Kraków w okowach twierdzy

Andrzej Chwalba, historyk: Krakowskie salony były ekskluzywne, ale „zwykli” mieszkańcy miasta byli bardziej otwarci na austriackie wpływy. Oglądali ćwiczenia żołnierzy na Błoniach, parady, defilady. Wojsko zaczęto traktować jako „nasze”.

29.08.2022

Czyta się kilka minut

Fort 52 „Borek” – po generalnym remoncie w lipcu br. otworzono w nim filię Centrum Kultury Podgórza. Kraków, 21 sierpnia 2022 r. / JACEK TARAN
Fort 52 „Borek” – po generalnym remoncie w lipcu br. otworzono w nim filię Centrum Kultury Podgórza. Kraków, 21 sierpnia 2022 r. / JACEK TARAN

MICHAŁ SOWIŃSKI: W połowie XIX w. w Wiedniu zapadła decyzja o budowie twierdzy Kraków. Jak wyglądałoby miasto, gdyby to się nie stało?

ANDRZEJ CHWALBA: Trudno powiedzieć, ponieważ twierdza zrewolucjonizowała oblicze biednego i zapóźnionego cywilizacyjnie Krakowa. Dała mu impuls rozwojowy: gospodarczy, finansowy i kulturowy, a także przyczyniła się do rozwoju okolicznych miejscowości, choćby Podgórza z jego przemysłem materiałów budowlanych. Lata 50., 60. i 70. XIX w. doskonale tego dowodzą. Pytanie, czy w innym wypadku Kraków odnalazłby drogę dla siebie i jak ona miałaby wyglądać, pozostaje otwarte. Jednocześnie twierdza była również wyzwaniem, a nawet zagrożeniem dla miasta i jego mieszkańców. Ulokowanie się obcych wojsk na Wawelu przywołało w pamięci krakowian brutalne zdławienie ruchu narodowego podczas Wiosny Ludów przez żołnierzy tej samej armii. Mieszkańców miasta denerwowały też ograniczenia w przemieszczaniu się. Nawet zorganizowanie pogrzebu na Rakowicach wymagało zgody wojska. Dopiero lata samorządowego Krakowa pozwoliły na wypracowanie modus vivendi między wojskiem a cywilami. Dodatkowym wyzwaniem dla mieszkańców i władz miejskich była stała obecność wojsk I Korpusu. Na skutek tego Kraków, miasto królów, „polskie Ateny”, stał się największym garnizonem wojskowym w Galicji.

Czym właściwie była twierdza Kraków?

Była zespołem obiektów wojskowych ulokowanych w mieście i poza jego granicami. Oprócz cytadeli na Wawelu budowano w pewnym oddaleniu samodzielne forty, jak przykładowo Kościuszki czy Krakusa, już nieistniejący. Z daleka forty wyglądały jak zamki, z wieżami i oknami-strzelnicami. Do dziś na Wawelu możemy oglądać umocnienia z lat 50. XIX w., zgrabnie wkomponowane w całość.

W kolejnych dekadach jednak zrezygnowano z tego typu konstrukcji.

Rzeczywiście. Twierdza w ciągu kilkudziesięciu lat dziejów nieustannie zmieniała swój kształt i charakter, a to głównie z powodu szybko rozwijającej się sztuki oblężniczej. Donośność i siła rażenia dział nowych generacji wymusiły odsunięcie obiektów obronnych od gęsto zamieszkałych części miasta. Od lat 80. forty, w tym nowego typu, pancerne, budowano już niemalże wyłącznie na dalekich obrzeżach. Dobrze to widać w Lesie Wolskim, gdzie zachowanych jest wiele budowli z tamtego czasu.

Kolejny etap zmian nastąpił na przełomie wieku XIX i XX, kiedy to jeszcze dalej odsuwano rozproszone obiekty obronne, aż poza dzisiejsze granice miasta, po Michałowice, Bibice, Pękowice, Giebułtów czy Zielonki. Czyli budowano fortyfikacje w miejscowościach leżących na północ i wschód od Krakowa, jako że z tego kierunku spodziewano się uderzenia wojsk rosyjskich. W 1914 r. najstarsze obiekty, jeśli nie zostały zmodernizowane, nie miały już wartości militarnej.

