Historia naturalna rodziny z religią w tle

Jeśli chcemy zapytać – np. przy okazji Synodu – co Objawienie ma do powiedzenia współczesnym rodzinom, powinniśmy najpierw dobrze poznać naturę rodziny.

25.10.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Oliver Rossi / CORBIS / PROFIMEDIA
/ Fot. Oliver Rossi / CORBIS / PROFIMEDIA

W 50-tysięcznej populacji Mosuo w chińskich Himalajach kobiety często nie wiedzą, kto jest faktycznym ojcem ich dzieci. Nie ma to jednak w tej kulturze znaczenia. W wielopokoleniowych gospodarstwach domowych prawo do posiadania oddzielnych pokoi mają tylko dojrzałe płciowo kobiety. W nocy odwiedzają je mężczyźni, którzy nad ranem wracają do swoich rodzin. Te kontakty nazywane są „spacerowymi małżeństwami”, ale nie mają one charakteru formalnego – w tej kulturze nie istnieje bowiem instytucja małżeństwa. Często jedna kobieta ma kilku kochanków, choć zdarzają się trwalsze związki miłosne. Dzieckiem opiekują się biologiczna matka i jej krewni. Władzę w rodzinie dzierży najstarsza kobieta – jest to bowiem kultura matriarchalna. Socjologowie wskazują, że na taki układ rodzinny wpływ ma przede wszystkim matrylinearność rodów – dobra materialne dziedziczone są w linii matki.

To niejedyna grupa o zaskakującej strukturze rodzinnej. Podobną odnajdujemy u Minangów – czteromilionowej społeczności żyjącej na Sumatrze w Indonezji. Ponieważ jest to społeczność muzułmańska, nie ma tam rozwiązłości seksualnej, a kobiety i mężczyźni zawierają śluby. Mąż nie posiada jednak władzy w rodzinie. Decyzje, m.in. ekonomiczne, ale również dotyczące małżeństw dzieci, podejmuje seniorka rodu. Jeżeli mąż nie opiekuje się żoną i dziećmi, często jest wypraszany z rodziny. Istnieją też rozwody. Jeśli chodzi o migrację między rodzinami, to córki zostają przy matkach, zatem rodzina u Minangów jest nie tylko matrylinearna, ale także matrylokalna. Na jej kształt wpływ miały długie okresy nieobecności mężczyzn parających się w głównej mierze morskim handlem.
Dla ludzi żyjących na Zachodzie istnienie takich rodzin może wydawać się zaskakujące, ale podobne schematy obecne są też w naszej kulturze. Zdarza się, że nieformalne matriarchaty (rodziny matryfokalne – od łac. focus – ognisko), w których kobieta stanowi głowę rodziny, wymuszane są po prostu przez zjawisko „nieobecnych ojców” – czyli wtedy, gdy mężczyźni z różnych powodów nie podejmują odpowiedzialności za dzieci i nie wspomagają swoich partnerek. Na przykład w Stanach Zjednoczonych większość gospodarstw Afroamerykanek funkcjonuje właśnie w ten sposób.

Już z tych niewielu przykładów – zaczerpniętych z „Socjologii rodziny” Tomasza Szlendaka – wysnuć można dwa ważne wnioski. Po pierwsze, struktura rodziny jest bardziej różnorodna, niż nam – Europejczykom – się wydaje, i niekoniecznie jest budowana na fundamencie małżeństwa między kobietą i mężczyzną. Po drugie: okoliczności społeczno-ekonomiczne mają silny wpływ na tę strukturę. Czym jest zatem rodzina? Jak powstała? Na jakim fundamencie jest zbudowana? Jakie czynniki ją kształtują? Co ją wzmacnia, co jej zagraża? Na te pytania z powodzeniem odpowiadają współczesne nauki społeczne bazujące na danych ewolucyjnych. Czy to jednak znaczy, że współczesna wiedza o rodzinie podważa chrześcijańskie Objawienie? Przecież „Bóg od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę. (…) Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem” (Mt 19, 4. 5).

