570 lat temu padł Konstantynopol. Jak to wydarzenie zmieniło losy Europy i świata?

W 1453 roku Turcy osmańscy sforsowali mury Konstantynopola. Istniejące od jedenastu wieków Cesarstwo Wschodniorzymskie zniknęło z map. Ale nie ze świata mitów i idei – te trwają do dziś, także w Rosji Putina.

20.12.2023

Czyta się kilka minut

Upadek Konstantynopola na ilustracji (fragment) Jeana Le Taverniera w XV-wiecznym dziele Bertrandona de la Broquière "Voyage d'Outre-Mer", Bibliothèque Nationale de France // wikipedia.org
Upadek Konstantynopola na ilustracji (fragment) Jeana Le Taverniera w XV-wiecznym dziele Bertrandona de la Broquière "Voyage d'Outre-Mer", Bibliothèque Nationale de France // wikipedia.org

Prawdziwi i fałszywi świadkowie tego wydarzenia opowiadali potem sprzeczne jego wersje. 

Był świt 29 maja 1453 r., gdy Giovanni Giustiniani Longo, dowódca obrony Konstantynopola, dostał – w zależności od opowiadającego – postrzał rykoszetem kuli armatniej, bełtem kuszy w pierś, kulą z rusznicy w ramię albo cięcie szablą od któregoś z janczarów. Tak czy inaczej: Genueńczyk upadł, gestem przywołał przyjaciół i poprosił, by zanieśli go na okręt. 

To nie była pierwsza rana, którą Giustiniani odniósł podczas trwającego już prawie dwa miesiące oblężenia. Ale ta sprawiła, że załamał się nerwowo. Dotąd pilnował, aby jako wódz być stale widocznym dla podległych sobie żołnierzy. Wysokie morale było podstawą utrzymania pozycji: wszak było ich osiem tysięcy przeciw stu tysiącom. 

Portret cesarza Konstantyna XI Paleologa w XV-wiecznym kodeksie z fragmentami Historii Joannesa Zonarasa // fot. BE&W

Cesarz nie ucieka

Aby spełnić wolę dowódcy i przenieść rannego, Genueńczycy pobiegli do stacjonującego nieopodal cesarza Konstantyna XI. Walka toczyła się na przestrzeni między murem zewnętrznym a wewnętrznym. Wcześniej obrońcy postanowili zamknąć wszystkie bramy muru wewnętrznego, tak aby nikomu nie przyszło do głowy opuścić stanowiska i wycofać się do miasta. 

Cesarz niechętnie wydał Genueńczykom klucz do bramy. Ale Giustinianiego nie udało się wynieść z pola walki niezauważenie. Przez otwarte raz wrota zaczęli cisnąć się do bardziej bezpiecznego, jak mogło się wydawać, miasta kolejni śmiertelnie zmęczeni – po trwającym już kilka godzin szturmie – obrońcy, Genueńczycy i Grecy. 

Janczarzy zorientowali się, że obrona słabnie, zaatakowali ze zdwojonymi siłami, znów przystawiali do murów drabiny. Gdy na kilku basztach załopotały chorągwie Proroka, ktoś z obrońców krzyknął: „Miasto wzięte!”. Rozpoczęła się paniczna ucieczka obrońców.

Na czele ostatniego wiernego oddziału cesarz ruszył naprzeciw janczarom. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Wprawdzie sułtanowi przyniesiono po bitwie obciętą głowę jakiegoś dostojnika, ale najpewniej nie była to głowa ostatniego z Paleologów.

Potem opowiadano, że cesarza zabrał anioł, zamienił w marmurowy pomnik i ukrył w jaskini, a któregoś dnia Konstantyn powróci, by wyzwolić Greków. W ten sposób cesarz bizantyjski dołączył – w roli legendarnego wyzwoliciela – do takich postaci jak prorok Eliasz, król Artur czy rycerze Bolesława Chrobrego śpiący pod Giewontem.

