Floryan, słowiański przyjaciel

Oto jak świetna pisarka Katherine Mansfield doszła do przekonania o wielkości dzieła Stanisława Wyspańskiego i egzaltacji dla Sprawy. Egzaltacji – dodajmy – absolutnie obcej jej wspaniałej prozie.

28.12.2019

Czyta się kilka minut

Portret Katherine Mansfield namalowany przez Anne Estelle Rice /  / DE AGOSTINI PICTURE LIBRARY / EAST NEWS
Portret Katherine Mansfield namalowany przez Anne Estelle Rice / / DE AGOSTINI PICTURE LIBRARY / EAST NEWS

30 sierpnia 1940 r., w trakcie swojej słynnej rowerowej wędrówki po petainowskiej Francji, Andrzej Bobkowski i jego towarzysz Tadzio układają sobie liczącą 570 kilometrów trasę wybrzeżem Morza Śródziemnego z Carca­ssonne do Nicei. „W Bandol – zaznacza Bobkowski – zajadę do willi »Pauline« odwiedzić cień Katarzyny Mansfield”. Docierają tam 10 września. „Zostawiam Tadzia z rowerem obok portu – czytamy notatkę pisarza-cyklisty – a sam idę z wizytą do Madame Allegre. Jestem w stroju trochę niewizytowym, bo w szortach i w koszulce, ale to trudno (...) Serce bije mi tak, jakbym czekał, że otworzy mi sama Katarzyna Mansfield”.

Biała plama

Kim jest owa Katarzyna, do której cienia z takimi emocjami pielgrzymował Bobkowski? Podziwiana przez niego pisarka, choć zaliczana do grona najważniejszych autorów anglojęzycznego modernizmu i uznawana za twórczynię nowoczesnej formy opowiadania, nie cieszy się obecnie zbyt wielką popularnością w Polsce. Bobkowski tymczasem znał jej twórczość dzięki licznym przekładom, które wydawano u nas w latach 30. XX w. Nie było wówczas jeszcze tłumaczeń Virginii ­Woolf ani Jamesa Joyce’a, ale jej dzieło i życie wzbudzały już w Polsce szerokie dyskusje krytyczne.

Bobkowski był entuzjastycznym admiratorem twórczości Mansfield. „Dużo dałbym teraz za jej »Listy«” – wzdycha planując wizytę w Bandol, a kiedy już siedzi przy stoliku, przy którym Mansfield siedziała w 1915 r., zastanawia się: „Czy potrafiłbym ten widok stąd opisać tak prosto i naturalnie jak ona? Dobra prawdziwa proza jest jak suknia od Paquin lub Molyneaux: niby nic, a jest w tym wszystko. Coś zupełnie nieuchwytnego. To są odbezpieczone granaty, które autor daje czytelnikowi, którymi go wypycha, aby wybuchły w nim. Czym dłużej eksplodują, tym pisarz większy. Wszelkie wspaniałe eksplozje wokół czytającego mogą być wspaniałe, mogą na chwilę ogłuszyć, ale w końcu nie zostaje z nich wiele”.

Katherine Mansfield – pod tym nazwiskiem zapisała się w historii literatury XX wieku – urodziła się w Nowej Zelandii w 1888 r. jako Kathleen Beauchamp. Planowała karierę wiolonczelistki. W 1903 r. wyjechała do szkoły do Londynu, dokąd powróciła w 1907 r. po krótkim pobycie w domu, by resztę życia spędzić w Europie, między Anglią a uzdrowiskami, zwłaszcza na południu Francji, gdzie usiłowała ratować nadszarpnięte przez gruźlicę zdrowie. Zmarła we Francji w 1923 r., pozostawiwszy po sobie pięć tomów mistrzowskich opowiadań oraz bogatą korespondencję i dzienniki. Jej spuścizna pozostała w rękach męża, Johna Middletona Murry’ego, który spełnił wobec niej rolę edytora, cenzora i menadżera. Listy, które czytał Bobkowski, zostały zredagowane przez Murry’ego.

Uznawane obecnie za jedno z najważniejszych osiągnięć nowoczesnej prozy, a także dokument odważnego życia kobiety z początku XX wieku, gotowej przekraczać konwenanse, by samodzielnie decydować o swoim losie, dzieła Mansfield doczekały się nie tylko licznych wydań i grona zagorzałych wielbicieli, ale także całej biblioteki opracowań krytycznych, w tym dwóch biografii. W dobrze przebadanym życiorysie Mansfield istnieje jednak okres, o którym wiadomo bardzo niewiele, ponieważ pisarka postarała się o zniszczenie pochodzących z tego czasu dokumentów. Co ciekawe, wydarzenia tego okresu – mowa o roku 1909 – mają związek z Krakowem. Niewykluczone, że właśnie one przyczyniły się do niezwykłej popularności pisarki w przedwojennej Polsce.