To ważne pytanie. Szkoda, że nie wybrzmiało ono na Synodzie. By zorientować się w sytuacji współczesnej rodziny, Kościół po raz pierwszy dokonał na tak szeroką skalę kwerendy „w terenie” (organizując dwie ankiety w Kościołach lokalnych: pierwszą – przygotowującą zeszłoroczny wstępny Synod i drugą – jako jego owoc, który miał z kolei przygotować do tegorocznego Synodu). W ten sposób Kościół poznał, co współczesne rodziny myślą o sobie i z jakimi zmagają się problemami. Nie ma jednak świadectw, by w stronę nauki kierował pytania, czym jest rodzina i co o niej obiektywnie wiemy. To błąd, który może się zemścić np. myleniem stereotypów na temat rodziny z prawdą objawioną. Tymczasem łaska działa na naturze. Jeśli chcemy spojrzeć na problem z perspektywy religijnej i zapytać, co Objawienie ma do powiedzenia współczesnym rodzinom, powinniśmy najpierw dobrze poznać naturę rodziny.
 

Rodzina nie jest tym, o czym myślisz
Tomasz Szlendak wskazuje, że nowoczesna socjologia odchodzi od tradycyjnego definiowania rodziny jako „najmniejszej komórki społecznej”, tworzonej przez małżeństwo kobiety i mężczyzny, którzy poprzez prokreację stają się rodzicami. Gdy uwzględnimy różnorodność struktury rodziny na świecie, jej ewolucyjną historię oraz siły, które ją kształtują, okazuje się, że fundamentem rodziny nie jest związek mężczyzny i kobiety, tylko związek matki i dziecka. Oczywiście relacja matka–ojciec pojawia się w orbicie rodziny, ale jak pokazują badania, statystycznie ważniejsza od niej okazuje się trzecia diada: matka dziecka i jej matka, czyli babcia dziecka. Ma to uzasadnienie ewolucyjne. Po pierwsze, ponieważ to kobieta rodzi i karmi dziecko, jej biologiczny wkład w rodzicielstwo jest bez porównania większy niż mężczyzny. Po drugie, mężczyzna nigdy nie może być pewny własnego rodzicielstwa, gdyż dziecko poczyna się wewnątrz ciała kobiety. Łożąc nakłady na dziecko, mężczyzna zawsze ryzykuje, że inwestuje nie w swoje geny – w przeciwieństwie do babci ze strony matki, która nie tylko jest pewna własnego rodzicielstwa, ale także rodzicielstwa swej córki. Statystycznie większy wkład babci ze strony matki został potwierdzony empirycznie. „Hipoteza babci” tłumaczy również ewolucyjne pojawienie się menopauzy – niewystępującej nigdzie indziej w przyrodzie utraty zdolności rozrodczych przez kobietę w sile jej wieku. W historii ewolucyjnej człowieka, przy niepewnej pomocy ojca, babcia okazała się niezbędna, by kobieta mogła poradzić sobie z absorbującym macierzyństwem spowodowanym długą życiową nieporadnością ludzkiego dziecka.

Nie ma zatem symetrii w tworzeniu rodziny między kobietą a mężczyzną. „Rola mężczyzny w rodzinie jest regulowana kulturowo, a tym samym jego obecność nie jest wcale konieczna do jej utworzenia i funkcjonowania” (s. 135) – pisze Szlendak. Pośrednim na to dowodem jest różnica w zachowaniach mężczyzn i kobiet znajdujących się w skrajnych sytuacjach, np. w więzieniu kobiety starają się odtwarzać związki quasi-rodzinne, mężczyźni tworzą natomiast twarde struktury hierarchiczne.
Skoro ustalenia współczesnej nauki idą w poprzek naszym wyobrażeniom, warto prześledzić, jak rodzina powstała w naszej ewolucyjnej przeszłości: czy można zrekonstruować jej pierwotną postać?
 

