Sklejanie Europy

Polskie media powtarzają z uporem slogan o wchodzeniu (czy nawet powrocie) do Europy. Jedni piszą o tym z zachwytem, nadzieją i uznaniem, inni z obawą, nie szczędząc iście apokaliptycznych wizji. Wszyscy wydają się nie żywić wątpliwości, że do 1989 r. pozostawaliśmy poza Europą.

02.05.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

A przecież Europa jako całość polityczna (nie mówiąc o gospodarczej) nigdy nie istniała. Imperium rzymskiemu niestety, imperiom Hitlera i Stalina na szczęście, nie udało się opanować całego kontynentu. Istniała zaś Europa jako wspólnota nie tyle obyczajowa, ile cywilizacyjna, do której polska elita intelektualna należała od średniowiecza. Dwukrotnie też w naszych dziejach byliśmy przekaźnikiem kultury europejskiej na kraje sąsiednie. Po raz pierwszy w XVII w., po raz drugi w okresie PRL-u, zwłaszcza w latach 1956-89, gdy staliśmy się oknem środkowo-wschodniej części kontynentu na Europę. Okno otwierane, kiedy indziej tylko uchylone, za każdym razem ku irytacji Pragi, Budapesztu, Berlina Wschodniego, a przede wszystkim Moskwy. Natomiast w erze pierestrojki powtórzyło się to, co Aleksander Brückner napisał o epoce Piotra Wielkiego: europeizacja Rosji oznacza kres wpływu kultury polskiej na ten kraj.

Lepszy zły pokój niż znakomita wojna

Jak wynika m.in. i z moich badań źródłowych, w Polsce od XV w. popierano próby powołania do życia wspólnoty obronnej. Postulował to król czeski, Jerzy z Podiebradu, który z pomocą Antonia Mariniego z Grenoble stworzył projekt związku państw europejskich. Był to pierwszy plan zjednoczenia Europy, w który obok dyplomacji czeskiej i francuskiej zaangażowała się i polska. Zarówno “husycki król", Jerzy z Podiebradu, jak mający liczne zatargi z cesarzem Kazimierz Jagiellończyk i Ludwik XI, nie byli zainteresowani hegemonią Rzymu nad Europą. Nic więc dziwnego, że zaproponowany przez Jerzego z Podiebradu sojusz antyturecki między Francją, Czechami, Polską, Węgrami, Burgundią i Wenecją nie uwzględniał ani papieża, ani cesarza.

Powstały w latach 1462-64 plan przewidywał powołanie wspólnego parlamentu, będącego też trybunałem rozjemczym, i siły zbrojnej utrzymywanej ze wspólnego skarbu. Sygnatariusze układu mieli rozstrzygać spory pokojowo i podporządkowywać się orzeczeniom trybunału. Związek opierał się na równości, posiadał wspólne cele oraz środki i organy do ich osiągania. Plan Jerzego z Podiebradu i Mariniego był najlepiej pomyślany i najbardziej realistyczny na przestrzeni kilku wieków. Mógłby zmienić układ sił politycznych na kontynencie, utrzymując pokój w chrześcijaństwie oraz osłabiając pozycję papieża i cesarza. W Polsce przyjęto go przychylnie, jak wykazały to obrady sejmu piotrkowskiego z 1463 r., w których przypuszczalnie brał udział Antonio Marini. Wycofanie się (pod naciskiem Rzymu) Francji z dalszych rozmów w tej sprawie doprowadziło do jej pogrzebania. Współcześni historycy prawa odnajdują w planowanym związku wiele cech wspólnych np. z Ligą Narodów i ONZ.

