Historia naszych histerii

Prof. Andrzej Chwalba, historyk: Do dziś obserwujemy zwalczające się idee: fascynacji Zachodem i obawy przed Zachodem. Ta druga podbita jest polskim lękiem przed utratą suwerenności.

18.10.2021

Czyta się kilka minut

BEATA ZAWRZEL / REPORTER

MACIEJ MÜLLER: Czy my, Polacy, jesteśmy w Europie, na jej skraju, czy na zewnątrz?

PROF. ANDRZEJ CHWALBA: Na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu, jak pisał Mrożek. Pojęcie Zachodu ukształtowało się w średniowieczu, w opozycji wobec świata bizantyjskiego. Za centrum świata chciało uchodzić cesarstwo niemieckie. To był zachód przez małe „z”, bo tak wskazywała geografia, ale stał się Zachodem przez duże „Z”, napełniając się treściami politycznymi, kulturowymi i ideologicznymi. Na dworze Mieszka I odbyła się pewnie niejedna dyskusja o tym, czy postępować w ślad za dziedzictwem Cyryla i Metodego i przyjąć opcję grecko-bizantyjską czy też łacińską. Być może ze względu na bliskość Gniezna w stosunku do Pragi i Ratyzbony wybrano tę drugą. Tak Polska znalazła się na peryferiach świata zachodniego.

Czym się wyróżniał ten świat?

W pierwszych stuleciach naszej państwowości Europa, po upadku państwa Karola Wielkiego, próbuje się na nowo zdefiniować. Na niemieckim dworze ­Ottona I pojawia się marzenie o powrocie do uniwersum. Bo wśród elit europejskich mocno zakorzeniona była tęsknota do Imperium Romanum. Ottonowie chcą stworzyć nowe imperium. W Ewangeliarzu Ottona III znalazła się słynna miniatura, która inspirowała ikonograficznie malunki w wielu kościołach Europy. Oto w pochodzie za cesarzem niemieckim idą cztery monarchie: Germania, Italia, Galia i Sclavinia. Ta ostatnia część to Słowiańszczyzna pod przywództwem Bolesława Chrobrego. Tak byliśmy wtedy postrzegani: jako część wielkiej Europy, nowego Imperium.

Ówczesna Europa jest silnie powiązana więzami kulturowymi, ma wspólny język – łacinę, wspólną filozofię – św. Augustyna, potem św. Tomasza. Europejczyków łączą podróże na uniwersytety włoskie czy na Sorbonę. Ale kontynent spaja przede wszystkim wiara – to epoka Christianitas. Europejczyków jednoczą organizowane przez papiestwo krucjaty. Rycerstwo wyrusza pod wspólnymi sztandarami walczyć o powrót do Palestyny, kolebki świata chrześcijańskiego, praźródła Europy.

Dzisiaj często porównujemy się do Zachodu, czyli widzimy własną odrębność. Czy dawniej też tak myślano?

W pierwszych wiekach państwowości polskiej taki problem nie występował. Byliśmy częścią Zachodu, który kończył się na granicach państwa polskiego, gdzie zaczynał się świat prawosławia. Zanim pojawiło się zagrożenie ze strony Turków osmańskich, Europę utożsamiono wyłącznie z Zachodem – mimo że samo pojęcie Europy powstało przecież w Grecji. Śmiertelne niebezpieczeństwo, które zawisło nad Bizancjum, wywołało w XIV i XV w. reakcję krajów katolickiej Europy, sprawiło, że papiestwo zaangażowało się w obronę Konstantynopola. We Francji, Italii, Hiszpanii, Polsce czy na Węgrzech zaczęto mówić, że Bizancjum również jest częścią Europy. W związku z tym Polska przestała być krajem peryferyjnym. Nowy porządek myślenia postawił ją bliżej centrum.

Jagiellońska unia z Litwą i ekspansja na wschód sprawiły jednak, że granica ze światem prawosławia zaczęła się zamazywać. Ta polityka znowu przesunęła nas na Wschód, i to nie tylko geograficznie, ale też kulturowo. Zetknięcie katolicyzmu i ruskiego prawosławia dało fenomen w postaci Rzeczypospolitej.

