Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Podobno w internecie nic nie ginie, o czym boleśnie przekonują się politycy, gdy wyciąga się im wypowiedzi sprzed lat. Na upartego więc przepisy będą dostępne, ale tylko dla tych, którzy zachowają sobie w zakładkach na komputerze konkretne linki. Nie będzie już można ich przeglądać na porządnie zindeksowanej stronie, gdzie znajdujemy chociażby tak pożyteczne, zuchwale niepoprawne działy jak „łatwe kolacje z kiełbaskami”.
Czy kiełbaski nie licowały z powagą największego publicznego nadawcy na świecie? Otóż nie powaga okazała się problemem, lecz wielkość. Kierownictwo stacji tłumaczy, że nigdy nie zakładano, jakoby BBC miała być „wszystkim dla wszystkich”. Że jej rozległe odnogi internetowe zaczynają mieć ambicje „imperialne” i mogą mimochodem zagrozić serwisom np. gazet, które przenoszą swoje własne działania coraz bardziej do sieci. A zatem wszystko to, co nie jest informacją, kształceniem oraz kulturą pojętą jako źródło godziwej rozrywki, powinno być przeniesione do komercyjnej części, gdzie BBC musi konkurować o pieniądze z reklam z innymi graczami.
Aż przysiadłem na chwilę z szacunku, przeczytawszy te słowa, choć może to było tylko zręczne mydlenie oczu, by przykryć jedyny istotny aspekt reformy – milionowe oszczędności w budżecie. Dużo się u nas rozprawia o mediach, ale idzie głównie o etykiety i wajchy: czy to dobrze, że media będą narodowe zamiast publicznych (a były kiedykolwiek publiczne?) i ręcznie sterowane przez rząd. Obie strony sporu wydają się jednak zgodne, że publiczny/narodowy nadawca im większy, tym lepszy. Im bardziej zapewnia wszystko wszystkim, tym lepiej wypełnia misję. Misję bycia ogromnym ciepłym kocykiem, którym można szczelnie opatulić człowieka, żeby już go życiowy zimny przeciąg nie ciągnął po plecach.
Cóż, trzeba najpierw mieć imperium, i to prawdziwe, nie z tektury, żeby umieć cofnąć się o krok i z iście brytyjskim dystansem skrzywić się – tośmy, panowie, przesadzili! W tej konkretnej sprawie jednak władze BBC bardzo się mylą i uchylają się od powinności, jaką jest ochrona przed mamoną tego, co ważne dla społeczeństwa. Głosy protestu (petycję podpisało w parę dni ponad sto tysięcy użytkowników) skwitowano zapewnieniem, że tematy kuchenne pozostaną przecież w innym serwisie, o nazwie GoodFood, tworzonym pod egidą komercyjnego kanału BBC Lifestyle. No i to jest ta fundamentalna różnica. BBC Food nie robiło „lajfstajlu”. Jedzenie jest potrzebą życia i środkiem wyrazu tożsamości. Jest obietnicą nasycenia, ale i wieczną ucieczką przed głodem. Nawet jeśli o tym na co dzień, mieszając w pośpiechu jajecznicę, nie pamiętamy.
Wyjątkowość likwidowanego serwisu nie brała się tylko z braku reklam. Był budowany w interesie użytkownika, nie reklamodawcy. Czuć w nim było rękę sensownych redaktorów, dbałość o sensowne zrównoważenie mnogości wariantów z potrzebą pokazania, jak i co zrobić. Bo poradnik kulinarny istnieje nie po to, żeby bawić się w intertekstualne gry albo konkursy, która tradycja jest najtradycyjniejsza. Ani też po to, żeby wciskać ludziom nowe cudowne kostki rosołowe. Tylko po to, żeby człowiek zdążył szybko się dowiedzieć, jak ma ugotować obiecaną gościom kolację.
Podobno umiem dobrze robić wołowinę po burgundzku. Duża w tym zasługa mojego rzeźnika, który wybiera mi najlepszą grzebieniówkę. Ale gdyby nie BBC Food, daleko bym nie zajechał. Szukałem wpierw we francuskim internecie – istnieje tam coś o ambicjach „summy” kulinarnej pod nazwą Marmiton, ale nie wytrzymuje porównania, jeśli chodzi o jasność przekazu. U Włochów niepodzielnie króluje GialloZafferano („żółcień szafranowa”), bardzo rozległy zbiór przepisów, które prezentuje pani Sonia, budząca moje zaufanie tym, że – mówiąc oględnie – nie jest najchudsza. Komercyjne skażenie ogranicza się na razie do praktyki lokowania produktów spożywczych i sprzętu AGD, o czym lojalnie informuje stosowny napis.
W polskiej sieci trafiają się, i to często, strony autentyczne, kompetentne, niesprzedajne – jednak wszystko jest strasznie rozproszone i przypadkowe, wydobycie pereł ze szlamu wymaga czasu. Reszta to nędzny pejzaż lipnych blogów i serwisów budowanych przez koncerny spożywcze albo tematyczne telewizje.
Twórcy naszych narodowych mediów na każdym kroku obiecują, że urządzą nam tu zaraz wszystko dla wszystkich. Niechże z tego będzie chociaż jeden pożytek, zbudujmy portal użyteczności publicznej dla kucharek. Jest się od kogo uczyć, byle prędko, zanim BBC zlikwiduje swój dorobek. ©℗
Gdyby nie BBC Food i jego dział kiełbasek, nigdy bym się nie dowiedział o potrawie, której nazwa mogła powstać tylko w brytyjskim umyśle: „ropucha w dziurze” (Toad in the hole). Są to de facto kiełbaski zapiekane w cieście, które tam zwą Yorkshire pudding, czytelnicy „TP” znają zaś jego słodki wariant z przepisu na clafoutis z czereśniami (czerwiec za pasem!). Do 120–130 g mąki wkręcamy po kolei 3 (lub 4 małe) jajka, solimy, potem dolewamy ok. 300 ml mleka i mieszamy, aż znikną grudki. Odstawiamy na godzinę. Na patelni obsmażamy 3-4 białe kiełbaski, studzimy, smarujemy je musztardą. Prostokątną brytfankę natłuszczamy szczodrze olejem (jeśli mamy sos z pieczeni, możemy domieszać), wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 200 stopni na kilka minut. Wyjmujemy gorącą brytfankę i szybko przekładamy kiełbaski i zalewamy ciastem – uwaga na ręce i oczy, ciasto w kontakcie z tłuszczem może pryskać. Pieczemy, aż ładnie wyrośnie i się mocno zarumieni z wierzchu. Jemy od razu.