Szerokim echem odbiły się u nas pacyfistyczne koncepcje Erazma z Rotterdamu. Jako pierwsza, w 1518 r., ukazała się “Skarga pokoju", w 1545 r. spolszczona przez Stanisława Łaskiego (,,Napomnienie polskie ku zgodzie do wszech krześcijanów (...) uczynione"). Wielki humanista piętnował absurdalne walki książąt chrześcijańskich między sobą, błahe lub gorszące powody, dla jakich są wszczynane (żądza sławy czy rabunku), brak zgody w Europie, ułatwiający postępy agresji tureckiej: “A krześcijanów ani zły, ani dobry uczynek zjednać nie może, aby długo z sobą być mogli: wszędy walczą, zawżdy walczą. To wojsko zbierają, to na wojnę wołają, miasto na miasto ludzie przyjmuje, pan na pana, książe na książe, król na króla, bunt na bunt. Żałosna rzecz: przez mało ludzi łakomstwa, upór, waśni albo pychę, że tak wiele ludzi ginie".

Łaski, opierając się na Erazmie, tłumaczy, że “żaden nie jest tak zły pokój, aby nie był lepszy niż najlepsza walka krześcijańska". Europa winna zapomnieć przeszłych waśni, “a spólną ręką i mocą o pokoju radzić". Różnice państw i narodowości nie mogą być przeszkodą w ich zjednoczeniu się dla realizacji wspólnych celów: “Hiszpany dzielą Góry Pireńskie, Angliją morza, Polaki Tatry, takież i od innych narodów krain błota, lasy; wszakeście wszytcy w imię jednego Boga krzczeni, od którego powinowactwa was ani góry, ani morze, od tego obowiązku ani błota, ani lasy rozgraniczyć nie mogą".

W rozważaniach na temat wojny z Turkami (ogłoszonych w 1530 r.) Erazm z Rotterdamu powrócił do projektu federacji jako najlepszej rękojmi pokoju i zabezpieczenia przed inwazją turecką. Koncepcja była popularna zwłaszcza wśród pisarzy protestanckich, m.in. luterański publicysta Joachim Cureus twierdził, że wzajemne rzezie narodów chrześcijańskich nie mają sensu; Polacy i Niemcy winni solidarnie walczyć z Turkami. Szczególny rozgłos zyskał “wielki plan" Sully’ego, hugenoty i prawej ręki Henryka IV, króla Francji. Przewidywał stworzenie konfederacji (z udziałem m.in. Polski) podporządkowanej radzie europejskiej, zapobiegającej walkom między członkami związku, oraz podział Europy na sześć prowincji (rada dla jej północno-wschodniej części mieściłaby się w Gdańsku).

Wojsko u wrót Europy

W XV-XVII w. Turcja była głównym zagrożeniem dla Europy. Po zdobyciu Bizancjum (1453), klęsce zadanej przez Wysoką Portę Węgrom pod Mohaczem (1529), pierwszym oblężeniu Wiednia (1515) było jasne, że potędze tureckiej nie sprostają pojedyncze państwa. Może ją pokonać jedynie - posługując się dzisiejszym językiem - koalicja, którą w XVI w. nazwano ligą antyturecką. Zaś w XX w., wybitny badacz dziejów kultury Stanisław Kot określił ją mianem europejskiej wspólnoty obronnej, co nasuwa analogie do NATO.

Ideowego sternika tej koalicji upatrywano w papiestwie, które długo nie potrafiło rozstać się z myślą o kontynuacji wypraw krzyżowych dla wyzwolenia Ziemi Świętej z rąk muzułmanów, ale i ekspansji na Bliski Wschód. Europa zrezygnowała jednak z szerzenia chrześcijaństwa w tym regionie. Co więcej, przyglądała się krzewieniu islamu na podbijanych przez Turcję Bałkanach. Portugalczycy i Hiszpanie, ale też Francuzi, Anglicy i Holendrzy rozpoczęli wówczas podbój Afryki, Ameryki i Dalekiego Wschodu, więc nie starczało już sił i środków na odpieranie ataków Wysokiej Porty. Tym bardziej, że dysponowała ona dużą, znakomicie uzbrojoną i wyszkoloną armią. Łatwiej było podbijać państwa indiańskie czy afrykańskie, grabiąc je bez skrupułów i często zamieniając jej mieszkańców w niewolników. Warto o tym przypomnieć, kiedy m.in. dawnym metropoliom daje się we znaki masowa migracja Afrykańczyków i Azjatów do Europy.