	 Upadek Konstantynopola na ilustracji Jeana Le Taverniera w XV-wiecznym dziele Bertrandona de la Broquière „Voyage d'Outre-Mer”. Ilustracja przedstawia różne sceny z trwającego prawie dwa miesiące oblężenia, m.in. ostrzał artyleryjski, atak wieżami oblężniczymi, blokadę morską, przeniesienie statków tureckich przez ląd, budowę mostu pontonowego nad zatoką Złoty Róg // Bibliothèque Nationale de France / wikipedia.org

Sułtan każe przerwać grabież

Zwyczaje muzułmańskie dawały zwycięskiej armii prawo do złupienia zdobytego miasta. Po przełamaniu obrony na murach, w mieście zaczęła się rzeź mężczyzn, gwałty na kobietach i dzieciach, rabunek domów i kościołów. I branie jeńców: do niewoli trafili wszyscy, którzy przeżyli, czyli prawie 50 tys. ludzi.

Sułtan Mehmed II obiecał swoim żołnierzom trzy dni swobodnego rabunku. Ale kiedy wjechał do miasta i zorientował się w rozmiarze dokonywanych zniszczeń, dał im czas tylko do wieczora pierwszego dnia. Konstantynopol miał przecież zostać jego nową stolicą.

Podobno kiedy sułtan wszedł do kościoła Hagia Sofia – głównej świątyni stolicy Bizancjum – i zobaczył tam tureckiego żołnierza rozbijającego marmurową posadzkę, przeszył go mieczem. Wkrótce potem nakazał odprawienie w kościele pierwszych muzułmańskich modlitw. Odtąd Hagia Sofia miała być meczetem.

Flota nie nadpływa

Czy gdyby zbroja Giustinianiego wytrzymała uderzenie albo Konstantyn odmówił wydania klucza, Konstantynopol by przetrwał? Niewykluczone, że tak. Turcy też już mieli dość i szturm był na granicy załamania. Atakowała już trzecia fala wojsk sułtańskich, poszły w niej ostatnie odwody, w tym sułtańska gwardia, a obrona wciąż trwała. Armia turecka od dawna była na granicy buntu, sułtanowi sprzeciwiała się duża część dowódców, w tym wielki wezyr Halil Pasza (potem przypłacił to głową).

Mehmed musiałby zwinąć oblężenie, a realia jego systemu władzy były takie, że rozmiar klęski militarnej i politycznej z pewnością kosztowałby go i tron, i życie. Państwo tureckie pogrążyłoby się w wojnie domowej.

Czy możemy wobec tego zastanawiać się, jak wyglądałaby współczesna Republika Bizantyjska, obejmująca część Anatolii i Bałkanów? I jak przebiegałaby historia Europy, gdyby przez kolejnych kilka wieków nie padał na nią cień śmiertelnego zagrożenia ze strony Osmanów?

Niestety nie. Niechybnie któryś z następców Mehmeda II podciągnąłby pod mury Konstantynopola jeszcze doskonalsze armaty, a od morza zagroził miastu jeszcze lepszą flotą. Ponadto oblężenie z 1453 roku dowiodło, że Bizancjum nie ma co liczyć na pomoc z Zachodu. Zarówno nadpływająca rzekomo wenecka flota, jak i mająca nadejść odsiecz węgierska okazały się mrzonkami obrońców.

Cesarstwo stoi nad przepaścią

Potężna, pełna energii i kolorów, wieloetniczna stolica światowego imperium, będąca wzorcem dla scenografów „Gry o tron” (Królewska Przystań) czy „Pierścieni władzy” (Númenor) – to Konstantynopol z czasów jego świetności w wieku VI albo jeszcze w wieku XI.

Ten oblegany przez Mehmeda był jego dalekim echem. Liczba ludności spadła z pół miliona do kilkudziesięciu tysięcy, wiele budowli – w tym stary pałac cesarski – leżało w ruinie. Oślepiające klejnotami złote relikwiarze, najcenniejsze ikony i inne ozdoby wywieźli barbarzyńcy z zachodu: uczestnicy czwartej krucjaty, którzy w 1204 r. zamiast wspomóc chwiejące się Królestwo Jerozolimskie, pomaszerowali na Konstantynopol i go zdobyli.