Belle époque rzadko kojarzy się z wyścigiem zbrojeń i budowaniem twierdz...

Sytuacja Krakowa nie była niczym niezwykłym w tamtym czasie. Europejscy politycy i stratedzy, po krwawych i wyniszczających wojnach napoleońskich, doszli do wniosku, że warto i trzeba fortyfikować miasta. I tak powstały miasta twierdze m.in. w Toruniu, Gdańsku, Wrocławiu, Kownie, Wilnie, czeskiej Pradze, a także w Antwerpii, Brukseli, Verdun.

Czyli miasto twierdza to pomysł XIX-wieczny?

Tak, dlatego władze miejskie oraz mieszkańcy musieli znaleźć takie rozwiązanie, aby obecność wojska i twierdzy była jak najmniej konfliktowa. Ale to łatwe nie było, gdyż tylko w Krakowie przed rokiem 1914 obiektów wojskowych było 170: prochownie, stajnie, koszary, ujeżdżalnie itd. Dlatego nie tylko w Krakowie, ale i w innych miastach Europy coraz głośniej narzekano na uwierający gorset militarny. Próbowano np. zmieniać plany zagospodarowania, żeby stworzyć możliwości ich rozwoju. Mieszkańcy miast twierdz obawiali się też zniszczeń na wypadek konfliktów zbrojnych, które rzeczywiście wystąpiły w trakcie Wielkiej Wojny.

I wojna światowa przyniosła kres idei miasta twierdzy?

Tak, bo twierdze zawiodły. Najczęściej szybko się poddawały wojskom oblężniczym. Były oczywiście wyjątki – choćby Verdun, które zostało bardzo zniszczone, ale nie skapitulowało. Oraz Kraków. To właściwie jedyne przykłady w Europie, nie licząc kilku pomniejszych twierdz w zaborze rosyjskim. Co prawda twierdza Kraków nie była bezpośrednio oblegana, niemniej wojska rosyjskie podeszły pod miasto i ostrzeliwały forty na jego wschodnich i północnych rubieżach. Rosjanie chcieli zniszczyć umocnienia i zająć Kraków, a wtedy mieliby otwartą drogę, przez Bramę Morawską, w kierunku Wiednia. Miasto w 1914 r. nie ucierpiało, ale zabudowania mieszkalne i gospodarcze wsi podkrakowskich leżących na wschodzie i północy zostały przez wojska austriackie zniszczone, gdyż przedpole przyszłych działań wojennych nie mogło być niczym ograniczone.

Czyli Kraków odegrał tu kluczową rolę?

Twierdza ryglowała wejście do całego regionu, a nawet państwa. W grudniu 1914 r. doszło do dwóch bitew o Kraków, w których uczestniczyły także wojska twierdzy. W okolicach Wieliczki Austriacy zatrzymali pochód Rosjan. I od tego momentu wojska habsburskie, wspierane przez niemieckie, stopniowo zaczęły przejmować inicjatywę strategiczną.

Jak duża była to bitwa?

Twierdzy Kraków broniło wtedy około 100 tys. żołnierzy. Było ich znacznie więcej niż mieszkańców Krakowa, których część Austriacy wysiedlili i przewieźli do obozów w Czechach i Austrii.

Wróćmy do XIX w. W książce „Festung Krakau. Kraków w cieniu twierdzy” wymienia Pan liczne plusy i minusy tej fortyfikacji dla miasta. Zacznijmy może od wad.

Minusy były typowe dla miast garnizonowych tego czasu. Armia, jako gwarant istnienia całego imperium, miała status uprzywilejowany, a kastą o szczególnym statusie byli oficerowie. Między nimi a żołnierzami istniała przepaść. To były dwa zupełnie odrębne światy. W obronie godności żołnierzy stawali lewicowi politycy, z Daszyńskim na czele, którzy też prowadzili wojnę z austriackim militaryzmem, jak go nazywali. W sądach toczyły się sprawy przeciwko oficerom znanym z brutalności. Politycy lewicowi zarzucali im stawianie się ponad prawem. Oskarżali ich też, niekoniecznie słusznie, o fatalny wpływ na gospodarkę i życie polityczne w monarchii. Zarzucali ingerowanie w wyniki wyborów parlamentarnych.