Przystojny, elokwentny, aspirujący

Wiosną 1909 r. dwudziestoletnia Mansfield znalazła się w Bawarii, w uzdrowisku Bad Wörishofen, dokąd zawiozła ją matka, która w tym celu przyjechała z Nowej Zelandii. Pani Beauchamp, zaniepokojona i zgorszona opowieściami o złym prowadzeniu się córki w Londynie, postanowiła zafundować jej pobyt w ośrodku wodolecznictwa metodą księdza Kneippa, a przy okazji ją wydziedziczyć.

Niedługo po odjeździe matki Katherine straciła dziecko, owoc nieudanego związku w Londynie. Pozostała jednak nadal w Bad Wörishofen w pensjonacie Müller. Pobyt, który trwał do grudnia, umiliło jej poznanie grupki młodych literatów z Europy Środkowej, wśród których znalazł się przystojny i elokwentny, aspirujący tłumacz i pisarz, Floryan Sobieniowski. Romans, który ich rychło połączył, miał wymiar osobisty, ale także literacki. Ze względu na brak źródeł nie jest łatwo odtworzyć jego szczegóły. Wiadomo, że planowali wspólny wyjazd do Paryża, a potem ślub, ale związek urywa się pod koniec roku. Wiadomo, że w styczniu 1910 r. Katherine przestała odpowiadać na listy Floryana, który pisał z Paryża o planach wynajęcia mieszkania, a na jej milczenie reagował w tonie coraz bardziej dramatycznym, wyznając jej miłość.

Biografka Mansfield, Claire Tomalin, próbując wyjaśnić przyczyny nagłego zerwania, sugeruje, że miały one charakter medyczny. Od końca 1909 r. Katherine chorowała: Sobieniowski przypuszczalnie zaraził ją gonokokami, których leczenie przed pojawieniem się sulfamidów nie było łatwe, a dla kobiet dodatkowo silnie obciążone psychicznie, ponieważ przyznanie się do objawów łączyło się z oskarżeniem o rozwiązłość. Infekcje, jakich w wyniku zakażenia stale doświadczała Katherine, przypuszczalnie ułatwiły rozwój gruźlicy, która była przyczyną jej przedwczesnej śmierci. Tyle na razie o wątkach osobistych.

Pora na wymiar literacki romansu Mansfield z Sobieniowskim, który musiał być niezwykle intensywną osobowością. Po pierwsze zainteresował ją twórczością Czechowa, co miało zasadniczy wpływ na rozwój jej własnej sztuki pisarskiej. Przedstawił się jej także jako bliski przyjaciel Stanisława Wyspiańskiego – co przypuszczalnie nie było prawdą, choć najpewniej poznał Wyspiańskiego w trakcie studiów polonistycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim – i przekazał swojej młodej przyjaciółce fascynację dziełem autora „Wesela”. Opowieści o Wyspiańskim, którego pogrzeb miał miejsce tylko dwa lata wcześniej, o jego wielkich teatralnych wizjach oraz dziełach plastycznych, zwłaszcza witrażach, skąpane w postromantycznych interpretacjach i powiązane z wątkiem nadziei na odzyskanie przez Polskę niepodległości, musiały w spokojnym i pewnie nudnawym otoczeniu bawarskiego uzdrowiska robić na Mansfield wielkie wrażenie.

Sobieniowski streszczał jej dramaty Wyspiańskiego i namawiał do tłumaczenia ich na angielski z wersji niemieckich. W jednym z nielicznych listów, jakie przetrwały z tego okresu, Katherine dziękuje swojej młodszej siostrze za prezent: słownik języka polskiego. I choć nie należy sądzić, by zdołała nauczyć się języka (na pewno nie doszło do tłumaczenia dramatów), to w jej twórczości pozostał ślad tych zainteresowań: napisane wówczas wiersze „To Stanislaw Wyspianski” oraz „To God the Father”, prawdopodobnie ­zainspirowany witrażem Wyspiańskiego z krakowskiego kościoła Franciszkanów.

