Harmonia sfer

Nagroda Templetona, jedna z najbardziej prestiżowych na świecie, jest przyznawana za przerzucanie pomostów między nauką a religią. Właśnie otrzymał ją ks. Michał Heller. Polski naukowiec, który scala Wszechświat.

11.03.2008

Czyta się kilka minut

Michał Heller, fot. Adam Walanus /
Michał Heller, fot. Adam Walanus /

Startujemy. Masywny Airbus A380 ciężko odrywa się od pasa na lotnisku w Denver, ale zanim się obejrzysz, ziemia traci na znaczeniu. - Ładne niebo, prawda? - odzywa się pilot Heller. Rzeczywiście: płonące, rozczochrane od zachodu.

Jest wczesne popołudnie. W małym mieszkaniu rozlega się dzwonek - przyszedł listonosz. Pilot odrywa się od steru, potem wraca do kokpitu. - Jak już jestem bardzo zmęczony, to sobie tak latam - mówi. - Mogę wybrać dowolny samolot i każde lotnisko, każdą pogodę.

Tego popołudnia Michałowi Hellerowi udaje się za pomocą komputerowego symulatora lotu zespolić dwie rzeczywistości: tę wirtualną, w kabinie kolosa mknącego nad Kolorado, i tę realną, w tarnowskim mieszkaniu, z oknami wychodzącymi na zaplecze supermarketu Albert. Ale na co dzień profesor Heller zajmuje się łączeniem znacznie odleglejszych rzeczywistości: chaosu i porządku, widzialnego z niewidzialnym, tego, co namacalne, z tym, co nieuchwytne.

Teoria względności

Kiedy w 1917 r. Albert Einstein ogłasza teorię względności, matka Michała, panna Zofia Strugalewicz, mieszka na Ukrainie, w guberni kijowskiej, gdzie jej ojciec ma niewielki majątek.

Gdy w 1925 r. pojawia się teoria kwantów, ojciec Michała, Kazimierz, zawdzięczający swe nazwisko austriackiemu przodkowi absolwent Politechniki Wiedeńskiej i Lwowskiej, bierze udział w tworzeniu Zakładów Azotowych w podtarnowskich Mościcach. Jest wdowcem, sam wychowuje dwie córki.

Ogólna teoria względności opisuje zachowanie wielkich struktur kosmicznych: makrokosmosu. W tym świecie jeszcze wszystko dzieje się na ludzki rozum. Rządzą nim stabilne i przejrzyste prawa.

Teoria kwantów zajmuje się mikrokosmosem. I odkrywa w nim dziwy, które wydają się sprzeczne z naszym potocznym doświadczeniem. W tym świecie zachowaniem cząstek rządzi nie tyle relacja "przyczyna-skutek", ile prawdopodobieństwo.

Michała jeszcze nie ma, jeszcze się nie narodził, ale wszystkie te odkrycia odegrają w jego życiu wielką rolę.

Teoria Wszystkiego

W guberni kijowskiej Strugalewiczowie przeżywają rewolucję, a potem wojnę 1920 r.

Maria, matka Zofii, zaklina męża: - Uciekajmy do Polski. On: - Ja zostanę. Ktoś musi pilnować majątku, przecież ten nonsens długo się nie utrzyma.

Został. Wkrótce umarł.

Gdy Maria z Zofią docierają do Polski, są biedne jak kościelne myszy. Maria szuka pracy. Słyszy przypadkiem, że wdowiec Heller rozgląda się za wychowawczynią dla córek, więc puka pod wskazany adres.

Tak Kazimierz Heller poznaje swoją drugą żonę. Na fotografiach z tego okresu ma już przerzedzone włosy, nosi modny wąsik. Ona w kwiecistych sukienkach, wbrew modzie dwudziestolecia z długimi, gładko upiętymi włosami. Z tego związku narodzą się dwie córki i jedyny syn: Michał. Imię wybiera mu Kazimierz, bo - jak wyzna po latach - chciał, żeby było symboliczne. Michał Archanioł pokonał szatana. Czy Heller senior miał na myśli szatana ignorancji i moralnego zła czy raczej rozsiadłe tuż za granicami Rzeczypospolitej dwa totalitaryzmy? Jedno jest pewne: mamy rok 1936. Szatan szykuje się do wojny.