Między oficerami a cywilami dochodziło też do konfliktów w restauracjach. Podczas sprzeczek obie strony używały pełnokrwistego języka. Oficerom zdarzało się nazywać krakowian „polskimi świniami”. Początek wieku XX to czas rosnącego w siłę nacjonalizmu, który wpływał także na poglądy i postawy świata oficerskiego. Stąd te inwektywy. Lecz w sumie były to sytuacje raczej incydentalne, także dlatego, że dowództwo wojskowe zabiegało o dobre relacje z cywilami.

Poza tym krakowian irytowała duża liczba – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – agencji towarzyskich zlokalizowanych głównie w centrum miasta. Przykładowo około 1900 r. w pobliżu dawnej siedziby „Tygodnika Powszechnego” przy ulicy Wiślnej znajdowały się trzy tego rodzaju przybytki, co musiało budzić protesty. Liczny garnizon skłaniał krakowian do zakładania kolejnych lokali gastronomicznych dostosowanych do różnego rodzaju klientów. Odrębne, choć nieformalnie, były dla oficerów, a jeszcze inne dla żołnierzy. Kraków stał się miastem biesiadnym, zwłaszcza było to widoczne w niedziele i święta, kiedy żołnierze po służbie udawali się, jak mówili, „w miasto”.

Co jeszcze mogło niepokoić albo denerwować?

Powszechnie też protestowano przeciwko demoralizacji za sprawą... kąpieli żołnierzy w Wiśle. Wokół Wawelu znajdowała się piaszczysta plaża, podzielona na trzy części. Odrębna dla mężczyzn, kobiet i żołnierzy. Ale żołnierze, jak można sobie wyobrazić, dla zabawy kąpali się, i to często zupełnie nago, na części damskiej. Ten wątek regularnie powracał w kazaniach, w których księża przestrzegali przed chodzeniem w tamte rejony, co oczywiście odnosiło skutek zupełnie przeciwny do zamierzonego.

Gorszące obyczaje to jedno. A inne problemy?

Stała obecność znacznej liczby żołnierzy i oficerów wpływała na realia ekonomiczne. Szczególnie pod koniec XIX w. zaczęto mocno odczuwać głód mieszkań i ziemi pod budowę, co skutkowało dotkliwą drożyzną na rynku nieruchomości, a także wysokością czynszów. Lichwa mieszkaniowa i spekulacja parcelami były chlebem powszednim. Kraków stał się jednym z droższych miast w imperium Habsburgów, na co istotny wpływ mieli kamienicznicy. Posiadali oni duże wpływy w radzie miejskiej oraz dobre relacje z wojskiem. Gdy np. wojsko podejmowało decyzję o budowie dróg, to oni wiedzieli o tym pierwsi, więc mogli korzystnie wykupywać grunty, a następnie z zyskiem je sprzedawać.

Dużo miejsca w książce poświęca Pan właśnie oficerom, których rola w kształtowaniu społecznej tkanki miasta była niejednoznaczna. Poza butą, o której Pan wspominał, wnieśli również pewien austriacki sznyt, który przyjął się wśród krakowskiego mieszczaństwa.

Tak, ale był to proces rozłożony na dziesięciolecia. Przenikanie austriackich wzorców kulturowych ułatwiała polityka władz wiedeńskich zachęcających do identyfikowania się mieszkańców nie tylko Galicji, ale i innych krajów koronnych monarchii, z wojskiem. Propagowano kult armii i cesarza. Żołnierzom i oficerom nakazywano zachowywać się poprawnie w przestrzeni publicznej, aby nie drażnić mieszkańców. Oficerów zachęcano do integracji z cywilnymi elitami, poprzez bywanie w mieszczańskich i arystokratycznych salonach, a krakowskie elity z kolei zachęcano do udziału w wydarzeniach kulturalnych otwartego w latach 90. XIX w. kasyna oficerskiego. Ale od zachęt do tworzenia wspólnego życia towarzyskiego była długa droga.