Wprawdzie po kilkudziesięciu latach Bizancjum odrodziło się i wyrzuciło łacińskich krzyżowców, ale było już cieniem samego siebie. Odzierane z kolejnych ziem azjatyckich przez prących na zachód Turków osmańskich tak podupadło, że cesarz musiał zastawić u Wenecjan klejnoty koronne. Tymczasem Turcy stanęli nad Bosforem, w 1356 r. opanowali Gallipoli, swój pierwszy przyczółek w Europie, a w 1360 r. zajęli bizantyjski Adrianopol, przekształcając go niebawem w swoją stolicę: Edirne. Resztka Cesarstwa, miasto Konstantynopol z przyległościami, znalazło się w okrążeniu.

Turcy zaciskają pętlę

Turcy parli na zachód. W 1389 r. rozgromili Serbów na Kosowym Polu, a w 1396 r. pobili międzynarodową krucjatę pod Nikopolis. W Europie mówiono, że są niepokonani. Istotnie: feudalne armie nie miały szans wobec przemyślanej sztuki walki Osmanów.

Niezdobyty wciąż Konstantynopol był im jak kamień w bucie. Sułtan Murad II stanął wprawdzie pod jego murami, ale musiał odstąpić. Starożytne fortyfikacje zbudowane za cesarza Teodozjusza II pozwoliły Bizantyjczykom jeszcze raz odeprzeć wroga.

Ale czuli zaciskającą się pętlę. Kolejni cesarze jeździli po dworach Europy, wzywając pomocy. Papież jej nie wykluczał, ale stawiał warunek: unia Kościołów. Mając turecki kindżał na gardle, cesarz Jan VIII przystał w 1439 r. na unię (zawartą we Florencji) sprowadzającą się do zwierzchnictwa papieskiego nad wschodnim chrześcijaństwem.

Jednak w domu czekała na niego opozycja w postaci kleru prawosławnego: duchowni pamiętali zbrodnie czwartej krucjaty. Niektórzy mawiali, że wolą zobaczyć turban sułtana niż tiarę papieża. Nowa krucjata istotnie ruszyła – pod dowództwem króla Polski i Węgier Władysława Jagiellończyka – ale Turcy pobili ją w 1444 r. pod Warną.

Kronikarze tworzą narrację

„W dniu, w którym Turcy przejęli Konstantynopol, słońce pociemniało” – napisał kronikarz gruziński. „Moje ręce się trzęsą nawet kiedy piszę, dusza jest zdjęta strachem” – notował Eneasz Sylwiusz Piccolomini, przyszły papież Pius II. W Krakowie Jan Długosz zapisał: „Z dwu rąk chrześcijaństwa jedna została odcięta, z dwu oczu jedno wyłupione”.

Czy zdobycie Konstantynopola było katastrofą dziejową? Z tym pytaniem idę do prof. Andrzeja Chwalby. – Dla ówczesnych Europejczyków upadek Konstantynopola nie był znaczącym symbolem. Fakt, że nim się stał, to efekt pracy dziejopisów, którzy potrzebowali wyraźnych cezur dla uporządkowania sobie dziejów świata – mówi historyk.

Jako wydarzenia graniczne kończące średniowiecze podręczniki wskazują wyprawę Kolumba (1492 r.) czy wystąpienie Lutra (1517 r.), ale najpopularniejszą cezurą jest upadek Bizancjum. – Z punktu widzenia historii Europy rok 1453 aż tak wiele nie znaczył – uważa prof. Chwalba. – Skutki polityczne zdobycia Konstantynopola były niewielkie. Z mapy nie znikało rozległe imperium, tylko mikroskopijne państwo. Do Europy Osmanowie weszli już o wiele wcześniej. Lata świetności Cesarstwo przeżywało dziewięć stuleci wcześniej, za cesarza Justyniana. Kontrolowało północne wybrzeże Afryki, cały Bliski Wschód, Italię, jak niegdyś Imperium Romanum. Ale względem wieku XV to zamierzchłe dzieje. To tak, jakbyśmy porównywali czasy Piłsudskiego i Mieszka I.