Kiedy Michał Heller przychodzi na świat, uczeni już zaczynają się głowić, jak powiązać ogólną teorię względności z teorią kwantów, jak wyłuskać z nich taki model, który będzie opisywać i to, co dzieje się w makroświecie, i to, co zachodzi w mikrokosmosie (z czasem zaczną nazywać ten wyczekiwany model teorią Ostateczną lub teorią Wszystkiego). Substancja świata wciąga, wabi: rozszyfruj mnie.

Tylko w jednym kraju zabrania się człowiekowi podążać za tym głodem czy też instynktem poznania: w ZSRR uprawianie kosmologii jest zakazane.

W Tarnowie życie jeszcze toczy się normalnie. Hellerowie mieszkają w dużym domu: najpierw przy Klikowskiej, potem na Konarskiego. Ostatnie przed wojną wakacje spędzają z dziećmi w Jastarni.

Michał Heller: - Jak Niemcy mieli wejść, ojciec razem z kilkoma inżynierami postanowili dokonać sabotażu. I zakopali gdzieś w ziemi niezbędne do produkcji platynowe katalizatory. Fabryka stanęła. Potem usłyszeliśmy, że wyznaczyli za głowę ojca nagrodę, żywego czy martwego.

Kazimierz podejmuje decyzję o ucieczce. Michał zapamięta z niej tylko kilka obrazów. Kawalkada samochodów (bo kilka rodzin inżynierskich się zabrało) sunie w żarze. Kurz. Jakiś postój. Nalot niemieckich samolotów. Polecenie ojca: - Połóż się płasko na ziemi! - a on koniecznie chciał stać i na te samoloty patrzeć.

Pod Lwowem zabrakło benzyny, a nigdzie nie można było jej kupić, więc auta porzucili przy szosie. Smutny widok: jakby na stado metalowych zwierzaków rzuciła urok czarownica i posnęły. Gdy w końcu docierają do Lwowa, zatrzymują się u kolegi Kazimierza.

Gdzieś po roku przyszli Rosjanie. Wcześnie rano, z karabinami. - Pakować się - rozkazali. Michał budzi się, staje na kanapie. W domu bieganina, zamieszanie, a on gapi się na te karabiny, bo mu się strasznie spodobały, smukłe, lśniące.

W towarowym wagonie, do którego ich wpychają, jest wiele rodzin żydowskich, ale wszyscy uważają się za Polaków i jako Polacy tu się znaleźli. Duszno. Między pryczami tkwi wyrąbana w podłodze dziura, to znaczy toaleta, więc mężczyźni od razu robią zasłony z koców.

Gdzieś po sześciu tygodniach jazdy dorośli zaczynają płakać. - No i czemu? - dziwi się Michał. Bo dostrzega wielką wodę, tak wielką, że drugiego brzegu nie widać, tylko wysokie góry, skaliste. I dech mu zapiera, bo przez te góry biegnie kilkadziesiąt tuneli. One też mu się spodobały, jak przedtem karabiny. A to był Bajkał. Ludzie wiedzieli, że dalej jest Sybir, dlatego płakali.

Teoria początku

Przywożą ich do Ałdanu. Przez rok siedzą w obozie i rąbią tajgę. Potem Kazimierz znajduje pracę jako nauczyciel w szkole górniczej. W regionie ałdańskim, choć złotodajny, wszyscy głodują. Bo co z tego, że każdy, kto mógł, to złoto kradł, jak nic nie dało się za nie kupić? Złotem się nie najesz - mawiali ludzie.

I pamięta Michał: bawi się z dziećmi na podwórzu i, nie wiedzieć czemu, co i raz do chałupy ich ciągnie. "Baba, chleba dasz?" - pyta Marię, która kuchnią zarządzała. A Maria jak się ścierką nie zamachnie: "A poszli wy!". Bo co miała robić, gdy tego chleba nie miała? Chleb był na przydział, sto gramów na osobę, taka grubsza kromka, gliniasty, czarny, lepki. Dzieliło się go pod wieczór, jak dorośli wystali przydział w kolejce. I dwie taktyki były: albo od razu zjeść, albo na raty, a najmłodsi, to znaczy Michał i jego siostra Baśka, taki mieli przywilej, że mogli zebrać ze stołu okruchy.