Dlaczego?

Krakowskie salony były ekskluzywne, tworzyły własne, zamknięte światy. Ich uczestnicy niechętnie widzieli w prywatnych mieszkaniach wojskowe mundury. Natomiast bardziej otwarci byli „zwykli” mieszkańcy miasta, którzy chętnie uczestniczyli w wojskowych wydarzeniach. Oglądali ćwiczenia żołnierzy na Błoniach, parady, defilady. Brali udział w świętach pułkowych, na czym szczególnie zależało Austriakom. Dzięki temu oswajano się z obecnością wojska, tym bardziej że służyli w nim żołnierze z Krakowa. Stopniowo wojsko zaczęto traktować jako „nasze”. W zaborze pruskim czy rosyjskim w ogóle było to nie do pomyślenia – tam armie uznawano za zaborcze, wrogie. W Krakowie zaś i w innych miastach dawnej Galicji do dzisiaj trwa fascynacja austriackimi pułkami niegdyś stacjonującymi na tych terenach. I nie chodzi tu jedynie o zaspakajanie pasji militarnych, ale także docenienie ich roli kulturowej, edukacyjnej. Podsumowując, można powiedzieć, że pomimo licznych mankamentów, wynikających z garnizonowego charakteru miasta, postępowała integracja wojska i cywilów.

Znam wielu, którzy, zapewne z przymrużeniem oka, dalej czują się obywatelami CK monarchii. Duch Habsburgów jeszcze się unosi nad Krakowem i resztą Galicji?

Jest on bez wątpienia wciąż obecny. W czasach późnego PRL wręcz w dobrym tonie było manifestowanie przynależności Krakowa do kulturowej spuścizny Habsburgów, praktykowanie kultu Franciszka Józefa I. Żeby daleko nie szukać, w dawnej siedzibie „Tygodnika ­Powszechnego” wisiał przecież portret Najjaśniejszego Pana.

W nowej siedzibie, przy ulicy Dworskiej, dalej wisi!

Polscy politycy i urzędnicy pochodzący z Galicji jeszcze w odrodzonej Polsce manifestowali swoje przywiązanie do habsburskich tradycji. Leon Biliński, były minister skarbu Austro-Węgier, gdy w 1919 r. przyjechał do Warszawy, aby objąć stanowisko ministra skarbu w gabinecie Ignacego Paderewskiego, powiesił nad biurkiem portret nieżyjącego już od kilku lat Franciszka Józefa I. Dla niego tamten świat się nie skończył, a nowy, ­symbolizowany przez byłego socjalistę Piłsudskiego, był dla niego ­odległy.

Austriacy w Galicji zostawili po sobie sporo ciekawych zjawisk.

Ich najważniejszym towarem eksportowym były orkiestry wojskowe, które regularnie koncertowały od pierwszych dni maja, m.in. na Plantach oraz w parkach, i to najczęściej za darmo. Koncertowali nawet zimą, umilając czas łyżwiarzom korzystającym ze ślizgawek. Muzyków można było także wynająć na krakowskie imprezy towarzyskie, a nawet wesela. Wystarczyło podpisać umowę z wojskiem. Orkiestry wojskowe były cenione za walory muzyczne i atrakcyjny repertuar. Dzięki nim upowszechniła się w Krakowie moda na muzykowanie, o czym też świadczyły nowe sklepy z instrumentami muzycznymi.

Podobnie przyjęły się kawiarnie.