Niekonsekwentna wierność
Naukową dyskusję o genezie rodziny w dużej mierze zdominowało pytanie: czy jesteśmy gatunkiem monogamicznym? Odpowiedzmy od razu: nie, i to z ważnych ewolucyjnie powodów. Wśród naczelnych istnieją gatunki ściśle monogamiczne, np. indrisy, gibony czy siamangi. Charakterystyczne, że nie odznaczają się one dużą aktywnością seksualną. Na przykład gibony są aktywne tylko przez kilka miesięcy co dwa lub trzy lata. „Najwyraźniej samce gibonów akceptują trwające wiele lat przerwy w seksualnych rozkoszach i w tym czasie bez problemu dochowują wierności partnerkom” – zauważa prymatolożka Sarah Blaffer Hrdy. Zwraca ona uwagę, że gdyby człowiek miał podobny wzorzec reprodukcyjny, dobór naturalny faworyzowałby opiekuńczość ojców i zarazem eliminowałby nadmierny pociąg seksualny (o ileż mniej problemów rodziłyby wówczas relacje damsko-męskie!).

Tak jednak historia naturalna ludzkiego gatunku nie mogła się potoczyć. Jednym z warunków uczłowieczenia naszych przodków było rozwinięcie rozbudowanych relacji społecznych, co stymulowało rozwój mózgu. Nie rozwinęlibyśmy się zatem jako ludzie, gdyby ewolucja nie doprowadziła do silnego uspołecznienia ludzkiego gatunku. A uspołecznienie wyklucza ścisłą monogamię jako strategię rozrodczą. „Życie w związku monogamicznym wymaga od samca i samicy świetnego tolerowania siebie nawzajem, ale jednocześnie zdecydowanego nietolerowania innych przedstawicieli tej samej płci. Z tego względu monogamiczne naczelne zawsze stają się ostatecznie terytorialistami, gdzie każda para zajmuje własne terytorium” – pisze psycholog ewolucyjny Robin Dunbar w książce „Człowiek. Biografia”.

Psychologia ewolucyjna początkowo kładła nacisk na różne strategie reprodukcyjne kobiet i mężczyzn. Wskazywano, że dobór naturalny powinien faworyzować wybredność kobiet w doborze partnera, tak by mogły liczyć na jego pomoc w krytycznym czasie zajmowania się dzieckiem. Natomiast w genetycznym interesie mężczyzny jest zapłodnienie jak największej liczby kobiet. Ta duża różnica strategii powodowała powstawanie mechanizmów, które wiązałyby pary ze sobą. Jednym z najsilniejszych mechanizmów, charakterystycznym dla gatunku ludzkiego, jest zdolność do zakochania. Inne mechanizmy (obecne także wśród niektórych naczelnych) to stała receptywność seksualna i ukryta owulacja. Mężczyzna, nie potrafiąc rozpoznać momentu owulacji, będzie się starał stale pilnować partnerki przed rywalami. Zaś możliwość współżycia w każdym dniu cyklu dodatkowo go z nią zwiąże.
Silnej korekty tej ewolucyjnej analizy seksualności kobiety dokonała wspomniana Sarah Blaffer Hrdy (znamienny pod tym względem jest tytuł jej głośnej, cytowanej już wyżej książki – „Kobieta, której nigdy nie było”). Prymatolożka zauważyła, że kobiety wcale nie są beznamiętnymi monogamistkami, a do wytłumaczenia ich częstych „skoków w bok” nie wystarczy hipoteza szukania najlepszych genów (empirycznie stwierdzono większą wrażliwość kobiet na fizyczne cechy męskości w okresie płodnym cyklu). Hrdy dowodzi, że szukanie kontaktów seksualnych z wieloma partnerami jest odziedziczoną po zwierzęcych przodkach strategią ochrony potomstwa przed dzieciobójstwem ze strony obcych samców – u naczelnych samiec przejmujący harem samic morduje nie swoje potomstwo, by szybko samicom powróciła płodność. U człowieka odruch dzieciobójstwa również jest obecny – stwierdzono ponad stukrotny statystyczny wzrost zagrożenia dziecka, jeśli ojca zastąpi ojczym. Tą behawioralną kobiecą ochronną strategią Hrdy tłumaczy także pojawienie się tajemniczego z ewolucyjnego punktu widzenia zjawiska, jakim jest kobiecy orgazm.
 

