Idź mi z tą wichurą

Walka z dmuchawami do liści idzie samorządom ospale. A jesień za pasem.

30.09.2019

Czyta się kilka minut

Dmuchawa wyrzuca powietrze z prędkością do 250 km/h / KRZYSZTOF KOCH / AGENCJA GAZETA
Dmuchawa wyrzuca powietrze z prędkością do 250 km/h / KRZYSZTOF KOCH / AGENCJA GAZETA

Stanisław Anioł, gospodarz serialowego bloku przy ulicy Alternatywy 4, nie znał tego problemu. Ursynów był w latach 80. pustynią w przenośni, ale i dosłownie – budynki rosły w środku niczego, a przestrzeń tonęła to w piachu, to w błocie. O grabieniu liści nikt więc raczej nie myślał. Jednak gdyby Stanisław Bareja pisał podobny scenariusz osadzony w realiach współczesnego blokowiska, dałby zapewne serialowemu dozorcy charakterystyczny rekwizyt – spalinową dmuchawę do liści, której miarowy bas wypełnia jesienny krajogłos polskich miast.

Nie są wynalazkiem ani nowym, ani rewolucyjnym. Ich działanie sprowadza się do funkcji grabi lub szpadla, a korzeni można upatrywać w XIX-wiecznych kolejowych odśnieżarkach – lokomotywach z systemem potężnych dmuchaw. Z czasem sprzęt zmniejszono i znaleziono dla niego nowe zastosowania – jak odgarnianie opadłych liści strumieniem powietrza o prędkości znanej z torów Formuły 1.

Skala Saffira-Simpsona, opracowana w celu klasyfikacji huraganów na podstawie intensywności wiatrów ciągłych, kończy się na kategorii piątej. Taką dostały m.in. Katrina, która w 2005 r. zrównała z ziemią Nowy Orlean, Irma, która dwa lata temu zdewastowała Karaiby, czy niedawny Dorian. Wiały z prędkością ponad 250 km/h. Tyle – i więcej – oferują swoim użytkownikom obecne na rynku ogrodowe dmuchawy do liści. O tym, że porównywanie ich działania do huraganu wcale nie jest przestrzelone, niech świadczą badania przeprowadzone na Harvardzie, w których za pomocą komercyjnej dmuchawy symulowano wpływ kataklizmów na populacje karaibskich jaszczurek.

Gorsze niż samochody

Ale to nie niszczycielska siła jest przyczyną złej prasy, którą mają dziś dmuchawy, a skutki uboczne ich działania. Spaliny i sięgający stu decybeli hałas, na który narażeni są nie tylko użytkownicy, ale i sąsiedzi. Bo – jak opisywał to kilka miesięcy temu amerykański miesięcznik „The Atlantic” – o ile na przestrzeni paru dekad silniki samochodowe stały się dużo czystsze i bardziej wydajne, o tyle spalinowe dmuchawy są dziś technologiczną skamieliną. Większość z nich wyposażona jest w silnik dwusuwowy, który spala mieszankę paliwa i oleju, przy okazji wypluwając z siebie całą masę zanieczyszczeń. „Jeśli widzieliście kiedyś tuk-tuka, jeden z tych głośnych trójkołowców z ulic Bangkoku czy Dżakarty, z purpurowym dymem wylatującym z jego rury wydechowej, to znaczy, że widzieliście dwusuw w akcji” – pisze we wspomnianym tekście James Fallows, choć równie dobrze zamiast tuk-tuka mógłby przywołać trabanta.

W 2011 r. amerykański portal samochodowy Edmunds zestawił dmuchawy z konkretnymi modelami aut, aby porównać stopień, w jakim zanieczyszczają otoczenie. Dmuchawę z silnikiem czterosuwowym (czystszym, choć mniej wydajnym) porównano z fiatem 500, a dwusuwową z potężną terenówką Forda T-150 Raptor. W obu przypadkach to samochody mniej zaśmiecały środowisko. I choć sam test może budzić pewne wątpliwości – redakcja portalu motoryzacyjnego miała w końcu interes w tym, by wybielić auta – to jednak wynik był szokujący. Dmuchawa dwusuwowa emitowała 23 razy więcej tlenku węgla i prawie 300 razy więcej niespalonych węglowodorów niemetanowych niż motoryzacyjny potwór.

