Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Otóż nasza polityka jest nieskomplikowana, z dnia na dzień coraz prostsza, i z tego to powodu garną się do niej ludzie coraz to mniej subtelni, coraz to głupsi i coraz wulgarniejsi. Widzą oni mianowicie, że mówić i czynić można byle co, a owo byle co przynosi im korzyści niewspółmiernie duże do włożonego wysiłku w owo mówienie i byle czego czynienie. Zauważmy takoż, że tak jak przez lat ostatnich wiele marudzimy nad poziomem mediów, że oto są silnie żadne, wulgarne, że treści w nich komponowane są czynione przez grupy maluszków dla grup niemowlaczków, to samo także dzieje się z naszym życiem publicznym.
Garść tych skromniutkich uwag wywołuje w nas odruch porzucenia analiz polskiej polityki zagranicznej, która, jak widzimy, polega na pisaniu żałosnych listów w językach nam obcych i rozsyłaniu ich na cztery strony świata. Odpycha nas od analizowania polityki wewnętrznej, która polega na wyrzucaniu z pracy weterynarzy i spikerów telewizyjnych. Odpycha od skomplikowanych mniemań i policzeń polityki finansowej, która dziś zdaje się polegać wyłącznie na poszukiwaniu lewych faktur i robieniu przelewów dla ojca Rydzyka. Odpycha również od polityki kulturalnej, która oparta jest na tropieniu zbrodniczych dotacji dla inicjatyw kulturalnych, wydłubywaniu barbarzyństw, których elementem jest bądź goła babka, bądź sztandar w innych kolorach niźli biało-czerwone, oraz na euforycznej walce z fabułami zbyt skomplikowanymi, tak bardzo skomplikowanymi, że trudno z nich wyciągnąć tzw. wnioski.
Do kompletu odepchnięć wypada dodać ową państwową politykę informacyjną, która, zdaje się, stoi na trzech słupach kreacji. Jeden to zapalczywe nieliczenie uczestników demonstracji, drugi to wertowanie teczek z dokumentami sporządzonymi przez tajną policję 40 lat temu, trzeci zaś słup to relacje ze startów, odsłonięć, doręczeń i wręczeń, uprawianych przez najważniejszego urzędnika krajowego. Zaiste ów filar jest najwątlejszy, wypada bowiem zapytać – wcale nie niedorzecznie – cóż się stanie, gdy nasze wątłe śniegi zejdą do licznych dorzeczy, gdy ów pasjonujący element gry wizerunkowej, czyli jazda na nartach, zniknie wraz z pojawieniem się przebiśniegów, łanów krokusów i kluczy ciągnących żurawi? Czy szusowanie zostanie zastąpione przez wędkowanie? Grill co tydzień? A może grzybobrań moc? Wyboru – jak wiemy – dużego nie ma.
Takie to mamy dziś pytania, i tako spłakani i podmęczeni zatykaniem uszu wobec licznych samotrzasków tutejszego życia publicznego, w ataku nudności od nieustannego przeżuwania własnego ogona, uciekamy ku winnicom przemyśleń innego rodzaju. Przyznajmy się bez bicia – takoż są one średnio ciekawe. Musimy jednak, być może ku pożytkowi powszechnemu, poruszyć przez sekundę kwestie niemal termodynamiczne, albowiem mowa tu będzie o ocieplaniu wizerunku, a następnie o jego dynamicznym chłodzeniu.
Przypadkiem, naturalnie pierwszym z brzegu, idealnie nadającym się do omówienia, jest lawiracja pana prezesa, zwanego gdzieniegdzie naczelnikiem, pomiędzy Scyllą chłodzenia a Charybdą ocieplenia. Pamiętamy zaprawdę czasy, w których mawiano o nim i dawano nam do wierzenia, iż jest to człek „ciepły i pełen humoru”. Rzec trzeba, że nam, ludziom szarym, szarzyzną najszarszą, ani jedno, ani drugie nie rzuciło się w oczy. Rzuciło się za to co innego – że mianowicie ciepło i humor, o którym tyle było mówione, polegały głównie na jego – naczelnika – milczeniu. Gdy ów stawał się mowny, mróz ścinał serduszka nasze. Uznanie milczenia za ocieplenie daje oczywiście asumpt do przemyśliwań o wyobrażeniach ludu na temat temperatury. Otóż uznanie milczenia za synonim ciepła, zaś mowność za zimno, jest już nieaktualne. Czy naczelnik milczy, czy mówi, jest tak samo, zarówno zimno, jak i ciepło. ©℗