Badaczka twórczości Mansfield, Gerri Kimber, na podstawie badań archiwalnych wysnuwa wniosek, że późną jesienią 1909 r. oboje mogli przyjechać do Krakowa, by Katherine zobaczyła artystyczne realizacje Wyspiańskiego. Czy tak było, czy nie, do końca nie wiadomo, nie ma bowiem dokumentów, które potwierdziłyby te przypuszczenia. Pozostały wiersze – prócz dwu wspomnianych, kilka liryków miłosnych kierowanych do Sobieniowskiego, w tym portret zadumanego kochanka – „Floryan ­Nachdeklich”.

Lud Maorysków i zmarła Polska

Najbardziej uderzającym dowodem na obudzoną przez Sobieniowskiego fascynację Wyspiańskim jest wiersz „To Stanislaw Wyspianski”, w którym poetka zwraca się do niego jako przedstawicielka małej odległej wyspy, która także, podobnie jak Polska, poddana jest uciskowi i niewoli. Wiersz został opublikowany dopiero po śmierci autorki w 1938 r., ale jego przekład na polski – dokonany oczywiście przez samego Sobieniowskiego – ukazał się drukiem już w 1910 r., w dodatku literackim „Gazety Poniedziałkowej”. Tłumacz opatrzył go komentarzem, w którym prezentuje postać Mansfield oraz roztacza perspektywę roli, jaką owa żarliwa poetka – która jest na razie tylko „głosem jednostki” – może odegrać dla polskiej sprawy w świecie.

Trzeba to powiedzieć wprost: zarówno przekład, jak i komentarz jest kuriozalny pod względem wierności tekstowi i faktom oraz kolonialnych stereotypów, jakimi posługuje się tłumacz. Mansfield zostaje przedstawiona jako „młoda pisarka angielska, Irlandka z pochodzenia, o nazwisku francuskiem”, która „za ojczyznę swoją uważa Nową Zelandyę”, gdzie miała okazję obcować „z bujną i pierwotną przyrodą” oraz „dzikiem, tubylczem plemieniem Maorysków”. Sobieniowski przypisuje jej nieistniejące utwory, a kończy mocną interpretacją wiersza: „uderzyć winna kryjąca się w treści myśl, że jest, że istnieje jedna, wspólna całej ludzkości mowa, zrozumiała pod każdą szerokością i długością geograficzną – mowa Czynu”.

„Czyn” ów rzeczywiście pojawia się w kulminacyjnym miejscu wiersza. Choć prosty lud Nowej Zelandii, który ­zgrubiałymi rękami pracuje na roli, nie pojmie mistycznego przesłania artysty, to jednak:

(...) twoje czyny – czyny twoje, Mistrzu! w nich my do Ciebie należym –

Mistrzu! myśmy tam jako dzieci – i bojaźń święta nas ogarnia przed walką Olbrzyma,

Jakże żywy wstąpiłeś do grobu i bój stoczyłeś zwycięski ze śmiercią;

Dałeś świadectwo prawdzie, że w żyłach Zmarłej – czerwonej krwi żywe strumienie –

Własnemi ramiony wzwyż podźwignąłeś Zmarłą –

I ukazałeś ją oczom całego Ludu!

Utrzymany konsekwentnie w cudownie wzmożonej młodopolskiej dykcji wiersz Mansfield w przekładzie Sobieniowskiego jest zapisem wzniosłej egzaltacji, a obraz zstępującego w grób Wyspiańskiego-herosa, którego czyn (o czym w dalszej części wiersza) większy jest od czynu Nazarejczyka, w 1910 r. musiał wzruszać, choć po 110 latach kojarzy się raczej z wizjami rodem z historii o żywych trupach. Tym bardziej że tam, gdzie u Sobieniowskiego mamy „czyn” (ang. deed), u Mansfield mamy „zmarłych” (ang. dead); tam, gdzie u niego jest „Zmarła” (dead), u niej jest „Śmierć” (Death). Poetka mówi: żywi pracują na roli, zmarli należą do świata Wyspiańskiego, który zmaga się ze Śmiercią; tłumacz przepisuje: choć pracujemy na roli, to w czynach twych, o Wyspiański, należymy do ciebie, który podźwignąłeś Zmarłą (należy się chyba domyślać: Polskę).