Pierwotne ognisko domowe
XIX-wieczni antropolodzy, obserwując szympansie stada w europejskich ogrodach zoologicznych, zaproponowali koncepcję promiskuitycznej „pierwotnej hordy”, z której wyewoluowała następnie monogamiczna rodzina. Dzisiaj przyjmuje się, że związki rodzinne paleolitycznego człowieka wyglądały podobnie do układów rodzinnych współczesnych grup łowców-zbieraczy. Plemię Indian Mehinaku z Amazonii żyje w związkach małżeńskich, ale wśród małżonków powszechne są zdrady. Choć powodują one zazdrość i tworzą napięcia, są społecznie akceptowane (Mehinaku wierzą, że dziecko jest owocem wymieszania się spermy, a do poczęcia potrzeba wielu stosunków). Podobnie do związków małżeńskich i romansów podchodzą Buszmeni !Kung San z Namibii. Jak zauważa Szlendak, antropolodzy tłumaczą tę rozwiązłość silną pozycją kobiety w społecznościach łowców-zbieraczy. Kobiety nie tylko opiekują się dziećmi, ale często wnoszą więcej niż połowę zasobów żywności.

Sytuacja kobiet w rodzinie zmieniła się po tzw. rewolucji neolitycznej (ok. 12 tys. lat temu), gdy funkcjonowanie nomadyczne, dzięki rozwojowi rolnictwa, zastąpione zostało osiadłym trybem życia. Ciężka praca na roli stała się domeną mężczyzn – to oni zdominowali środki produkcji. Los kobiet i dzieci zaczął od nich zależeć. Od tego czasu datuje się powstanie i dominację na świecie struktury patriarchalnej (często także patrylinearnej i patrylokalnej). Pociągnęło to za sobą zmianę seksualnych obyczajów – mężczyźni chcieli mieć pewność ojcostwa, skoro to oni utrzymują rodzinę. Pojawiła się restrykcyjna etyka seksualna, kontrolująca przede wszystkim seksualność kobiecą. A także brutalne obyczaje: usuwanie dziewczynkom łechtaczek (by obniżyć popęd seksualny), zniekształcanie kobietom stóp wśród chińskiej arystokracji, całkowite zakrywanie ciała, córkobójstwo (zwłaszcza w wyższych sferach społeczności kastowych, w których wydanie córki za mąż wiązało się z pogorszeniem materialnej sytuacji rodziny) czy kamienowanie za cudzołóstwo. Warto zauważyć, że zabijając kobietę po cudzołóstwie, rodzina pozbywa się też potencjalnego dziecka. Dlatego często w społecznościach, które do dziś stosują tak drastyczne kary, nie jest istotne czy kobieta jest rzeczywiście winna, czy np. została zgwałcona.

Podsumujmy ową historię naturalną rodziny. Rodzina jest związkiem ludzi, wśród których pojawia się dziecko. Jej konkretny kształt zależy od ewolucyjnych ram (Szlendak wymienia tu: konieczność opieki nad niezaradnym przez co najmniej kilka lat dzieckiem; altruizm krewniaczy – czyli zdolność do poświęceń względem osób spokrewnionych; altruizm odwzajemniony – w skrócie: zdolność do inwestowania i korzystania z przyjaźni; unikatową w świecie zwierzęcym menopauzę; ukrytą owulację i stałą receptywność seksualną). Na te ramy nakładają się kulturowe instytucje i obyczaje zależne od sytuacji społeczno-ekonomicznej. Ostatecznie najważniejsze, jak się wydaje, w rodzinie są od strony kobiety – pomoc w opiece nad dzieckiem, a od strony mężczyzny – pewność ojcostwa. Dzisiaj nie jest trudno te wymogi wypełnić przy pomocy państwowego wsparcia i dać rodzinie swobodę, jakiej – jak się wydaje – nigdy nie miała: przez utworzenie systemu długu alimentacyjnego, który mężczyzna będący ojcem musiałby w ciągu swego życia spłacić, oraz przez dofinansowanie genetycznego stwierdzania pokrewieństwa.
 