I Polska, choć nazywana przedmurzem chrześcijaństwa, nie kwapiła się do odgrywania tej roli, co jej zresztą na Półwyspie Apenińskim miano za złe. Kraków udział w lidze antytureckiej uzależniał od włączenia się do niej innych potęg europejskich, które nie spieszyły się z wyruszeniem na plac boju. Mało komu zależało wówczas na wyparciu Turków z Półwyspu Bałkańskiego, ponieważ powstałaby próżnia, w którą weszliby Habsburgowie, wzmacniając niebezpiecznie swą potęgę.

Trudno się też dziwić, że lwia część “turcyków" (utworów antytureckich) przeszła bez większego echa. To samo, mutatis mutandis, da się powiedzieć o poezji, nawołującej do połączenia europejskich sił zbrojnych, które wystąpiłyby przeciwko potędze tureckiej. Zajmując się dziś tymi utworami składamy hołd cieniom Jakuba Burckhardta, wybitnego szwajcarskiego historyka kultury, który przeszło sto lat temu napisał, że każde pokolenie badaczy zapytuje przeszłość o problemy, z którymi aktualnie się boryka. Stąd takie zainteresowanie dla przejawów okrucieństwa w minionych stuleciach i gróźb zagłady, przed którymi ludzkość już kiedyś stawała; także zajmowanie się próbami scalenia Europy, m.in. przez powołanie ponadnarodowych sił zbrojnych, które stanęłyby na jej straży.

Jeśli tylko wystąpią zgodnie...

W XVI w. przez Europę przeszły straszliwe w skutkach wojny religijne. Choć wymyślano sobie od ,,papistów" (lub ,,heretyków"), wzywano do zaprowadzenia siłą ,,prawdziwej wiary", a ,,kacerzy" chętnie posyłano na stos, podziałów wyznaniowych nie przenoszono na projektowane koalicje europejskie. Żołnierze protestanccy obok katolickich mieli w nich być sojusznikami. Gorliwi zwolennicy kontrreformacji nie mieli wątpliwości, że Turków już dawno przegnano by z Europy...

Gdyby pomógł Włoch, Szwed, Duńczyk, Portugalczyk

Hiszpan morzem, Angielczyk, Longobard, Wandalczyk,

Więc Ruś, Wołyńcy, Niemcy, z nimi Francuzowie,

Węgier, Prusak i Litwin, bitni Mazurowie.

Wymieniano nawet rodzaje oręża, w których używaniu dana nacja okazywała się szczególnie biegła. Do połączonych sił wojskowych mieliby pospieszyć Hiszpanie zbrojni we włócznie, Anglicy w łuki, Węgrzy w szable, Polacy w pałasze, Rusini w oszczepy, Szwedzi w halabardy, mieszkańcy Moskwy (państwa) w berdysze, Litwini chronieni przez tarcze, Żmudzini z rohatynami itd. Wsparłyby ich weneckie galery. Poeci nie wdawali się w szczegóły organizacji koalicji czy obsadzenia dowództwa. Monarchowie nie kwapili się zresztą z jej powołaniem. Piękny gest króla angielskiego Jakuba I, który po klęsce pod Cecorą (1620) przysłał Zygmuntowi III Wazie kilkuset żołnierzy, pozostał wyjątkiem. Przybyli zresztą zbyt późno, by walczyć z Turkami.