Czy różnica między oryginałem a przekładem wynika z niedoczytania przez tłumacza pisma poetki (litery „a” i „e” są podobne, „th” na końcu wyrazu łatwo pomylić z „d”), czy może z błędów przy jego przepisywaniu – nie dojdziemy bez studiów nad rękopisami. Nie to jest jednak najistotniejsze. Bez względu na techniczną stronę tego błędu, Sobieniowski niewątpliwie zawłaszczył wiersz Mansfield oraz wprzągł go we własne wyobrażenie o wielkości Wyspiańskiego i jego fundamentalnej roli w dziejach narodu polskiego. Ale przecież nie należy go za to potępiać: wszak sam był inicjatorem powstania utworu, to od niego właśnie – czy to w Bad Wörishofen, czy w Krakowie – Katherine Mansfield dowiedziała się o Wyspiańskim, od niego przejęła przekonanie o wielkości i mocy jego dzieła z egzaltacją dla Sprawy. Egzaltacją – trzeba dodać – absolutnie obcą jej wspaniałej prozie.

W Londynie

Floryan powrócił do Polski w 1911 r. i zasłynął jako tłumacz poezji Walta Whitmana. To z kolei inspiracja pochodząca od Katherine, która była wówczas pod wpływem tego twórcy, czego dowodem jest m.in. rozlewna fraza wiersza o Wyspiańskim. Już w 1912 r. Sobieniowski znalazł się w Londynie i odnowił kontakt z Mansfield, co było dość kłopotliwe dla niej i jej partnera (później męża) Murry’ego, który notował: „Nagle zjawił się w Anglii słowiański przyjaciel Mansfield i bez grosza przy duszy przyszedł do nas, z dwoma wielkimi kuframi pełnymi książek i rękopisów (...) Ugościliśmy go, choć obciążał zarówno naszą kieszeń, jak i ducha. W ponure jesienne wieczory dom rozbrzmiewał jego tęsknymi słowiańskimi pieśniami, a nas znowu ogarniało poczucie nietrwałości wszystkiego, co ludzkie i piękne”.

Skuteczność słowiańskiego przyjaciela musiała jednak być dość duża, bo już w 1912 r. pełnił funkcję „polskiego korespondenta” w redagowanym przez Murry’ego piśmie „Rhythm” (co prawda niewiele z tego wynikało, np. planowany numer poświęcony Wyspiańskiemu nigdy się nie ukazał), a od roku 1913 rozpoczął karierę tłumacza dramatów. Wszedł w kontakt z George’em Bernardem Shawem i niebawem zyskał wyłączne prawa do tłumaczeń jego sztuk na polski – choć od początku towarzyszyła temu dyskusja nad jakością i wiernością. Tym niemniej „Pigmalion” Shawa został wystawiony w Warszawie już w 1913 r. Sobieniowski mieszkał w Londynie do 1931 r., lata wojny spędził w kraju, a w 1945 r. objął na krótko obowiązki attaché kulturalnego przy ambasadzie w Londynie. Niebawem wrócił do Polski, zamieszkał w Podkowie Leśnej i nadal zajmował się tłumaczeniami dla teatru.

W 1959 r., na kilka lat przed śmiercią, powrócił do wspomnień o Katherine Mansfield. Być może zainspirowany opublikowanym wówczas ponownym przekładem wiersza „Do Stanisława Wyspiańskiego” pióra Beaty Obertyńskiej oraz szkicem o pisarce autorstwa Wiktora Wintrauba, po 50 latach ponownie wydrukował swoje tłumaczenie z 1910 r., uzupełniwszy je nowym komentarzem, w którym wyraźniej podkreślił własną inspirującą rolę. Poza tym opublikował także przekład opowiadania Mansfield „Pan Baron”, pochodzącego z jej bawarskiego tomu „In a German Pension”. Ten oszczędny, satyryczny utwór, prezentujący pewną charakterystyczną postać, wzbudzającą wśród kuracjuszy respekt i zdumienie, nie ma nic wspólnego z mistycznymi nastrojami wiersza o Wyspiańskim. Narratorkę opowiadania łączy z Baronem krótka i niewiele znacząca wspólna chwila. Następnego dnia Baron znika. „Sic transit gloria German mundi” – komentuje narratorka. Bardzo kuszące jest zobaczyć w tajemniczym Baronie pewnego Polaka.

Czy Katherine Mansfield odwiedziła Kraków w 1909 r.? Czy miała okazję 110 lat temu na własne oczy podziwiać witraże Wyspiańskiego i przechadzać się jego śladami pod rękę z Floryanem Sobieniowskim? Przypuszczalnie nigdy się tego nie dowiemy na pewno. W 1920 r. Mansfield zapłaciła swojemu słowiańskiemu przyjacielowi 40 funtów (odpowiednik ok. 3 tys. obecnych funtów) za listy, które wysyłała do niego w okresie ich związku. Następnie je spaliła. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2020