Czasem kupowało się jeszcze łupy ziemniaczane, pakowane w gazetę, zmarznięte, ale to był luksus. Na co dzień jedli gorzkawą zupę z naci ziemniaczanej, którą trzeba było gotować wiele godzin, bo trująca.

Heller: - Rodzice postanowili, że jeśli wrócimy do Polski, to w każdy Wielki Piątek jedzenie będzie jak na Syberii. I w pierwszy Wielki Piątek w Polsce od razu wszyscy się pochorowali, nie dało się tego jeść.

Ale może to tam, na Syberii, przydarzy się Michałowi Hellerowi ta chwila - ułamek sekundy, błysk - która zdeterminuje drogę przyszłych naukowych wyborów? Może którejś nocy podczas krótkiego lata zadrze do góry głowę i, tak jak karabiny i tunele, zachwycą go gwiazdy, i pomyśli: skąd się wzięły?

- Nie, nie doznałem takiego olśnienia - mówi profesor Heller. - To był proces.

Jego źródeł można dopatrzyć się raczej w wieczorach przy lampie naftowej, gdzieś w stepie nad Wołgą.

Bo w 1944 r. Stalin wysiedla na Syberię nadwołżańskich Niemców. Ich miejsce zajmują Polacy. To tutaj Michał ma pójść do pierwszej klasy, polskiej, przy rosyjskiej szkole, ale pierwszoklasistą nigdy nie

zostanie.

Przed początkiem roku szkolnego wpada mu w ręce podręcznik geografii (jeden z nielicznych wydawanych przez Związek Patriotów Polskich) - prościutki, o kierunkach świata, biegunach, z mapą kontynentów, i pochłania go przy tej lampie naftowej jednym tchem. - Jaki rozgarnięty - zdumiewają się nauczyciele i zapisują go od razu do drugiej klasy.

A może sprzyja mu step, bezkresny, wietrzny, porosły tak wysokimi burzanami, że nie tylko dziecko, ale i dorosły się zgubi, więc mimowolnie nachodzą człowieka trwożne, zagadkowe myśli, i chciałby o coś się oprzeć, czemuś zawierzyć, ujrzeć drogowskaz.

- Przyznali nam w stepie kawałek działki - wspomina Michał Heller - na której uprawialiśmy ogórki, pomidory i melony. Jak się na nią szło i jak się wracało, to drogowskazem był duży elewator, widoczny z daleka. Ale w pewnym momencie znikał z oczu, bo step jest łagodnie pofałdowany. Wtedy nie wolno było się zatrzymać ani wpaść w panikę, tylko należało iść dalej. Trzeba było wiedzieć, że gdy za chwilę wejdzie się na wzniesienie, elewator znów się ukaże.

A co jest takim drogowskazem we Wszechświecie? Co trzeba wiedzieć, żeby się nie zatrzymać?

Teoria renesansowej ciekawości

Z górą 60 lat później w swym tarnowskim mieszkaniu profesor Heller odpowiada na pytanie, czy świadomość Tajemnicy związana z ograniczonymi możliwościami ludzkiego umysłu nie podcina naukowcowi skrzydeł: - Nie. Bo nie odczuwam tej Tajemnicy jako irracjonalnej. Takiej Tajemnicy nie czuje się w przyrodzie. W niej czuje się Tajemnicę Racjonalności, która przewyższa moją racjonalność. Więc za każdym razem, gdy odrobinę posuwam się w jej wgłębianiu, czynię krok w kierunku racjonalności.

Wydaje się, że w tę samą stronę biegły myśli Kazimierza, człowieka głęboko religijnego, gdy powtarzał: "Kościołowi potrzebni są księża dla inteligencji, bo nie ma sprzeczności między nauką a wiarą".

Po wojnie Hellerowie wracają do Polski. Kazimierz dostaje posadę w "swojej" fabryce w Mościcach. Władze (przez krótki czas dyrektorem był kolega ojca, Hugo Trzebicki) pozwalają im zamieszkać w należącej do zakładu willi. Dom kipi życiem: przychodzą koledzy Michała i koleżanki starszej siostry Hani; a to w ping-ponga zagrają, a to poganiają się po pokojach. W Mościcach pracuje jeszcze kadra przedwojennych inżynierów, wśród nich kilku profesorów, z którymi Hellerowie się przyjaźnią. Bywa też u nich polonista z miejscowego gimnazjum, więc jak się wszyscy rozkręcą, dyskusjom nie ma końca. Przez jakiś czas toczy się spór, czy Gołubiew to dobry pisarz. Michał słucha: - W końcu musiałem go przeczytać, żeby wiedzieć, o co chodzi.