Jeszcze na długo przed ostatnim oblężeniem Konstantynopola niektóre państwa basenu Morza Śródziemnego uzurpowały sobie prawo do dziedzictwa po Imperium Rzymskim. Stefan Duszan, twórca przejściowej potęgi Serbii, w połowie XIV w. przyjął tytuł cesarza, powołał patriarchat niezależny od Kościoła bizantyjskiego i planował nawet… wyprawę na Konstantynopol. Może gdyby nie przedwczesna śmierć Stefana, powstałoby nad Bosforem imperium słowiańskie?

Sułtan czuje się cezarem

Po 1453 r. można mówić o wymazaniu z mapy Drugiego Rzymu, przynajmniej w jego wydaniu chrześcijańskim, ale na pewno nie o końcu bizantyjskiej cywilizacji.

Prof. Chwalba podkreśla, że Osmanowie byli politykami zdroworozsądkowymi i uważali, że bogactwo, które zastali, należy przyjąć i wykorzystać dla własnych potrzeb. – To myślenie bardzo trwałe: także tureckie władze republikańskie po I wojnie światowej dbały o starożytne greckie budowle, i to nie tylko ze względów wizerunkowych czy komercyjnych. Czuły się ich dziedzicami – dodaje historyk.

Wcześniej, przed upadkiem miasta, wielu uczonych i ludzi sztuki zbiegło na zachód. – Twórcy kultury bizantyjskiej zabrali swoje dziedzictwo i przenieśli je dalej. Wkroczyli na uniwersytety europejskie, zainspirowali badania nad kulturą grecką, dziedzictwem Platona, Arystotelesa – opisuje Chwalba. – Przed tym zasileniem intelektualnym kultura zachodnioeuropejska była znacznie uboższa.

Z kolei Mehmed II ani myślał odcinać się od dziedzictwa bizantyjskiego. Chwalba: – Nie jest przypadkiem, że przyjął tytuł cesarza rzymskiego. W swojej tytulaturze podkreślił dziedzictwo Imperium.

Mehmed od dziecka marzył, by wymieniano go jednym tchem z Aleksandrem Wielkim czy Cezarem. Geniuszu militarnego dowiódł podczas oblężenia, wykorzystując po raz pierwszy w historii zmasowany atak artyleryjski czy przenosząc statki lądem. Wymazywanie tradycji grecko-rzymskiej byłoby zaprzeczeniem jego zamysłu politycznego i wizerunkowego. W swoim przekonaniu, i w oczach wielu jemu współczesnych, sułtan nie położył kresu Drugiemu Rzymowi, lecz stał się muzułmańskim następcą cezarów.

W tym kluczu prof. Chwalba patrzy też na dalszą ekspansję Osmanów. – Kiedy popatrzymy na mapę, odkryjemy, że postępowali w ślad za cesarzami rzymskimi i bizantyjskimi. Przejęli północną Afrykę, Bałkany i Półwysep Arabski. Po zajęciu Konstantynopola nastąpiła eksplozja energii Osmanów. W tym sensie można mówić o przełomie: ich parcie we wszystkich kierunkach było nieprawdopodobne. 

Sułtan Mehmed II pod koniec życia na portrecie autorstwa pochodzącego z Wenecji malarza Gentile Belliniego (1480 r.), National Gallery, Londyn / wikipedia.org

Mehmed nie zabija Greków

Ludność zamieszkująca podbijane przez Turków ziemie niejednokrotnie odczuwała ulgę – wbrew temu, co chcieliby widzieć zachodni kronikarze, upatrujący w Turkach niemal diabłów. Na ogół nikogo nie zmuszano do przejścia na islam; wyznawanie chrześcijaństwa wiązało się jedynie z dodatkowym podatkiem (i tak niższym niż podatki z czasów bizantyjskich). Wzrosło bezpieczeństwo wewnętrzne, a administracja nie tonęła w korupcji.