Niektórzy pisarze widzieli w lidze antytureckiej także wyznawców prawosławia, w tym Rosjan. Na ogół jednak w naszej literaturze politycznej Rzeczpospolita była bastionem wolności, chroniącym Europę przed azjatyckim despotyzmem zarówno w turecko-tatarskim, jak i moskiewskim wydaniu. Zderzały się tutaj dwa ujęcia zasadniczych celów powołania europejskiej wspólnoty obronnej. W koncepcjach zachodnioeuropejskich miała ona chronić świat chrześcijański, natomiast zdaniem lwiej części polskich polityków i publicystów szło też o obronę pewnych wartości. Zygmunt August, proponując w 1570 r. Elżbiecie I sojusz antymoskiewski, powoływał się na interes wszystkich władców chrześcijańskich, a Iwana Groźnego nazywał “nieprzyjacielem wszelkiej wolności". W podobnych słowach mówił o nim Krzysztof Warszewicki, nazywając go u schyłku XVI w. tyranem. Zwycięskie wojny Batorego z Moskwą były dla niego triumfem cywilizacji i wolności nad barbarzyństwem i despotyzmem.

Sławiąc męstwo Hiszpana czy mądrość w boju Włocha, pisano że - jeśli tylko wystąpią zgodnie - czyż będzie ich w stanie pokonać bosy mieszkaniec Afryki lub “Tatarzyn pierzchliwy"?

On Egipczyk niedzielny, niewolą stłumiony?

Arabczyk suchy, bez krwie, na pół spalony?

Azyatyk wszeteczny, zaczym i bez siły?

Który wszystki narody zawżdy w wzgardzie były.

Koalicja antyturecka odwoływała się do świadomości europejskiej, jednocześnie ją umacniając.

Powaga Rzeczypospolitej Europejskiej

W drugiej połowie XVIII w. uczniowie szkół Komisji Edukacji Narodowej otrzymali podręcznik ,,Projekt, czyli ułożenie nieprzerwanego w Europie pokoju", przygotowany przez pijara, Józefa Kajetana Skrzetuskiego. Postulował on powołanie instytucji międzynarodowej, stale strzegącej pokoju. Jako “związku europejskiego pożytki" wymienia “zupełne bezpieczeństwo i pewność, że wszystkie teraźniejsze i przyszłe kłótnie będą bez żadnej wojny zakończone". Przestrzeganie traktatów pokojowych zostanie “powagą Rzeczypospolitej Europejskiej" obwarowane, ustaną rujnujące “wydatki wojenne", co przyniesie “zakwitanie rolnictwa i powiększenie w krajach ludności". Wszelkie spory “między królami lub Stanami" będzie regulował wspólny parlament - “Sejm, czyli Kongres ustawny". Koszty jego utrzymania miały pokrywać kraje członkowskie płacąc składkę roczną.

“Generalna europejska konfederacja" winna domagać się od nich przestrzegania traktatów oraz zrzeczenia się “wzajemnie i na zawsze wszelkich dawniejszych pretensji". Kraj zrywający pokój w Europie i łamiący zawarte w tej sprawie układy “będzie prześladowany, póki nie złoży broni, nie wykona sejmowych uchwał, nie nagrodzi krzywd, nie wróci kosztu i nie sprawi się z przeciwnych publicznej spokojności kroków". W skład “konfederacji" weszliby przedstawiciele państw europejskich (poza Rosją) jako pełnoprawni członkowie. Miało to uniemożliwić jakąkolwiek opozycję przeciw uchwałom parlamentu czy bunty, zabezpieczając państwa “od bojaźni obcych ataków".

Projekt dźwięczy aktualnie; są w nim najważniejsze zasady działania Ligi Narodów i ONZ (z płaceniem składek członkowskich i potępieniem agresji włącznie). Opierał się na oświeceniowej koncepcji wykładu historii, w której punkt ciężkości przenosił się z dziejów wojen i podbojów na pokojowy rozwój, który stał się obowiązkiem panującego.