W tym czasie pochłania podsuwane mu przez ojca książki popularnonaukowe z astronomii, fizyki, o elektryczności. Sam Kazimierz czyta w kilku językach, interesuje się historią sztuki, literaturą, z pasją maluje. To właśnie ten z bliska obserwowany przykład zachłannej, renesansowej ciekawości świata przesądzi o kierunku poszukiwań intelektualnych dojrzałego już umysłu.

Ale na razie w Mościcach rytm dnia wyznacza odgłos fabrycznej syreny, która obwieszcza koniec zmiany (ta syrena wyje zresztą do dziś). W domu nakrywa się wówczas do stołu, wszyscy czekają na powrót Kazimierza. Przy obiedzie czasem jest poważnie - jak któreś z dzieci nabroiło i trzeba je rozliczyć (Kazimierz był surowy, matka - Heller zastanawia się nad właściwym słowem - elastyczna, mądrością ewangelicznej Marty, która wie, kiedy zapalić lampę). A czasem są wygłupy. Raz Kazimierz wymyśla bajkę o Łapiwilczku, recytuje pierwszą zwrotkę, a każdy po kolei dorzuca kolejną. I tak przez wiele tygodni ciągnęła się wilczkowa epopeja, aż zaczęli ją spisywać.

Teoria powołania

Jednak koniec mościckiej epoki jest już bliski. Poprzedza go nieoczekiwane wydarzenie: Michał oświadcza rodzicom, że wstępuje do seminarium.

I w tej decyzji próżno dopatrywać się spektakularnych olśnień czy religijnych uniesień. Może poza tym jednym nad Wołgą. Pewnego popołudnia, gdy wiatr łomocze we framugach, ktoś puka. Patrzą, a to żebrak, zarośnięty, okutany w łachmany. - A nie znalazłby się dla mnie talerz zupy? - pyta. - Wejdź, człowieku - uchyla drzwi Maria. Zjadł, aż uszy mu się trzęsły. Potem rozgląda się po izbie, zatrzymuje wzrok na ikonce Matki Boskiej na ścianie. - Wy Polaki? - upewnia się. I mówi: - To ja wam coś pokażę. - I odsłania przeguby dłoni. A tam rany po gwoździach. Bo go bolszewicy podczas rewolucji zesłali na Sybir i tam dla zabawy ukrzyżowali. Michała aż dreszcz przeszedł.

Ale księży na Syberii nie było, więc po powrocie do Polski nawet trochę się ich bał. Dopiero w Mościcach coś się zaczęło zmieniać, bo w domu bywali księża z parafii, w tym proboszcz Stanisław Indyk. To był taki człowiek, co do każdego klucz znajdzie: i do partyjnego dyrektora, i do intelektualisty, i do prostaczka.

Raz jest Michał w kościele na Mszy, a ks. Indyk wchodzi przez główne drzwi, kroczy środkiem do zakrystii. Heller: - Pomyślałem: może i ja będę kiedyś tak szedł?

W każdym razie przed maturą już jest swego wyboru pewien. Więc informuje rodziców, a ojciec na to: - Skończ najpierw studia, potem zdecydujesz.

Nie chciał, bo Michał był ostatnim z męskich potomków. Lecz pewnego dnia spasował. - Ja zrozumiałem - powiedział - że Pan Bóg mnie wziął za słowo. Skoro wybrałem dla ciebie takie imię, to ono zobowiązuje. Widać, musisz z tym szatanem walczyć.

Teoria rozwoju

Pół wieku później ksiądz Heller odpowiada na pytanie, czy wiara tamtego wstępującego do seminarium chłopca różni się od wiary dojrzałego naukowca: - Tak. Bo w życiu intelektualnym i religijnym obowiązuje ta sama zasada co w przyrodzie: albo jest ewolucja, albo śmierć. Musi następować rozwój. I gdy patrzy się na historię teologii, filozofii, nauk przyrodniczych, na to, jak na siebie oddziaływały, to można porównać ten proces z ewolucją poglądów człowieka myślącego. Jakbyśmy w czasie swojego rozwoju, od płodu do dorosłości, przebywali w skrócie całą historię dziejów. Więc lata młodzieńcze są trochę mitologiczne, bo wtedy takie są wyobrażenia o świecie. A potem przychodzi okres niepokoju czy nawet kryzysu, jeszcze później dojrzałości, syntezy. To się nigdy nie kończy. Dlatego życie religijne i intelektualne jest zawsze poszukiwaniem.