Mehmed II, chcąc przywrócić świetność nowej stolicy, przemianowanej na Stambuł, przymusowo przesiedlał do niego ludność grecką. Starał się też ściągać z powrotem elity, wspierał interesy Żydów i Ormian. Stolica stała się na nowo miastem wielu kultur i religii, może bardziej niż kiedykolwiek. Grecy, na ogół wywodzący się z dawnych arystokratycznych rodów, chętnie służyli w sułtańskiej administracji. Nowy cezar dbał także o Kościół prawosławny: powierzył patriarchat jednemu z największych wrogów unii florenckiej, a hierarchię obdarzył przywilejami.

– Razem z symboliką cesarską – opowiada prof. Chwalba – Osmanowie przejęli konkretne dziedzictwo polityczne i fachowców. Nie zabijali Greków. Grecy stali się twórcami nowoczesnej tureckiej floty wojennej i handlowej, prowadzili prace budowlane. Wyjechali intelektualiści, ludzie ducha, ale zostali ludzie czynu. Wykształceni, zorientowani w kwestiach europejskich. Swój potencjał i bizantyjskie dziedzictwo wprzęgli w służbę Osmanom. Wtedy jeszcze nie patrzono na świat z perspektywy interesów etnicznych. Grecy-chrześcijanie w służbie sułtana myśleli kategoriami: tu jest szansa na karierę i trzeba jakoś żyć; skoro mnie nie zabili, a dają szansę zarobku, to idę z nimi.

Mitów o szatańskiej roli Turków jest więcej. Jeden głosi, że zabili handel śródziemnomorski, że przez ich podboje Wenecja i Genua przestały się liczyć. – To nieprawda – uważa prof. Chwalba. – Osmanowie intensyfikowali ten handel. Ratowali Wenecjan i Genueńczyków przed klęską, którą pisała im Europa Zachodnia. Upadek wschodnich szlaków handlowych był spowodowany nie podbojami osmańskimi, lecz wielkimi odkryciami geograficznymi. Busola dziejów przestawiła się ze wschodu na zachód. Hiszpanie, Portugalczycy, a po nich Holendrzy i Brytyjczycy zaczęli interesować się Nowym Światem i morską drogą do Indii.

Iwan poślubia Zoe

Ale w wieku XV na scenie europejskiej i azjatyckiej pojawił się jeszcze jeden gracz, który zgłosił się po spadek po Bizancjum.

Pięć wieków wcześniej książę Rusi Kijowskiej Włodzimierz Wielki przyjął chrzest z Bizancjum. Za odrzuceniem przezeń opcji rzymskiej stało coś więcej niż rachuby polityczne: jego posłowie do Konstantynopola byli wstrząśnięci pięknem kościoła Hagia Sofia i sprawowanej w nim liturgii.

Od pierwszej połowy wieku XIII księstwa ruskie znalazły się pod jarzmem mongolskim. W XV w. spod tatarskiego buta wydostało się księstwo moskiewskie, a jego władcy zdominowali otoczenie i zaczęli podbój ziem ruskich, uznając się za spadkobierców Rusi Włodzimierza. Wzgardzili Konstantynopolem za przyjęcie unii florenckiej – chrześcijaństwo w wersji łacińskiej uważali za herezję, a jego wyznawców za potępionych.

Po upadku Bizancjum papież Sykstus IV podjął próbę zbliżenia z wielkim księciem moskiewskim Iwanem III Srogim. Wciąż miał nadzieję na skonsumowanie unii z prawosławiem. W Rzymie schroniła się bratanica cesarza Konstantyna XI – Zoe Paleolog. Papież zaoferował Iwanowi jej rękę w zamian za zjednoczenie obu Kościołów. Ale wielki książę go okpił: zaczerpnął z tego układu same korzyści, nie przyjmując żadnych zobowiązań.

– Wziął Zoe za żonę, spłodził z nią potomstwo i poczuł się dziedzicem cesarstwa bizantyjskiego – mówi prof. Chwalba. – Równocześnie rozproszeni po uniwersytetach europejskich uczeni i mnisi greccy zaczęli ściągać do Moskwy. Mało tego, przyprowadzili ze sobą Włochów. To wtedy nastąpiła przebudowa Kremla: ten, który znamy dziś, jest dziełem architektów włoskich i greckich. Państwo wpisało do swojego godła bizantyjskiego dwugłowego orła, a Iwan wprowadził do tytulatury pojęcie cara, czyli cesarza.