Pierwszy rozbiór i obawa przed następnymi podziałami kraju oraz ingerencja mocarstw ościennych w wewnętrzne sprawy Polski nadawały rozważaniom o wojnie i pokoju aktualny, rodzimy podtekst. W 1775 r. Skrzetuski uzupełnił “Historię polityczną dla szlachetnej młodzi" rozdziałem “Roztrząśnienie krótkie praw do zabranych przez trzy sprzymierzone dwory krajów", w których kwestionuje legalność wydarzeń z 1772 r. w świetle prawa międzynarodowego. W przeddzień Sejmu Czteroletniego stronnictwo patriotyczne głosi, że wojna narodu przeciwko “gwałcicielom" (czyli zaborcom) jest usprawiedliwiona. Według Stanisława Staszica “gwałcicielem praw narodów jest każdy ten książe, król, cesarz (...), który waży się przymuszać bronią tego człowieka, tę wieś, to miasto, prowincję, naród, aby pod jego rządem zostawali (...), który wydaje wojnę jakiemu krajowi dla odzierżenia go lub dla zagrabienia mu prowincji". Abstrakcyjne rozważania o “słodyczach pokoju i ohydzie wojny" nabierały w obliczu śmiertelnego zagrożenia konkretnych, patriotycznych treści.

Bezprawność drugiego zaboru i sposób prowadzenia wojny przeciw walczącym o niepodległość Polakom, zaowocowały piętnowaniem zaborców w odezwach Rady Najwyższej, wydawanych podczas Powstania Kościuszkowskiego: “Z zadziwieniem (jeśli tylko postępki chytrości pruskiej zadziwiać jeszcze mogą) widzi Europa, iż te wszystkie okrucieństwa na Polaków są zamierzone". Wśród elity kierującej powstaniem nikt nie wątpił, że mają oni prawo do obrony przed obcym najazdem i że to ich walka jest słuszna. Nie darmo było to pokolenie wychowane na podręcznikach Komisji Edukacji Narodowej!

Historia wielkich złudzeń

Od staropolskich haseł wyrzeczenia się miecza przez garstkę wybranych, przez koncepcję ligi obronnej państw europejskich, do postulatu wieczystego pokoju w Europie i na świecie wiodła długa droga przechodzenia od motywacji wyznaniowych do humanitarnych. W Pismo Św. przez wieki wpisywano największe marzenia ludzkości, a spór o jego wykładnię był wielką polemiką na temat sprawiedliwości społecznej, praw rozumu ludzkiego czy pochodzenia człowieka i świata. Bez jej znajomości zarówno polska myśl pokojowa XVI i XVII w., jak znaczna część ówczesnej sztuki pozostaną “księgą zamkniętą na siedem pieczęci".

Podział na okresy, w których potępienia wojen opierano na Ewangelii, i kiedy kwestionowano je z punktu widzenia prawa natury, jest uproszczony. Nawet arianie, radykalni pacyfiści, krytykując wojny odwoływali się i do Pisma Św., i do spustoszeń w sumieniach, domach i państwach. Zaś zwolennicy zaprowadzenia w Europie trwałego pokoju stale dzielą się na autorów wiążących nadzieję na to z porozumieniem władców i autorów apelujących do sumień.

Zarówno Paweł Włodkowic i Stanisław ze Skarbimierza, jak Stanisław Staszic i bracia Skrzetuscy, broniąc teorii wojny sprawiedliwej myśleli o prawomocności obrony ojczyzny przed obcym najazdem. To nie przypadek, że z dzieł Immanuela Kanta tłumaczenia na język polski pierwszy doczekał się memoriał filozoficzny “W sprawie pokoju wieczystego" (1796 i 1797). Znajdowano w nim m.in. opinię, że wcielenie państwa mającego “własny swój korzeń dla innego państwa" jest przeciwne “idei układu pierwotnego, bez którego pomyśleć się nie da żadne prawo nad narodami" oraz pogląd, że “żadne państwo nie śmie mieszać się przemocą w ustrój i rządy państwa drugiego".