Wojciech Przywała, ekspert Stowarzyszenia Kraków dla Mieszkańców, zwraca uwagę na jeszcze jeden problem – tzw. emisję wtórną jako jeden z czynników tworzących smog. Chodzi o pyły i drobinki odpadów wzbijane w powietrze przez samochody, źle myte ulice, a także dmuchawy.

Komu jeszcze wolno

Wiedza o szkodliwym wpływie dmuchaw na środowisko jest dziś powszechna, nie dziwi więc, że biorą się za nie kolejne polskie samorządy. Dziwi natomiast, że robią to dopiero teraz. W 2018 r. w życie weszły znowelizowane przepisy Sejmiku Województwa Mazowieckiego dotyczące programu ochrony jakości powietrza w aglomeracji warszawskiej. Zakazują one używania dmuchaw do sprzątania liści z chodników i trawników będących w zarządach dróg, gmin i województwa. Pięć lat wcześniej podobny zakaz wprowadzono dla województwa opolskiego.

– Jedyną sytuacją, w której dopuszczamy użycie dmuchaw, z uwagi na bezpieczeństwo wykonawcy i użytkowników, jest usuwanie pokosu z jezdni i innych terenów utwardzonych – mówi Karolina Kwiecień-Łukaszewska z Zarządu Zieleni Miejskiej w Warszawie. I dodaje, że w pasach drogowych, gdzie odbywa się normalny ruch uliczny, wykonawca w ramach koszenia zobowiązany jest na bieżąco usuwać pokos, którego zaleganie grozi poślizgiem. – Musi być to wykonane szybko i skutecznie i dlatego w tym jedynym przypadku dopuszczamy użycie dmuchaw.

Ale – jak słusznie zauważa Kamil Dąbrowa, rzecznik stołecznego Ratusza – wspomniany zakaz nie dotyczy zarządców terenów do miasta nienależących, a więc spółdzielni, wspólnot mieszkaniowych czy osób prywatnych. – Warszawa planuje szereg akcji marketingowych i działań edukacyjnych, które będą propagowały zachowania służące poprawie jakości powietrza. Wśród nich będą również i te poruszające kwestie związane ze stosowaniem dmuchaw spalinowych – mówi Dąbrowa. Jednak konkretów na razie brak, a liście już zaczęły lecieć z drzew. Trudno więc uwierzyć, by Ratuszowi udało się przekonać zarządców do swoich racji jeszcze tej jesieni.

Przekonywać mogą tylko strażnicy miejscy. Jak tłumaczy rzecznik stołecznej straży, wraz z wejściem w życie zakazu formacja ta nie dostała kompetencji mandatowych. W bieżącym roku 33 razy wzywano patrol do interwencji związanych z używaniem dmuchaw (czasem wbrew zakazowi, czasem na terenie prywatnym). Za każdym razem kończyło się na upomnieniu lub rozmowie. Z kolei pracownicy zarządu zieleni w lipcu skarżyli się na Facebooku, że w reakcji na pracownika z dmuchawą dochodzi do rękoczynów, bo warszawiacy nie zawsze rozumieją związane z przepisami niuanse. Te obecnie obowiązujące biorą za bezwzględny zakaz.

W podobnym tonie o dmuchawach mówią władze Łodzi. – W związku z tym, że mieszkańcy niezbyt przychylnie patrzą na używanie tych urządzeń w czasie wykonywania prac porządkowych, Zarząd Zieleni Miejskiej nie czekał na zakończenie okresu obowiązywania obecnych umów i rozpoczął ich aneksowanie. Aneks dotyczy zapisów związanych z używaniem dmuchaw, a dokładniej z ograniczeniem ich użycia – tłumaczy Maria Kaczmarska, rzeczniczka łódzkiej zieleni miejskiej i tamtejszego zoo.


