Hiacyntowa dziewczyna

W sali seminaryjnej działu zbiorów specjalnych w Princeton bibliotekarze Don Skemer i John Logan stanęli za stołem pełnym drewnianych skrzyń, dzierżąc przecinaki do metalu. I się zaczęło.

27.01.2020

Czyta się kilka minut

Emily Hale i Thomas S. Eliot, 1946 r. / PRINCETON UNIVERSITY
Emily Hale i Thomas S. Eliot, 1946 r. / PRINCETON UNIVERSITY

Na początku 2020 r. w czytelni zbiorów specjalnych Firestone Library Uniwersytetu Princeton zasiedli pierwsi szczęśliwcy, którzy przeczytają najdłużej chroniony i budzący w ostatnim półwieczu największe emocje zbiór korespondencji – listy Thomasa S. Eliota do Emily Hale. Poeta, którego twórczość wywarła zasadniczy wpływ na rozwój literatury w XX wieku, a także na sposoby jej odbioru i rozumienia, przez niemal trzydzieści lat pisał listy do szerzej nieznanej panny Hale.

Pochodziła z Bostonu i podobnie jak Eliot wywodziła się z tradycyjnego nowoangielskiego środowiska. Z zawodu była instruktorką sztuki dramatycznej, z zamiłowania aktorką i wielbicielką teatru, ze zrządzenia losu – młodzieńczą miłością i wieloletnią powierniczką jednego z najważniejszych twórców literatury nowoczesnej. Eliot napisał do niej więcej listów niż do kogokolwiek innego: w otwartej właśnie kolekcji jest ich 1133, z czego, jak skrupulatnie wylicza eliotolożka Lyndall Gordon, 1131 nikt poza adresatką dotąd nie czytał.

Jako pierwsza ślad obecności Hale w życiu Eliota odkryła w 1973 r. Helen Gardner. Doszła do wniosku, że w 1934 r. Emily towarzyszyła poecie w wyprawie do Burnt Norton, otoczonego ogrodem pałacu w Gloucestershire, który stanowił tło i dał tytuł pierwszemu z czterech późnych poematów Eliota. Jednak dopiero Gordon, w latach 70. doktorantka pracująca nad datowaniem wczesnych utworów przyszłego noblisty, w swoich publikacjach, zwłaszcza w biograficznych książkach o poecie, podkreśliła istotne znaczenie Emily Hale w życiu i dziele Eliota.

Pod podszewką

Poznali się u kuzynki Eliota w Cambridge, Massachusetts, w 1912 r., kiedy przyszły noblista studiował filozofię na Harvardzie. W 1914 r. Eliot wyjechał do Anglii, gdzie po kilku miesiącach niespodziewanie ożenił się z Vivienne Haigh-Wood. Związek z praktycznie mu nieznaną Vivienne, która, jak się okazało, cierpiała na zaburzenia psychiczne, stał się dla obojga uwięzionych w nim ludzi tragedią. Traumatyczne małżeństwo trwało 17 lat; w tym czasie powstały największe arcydzieła wczesnego okresu twórczości poety. Słynna scena nerwowej nocnej rozmowy, gdy do drzwi dobija się wiatr w poemacie „Ziemia jałowa” (1922), to portret Vivienne. W tym samym poemacie mamy jednak również tchnący łagodnością obraz hiacyntowej dziewczyny, przy której można wejrzeć „w serce światła, w ciszę”. To, jak można sądzić, wizerunek Emily.

W całym dziele Eliota, zarówno w poematach, jak i w sztukach teatralnych, powstałych po 1939 r., wielokrotnie pojawiają się postaci kobiece, które mają w sobie nieuchwytność, jakby były nie całkiem z tego świata, oddalone albo oddalające się, obiecujące wielkie spełnienie i szczęście, jednak ich obietnica nigdy nie może się spełnić.

Listy, na które trzeba było czekać ponad 50 lat, przynoszą nie tylko masę fascynującego i ekscytującego materiału biograficznego, ale także nowe klucze do dzieła, które wydawało się już przeczytane jak mało które. Twórczość Eliota przez kilkadziesiąt lat porywała czytelników, imponując nowoczesną formą, dyscypliną myślową i nowatorskim modelem wypowiedzi poetyckiej; później zaczęła irytować suchością, celebralnością i sterylnością, brakiem wszystkiego tego, co zbyt ludzkie i zbyt cielesne, a zatem wszystkiego, co mogłoby zszargać reputację zapiętego na ostatni guzik stylu i ego poety. Do tego doszły interpretacje pokazujące antysemityzm i mizoginię tej poezji oraz ujawnienie nieprzyjemnych aspektów biografii jej autora. Na przełomie wieku Eliot został strącony z piedestału.

