Budżet na jednej nodze

Czas na trudną rozmowę o systemie podatkowym – skoro po pandemii staniemy przed koniecznością spłaty gigantycznego deficytu.

07.12.2020

Czyta się kilka minut

 / WOJTEK JARGIŁO / PAP
/ WOJTEK JARGIŁO / PAP

W lipcu przyszłego roku polski podatek dochodowy świętować będzie 30. urodziny. Zrozumiałe w takiej sytuacji podsumowania będą się działy w szczególnym momencie – wiele wskazuje na to, że dzięki szczepionce paraliżująca gospodarkę pandemia znajdzie się latem w odwrocie. Pozostanie, bagatela, uprzątnięcie bałaganu, jaki koronawirus wywołał na rynku pracy, a nade wszystko w finansach większości krajów rozwiniętych.

Deficyt polskiego sektora finansów publicznych liczony według metodologii unijnej (dokładniejszej od krajowej, której bliżej dziś do kreatywnej księgowości niż rzetelnych obliczeń) wyniesie w tym roku ponad 270 mld zł, czyli 12 proc. PKB. W przyszłym roku – jak piszą w niedawnej prognozie specjaliści z Towarzystwa Ekonomistów Polskich – rząd nie będzie już mieć tylu pilnych wydatków, ale gospodarka nadal będzie potrzebować stymulacji, co pochłonie kolejne 140 mld zł. Już za rok na rachunku, jaki zostawi nam pandemia, każdy z Polaków mieć będzie blisko 11 tys. zł do spłaty.

W tej chwili rząd nie myśli o podwyżkach podatku dochodowego – zapewniał kilka tygodni temu minister finansów Tadeusz Kościński, ale od razu zaznaczył, że w sytuacji, w jakiej znajduje się budżet, możliwe będą podwyżki innych danin. Od stycznia w życie wejdzie m.in. opłata cukrowa i tzw. podatek od deszczówki (czyli w żargonie ustawodawczym opłata za „zmniejszenie naturalnej retencji terenowej”, która następuje na skutek „robót lub obiektów budowlanych trwale związanych z gruntem”). Niemal pewny wydaje się scenariusz, w którym rząd, idąc po linii najmniejszego oporu, zacznie dokręcać fiskalną śrubę tym, o których względy przez najbliższe trzy lata nie musi zabiegać. W pewnym sensie będziemy temu sami sobie winni, bo przez 30 lat przyzwyczailiśmy rządzących, że nie najgorzej odnajdujemy się w roli gotowanej powoli żaby.

Podatek godziwy – to znaczy?

Choć w polskim systemie od początku istnienia wprowadzono ponad setkę nowelizacji, jego struktura i mechanizmy nie uległy właściwie zmianie: nadal faworyzuje bogatszych. Niechcący przyznał to sam resort finansów, który po połączeniu baz PIT i ZUS był wreszcie w stanie dokładniej szacować tzw. klin podatkowy. W 2017 r. – jak podało ostatnio ministerstwo – podatnik zarabiający mniej niż 30 tys. zł brutto rocznie oddał państwu w formie podatków i składek 24 proc. dochodu. Dla zarabiających między 30 a 50 tys. rocznie wskaźnik ten wyniósł 29,9 proc., a osoby o dochodach między 50 a 100 tys. zł musiały oddać państwu 32,9 proc. zarobionych pieniędzy. Najbogatsi, o dochodach powyżej pół mln zł rocznie, oddali tymczasem w podatkach i składkach jedynie 21,7 proc. – głównie dzięki legalnym formom optymalizacji podatkowej, na czele z formułą jednoosobowej działalności gospodarczej.

Jeśli dodatkowo wziąć pod uwagę zjawisko, które ekonomiści nazywają malejącą krańcową użytecznością dochodu (w dużym skrócie: im więcej się zarabia, tym mniejszy udział w zarobkach mają bieżące wydatki na obłożoną VAT-em konsumpcję), okaże się, że dysproporcja między zarobkami a obciążeniami podatkowymi jest w Polsce jeszcze ­wyższa. W przypadku najgorzej sytuowanych osób o dochodach do 10 tys. zł rocznie skumulowane obciążenie daninami publicznymi sięgać może obecnie ponad 60 proc.


Czytaj także: Hanna Kuzińska, ekonomistka: Dopóki będziemy traktować podatki jak haracz, dopóty plany budowy nowoczesnego państwa pozostaną w sferze życzeń.