I przestaliśmy być częścią Zachodu?

Wtedy już trudno mówić o takim pojęciu, bo nie ma mowy o dawnej jednolitości. W XIV w. powstają monarchie stanowe, które zaczynają kwestionować tradycyjną pozycję cesarza i papieża. Monarchowie prowadzą politykę dynastyczną i nie ma już mowy o zjednoczeniu pod wspólnymi sztandarami. Europa jest podzielona, skłócona. Sytuację komplikują ruchy zwane heretyckimi: waldensi czy husyci kwestionują stary porządek. A w końcu przychodzi reformacja, która ostatecznie rozbija Christianitas.

W dobie renesansu Erazm z Rotterdamu, Jan Łaski czy Andrzej Frycz-Modrzewski pytają o możliwość odnalezienia wspólnych korzeni. Nie będzie to już chrześcijaństwo – renesans oznacza powrót do greckiego i rzymskiego antyku. Poprzez refleksję nad starożytnością Europa próbuje określić siebie na nowo. Polska szlachta w tym czasie zaczyna widzieć w sobie potomków najznakomitszych wodzów rzymskich.

Niemniej kiedy przyszło bronić Europy przed nawałą turecką, ani król Węgier w 1526 r. pod Mohaczem, ani król Polski w 1621 r. pod Chocimiem nie doczekali się pomocy. Państwa zachodnie były zajęte wojnami między sobą, nikt już nie myślał w kategoriach krucjat.

To czas, kiedy w poszczególnych państwach zwyciężają egoistyczne, a nie wspólnotowe interesy. Habsburgowie, Burbonowie, a wcześniej Walezjusze, Jagiellonowie – prowadzą politykę dynastyczną, nieraz sprzeczną z interesami własnych krajów. Nade wszystko liczyła się rodzina. To zjawisko jeszcze bardziej rozbiło Europę. Osmanowie stali się dla arcychrześcijańskiej Francji partnerami w rozgrywkach z innymi państwami chrześcijańskimi. Tamę Osmanom postawi kontrreformacja, ale za cenę pogłębienia konfliktu w Europie – czego jaskrawym przykładem jest kataklizm wojny trzydziestoletniej (1618-48). Zanika refleksja nad jednością Europy: taki wątek prawie nie występuje u myślicieli XVII w. Nie ma na nią zapotrzebowania.

„Jakże to opodal stoi Polska! Polska dopiero w wieku XV, cała Europa już wiek XVIII kończy” – pisał Stanisław Staszic. Europa jest dla niego punktem odniesienia, ale też czymś osobnym względem Polski. Co się stało, że doszło do tego rozdwojenia?

Oświecenie przyniosło kolejny projekt uporządkowania kontynentu. Pojawiła się ideologia o zasięgu ogólnoeuropejskim – przenikająca zarówno państwa katolickie, jak i protestanckie – która zakwestionowała stare prawdy religijne i proponowała nową kulturę, laicką. Oświecenie podważyło dotychczasowy porządek, według którego życie doczesne jest mało istotne. Za tym poszedł rozwój nauki – bo skoro mamy rozkoszować się tym, co jest tutaj, musimy przedłużyć sobie życie. Diety warzywne, kuchnia śródziemnomorska – to wszystko pomysły z XVIII w. Przywódcami tej oświeconej Europy mają być filozofowie, twórcy nowej cywilizacji. Bo to wtedy pojawia się pojęcie cywilizacji europejskiej – to ona jest czymś, co łączy. Ale ówczesne jej rozumienie dzisiaj byśmy potępili jako niepoprawne politycznie. Cywilizację europejską opisywano bowiem jako najlepszą z możliwych, w związku z czym jej przedstawiciele byli zobowiązani nieść kaganek oświaty reszcie świata.

W XVIII w. wróciło więc pojęcie europejskości – poprzez dyskurs na temat wyższości cywilizacji europejskiej nad innymi. A Staszic był typowym reprezentantem kultury oświecenia w Polsce.