Oczywiście. Tam, gdzie stacjonowali austriaccy oficerowie, musiały być kawiarnie w stylu wiedeńskim. Wcześniej w Krakowie kawę pito w szklankach, czyli tak, jak później życzył sobie Gomułka, który uważał, że filiżanki są nieprzyzwoicie burżuazyjne. A na kawę w szklankach czy wręcz cynowych kubkach urzędnicy i oficerowie austriaccy patrzyli z obrzydzeniem. Dlatego musiało się to zmienić. ­Podobnie jak sama kultura kawiarniana – do kawiarni nie wpadało się już na chwilę, trzeba było tam spędzić trochę czasu, najlepiej przy tym samym, co zawsze, stoliku. Picie kawy stało się też okazją do spotkań towarzyskich i rozmów. Ten sam proces akulturacji był widoczny w innych miastach monarchii: w Zagrzebiu, Brnie, Trieście, Lwowie. Pojawiły się też nowe produkty – sznycle wiedeńskie, jajko po wiedeńsku, śniadania wiedeńskie. Podobnie jak kufle do piwa.

Pod koniec XIX w. ten militarny pierścień duszący miasto zaczyna powoli pękać, a to za sprawą wybitnych ­prezydentów Krakowa, przede wszystkim Józefa Dietla i Juliusza Lea.

Obaj zdecydowanie nie byli entuzjastami Krakowa jako twierdzy. Wielkość Dietla polegała na tym, że pozwolił się miastu rozwijać zgodnie z jego kulturowym i historycznym dziedzictwem. To był pierwszy polityk dużego formatu, który odkrył przemysł dziedzictwa – że Kraków ma to, czego nie mają inne miasta. Uważał, że fabryki zanieczyszczające powietrze i niszczące tkankę społeczną nie powinny być budowane w mieście. Był lekarzem i piewcą rodzących się wówczas postulatów higieny życia publicznego, dlatego stawiał na inteligentny, zrównoważony rozwój, w ramach którego poszczególne elementy usług dobrze ze sobą współpracują. I to dziedzictwo kontynuowali, prowadząc skomplikowane negocjacje z władzami austriackimi, kolejni prezydenci, choćby Mikołaj Zyblikiewicz. Odegrał on szczególną rolę w odzyskaniu dla Polski Wawelu. Wpadł na genialny pomysł, aby go ofiarować ­cesarzowi na rezydencję. Dzięki temu będzie można przejąć nad nim kontrolę i pozbyć się wojska. Jednak twarde negocjacje finansowe z armią austriacką, która nie chciała go opuścić, trwały jeszcze 25 lat. W ich efekcie powstał m.in. wybudowany na koszt miasta, nowoczesny i działający do dziś szpital wojskowy przy ulicy Wrocławskiej. A gdy już się udało odzyskać Wawel, był on w opłakanym stanie.

Potem nadeszły czasy ­Juliusza Lea, twórcy koncepcji Wielkiego Krakowa.

On już nie miał wątpliwości, że Kraków nie stanie się nowoczesnym miastem, jeżeli dalej będzie tłamszony przez twierdzę. Przekonywał, że wojsko musi przestać decydować o architektonicznym i urbanistycznym charakterze miasta. Po długiej walce udało mu się odzyskać zachodnie rubieże Krakowa. Ten kierunek był stosunkowo łatwiejszy do wynegocjowania, bo z tamtej strony nie groził atak wojsk rosyjskich. Dzisiejsze imponujące Aleje Trzech Wieszczów to właśnie jego zasługa. Jeszcze na początku XX w. biegła tamtędy linia kolejowa usytuowana na wysokim wale. A teraz mamy imponujący ring wokół centrum – oddech dla miasta, z którego korzystamy do dziś. ©℗

ANDRZEJ CHWALBA jest historykiem i eseistą, profesorem nauk humanistycznych, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się m.in. w historii XIX wieku i dziejach Krakowa. Ostatnio opublikował książkę „Festung Krakau. Kraków w cieniu twierdzy”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
ANDRZEJ CHWALBA (ur. 1949) jest historykiem, profesorem UJ. Autor książek wielu książek, m.in. „Józef Piłsudski – historyk wojskowości”, „Polacy w służbie Moskali”, „Kraków w latach 1939–1945”, „Kraków w latach 1945–1989”, „Samobójstwo Europy. Wielka Wojna… więcej
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2022

Artykuł pochodzi z dodatku „Jesienny przewodnik po Krakowie