Zarówno w tych korektach wizerunku, jak i w oczekiwaniach, z jakimi czytelnicy podchodzą do archiwum Emily Hale, słychać wcale nie tak cichy chichot historii: twórczość Eliota, na straży której przez długi czas stały poglądy krytyczne, sformułowane przez samego poetę i wzmocnione przez jego wyznawców, stanowi najwyższe osiągnięcie tak zwanej poezji bezosobistej. Wiersz, powiada Eliot, ma być nie osobistą wypowiedzią, ale „zwornikiem przedmiotowym” (objective correlative), dzięki któremu czytelnik doświadcza przeżycia, które powołało ów wiersz do istnienia. „Zwornik” nie może mieć i nie ma związku z życiem autora: zadaniem artysty jest wyzbycie się siebie i własnej osobowości. Doktryna Eliota to jeden z fundamentów szkoły czytania w oderwaniu od pozatekstowego horyzontu, w skupieniu na utworze jako samoistnej przestrzeni znaczeniowej.

Listy do Emily Hale – można to stwierdzić już na podstawie tego, co dziś o nich wiemy – odsłaniają podszewkę tej surowej i zimnej ideologii pisarsko-lekturowej.

Otwieranie skrzyń

„14 października po południu, na oczach niewielkiej grupki zebranej w sali seminaryjnej działu zbiorów specjalnych, bibliotekarze Don Skemer i John Logan stanęli za stołem pełnym drewnianych skrzyń, dzierżąc w dłoniach przecinaki do metalu – przeczytać można na stronach internetowych biblioteki uniwersyteckiej w Princeton. – Wspólnie rozpoczęli przecinanie mosiężnych taśm spinających skrzynie, a o blat zaklekotały drewniane listwy. Oto ukazały się pudełka zawierające listy, w których zawarte są odpowiedzi na najbardziej intrygujące zagadki modernizmu: ukryty dotąd w Princeton skarb”.

Listy czekały w skrzyniach od 1956 r., kiedy to Hale ofiarowała je uniwersytetowi pod warunkiem, że zostaną ujawnione dopiero po 50 latach od śmierci obojga korespondentów. Eliot zmarł w 1965 r., Hale – w 1969 r. Cenne archiwum trafiło do Princeton w stanie imponująco kompletnym: adresatka zachowała koperty ze znaczkami, dzięki czemu można nie tylko precyzyjnie datować listy, ale też zobaczyć, skąd zostały wysłane, jak długo szły z Anglii do Stanów Zjednoczonych oraz ile czasu mijało między napisaniem listu a jego nadaniem. Niemal połowa była złożona w kopertach. W kolekcji znalazły się także fotografie i inne druki ulotne. Pełny zasób zostanie opisany w miarę rozpoczętych 2 stycznia tego roku badań. Dzięki digitalizacji, jakiej dokonano od października, są dostępne bez niebezpieczeństwa zniszczenia oryginałów.

Jedną z czytelniczek archiwum jest Frances Dickey, która na stronie T.S. Eliot Society codziennie zamieszcza sprawozdanie z kolejnego etapu lektury – te znakomite opracowania są chyba najlepszym dostępnym obecnie źródłem wiedzy o zawartości skrzyń, która do 2035 r. jest chroniona prawem autorskim. Dickey streściła znajdującą się także w archiwum historię znajomości z Eliotem, napisaną przez Hale. Stąd np. wiemy, że w 1914 r., przed wyjazdem do Europy, Eliot wyznał jej miłość, choć nie zaproponował małżeństwa. Kiedy spotkali się po latach, jak pisze Hale, uczucie poety nie zmieniło się, a jego list, rozpoczynający w 1930 r. korespondencję, jest listem miłosnym. W 1932 r. mieli okazję zobaczyć się w Kalifornii, kiedy Eliot przebywał w USA. Regularnie spotykali się w Anglii od czasu, gdy żona Eliota Vivienne trafiła do zakładu – pojawia się wspomnienie wyprawy do pałacu w Burnt Norton i poemat, który, jak pisze Hale, był dedykowanym jej wierszem miłosnym. Dwa wspomniane w jej narracji bolesne momenty pokazują zaskakująco nieprzyjemne oblicze Eliota. Po śmierci Vivienne nie zaproponował Emily małżeństwa, czego nie mogła zrozumieć, ale co zaakceptowała jako jego wybór. Nie przerwało to korespondencji ani spotkań. Jednak kiedy potajemnie przed wszystkimi, nawet przed najbliższymi przyjaciółmi, w 1957 r. poślubił swoją wieloletnią sekretarkę Valerie Fletcher, relacje z Hale kończą się całkowicie i nieodwołalnie.