I uważał najwyraźniej, że Rzeczpospolita w ten system cywilizacyjny nie weszła.

Surowo oceniał własny kraj, podobnie jak tacy myśliciele – księża – jak Hugo Kołłątaj czy Kajetan Skrzetuski. Ten ostatni to pijar, autor jednej z najciekawszych osiemnastowiecznych idei zjednoczonej Europy. Jego pomysły przywodzą na myśl Ligę Narodów czy ONZ. Badacze, którzy zajmują się ideą europejskości, sięgają dziś do pism Skrzetuskiego.

Staszic ostro krytykował sarmatyzm jako ideologię, która, w jego opinii, skonfliktowała nas ze światem, aczkolwiek był właściwie jedynym polskim projektem kulturowym – pozostałe, jak renesans czy oświecenie, były importowane. W XVII w. był to prąd atrakcyjny, naśladowany na Węgrzech, w Mołdawii, Wołoszczyźnie, w Rosji, a nawet w Prusach Książęcych. Nasza szlachta była w związku z tym przekonana, iż stworzyła coś idealnego. Tymczasem na Zachodzie mężczyźni zaczynali nosić pończochy, zakładać peruki, rozmawiać wyłącznie po francusku. W Rzeczypospolitej uznano, że to przejaw zniewieścienia, coś nam kulturowo obcego.

Jednak synowie magnaccy jadący na Zachód przebierali się na Śląsku w europejskie stroje. Nie chcieli być passé.

Elity miały świadomość śmieszności kultury sarmackiej. Magnaci, udając się w delegacje zagraniczne, faktycznie zamieniali się w Europejczyków. W kraju występowali jednak jako obrońcy sarmatyzmu, bo pozwalało to skupić wokół siebie wianuszek klienteli szlacheckiej. A szlachta przyjęła za cel obronę swojskości przed agresją cudzoziemszczyzny. Za tym szła niechęć do reform ustroju politycznego, ulżenia chłopom, przywrócenia praw miastom. Postępowała idealizacja własnej przeszłości. Mniej podróżowano, swojskość stała się najwyższą wartością. Megalomania Sarmatów stała się przysłowiowa i budziła bardzo negatywne komentarze w Europie.

Zwłaszcza w zderzeniu z ideologią oświecenia.

Podróżnicy oświecenia, którzy jechali do Rzeczypospolitej z nową ofertą kulturową, napotykali, jak pisali, „Okopy Świętej Trójcy”. Ale wspierali ich nieliczni sojusznicy, jak Staszic czy inne postacie epoki Stanisławowskiej, kiedy podjęto ostatnią próbę wydźwignięcia Rzeczypospolitej do samodzielności politycznej. Sarmaci tymczasem bali się oświecenia, podobnie jak monarszego absolutyzmu, czyli silnej władzy królewskiej. Uważali, że ludzie oświecenia chcą zniszczyć to, co w Rzeczypospolitej najcenniejsze.

W publicystyce europejskiej Polska pełni wtedy rolę przestrogi, dyżurnego dostarczyciela negatywnych przykładów na wszystko: pijaństwo, zbytek, anarchię, tytułomanię, nieumiejętność wynalezienia czegokolwiek samodzielnie.

W XVI w. Rzeczpospolita weszła na drogę gospodarki pańszczyźnianej. Kultura pańszczyźniana przez kolejne stulecia się nie zmieniała. Stale powielano to samo. Produkcję zwiększano jedynie poprzez kolejne obciążenia chłopów i przymus. Dlatego nie wymyślono u nas nowych technik uprawy, nie hodowano nowych roślin, nie wyhodowano nowych gatunków bydła. W tym czasie w Szkocji, Holandii czy Anglii zachodził proces odwrotny – intensyfikacja, tzw. rewolucja rolna, wprowadzająca m.in. płodozmian czy uprawę roślin przemysłowych.