Czytaj także: Adam Robiński: Łąki miejskiej łan


Z kolei Kraków zastanawia się, czy dałoby się zakazać dmuchaw całkowicie i bez wyjątków. W wysłanym kilka miesięcy temu wniosku do małopolskiego sejmiku radny Łukasz Gibała ze stowarzyszenia Kraków dla Mieszkańców sugerował, że o ile nie można odgórnie wykluczyć stosowania dmuchaw przez wszystkie podmioty na terenie województwa, o tyle dałoby się przekazać radom gmin takie uprawnienie w formie przepisów porządkowych. Wtedy zakazy wprowadzane byłyby lokalnie w związku z alarmami smogowymi. Nowy program ochrony powietrza dla Małopolski powinien zostać zatwierdzony przez sejmik w styczniu.

Marzenie Elona Muska

Rozwiązaniem problemu mogą wydawać się dmuchawy akumulatorowe i elektryczne, które – jeśli wierząc sprzedawcom w paru sklepach ze sprzętem ogrodniczym, z którymi rozmawiał „Tygodnik” – powoli wypierają te spalinowe. Również dlatego, że są od nich tańsze. Są też jednak równie głośne jak ich spalinowe odpowiedniki – najcichsze hałasują na poziomie około 70 decybeli, przeciętne – 100 decybeli. Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia przekonuje, że granica hałasu w środowisku dziennym, za którą kryje się irytacja, a dalej również potencjalna utrata słuchu, to 50 decybeli. Rozwiązaniem są oczywiście dźwięko­szczelne słuchawki – pod warunkiem że nosiłby je nie tylko ogrodnik, ale wszyscy w jego sąsiedztwie. Przeprowadzany rokrocznie w latach 2011-17 Narodowy Test Słuchu (patronował mu jeden z producentów aparatów słuchowych) wykazał, że Polacy słyszą coraz gorzej – na przestrzeni niecałej dekady odsetek niedosłyszących w skali kraju wzrósł o prawie 10 proc.

Można by w związku z tym z nadzieją patrzeć na zapowiedzi miliardera Elona Muska, który po rakietach kosmicznych wielokrotnego użytku i samochodach elektrycznych planuje wyprodukować dmuchawę czystą i całkiem cichą (wielu internautów odebrało to jako żart). Ale chyba jeszcze lepiej spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że dmuchawy to po prostu zbytek, który sprowadza armagedon na miejską bioróżnorodność. Opadłe liście, jako składowa ściółki, są środowiskiem życia wielu organizmów glebowych, stawonogów, owadów i ssaków. Pod liśćmi zimują jeże, a liczne gatunki ptaków znajdują tam pożywienie. Wyrazem takiego myślenia była swego czasu wrocławska akcja społeczna „Liść to nie śmieć”, którą wsparło Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne. „Ziemia jałowieje i wysycha, korzenie roślin przemarzają, zwierzęta nie znajdują schronienia na zimę. Powód? Niepotrzebne grabienie liści – kosztowne i szkodliwe zarazem” – pisali jej organizatorzy skupieni wokół facebookowej grupy Zieleń Wrocławska (jednocześnie zwracając uwagę na wyjątek – liście kasztanowca, w których zimuje atakujący te drzewa szrotówek kasztanowcowiaczek).

Wietrzenie portfela

„Masowe usuwanie opadłych liści upraszcza ekosystemy i zmniejsza liczbę miejskich gatunków zwierząt. Jedyne, które pozostają, to silni oportuniści, potrafiący przetrwać w uproszczonym środowisku. To np. szczury i wrony, a z owadów – toksyczne, inwazyjne biedronki azjatyckie. Czy na pewno chcemy mieszkać w mieście, gdzie zastąpią jeże, kosy i motyle?” – pyta na łamach portalu Interwencje Poznańskie Jan Kaczmarek z Instytutu Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

Naukowiec zwraca też uwagę na pewien paradoks: służby miejskie inwestują konkretne środki w budowanie sztucznych schronień dla owadów, jednocześnie – również ponosząc nakłady finansowe – usuwają te naturalne. Ekonomia ekologiczna zna pojęcie usług ekosystemowych – wkładu naturalnych ekosystemów w szeroko pojęty dobrobyt człowieka. Usuwając liście z trawników, niejako dobrowolnie z nich rezygnujemy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2019