Otwieranie koperty

Równolegle z otwieraniem skrzyń w Princeton na Uniwersytecie Harvarda dokonano może mniej spektakularnego, ale równie ważkiego aktu otwarcia koperty zdeponowanej tam w 1963 r. przez Valerie Fletcher-Eliot. Koperta zawiera wskazówki dla spadkobierców oraz list Eliota, który jest komentarzem do archiwum Hale, napisanym na wiadomość o tym, że korespondencja trafiła do Princeton. Zgodnie z wolą poety list został upubliczniony w chwili udostępnienia kolekcji. Prywatne papiery Eliota przechowywane w Harvardzie nadal częściowo podlegają restrykcjom ustalonym przez samego poetę, a potem przez wdowę po nim. Uzasadniając swoją decyzję, poeta pisał do opiekującego się jego archiwum Williama Jacksona: „Listy napisane wiele lat wstecz i być może wręcz zapomniane, mogą zostać źle zrozumiane przez takich ludzi [tzn. studentów i badaczy – MH], zresztą nie widzę żadnego powodu, żeby mieli grzebać w czyjejś prywatnej korespondencji”.

Podobnym tonem rozbrzmiewa dokument dotyczący listów do Hale. Skoro, pisze Eliot, panna Hale z Massachusetts popełniła tak nierozważny krok i przekazała jego listy bibliotece, a co więcej, dodała do nich własny opis ich znajomości, to i on ma prawo do wygłoszenia takiego komentarza. Licząc na to, że wszystko to wydarzy się rzeczywiście 50 lat po jego śmierci, poeta zastrzega jednak, że gdyby wydarzyło się wcześniej, list ma zostać niezwłocznie przedstawiony do wiadomości publicznej.

Już nad tymi suchymi uwagami unosi się niewątpliwy zapaszek strachu i wstydu. W trzystronicowym liście-oświadczeniu od tej woni, wymieszanej z innymi, jeszcze mniej nadobnymi, robi się wręcz duszno. Co takiego chce wielki poeta u schyłku życia powiedzieć o związku, który przez długie lata zapewniał mu wsparcie duchowe, a w niektórych okresach wręcz dawał szczęście? Jak opowiada o kobiecie, której wyznał miłość, nie składając przy tym wobec niej żadnych zobowiązań i którą porzucił bez gestu lojalności?

Spowiedź zza grobu

„Konieczność napisania tego, co następuje, napawa mnie bólem” – zaczyna Eliot. Pisze, że trudno jest dokonać osobistych wyznań nawet w konfesjonale. Ten przejmujący, choć i nieco żenujący list do potomności jest poniekąd spowiedzią, przenikniętą – co wszak nie takie rzadkie – elegancką, a jednak niewątpliwą potrzebą użalania się nad sobą oraz szukania usprawiedliwień i winy w innych. Czytając go trudno nie poczuć ulgi na myśl, że wola wszystkich bohaterów została należycie uszanowana i Emily Hale nie musiała nigdy spojrzeć na siebie w krzywym zwierciadle tego dopisku do korespondencji, w której rozgrywało się między tą dwójką uczucie intensywne, prawdziwe i ważne.