W XVII i XVIII w. Rzeczpospolita „rozjechała” się z Zachodem. Nie mieliśmy światu niczego do zaoferowania poza samozadowoleniem. Dlatego w tekstach europejskich podróżników przyjeżdżających do Rzeczypospolitej trudno znaleźć pozytywne opinie. Jednak amerykański historyk Larry Wolff uważa, że te teksty miały charakter pamfletu – przekaz był celowo przyczerniony, żeby dla czytelnika było oczywiste, że nasz kraj musi zostać skolonizowany ideami oświeceniowymi. Najbardziej jednak na tej literaturze skorzystały mocarstwa rozbiorowe, bo potraktowały ją jako dowód, że Polska jest już w stanie rozkładu i trzeba jej ziemie ucywilizować.

Czyli nie dość, że nie przyjęliśmy oświecenia, to przyszedł na nas kataklizm polityczny – straciliśmy państwo. W XIX w. politycznie Polski nie ma.

Kraj, który dla wielu był świadectwem pychy, zacofania i nierządu, zniknął. Publicyści pisali, że wycięto wrzód, który zagrażał Europie. Niewielu zauważyło wspaniałą pracę reformatorską Sejmu Wielkiego. A to oznaczało, że perspektywy tzw. sprawy polskiej są kiepskie. I rzeczywiście, żadne polskie powstanie nie uzyskało wsparcia zagranicznego.

Podział ziem polskich między trzy mocarstwa potwierdzono na kongresie wiedeńskim w 1815 r., który zabetonował Europę Środkową. Ustalono, że o losie kontynentu decyduje „koncert mocarstw” i podzielono go na strefy wpływów. Ład wymyślony w Wiedniu miał zapewnić stały pokój. Mocarstwa chciały się bogacić, budować imperia kolonialne, a ruchy narodowe miały nie przeszkadzać. Jeśli w 2003 r. Polska słyszy od prezydenta Francji, że „zmarnowała okazję, żeby siedzieć cicho”, jest to dalekie echo „koncertu mocarstw”.


Dariusz Rosiak: Dwie siły chcą zawłaszczyć dumę z bycia Polakiem. Obie traktują Unię Europejską jak obcego sąsiada. Dla jednych lepszego od nas, którego warto słuchać, dla innych takiego, który po prostu czasem się przydaje.


 

W XIX w. jedni Polacy chwytają za szable i karabiny, inni zaś szukają takich rozwiązań, które by przyniosły niepodległość Polsce... w ramach zjednoczonej Europy. Idee paneuropejskie wzywają do utworzenia Ligi Europy, w ramach której Polska miałaby odzyskać swoją podmiotowość jako część większej wspólnoty. Ich promotorami byli m.in. najwybitniejszy polski mąż stanu, książę Adam Jerzy Czartoryski, czy Wojciech Jastrzębowski, autor „Traktatu o Wiecznym Przymierzu Między Narodami Ucywilizowanymi – Konstytucji dla Europy”. Szereg ówczesnych pomysłów wykorzystano w XX w. podczas zakładania Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i Unii Europejskiej.

Jak patrzyła Europa na Polskę po odzyskaniu przez nią niepodległości?

Już w latach 80. XIX w. Bismarck ostrzegał zwaśnione mocarstwa: nie idźcie drogą wojny. Bo kiedyś we wschodniej i środkowej Europie do głosu dojdą „Pigmeje”, czyli niewielkie narody, wzajemnie skonfliktowane, które zniszczą wiedeńską architekturę polityczną kontynentu.

Rzeczywiście, w wyniku I wojny światowej część państw przeszła do historii, powstało natomiast kilkanaście nowych – z wyjątkiem Irlandii, wszystkie w Europie Środkowo-Wschodniej. Podczas konferencji wersalskiej uznano, że o losach Europy i państwowych granicach mają decydować Wielkie Mocarstwa – pisane dużymi literami.

