych OECD Rzeczpospolita pobiera obecnie w podatkach trochę powyżej 35 proc. PKB. W grupie krajów rozwiniętych – jeśli odjąć Amerykę Łacińską, gdzie system jest inny niż w Europie – daje jej to pozycję poniżej średniej. Rzecz jasna, z samych procentów nie wynika, że obywatele mają wierzyć w sensowną redystrybucję tych danin, zwłaszcza w wykonaniu rządu, który nie waha się łamać konstytucji, traktuje instytucje państwa jak łup i ma ciągotki do politycznego kapitalizmu. Ze wspomnianych powyżej danych wynika, że jedynie 27 proc. Polaków ufa dziś rządowi i innym instytucjom publicznym. Jeśli nie liczyć Chile, to najgorszy wynik w grupie 37 krajów należących do OECD. Warto jednak zadać sobie pytanie, czy nie wierzymy państwu, bo działa ono nieskutecznie, czy może działa ono właśnie tak źle dlatego, że mu nie wierzymy.

Podwyżka, czyli obniżka

Tymczasem chyba największym nieporozumieniem związanym z kierunkiem zmian podatkowych przedstawionych w Polskim Ładzie jest powszechne przekonanie, że rząd zacieśnia w ten sposób kordon fiskalnego bezpieczeństwa i zwiększa dochody budżetu. W rzeczywistości jest dokładnie na odwrót: nowelizacja inaczej rozkłada obciążenia podatkowe, zwiększając je najlepiej zarabiającym i dając pewne ulgi gorzej sytuowanym podatnikom, ale bilans całej operacji nie wychodzi nawet na zero.

Gdyby przepisy Polskiego Ładu weszły w życie już od 1 stycznia 2022 r., przyszłoroczne wpływy z PIT byłyby – jak prognozuje samo Ministerstwo Finansów – niższe od tegorocznych o 5,1 mld zł. To jeszcze nie katastrofa, zwłaszcza że podatki od osób fizycznych nie są kluczową pozycją w dochodach budżetu, który zasilają przede wszystkim wpływy z VAT i akcyzy, w kwocie łącznie ponad czterokrotnie wyższej od dochodów osobistych obywateli. Rząd z pewnością liczy też na to, że zmniejszenie obciążeń podatkowych w dolnej części polskiej siatki płac pomoże mu wyciągnąć z szarej strefy zarobki około 1,4 mln pracowników, którzy nadal pobierają pensję pod stołem, i w ten sposób zwiększyć docelowo wpływy z PIT.

Na razie są to tylko pobożne życzenia. Po czterech tłustych latach ­2014-18, które przyniosły fiskusowi wzrost dochodów z PIT w równowartości 4,5 do aż 5,2 proc. PKB, nadeszły lata chude. Zmiany, które weszły w życie pod koniec 2019 r. (obniżka stawki z 18 do 17 proc. dla każdego pracownika, którego zarobki mieszczą się w pierwszym progu), ścięły wpływy z PIT do zaledwie 65,4 mld zł. Szacunki Ministerstwa Finansów, które kończy podliczanie ubiegłego roku, również nie stanowią pod tym względem niespodzianki – PIT kolejny rok z rzędu przyniósł budżetowi mniej pieniędzy niż rok wcześniej. W czasie pandemii trudno było, rzecz jasna, oczekiwać czegoś innego, ale 2,5-procentowe tempo spadku wpływów z PIT stanowi jednak zaskoczenie, bo przewyższyło nawet dynamikę hamowania wysokości przychodów z podatku VAT, które w 2020 r. były o 2 proc. niższe niż rok wcześniej.

Ekonomiści głowią się więc, w jaki sposób rząd zamierza pogodzić zmiany podatkowe, które pozbawią budżet dochodów, z zapowiedziami zwiększenia nakładów na służbę zdrowia aż do równowartości 7 proc. PKB, fundowania obywatelom wkładu własnego do kredytu na mieszkanie czy dofinansowania nauki. A do tego, pamiętajmy, trzeba będzie spłacać jeszcze rachunki za pandemię. Deficyt budżetowy sięgnął w 2020 r. rekordowej kwoty 85 mld zł. Dług publiczny mierzony metodami unijnymi przekracza już dopuszczalne konstytucyjne pułapy. Ponad pół miliona pracowników budżetówki właśnie dowiedziało się, że w projekcie budżetu na przyszły rok nie ma mowy o waloryzacji płac chociażby o inflację, która obecnie dobija do 5 proc. Nic nie wskazuje również na to, by Narodowy Bank Polski w najbliższych miesiącach zaczął walczyć ze wzrostem cen, studząc nastroje inflacyjne. Przeciwnie, prezes Adam Glapiński nakręca je powtarzając, że do końca jego kadencji żadnych podwyżek stóp procentowych nie będzie.

Wszystko to każe niestety przypuszczać, że strategia rządu opiera się na założeniu, iż gospodarka będzie szybko rosnąć i w ten sposób relacja długu do PKB zmniejszy się niejako samoczynnie, a dodatkowo niskie stopy procentowe pozwolą na relatywnie tanią obsługę zadłużenia. Jeśli tak rzeczywiście jest, to znaczy, że rząd z premedytacją przerzuca dużą część kosztów spłaty długu na najgorzej zarabiających obywateli, którzy w obliczu inflacji mogą tylko zacisnąć zęby i liczyć na hamowanie galopady cen – zwłaszcza produktów spożywczych. Bogatsi, owszem, nie zarobią lub wręcz stracą na nisko oprocentowanych lokatach, ale mogą stosunkowo łatwo wyswobodzić się z inflacyjnej pułapki poprzez chociażby inwestycje w nieruchomości czy zakup papierów wartościowych.