Religijne tło
Co z tego wynika dla religijnego obrazu rodziny?
Teza św. Tomasza, że łaska działa na naturze, spotkała się we współczesnej teologii z krytyką. Zauważono, że przy zbyt uproszczającym podejściu stawia ona naturę i nadprzyrodzoność na tej samej płaszczyźnie – przez co „naturalizuje” łaskę. Nie będę wchodził w te teologiczne dyskusje, gdyż nie ma tu potrzeby roztrząsania, czym dokładnie jest łaska i jaki jest jej stosunek do natury. Wystarczy mi świadomość, że perspektywa religijna ma ambiwalentny stosunek do natury: coś z niej zakłada, a coś chce udoskonalać.

Jak to rozróżnienie rozpoznać – co Objawienie w sprawie rodziny przyjmuje, a czego nie akceptuje? Czy akceptuje jedne fundamentalne siły tworzące rodzinę, a inne odrzuca? Jeśliby tak rzeczywiście było, oznaczałoby to właśnie naturalizację łaski. Objawienie realistycznie zakłada wszystkie fundamentalne siły, ale nie godzi się, by rodzinę do nich redukować. Rodzina, jako związek naturalny (stworzony przez ewolucję – a więc przez Boga, który działa poprzez ewolucyjny mechanizm), powinna pozostać otwarta na ideał głoszony przez Księgę Rodzaju.

Dajmy przykład. Jakkolwiek wydawałoby się trudne ewangelizowanie wspomnianej na początku kultury Mosuo, zawsze można wskazywać, że dziecko ma prawo wiedzieć, kto jest jego ojcem, skoro nosi połowę jego genów. Kultura, która tego nie umożliwia, jest w pewien sposób ułomna. Nie można jednak z dnia na dzień oczekiwać przeobrażenia zastanej kultury zgodnie z wymagającym wzorcem. To zawsze jest proces, w którym sam postęp jest ważniejszy od doskonałego wzorca.

Jest także druga strona przymierzania ewangelicznego ideału do zastanej natury i kultury. Może się np. zdarzyć, że mylimy Objawienie z kulturową odpowiedzią na wypadkową ewolucyjnych uwarunkowań. Czy tak się nie dzieje z rygorystycznym wymogiem używania seksualności wyłącznie w małżeństwie i wyłącznie w formie stosunku waginalnego? Wszelka aktywność seksualna poza tymi granicami jest traktowana jako czyn wewnętrznie zły, czyli niemoralny bez względu na okoliczności.

Magisterium tłumaczy to podejście w ten sposób: „Według tradycji chrześcijańskiej i nauki Kościoła oraz wskazań rozumu porządek moralny w obrębie ludzkiej płciowości obejmuje dobra życia ludzkiego tak wielkiej wartości, że jakiekolwiek bezpośrednie naruszenie tego porządku jest obiektywnie wykroczeniem ciężkim” (deklaracja „Persona humana”).

Czy u podstaw tego rygoryzmu nie stoi dążenie do precyzyjnego zapanowania nad seksualnością, którego źródła należy szukać nie tyle w Objawieniu, co w patriarchalnej i patrylinearnej kulturze przede wszystkim broniącej pewności mężczyzny co do ojcostwa poczynającego się dziecka?

Seksualność sprawia kłopot, gdyż sięga głęboko w duchową tożsamość człowieka, a jednocześnie jest czymś bardzo biologicznym. Dzięki swym wymagającym cechom seksualność jest jednak czymś, co umożliwia najbardziej intymne cielesno-duchowe spotkanie z drugim człowiekiem.

Najlepsze warunki do tego spotkania stwarza trwały związek małżeński. Objawienie czyni z tej możliwości duchowy wzorzec. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2015