Wiadomość o tym, że Hale zamierza przekazać archiwum, była dla Eliota, jak czytamy w liście zza grobu, przykrą niespodzianką, która odkryła przed nim rzeczywiste powody, dla których listy te zostały przez adresatkę zachowane. ­„»Autografy Jeffreya Asperna« na opak”– dorzuca okrutnie, a aluzja do znanej noweli Henry’ego Jamesa sugeruje, że były to motywy niskie. Streszczając dzieje swojego uczucia („Zakochałem się w Emily Hale w 1912 (...) Nie miałem żadnego powodu, by sądzić (...) że moje uczucia zostały odwzajemnione”), bardzo szybko zaczyna mówić o małżeństwie z Vivienne i własnym rozwoju poetyckim pod wpływem Aikena i Pounda w Anglii, gdzie, jak pisze, „nawet w czasie wojny” był szczęśliwszy niż w Ameryce. Małżeństwo okazało się pomyłką, ale wynikło z niedojrzałości i nieśmiałości samego Eliota oraz sugestii Pounda. Vivienne nie doświadczyła w tym związku szczęścia, podsumowuje Eliot, a jego samego wprawiło ono w stan, z którego wynikła „Ziemia jałowa”. I – dorzuca – uratowało przed małżeństwem z Emily Hale. „Emily Hale zabiłaby we mnie poetę; Vivienne niemal zabiła mnie, ale podtrzymała życie poety” – stwierdza i dodaje, że z perspektywy czasu uważa ów koszmarny okres za znacznie lepszy wybór niż los „przeciętnego nauczyciela filozofii – bo taka była alternatywa”.

Pisząc o spotkaniach z Hale w latach 30., a potem także po śmierci Vivienne (1947), Eliot wyznaje, że zdał sobie wtedy sprawę, iż nie kocha żywej kobiety, a tylko wspomnienie sprzed lat; że z żywą Emily niewiele go łączy: „dostrzegłem już wcześniej, iż nie była miłośniczką poezji, a z pewnością nie interesowała jej moja poezja; martwiły mnie wyraźne dowody niewrażliwości i złego smaku z jej strony. Zabrzmi to być może zbyt okrutnie, ale sądzę, że ceniła raczej moją reputację niż dzieło. Być może kochała mnie na miarę swojego pojęcia miłości”.

Nie da się ukryć – brzmi to okrutnie, zwłaszcza wobec przytoczonych zaraz dowodów: Emily więcej liczyła się ze zdaniem swojego wuja-ramola i to nie krewnego, tylko powinowatego (takie szczegóły tu poznajemy!), niż ze zdaniem Toma w sprawie przyjmowania przez nią jako unitariankę komunii w Kościele anglikańskim. Gdyby mnie kochała, pisze Eliot, uszanowałaby moje uczucia, jeśli już nie poglądy teologiczne, i zaprzestała tego „szokującego mnie” działania oraz zmieniła poglądy w sprawie chrześcijańskiego i katolickiego podejścia do rozwodów. W takim właśnie kontekście pada najczęściej cytowane przez media zdanie tego dokumentu: „nigdy nie miałem żadnych stosunków seksualnych z Emily Hale”.

Czytane dzisiaj wyznanie to jest i śmieszne, i straszne. Nawet gdyby – przyjmując perspektywę maksymalnie korzystną dla Eliota, choć nieszczególnie przekonującą – założyć, że w ten sposób chciał zadbać o jej „cześć” i „dobre imię”, trudno wyobrazić sobie bardziej brutalne obnażenie prywatności obojga korespondentów i budzącą większą odrazę trywializację tego, co ich łączyło. Czyli to ma być najważniejsze? To ma nas interesować? O to, z kim poszedł do łóżka, mamy się martwić, kiedy otwiera się przed nami tak bogate archiwum? To nie huk, to skamlenie... Tak oto posągowy Eliot, twórca doktryny poezji bezosobowej, autor poematów uznawanych za najwyższe osiągnięcia XX-wiecznej liryki filozoficznej, dokonując tej publicznej quasi-spowiedzi, będącej zarazem jakże żałosnym samousprawiedliwieniem, schodzi do poziomu prasy plotkarskiej, która zresztą z wdzięcznością podchwyciła temat.

I jeszcze ostatni akapit listu, w którym autor anonsuje światu, że dopiero w wieku 68 lat zaznał prawdziwej miłości od kobiety, która jako jedyna jest w stanie kochać go naprawdę bezinteresownie i całym sercem, dając mu poczucie całkowitego zjednoczenia i szczęścia. O swoim pożyciu seksualnym z Valerie Fletcher w liście nie wspomina. Za to opisuje je dość dokładnie i bardzo otwarcie w powstałych w okresie ich małżeństwa wierszach o „Wysokiej dziewczynie”.