Polskie wystąpienia w obronie pokoju wśród współczesnych przechodziły na ogół bez echa. O działalności naszych prawników na soborze w Konstancji głośniej było za granicą niż w kraju. Nikt nie podjął polemiki z planami J. K. Skrzetuskiego (wolno się w nich dopatrywać inspirującej roli obiadów czwartkowych, w których brał udział). To samo da się powiedzieć o pamięci pokoleń. Nasza reformacja wydaje się nic nie wiedzieć o rodzimych, działających w XV w. przeciwnikach przymusu wyznaniowego i wojen misyjnych. Polskie Oświecenie nie wspomni nawet, że pochwałę słusznej wojny, prowadzonej w obronie niezawisłości narodowej, można znaleźć u wielu czołowych pisarzy XVI-XVII w., arian nie wyłączając. Z kolei twórcy projektów zaprowadzenia pokoju powszechnego oraz powołania w tym celu specjalnej organizacji międzynarodowej nie odwołują się do staropolskich poprzedników.

Nasi prawnicy z przełomu XIV/XV w. należeli do prekursorów postulatu pokojowego współżycia z państwami pogańskimi. Ze znacznym jednak opóźnieniem w stosunku do krajów zachodniej Europy sformułowano u nas projekty powołania organizacji międzynarodowej, czuwającej nad utrzymaniem pokoju. Sprawiło to bliskie sąsiedztwo tureckie, skłaniające do powołania antyottomańskiej ligi państw chrześcijańskich. Poza tym, kulturze staropolskiej obca była na ogół troska o losy abstrakcyjnie pojmowanej wspólnoty europejskiej czy zainteresowanie utopijnymi planami jej naprawy. Ówczesne projekty reform dotyczyły przeważnie konkretnych instytucji, od dawna istniejących.

W całej niemal Europie XVI-XVII w. przedstawiciele radykalnych nurtów reformacji potępiali wojny, służbę w armii i stosowanie przemocy. Zmuszani do emigracji rozwijali działalność w obcym im etnicznie i społecznie środowisku, nie starając się pozyskać zwolenników wśród miejscowej ludności. Wyznający zbliżone poglądy arianie przez sto lat działali we własnym kraju, propagując je wśród rodaków. Chcąc skłonić szlachtę do odcięcia się od wojen i służby wojskowej, odwoływali się do silnego wśród tej warstwy antymilitaryzmu. Ich myśl pacyfistyczna wyrastała na rodzimej glebie, na której powstało wiele rozważań o niedopuszczalności wojny niesprawiedliwej.

Dzieje tej myśli to zarazem część historii wielkich złudzeń ludzkości. Ileż to razy w jej dziejach powtarzano Staszicowski okrzyk: “Już rozpoczęta (...) wielka Europy liga", z iloma władcami w koronach i bez wiązano nadzieje na zaprowadzenie trwałego pokoju, ileż to wojen i rzezi nazywano “ostatnimi". Sympatyczne to jednak złudzenia i owocne nadzieje, bez których ludzkość uznałaby pracę nad pomnażaniem duchowej i materialnej kultury narodów za bezsensowną. Warto też o nich przypominać teraz, kiedy podjęliśmy próbę “sklejenia Europy" w całość militarną, gospodarczą i cywilizacyjną. Oby tym razem była to próba udana!

Prof. JANUSZ TAZBIR (ur. 1927) jest historykiem, zajmującym się badaniami nad historią kultury i ruchów religijnych w Polsce XVI i XVII w., a także publicystą i popularyzatorem wiedzy historycznej oraz autorem szkiców o literaturze. Wydał m.in. “W pogoni za Europą" (1998), a ostatnio “Protokoły mędrców Syjonu. Autentyk czy falsyfikat" (2004).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2004