Hybrydowa Eurowizja

Nigdy jeszcze polityka nie była tak silnie obecna na europejskim konkursie piosenki jak w tym roku.

07.05.2017

Czyta się kilka minut

Dżamała, Tatarka z Krymu, zwyciężczyni ubiegłorocznego konkursu Eurowizji, witana na lotnisku w Kijowie, 15 maja 2016 r. / Fot. Roman Baluk / REUTERS / FORUM
Dżamała, Tatarka z Krymu, zwyciężczyni ubiegłorocznego konkursu Eurowizji, witana na lotnisku w Kijowie, 15 maja 2016 r. / Fot. Roman Baluk / REUTERS / FORUM

Wszystko zaczęło się od ubiegłorocznej edycji tej imprezy muzycznej z udziałem publiczności, transmitowanej przez telewizje z całego kontynentu, która organizowana jest od ponad 60 lat.

W 2016 r. faworytem bukmacherów był Rosjanin Siergiej Łazariew. W jego ojczyźnie – gdzie Eurowizja jest szalenie popularna – przykładano wielką wagę do tego, aby to on wygrał. Po ataku aneksji Krymu i wojnie w Donbasie na Kreml spadły sankcje i potępienie; triumf na Eurowizji miał dać pocieszenie Rosjanom. Tymczasem jednym z rywali Rosji okazała się właśnie Ukraina. Do tego reprezentowana przez Tatarkę Dżamałę, która wystąpiła z piosenką „1944” – o cierpieniach Tatarów Krymskich, deportowanych wtedy przez Stalina. Analogia do polityki Putina była czytelna.

Eurowizja jest (teoretycznie) apolityczna, stąd wybór piosenki przez Ukraińców wywołał kontrowersje. Ale szwedzcy organizatorzy ostatecznie wyrazili na nią zgodę. Na nieszczęście dla Rosjan: faworyci musieli ustąpić nie tylko zwycięskiej Dżamale, ale nawet debiutującej w konkursie Australii. Na Ukrainie odtrąbiono zwycięstwo. Kraj otrzymał też prawo do organizacji kolejnej edycji konkursu.

Czego chciała Rosja?

Z ogłoszeniem nazwiska osoby, która miała ich teraz reprezentować, Rosjanie czekali do ostatniej chwili. Nie bez powodu: okazało się, że to Julia Samojłowa, 28-letnia wokalistka przykuta do wózka. Rosjanom zarzucano, że zdecydowali się na inwalidkę, gdyż chcą wzbudzić litość. Jednak wkrótce okazało się, że nie tylko o zwycięstwo Rosji chodzi – przynajmniej nie tylko o to na scenie. Już po aneksji Krymu Samojłowa odwiedzała bowiem półwysep – co z punktu widzenia prawa międzynarodowego oznacza nielegalne przekroczenie ukraińskiej granicy. Rosjanie mogli przewidzieć, że Samojłowa nie zostanie przez Ukraińców dopuszczona do Eurowizji – i tak się stało.

Europejska Unia Nadawców (EBU), główny organizator konkursu, zaczęła mediacje. Rosja odrzuciła opcje kompromisowe: nie wystawiła innego reprezentanta i nie zgodziła się na występ Samojłowej przez satelitę z terenu Rosji. I znów była to kwestia prestiżu, a także polityki. Godząc się na kompromis, Moskwa przyznałaby, że z wjazdem dziewczyny na Krym rzeczywiście coś było nie tak. Ostatecznie Rosja zbojkotowała finał konkursu – 13 maja Samojłowej nie zobaczymy więc na scenie.

Wszystko wskazuje, że Moskwa od początku chciała doprowadzić do konfrontacji – może z nadzieją, że niepełnosprawna piosenkarka okaże się mocnym atutem i Ukraina zostanie zmuszona do wpuszczenia na swe terytorium osoby, która z punktu widzenia prawa ukraińskiego i światowego popełniła przestępstwo.

Zapytałem organizatorów, czy głosy wysyłane z Krymu liczą jako oddane z Ukrainy czy z Rosji. Nie dostałem odpowiedzi. A jest to ważne: wedle regulaminu publiczność nie może głosować na reprezentanta własnego kraju. Jeśli więc EBU uznaje Krym za część Ukrainy, to – w razie startu Samojłowej – byłoby to korzystne dla Rosji: rosyjscy mieszkańcy Krymu mogliby wysyłać na nią esemesy.

Piosenki z cieniem

To nie pierwszy raz, gdy polityka wkracza do Eurowizji. W 2009 r., kilka miesięcy po wojnie rosyjsko-gruzińskiej, konkurs odbywał się w Moskwie. Gruzini zgłosili się z pieśnią „We don’t wanna Put In”, której tytuł otwarcie nawiązywał do rosyjskiego przywódcy: można go było przełożyć jako „Nie chcemy Putina”. Gdy organizatorzy zażądali zmiany treści i tytułu lub wyboru innego utworu, Gruzini się wycofali.

W tym samym roku dziesiątki Azerów, którzy poparli w konkursie reprezentanta Armenii (Ormianie i Azerowie są od ćwierć wieku w stanie wojny), było wzywanych na przesłuchanie do azerskiej bezpieki. Z kolei w 2012 r. Ormianie zrezygnowali z konkursu, który miał się odbywać w azerskim Baku. A sami nadepnęli na odcisk Turkom, gdy w 2015 r. – w setną rocznicę rzezi Ormian w osmańskiej Turcji – zgłosili utwór „Nie zaprzeczaj”. Organizatorzy nie zgodzili się na taki tytuł, będący apelem do świata o uznanie tego ludobójstwa. Zespół wystąpił w końcu z utworem, ale pod innym tytułem: „Zmierz się z cieniem”.

Rosyjsko-ukraiński konflikt nie jest więc tu czymś nowym. Nowe jest jednak, że dotąd żaden ze wschodnioeuropejskich sporów towarzyszących Eurowizji nie niósł aż tylu emocji. ©

Autor jest redaktorem dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2017