Jej listy

Miłość do Emily, pisze Eliot, była nie więcej niż „duchem ducha”, a listy, które do niej wysyłał – listami „człowieka majaczącego”. W świetle stwierdzeń dokumentu, który skierował do nas, można by się spodziewać, że również te majaczenia okażą się pokazem bezduszności, braku empatii i egocentryzmu ze strony człowieka pełnego zahamowań i spętanego narzuconymi sobie nakazami religijno-obyczajowymi. Aby się w pełni przekonać, trzeba pojechać do czytelni Firestone Library w Princeton albo poczekać na zapowiadaną na 2021 r. publikację wydawnictwa Faber. Tymczasem dzięki wspomnianemu blogowi na stronie T.S. Eliot Society można dowiedzieć się sporo o pojawiających się w korespondencji tematach i wątkach. Prócz niezwykle wzruszających osobistych wyznań, wprost świadczących o tym, jak szalenie ważna jest dla Eliota jako człowieka i jako twórcy ich adresatka, w listach znajdują się autokomentarze poety. To bezcenne źródło wiedzy na temat procesu twórczego Eliota, powiązanych z nim wydarzeń i okoliczności, bezpośredni dostęp do kontekstów i tła poematów.

Dzięki Frances Dickey wiemy już teraz, że w grudniu 1930 r. Eliot miał plany dotyczące zdeponowania listów od Emily Hale wraz z innymi dokumentami w Bibliotece Bodlejańskiej w Oksfordzie – z klauzulą, że dostęp do nich ma być otwarty po 60 latach od jego śmierci. Jaki był powód? Otóż widząc, jak mylne są wnioski dotyczące znaczenia jego dzieła, poeta chciałby zasugerować interpretacyjne poprawki: prawda o jego wierszach jest znacznie prostsza, niż się wydaje krytykom. Jak bohater jego wiersza, Prufrock, Eliot mówi więc: „To nie to, o co mi szło. Nie to, daję słowo”. W jednym z listów stara się wręcz przekonać Emily, żeby nie miała obaw co do tego, że w ten sposób zdradzone zostaną ich osobiste sprawy, bo przecież kiedy nie będzie już osób, których dotyczyły, stracą znaczenie.

Eliot pragnie zachować jej listy nie dla sławy, ale po to, by po śmierci zyskać prawdziwe zrozumienie, a listy Emily mają być dla przyszłych pokoleń kluczem do jego twórczości. To nie jego listy, ale te do niego kierowane są tu ważne. W 1932 r. Eliot pisze do niej, że jego przesyłki pozostają własnością korespondentki, która może z nimi uczynić to, co uzna za stosowane – oddać do Bodlejanki lub przekazać w inne miejsce, np. do Princeton, co rozważała ze względu na znajomość z tamtejszym profesorem literatury.

Być może w kolejnych pudłach znajdzie się dowód na to, że Eliot zmienił w tej kwestii zdanie, oraz ewentualne wyjaśnienie poczucia nieprzyjemnego zaskoczenia, z którego zwierza się w nieszczęsnym liście zza grobu. Wydaje się zatem, że Emily Hale przekazując zbiór do biblioteki w Princeton w istocie spełniła życzenie swojego przyjaciela. Tymczasem kolekcja cennych listów pióra Hale, która miała trafić do Oksfordu, nigdy się tam nie znalazła i nie będziemy mogli się z nią zapoznać. W 1963 r., niecałe dwa lata przed śmiercią, kiedy list Eliota do potomności już czekał na otwarcie, poeta przekazał skrzynkę wypełnioną listami swojemu koledze z redakcji wydawnictwa Faber and Faber, Peterowi du Sautoy z prośbą o ich spalenie. Du Sautoy, który wiedział o sekretnym związku Eliota z Hale, skrupulatnie spełnił tę prośbę Eliota.

W napisanym dla Emily Hale poemacie „Burnt Norton” Eliot mówi:

Co mogło było być, jest abstrakcją
I ciągle trwa jako możliwość
Jedynie w świecie spekulacji.
Co mogło było być i to, co było,
Jeden ma kres, teraźniejszy wiecznie.
Echo stąpania dudni nam w pamięci
Przejściem, w któreśmy sami nie wchodzili nigdy,
Ku drzwiom zamkniętym, których nie otwieraliśmy nigdy,
Do różanego ogrodu. Tak echem w pamięci
Są wam i moje słowa.
 ©

 

Fragmenty „Ziemi jałowej” i „Burnt Norton” w przekładzie Czesława Miłosza. Fragment „Pieśni miłosnej J. Alfreda Prufrocka” w przekładzie Adama Pomorskiego. Blog Frances Dickey ze sprawozdaniami z archiwum Emily Hale: tseliotsociety.wildapricot.org/news

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2020