Zaraz po tym jak Michał idzie do seminarium, Kazimierz zaczyna mieć kłopoty w pracy. Władze fabryki powiadamiają Hellerów, że będą musieli opuścić willę, bo "wymaga remontu".

Tymczasem świeżo upieczony ksiądz trafia na swoją pierwszą parafię, do Ropczyc. W rodzinnej historii to miasto nieobce. To tu, za czasów Austro-Węgier, starostą był ojciec Kazimierza, Bolesław. Jednak o tym okresie Michał powie później: - Jeden z najtrudniejszych w życiu.

Jesteśmy na Rzeszowszczyźnie, pod koniec lat 50. Władze postanawiają wycofać religię ze szkół, ale chcą to zrobić rękami rodziców. Zarządzają króciutki termin na składanie przez nich oświadczeń, że ci dalej życzą sobie, aby religia w szkołach została. Heller wraz z innym tutejszym księdzem, Gerardem Bratkiem, objeżdżają motocyklem cały powiat, żeby ludzi powiadomić o zarządzeniu. W tym samym czasie kierownicy szkół dostają polecenie, żeby oświadczeń nie przyjmować. We wsi Osieka rodzice włamują się do domu kierownika przez okno i zostawiają kartki na stole. Podczas rozprawy na kolegium władza pyta: - Co zginęło? - A nic - kierownik na to - jeszcze przybyło. Kartki przynieśli.

Każdego dnia coś się działo, wojna nerwów, utarczki. Wkrótce głośnym echem rozejdzie się po okolicy sprawa ks. Bratka, który zaczął uczyć religii w domu parafialnym, zajętym bezprawnie przez gminę. Raz milicja z Rzeszowa otacza dom, nakazuje przerwać lekcję. A on, że nie przerwie. Wieś się gromadzi, chłopi z każdej strony suną, na władzę pomstują. Przyjeżdża prokurator, zapewnia, że jak Bratek tych ludzi rozpuści, to władza nic mu nie zrobi. Ale zrobiła: 40 dni siedział w areszcie. Niedługo potem zginął w wypadku motocyklowym.

- Ten ks. Bratek bardzo mi pomógł - mówi Heller. - Bo po seminarium w ogóle nie byłem przygotowany do pracy w twardej rzeczywistości. Wkładano mi do głowy przedsoborową teologię, a nie to, jak się konfrontować z ludzką niedolą. Musiałem się uczyć w biegu.

Ale nastaje rok 1960. Heller dostaje od biskupa pozwolenie na podjęcie studiów z filozofii przyrody na KUL. Odtąd ten bieg zyska nową jakość.

Teoria wielopasmowości

Bo już wie, że pójdzie własną drogą. Ona nie składa się z wytyczonych granic. To wielopasmówka. Łączy filozofię i popularyzację nauki z pracą w samej nauce. - Nie można - twierdzi Heller - dobrze uprawiać jednego, jeśli nie próbuje się czegoś dokonać w drugiej.

Abp Józef Życiński, przyjaciel Hellera:

- Michał od początku płacił za swój wybór cenę samotności. To, co robi w naukach przyrodniczych, nie jest rozumiane przez kolegów filozofów, co to uważają, że powinien poprzestać na problemach, które zajmowały Arystotelesa. A przyrodnicy nie pojmują, po co mu filozofia, skoro mógłby poświęcić przeznaczony jej czas tylko na fizykę. Czasem dokuczam mu, nazywając "mutantem genetycznym".

Na tę samotność nakłada się sytuacja naukowca za żelazną kurtyną, bez dostępu do publikacji i nowoczesnych metod badawczych, a także - poza nielicznymi wyjątkami - bez paszportu.