Diabeł tkwi w procentach

Być może dlatego „podatkowy reset” zapowiedziany przez rząd zakłada zmniejszenie obciążeń podatkowych najgorzej zarabiającym przy jednoczesnym dokręceniu fiskalnej śruby elicie polskiego rynku pracy, której z tego powodu nie powinna spaść stopa życiowa. Tuż po ogłoszeniu projektu Polskiego Ładu minister finansów zdradził, że według wyliczeń jego resortu 18 milionów podatników zyska na tych zmianach, dla kolejnych sześciu milionów będą one neutralne, a tylko dwa miliony muszą liczyć się ze stratą. Gdyby w ocenie zmian ­zatrzymać się na tym etapie, trudno im nie przyklasnąć, ich sednem jest bowiem zwiększenie progresywności polskiego systemu podatkowego. Istotą problemu jest jednak rozłożenie nowych obciążeń.

Jak w praktyce będą one wyglądać, dowiemy się dopiero z chwilą, kiedy nowelizacja nabierze ostatecznego kształtu. Ze wstępnych analiz dr. Pawła Doligalskiego z Uniwersytetu w Bristolu i dr. Wojciecha Paczosa z Uniwersytetu w Cardiff wynika jednak, że projektując nowy podatkowy ład, rząd dość skromnie zwiększył oszczędności tym, którzy co miesiąc zarabiają w okolicach średniej pensji brutto, za to wyjątkowo łagodnie potraktował grupę podatników, którzy zarabiają powyżej 200 tys. zł rocznie, zwłaszcza na jednoosobowej działalności gospodarczej. W tym ostatnim przypadku realne obciążenia podatkowe wzrosną z 13 do zaledwie 14,21 proc.

Najbardziej poszkodowani będą natomiast samozatrudnieni, którzy co miesiąc wystawiają faktury na kwotę około 6-11 tys. zł brutto. Rząd najprawdopodobniej zakłada, że większość takich „przedsiębiorców” stanowią de facto pracownicy etatowi, jedynie rozliczający się ze swoim chlebodawcą za pomocą faktury, ale stosując taką presję wrzuca ich do jednego worka z ludźmi, którzy naprawdę parają się biznesem na niewielką skalę – chociażby rzemieślników czy prowadzących drobne usługi. Jednocześnie oznacza to, że za rzekomą troską o progresywność podatków kryje się prosty interes fiskalny. Liczba podatników, którzy mogą pochwalić się dochodami powyżej 200 tys. zł rocznie, nie przekracza dziś w Polsce nawet 400 tysięcy. Tych, którzy mieszczą się we wspomnianym progu 6-10 tys. zł miesięcznie, jest już ponad sześć milionów.

Nie przeszkodziło to jednak politykom PiS-u podkreślać, że Polski Ład stanowi wyraz niezgody państwa na nierówności, których symbolem są milionerzy chowający się przed fiskusem za różnymi sztuczkami księgowymi. Kwestii agresywnej optymalizacji podatkowej – a mówiąc dosadniej, ukrywania dochodów w rajach podatkowych – rządowa nowelizacja nie dotyka w ogóle. Więcej, nie ma w niej także słowa refleksji nad pogłębieniem progresji kosztem najlepiej zarabiających, którzy – jak wynika z analiz wymienionych wyżej ekonomistów – mogliby zostać obciążeni podatkiem na poziomie nawet 45 proc. bez ryzyka, że taka podwyżka podziała na nich demobilizująco. Na razie wszystko wskazuje, że zamiast tego otrzymaliśmy pakiet zachowawczych zmian, dla niepoznaki owinięty w sztandar podatkowej rewolucji oraz kuszącą obietnicę nowoczesnego państwa opiekuńczego – ale bez wskazania, kto miałby się na nie złożyć.

Za wcześnie na odpowiedź, czy towarzysząca Polskiemu Ładowi retoryka walki niemal klasowej, kreśląca wizję społeczeństwa podzielonego na wyzyskujących i wyzyskiwaczy, wilki i owce, uczciwych obywateli i kombinatorów, okaże się na tyle sugestywna, by zająć miejsce opuszczone przez ośmieszoną opowieść o przypływie, który podnosi wszystkie łódki. Za to na pewno tracimy okazję do ważnej reformy.

Podatkowi PIT w przyszłym roku stuknie w Polsce równe 30 lat. Przez większość tego czasu tocząca się o nim dyskusja była oparta na założeniu, że trzeba go obniżyć, a racją stanu polskich finansów jest niski deficyt budżetowy. Resortem finansów – jak głosiła kolportowana wśród ekonomistów anegdota – rządzili wysłannicy agencji ratingowych, a ministrowie gotowi wejść z nimi w spór – jak Grzegorz Kołodko – odsyłani byli szybko na polityczną bocznicę. W rezultacie dorobiliśmy się ordynacji podatkowej w wersji zombie, pozszywanej z kolejnych zmian wytargowanych przez lobbystów lub wprowadzonych pod wpływem chwili. Nielogicznej i nieprzejrzystej.

Polski Ład będzie jedynie kolejnym chaotycznie przyklejonym plastrem na jej ciele. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2021