Z wizytą w łazience

Zaiste rzec sobie trzeba, iż euro nieco podrożało, ale sygnały są takie, że ofiara ta warta była, by odzyskać suwerenność.

18.01.2016

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz /  / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / / Fot. Grażyna Makara

Cenę za niepodległość płacić trzeba, też – rzecz jasna – w walucie. Zresztą być tak może, że owo podrożenie to zwykły żydowski spisek, jakich wiele przeciwko narodowi naszemu. Wyjścia z tego są dwa: bądź uchwalić czym prędzej, iż to złoty jest walutą paneuropejską, albo czynić lokalniej, to znaczy zarządzić, że euro ma kosztować złotego. Ktoś, kto to przeprowadzi z sukcesem, w sercach naszych znajdzie kąt cieplejszy niźli jakikolwiek marszałek. Tak oto – ludkowie mili, popatrzcie – opary absurdu mieszają się dziś z licznymi innymi oparami, tworząc coś na kształt tortu złożonego z wielu warstw. Od warstwy zielonej, poprzez czarną, na czerwonej kończąc, a koloryt tego wszystkiego razem przypomina – nie bójmy się tego spostrzec – mieszaninę farbek w wiaderku.

Dominującym, rzecz jasna, oparem jest ów wynikający z powszechnego dziś zdziecinnienia ludzi, wydawałoby się, całkowicie dorosłych. Zauważmy, że polityka nasza polega wyłącznie na przezywaniu się i konstruowaniu refleksji w rodzaju tej, że oto kto się przezywa, ten sam się tak nazywa. Jakoś do tego nawykliśmy, ale co rusz zdumiewamy się, bowiem arsenał przezywanek wydaje się być większy niźli jakikolwiek gdziekolwiek. Rzecz jasna przezywanie ma, bądź miewa, swój urok, ale u nas – dalipan – próg uroku został przekroczony po wielokroć. Najpewniej polszczyzna stała się przez to samodzielnym liderem pośród języków świata, jeśli idzie o wytrzymałość konstrukcji lingwistycznej. Nie podlega żadnej wątpliwości dla ludzi przewidujących, że dzień, w którym nasz język będzie się składał wyłącznie z wyzwisk, jest już bardzo bliski.

Infantylizm objawia się nie tylko w przezywaniu bliźniego, ale takoż na wierze w fabuły wzięte z komiksów bądź z powieści dla młodzieży z czasów Gomułki. Ot, choćby owo przekonanie o istnieniu skarżypyt donoszących obcym na swoich, i jest to przykład może najjaskrawszy. Popatrzmy, naturalnie z lękiem, że przeogromne rzesze wierzą w sugestię, iż aby dziś jakakolwiek zagraniczna gazeta napisała o nas źle, potrzebni są do tego ludzie o skłonnościach do kalania swego gniazda, czyli tzw. „złetoptaki”. Otóż nie są potrzebni, bowiem dziś wszyscy piszą i wiedzą o wszystkich akurat tyle, na ile mają ochotę, bądź na tyle, na ile interesują się światem.

Kolejnym arcycacaństwem wziętym wprost z przedszkola jest przekonanie, że zagraniczniacy trawią swe życia na myśleniu o nas, niewiniątkach, wyłącznie źle, z drugiej strony stoją zaś ci, którzy uważają, że świat myśląc wyłącznie o nas, myśli tylko dobrze. Na przeglądaniu przepychanek tych pierwszych z tymi drugimi mija nam czas, który – powiedzmy to sobie szczerze – powinniśmy poświęcić na zmianę pieluch bądź przepranie śliniaczka.

Całe branże – zwłaszcza niektóre, wydawałoby się, zatrudniające ludzi dorosłych – popadają w zdumiewające gaworzenie. Oto zwrócił naszą uwagę nowy szef policji, który strawił nieco swego służbowego czasu na spacerowaniu w towarzystwie kamer po gabinecie urządzonym przez jego poprzednika, w stylu – jak się ów nowy wyraził – „bizantyjskim”. Bizancjum à la polonaise to szafki – owszem, wyglądające na nowe – z pilśni, jakieś stoliczki kawowe, fotelik, zasłonki, klozet i tym podobne brewerie. Zwłaszcza sfilmowany klozet wydał się szczególnie oburzający, zważywszy że jego budowę sfinansował ubożuchny podatnik polski. Jest coś umiarkowanie smutnego w określaniu tego typu urządzeń mianem „bizantyjskiego przepychu” przez człowieka, na którego prawidłową ocenę rzeczywistości liczy odruchowo każdy obywatel.

Naturalnie wyobraźnia podpowiada nam scenariusze kolejnych audycji, bardziej dotyczące nas, obywateli szarych szarzyzną najszarszą. Oto widzimy bez większego wysiłku, jak to pan komendant, wraz ze swymi oficerami oraz kamerami telewizji publicznej, wkracza raźno i w stanie oburzenia do naszych domostw, by pokazać ludowi, jakżeśmy się urządzili. Zalecenie podstawowe i najpierwsze, by oto uniknąć linczu skretyniałych rzesz nieodróżniających Bizancjum od smaków estetycznych policjanta polskiego, jest takie: ludkowie mili, potłuczcie póki czas swe klozety, i wykopcie sobie gdzieś na gumnie sławojki. Nie bez kozery ta rada się tu pojawia, i nie bez niezwykłego skojarzenia z upodobaniami do tych urządzeń naszych policjantów począwszy od Felicjana Sławoja Składkowskiego, działającego na tej niwie w czasach, gdy zaiste klozet był w kraju naszym nowinką. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2016