Bardzo im się nie podobały polskie walki o granice, wyprawa kijowska Piłsudskiego itd. Nowy porządek europejski był potem kwestionowany zarówno przez przegranych, jak Niemcy i Rosja, ale też w pewnym stopniu przez zwycięzców. Także Paryż i Londyn wolałyby mniejsze rozdrobnienie polityczne na wschodzie kontynentu. Karierę zrobiło ukute w Niemczech pojęcie sezonowości Europy Środkowej. Skutki roku 1918 pojmowano jako wybryk historii, po którym musi nastąpić nawrót na właściwe tory. Wkrótce Niemcy przystąpią do ponownego, tym razem brunatnego jednoczenia Europy – opartego na ideologii nazizmu i zbrodniach.

Po II wojnie światowej elementami systemu bezpieczeństwa stało się nie tylko NATO, ale i coraz ściślejsze wiązanie się polityczno-gospodarcze państw Europy Zachodniej.

Ojcowie jednoczącej się po wojnie Europy doszli do przekonania, że kontynent nie przeżyje trzeciej wojny światowej. Po pierwszej straciła przodownictwo w świecie, a druga ją zdegradowała. Stąd przekonanie, że tylko pokój gwarantuje wzajemne bezpieczeństwo i pozycje Europy na świecie. Dlatego trzeba wyeliminować stare błędy, zapomnieć o waśniach.

Na ten świat z zazdrością patrzyli zza żelaznej kurtyny Polacy. Ich marzenie ziściło się dopiero w 2004 r. Dzisiaj jednak daje się zaobserwować obcość po obu stronach, doświadczamy kryzysów i napięć związanych z polskim byciem w Europie.

Jesteśmy z jednej strony dziedzicami fascynacji bogatym Zachodem z czasów PRL. Z drugiej – mamy doświadczenie bycia przymusowym członkiem Układu Warszawskiego czy RWPG, półkolonią Moskwy. Tymczasem suwerenność jest dla nas czymś niezwykle ważnym. Powstanie listopadowe wybuchło, ponieważ młodzi podchorążowie uznali, że nie mogą żyć w „­półniepodległości”. Podczas powstania styczniowego stronnictwo „czerwonych” nie zgadzało się na połowiczne reformy margrabiego Aleksandra Wielopolskiego, żądając pełnej niepodległości. W XIX w. wykształciła się szczególna wrażliwość na kwestię własnej państwowości. Nie dziwi, że w każdym pokoleniu dochodziło do powstania. Tę romantyczną tradycję zakończyło dopiero powstanie warszawskie.

Dzisiaj obserwujemy dwie zwalczające się idee: fascynacji Zachodem i obawy przed Zachodem. Bruksela w tym drugim ujęciu jawi się jako nowy wariant Moskwy. Związek Sowiecki chciał „jednoczyć proletariuszy wszystkich krajów”, a dzisiaj Bruksela powtarza to samo w duchu lewicowo-liberalnym.

A w tle naszych lęków przed utratą suwerenności jest powracająca wśród brukselskich urzędników myśl o mocniejszym związaniu się państw europejskich. Wskazuje się na jego konieczność wobec rosnącej roli Chin, Rosji czy Indii, wobec potrzeby współdziałania w kwestiach ekologicznych (smog nie zna granic), bezpieczeństwa cyfrowego, walki z międzynarodową przestępczością. Poza tym wszędzie na świecie państwa się jednoczą – w Ameryce Południowej, Afryce, na Pacyfiku, w Azji Środkowej i Wschodniej. To odpowiedź na postępującą globalizację. Nie ma miejsca na państwa działające w pojedynkę, o ile nie mają potencjału USA.

Wraca więc wizja Joschki Fischera federalizacji Europy. Pojawia się myśl o budowie Stanów Zjednoczonych Europy. A kto już kiedyś przedstawił podobny projekt? Polscy myśliciele XIX w. Zresztą tak właśnie go nazwali. ©℗

PROF. ANDRZEJ CHWALBA jest historykiem i eseistą, emerytowanym profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor wielu książek, wydał m.in.: „Historię Polski 1795-1918”, „Historię powszechną XIX w.”, „Historię powszechną 1989- -2011”, „Samobójstwo Europy. Wielka Wojna 1914-1918”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2021