Po tym, jak moskiewski książę poślubił Zoe Paleolog, Grecy dostrzegli w Moskwie państwo, które ma ambicje stworzenia imperium prawosławnego. – Bo fundamentem Wielkiego Księstwa Moskiewskiego jest prawosławie – wyjaśnia Chwalba. – Nawet nie idea imperialna, jak w przypadku Bizancjum i Rzymu, ale właśnie wiara. Idea imperialna pojawi się później. Na razie powstaje idea Trzeciego Rzymu. Jej twórcą jest Filoteusz, mnich z Pskowa, który widział cel w uratowaniu prawdziwego, jak uważał, świata chrześcijańskiego, czyli prawosławia.

W ten sposób władcy Moskwy obwołali się ni mniej, ni więcej, tylko przywódcami wszystkich chrześcijan. Tych prawowiernych i tych, których należy nawrócić.

Ze skutkami tego myślenia reszta świata mierzy się do dziś. W epokę nowożytną Moskwa weszła wyposażona w przemyślaną ideologię mocarstwową.

Rosja prze nad Bosfor

W wieku XVIII w planach carycy Katarzyny Wielkiej pojawiła się myśl o odtworzeniu Bizancjum także na jego historycznym terytorium. W wieku XIX kolejni carowie przybliżali ten cel. Również na Bałkanach, skąd Rosja coraz bardziej wypierała Turcję, aspirując do roli „wyzwolicielki Słowian”.

– Kolejne wojny z Turcją, które Rosja na ogół inicjowała, miały doprowadzić do opanowania cieśnin tureckich i utworzenia tam Cesarstwa Bizantyjskiego kierowanego przez dynastię Romanowów, które miało zająć miejsce osmańskiej Turcji – opowiada Chwalba. – Jeszcze w czasach I wojny światowej car Mikołaj II widział w roli cesarza bizantyjskiego swojego brata Michała.

Plan wydawał się na tyle osiągalny, że pewien oficer carski greckiego pochodzenia otrzymał już od swoich zwierzchników krzyż, który po spodziewanym zdobyciu Stambułu miał umocować na kopule Hagii Sofii.

– Ten projekt polityczny był ważny także dla państwa stalinowskiego po II wojnie światowej – dopowiada prof. Chwalba. – Niewiele brakowałoby, aby się to ziściło, bo granica imperium sowieckiego przebiegała zaledwie 30 km od Stambułu.

Związek Sowiecki jako państwo ateistyczne nie posługiwał się już ideologią Trzeciego Rzymu. – Bo to była ideologia przede wszystkim religijna, państwo sowieckie zaś niszczyło Cerkiew i tradycje religijne. W państwie totalitarnym nie mogło być dwóch konkurencyjnych ideologii: prawosławia i nowej religii świeckiej, której symbolem była mumia Lenina na Kremlu – mówi Chwalba. – Swój imperializm Związek Sowiecki zasilił więc inną starą tradycją, pojawiającą się w piśmiennictwie ruskim już w XI wieku: ideą ruskiego mira, czyli świata rosyjskiego.

Putin sięga w przeszłość

Trzeci Rzym zaczął się jednak odradzać po 1991 r., a nowych sił nabrał po dojściu do władzy Władimira Putina. – Putinizm zawiera w sobie zarówno tradycje sowieckie, jak i carskie – mówi Chwalba. – Nieprzypadkowo rosyjska propaganda chętnie sięga po postacie wielkich władców z wieku XVIII. Przekaz brzmi: po Katarzynie Wielkiej i Piotrze Wielkim nastał Wielki Putin.

Zanim nastał Putin, Rosja lat 90. była krajem w kryzysie. – Państwu groził rozpad, więc należało odwołać się do sprawdzonej ideologii – mówi Chwalba. – Było nią prawosławie. Rozpoczyna się flirt władzy z patriarchatem moskiewskim. Cerkiew staje się oparciem dla Rosji imperialnej i jej kremlowskiego gospodarza. Znów, jak przed ponad stuleciem, państwo i Cerkiew stanowią jedność.