Badanie, które Polski Instytut Ekonomiczny przeprowadził w październiku, świadczy o tym, że istnienie tej dysproporcji wreszcie dotarło do opinii publicznej. Ponad 1,2 tys. ankietowanych z próby reprezentatywnej poproszono o odpowiedź na pytanie, ile ich zdaniem winna wynosić godziwa stawka podatku dla osób w pięciu różnych progach dochodowych. Dolny wyznaczały zarobki do 2,6 tys. zł, górny zaś co najmniej 21,2 tys. zł miesięcznie. Wyniki ankiety potwierdziły, że większość chciałaby systemu podatkowego lepiej dopasowanego do głębokości kieszeni obywateli. Uśredniona stawka podatku dla zarabiających mniej niż 2,6 tys. zł miesięcznie zdaniem badanych powinna wynosić 6,8 proc. – zamiast obecnych 17 proc. W przypadku dwóch kolejnych progów dochodowych, ustalonych przez autorów badania na 5,3 i 7,1 tys. zł miesięcznie, godziwe obciążenie podatkowe ankietowani oszacowali odpowiednio na poziomie 12,3 i 15,4 proc. – czyli także poniżej obowiązującej 17-procentowej stawki. Zarabiający co najmniej 10,6 i 21,2 tys. zł miesięcznie powinni według uczestników badania oddawać fiskusowi odpowiednio 18,5 i 21,4 proc. zarobków.

Subiektywne przekonanie o zbyt dużych obciążeniach podatkowych jest oczywiście tak powszechne, że nie wymaga komentarza. Warto za to podkreślić, że godziwy system podatkowy zdaniem większości Polaków nie sprowadza się do żądania wysokich danin dla najbogatszych. Chcemy raczej dokładniejszego dopasowania obciążeń do zarobków i zwłaszcza ochrony najsłabiej zarabiających. Aż 44 proc. uczestników badania chciałoby np. zwolnienia z podatku dochodowego osób zarabiających pensję minimalną.

Więcej progresji

Zmiany, jakie w ostatnim trzydziestoleciu nastąpiły w systemie podatkowym, szły dokładnie w odwrotnym kierunku. Zamrożenie kwot wolnych od podatku, „tymczasowa” podwyżka stawki VAT (niebawem ta tymczasowość osiągnie już 10 lat) – wszystko to pogłębia dysproporcje między obciążeniem daninami najbogatszych i resztą społeczeństwa. Urzędnicy resortu finansów rzecz jasna zdają sobie z tego sprawę. To działanie z pełną premedytacją, obliczone na sięgnięcie do kieszeni najliczniejszych grup podatników. W 2016 r. dochód powyżej miliona złotych rocznie zadeklarowało fiskusowi zaledwie 21 962 podatników. Tymczasem dochodem w przedziale 10–30 tys. zł mogło wykazać się ponad 10,3 mln osób.

Jeśli więc w nadchodzących miesiącach podwyżki podatków są nie do uniknięcia, trzeba koniecznie porozmawiać o ich uczciwszym rozłożeniu, aby nie zatopiły tych, którzy i tak już z trudem utrzymują się na powierzchni. Większa progresja podatkowa, ograniczenie grona beneficjentów jednoosobowej działalności gospodarczej, wreszcie zmiana matrycy VAT i umiejętnie skrojony podatek katastralny, symboliczny dla posiadaczy jednej nieruchomości i dotkliwszy dla właścicieli większej liczby mieszkań – to nie program „nowoczesnego bolszewizmu”, ale implementacja rozwiązań stosowanych od dawna w wielu krajach Europy.

Udział wpływów podatkowych w produkcie krajowym brutto oscyluje dziś w Polsce na poziomie 35,1 proc., czyli poniżej średniej unijnej, która wynosiła (jeszcze z uwzględnieniem Wielkiej Brytanii) 40,2 proc. Jest więc przestrzeń na podwyżkę danin. Oczywiście nie spodoba się żadnej grupie społecznej, ale warto rozważnie ją przeprowadzić, po to choćby, żeby jej sens i potrzebę dostrzegły osoby o najniższych dochodach. Jeśli w 1997 r. Polska przeznaczała na pomoc społeczną 18,3 proc. PKB, to w 2017 r. udział tych wydatków spadł do 16,4 proc. Wszystko w imię rozwoju gospodarki. Warto jednak pamiętać, że państwo z systemem podatkowym skonstruowanym wyłącznie pod wymagania budżetu i dużego biznesu, z wyłączonym modułem solidaryzmu społecznego, szybko upodabnia się do sprintera, który próbuje biec na jednej nodze. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2020