Chwalba wskazuje na przykład tej jedności w praktyce: – W Poczajowie, w zachodniej Ukrainie, mieści się wielki kompleks soborów prawosławnych. Złoto dosłownie kapie tam z sufitu. To złoto Putina. Chodziło o to, by prawosławie moskiewskie promieniowało na cały region, na prawosławie ukraińskie. Ta inwestycja dowodzi, jak wielkie znaczenie przywiązują metropolita Cyryl i Putin do propagandy za pośrednictwem Cerkwi. Dzięki niej ma zostać zachowana jedność polityczna z Moskwą. To twórcze wykorzystanie religii, które cesarzom bizantyjskim chyba by nie przyszło do głowy.

Putin broni interesów Cerkwi w dawnych republikach sowieckich, prowadzi nieustającą wojnę z prawosławiem ukraińskim, a także z patriarchą Konstantynopola, który jest honorowym zwierzchnikiem prawosławia.

– Prawosławie zawsze głosiło – ciągnie historyk – że słuchać należy nie tylko zwierzchników duchowych, ale też świeckich. W tym układzie Putin występuje jako nowy car, który zasługuje na opiekę Cerkwi i podległość ludu. We współczesnej Rosji przenika się więc imperialna tradycja państwowa ruskiego mira z duchową tradycją Trzeciego Rzymu. To chyba skuteczniejsza ideologia niż sowiecka.

Trzeci Rzym ma się dobrze

Część ekspertów uważa, że bez względu na wynik wojny w Ukrainie nastąpi koniec imperialnych marzeń Putina. Jedni prognozują rozpad Federacji Rosyjskiej, inni – jej zwasalizowanie przez Chiny. Czy obserwujemy wobec tego ostateczny koniec Trzeciego Rzymu?

W wieku XI, gdy po wzajemnych ekskomunikach ostatecznie rozeszły się drogi chrześcijaństwa łacińskiego i greckiego, Rzym mówił o wielkiej schizmie wschodniej, a Konstantynopol – o schizmie zachodniej. To myślenie przetrwało tysiąc lat. Chwalba: – Prawosławie w wydaniu rosyjskim potępia zlaicyzowany Zachód, postrzega go jako świat gorszy, błądzący w herezjach, nie tylko katolickich, ale i protestanckich, otwartych na idee wolnościowe.

Ideologia Trzeciego Rzymu jest więc bezpiecznie zakonserwowana. Została trwale wszczepiona w rosyjskie prawosławie.

MACIEJ MÜLLER

 

W OBLĘŻONYM MIEŚCIE

Okładka książki Miki Waltariego "Czarny Anioł"

Warto przeczytać

Mika Waltari, „Czarny anioł”. Fiński mistrz powieści historycznej opowiada o ostatnich dniach Konstantynopola z perspektywy obrońcy miasta, tajemniczego rycerza Johannesa Angelosa. Scena modlitw w Hagii Sofii w nocy poprzedzającej ostateczny szturm turecki – gdy okazało się, że nieważne, kto Wenecjanin, kto Grek czy Genueńczyk, zwolennik unii czy ortodoks, bo wszyscy mamy jednego Boga – na długo pozostaje w pamięci.

Tommaso Basili, jako cesarz Konstantyn XI, w serialu  "Osmanowie", sezon 1 // Netflix / materiały prasowe

Warto obejrzeć

„Rozkwit imperiów: Osmanowie” (Netflix). Pierwszy sezon tureckiego serialu historycznego poświęcony jest oblężeniu Konstantynopola. Znakomite sceny fabularne są przetykane komentarzami historyków. Poznajemy pełnokrwiste portrety Mehmeda II, Konstantyna XI i Giustinianiego, śledzimy intrygi szpiegów i dyplomatów. Niby wiadomo, jak to się skończy, ale każdy odcinek trzyma w napięciu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52-53/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Cesarstwo jak Feniks