Ale naukowiec-ksiądz ma jeszcze jeden orzech do zgryzienia: słabe zrozumienie w Kościele dla potrzeby wykształcenia duchownych w tzw. naukach świeckich, dla owej Kazimierzowej idei "księży dla inteligentów". Abp Życiński tak wspomina reakcje po tym, jak ukazała się jedna z pierwszych książek Hellera "Wszechświat i słowo": - Na okładce przed nazwiskiem autora nie było skrótu "ks.". I od razu znaleźli się krytycy, którzy uznali, że na pewno wstydzi się kapłaństwa. A on nie chciał odstraszyć od lektury czytelników omijających publikacje kościelne z obawy przed kolejnymi wynurzeniami teologicznymi. Lepiej, żeby ktoś taki przeczytał treść z zainteresowaniem - rozumował - i na końcu dowiedział się, że autor jest duchownym.

Któregoś dnia, w apogeum tej krytyki, Heller wrócił do domu i zastał list z nadrukiem "Metropolita Krakowski". Kard. Wojtyła wyrażał wdzięczność za książkę, która może pomóc wielu przyrodnikom odnaleźć Boga. I nie kto inny, tylko Karol Wojtyła postarał się, żeby Heller otrzymał wreszcie, po wieloletnich próbach, paszport.

Kiedy "mutant" z Tarnowa wyjeżdża po raz pierwszy za granicę, jest już połowa lat 70. Później stanie się częstym bywalcem sympozjów u Jana Pawła II w Castel Gandolfo.

Teoria wieczności

Kazimierz już tego nie doczekał. Niedługo po tym jak wyrzucono ich z Mościc i przeniesiono do pięćdziesięciometrowego mieszkania w Tarnowie, umarł. Po nim Zofia. Na koniec Michał został z cioteczną siostrą Tolą, którą Hellerowie przygarnęli jeszcze, jak była dzieckiem. Tola chorowała,

była niepełnosprawna, przez ostatnie lata już nie wstawała z łóżka.

Heller w tym czasie jest już po studiach (jako wolny słuchacz) na Wydziale Fizyki UJ, habilituje się na macierzystym KUL i zaczyna wykładać na Papieskim Wydziale Teologicznym (później PAT). Kiedy musi być w Krakowie, Tolą opiekuje się sąsiadka.

- Oj, ciężko miał ten chłopina - mówi jeden z najstarszych mieszkańców bloku.

- Żal było patrzeć.

Żal patrzeć było też Józefowi Życińskiemu, który, gdy zostanie biskupem tarnowskim, postara się, by do Toli przychodziły siostry zakonne. Ale to już były jej ostatnie tygodnie.

Tak Michał Heller został w mieszkaniu sam.

A willa w Mościcach latami stała pusta. Zdewastowali ją pijacy. Później podzielono ją na cztery mieszkania. Do dziś mieszkańcy mówią o niej "Hellerówka".

Jeśli jednak Kazimierz ma w niebie podgląd na ziemskie sprawy, z pewnością zaciera ręce, rejestrując, jak Michał czyni z księży inteligentów. Ks. prof. Janusz Mączka, przyjaciel i były student Hellera: - Jego wykłady nas szokowały. Bo kto mógł się spodziewać, że studiując filozofię, trzeba będzie przypominać sobie obrzydłą matematykę i fizykę. Więc gdy się rozpoczynały, sala pękała w szwach, ale już po miesiącu zostawała mała grupka. Utarło się przekonanie, że jak zdałeś egzamin u Hellera, jesteś niezły.

W stanie wojennym Heller tworzy Krakowską Grupę Kosmologiczną, złożoną z młodych fizyków i astronomów, jakieś

10 osób. Spotykają się w prywatnych mieszkaniach, pracują nad wybranym tematem, zaczynają pisać wspólne prace. Ale gdy ci młodzi zakładają rodziny i muszą zarabiać, grupa stopniowo się rozsypuje.

Heller do dziś tego żałuje. - Polacy - powiada - nie mają zmysłu do tworzenia grup. Gdybyśmy wtedy wytrwali, bylibyśmy dziś europejską potęgą.

Później razem z Józefem Życińskim, z którym pisze kilka książek z pogranicza filozofii i nauk empirycznych, zakłada Ośrodek Badań Interdyscyplinarnych (OBI) w Krakowie i w Tucson w USA. Ta placówka przetrwała i od ćwierć wieku wydaje periodyk "Zagadnienia Filozoficzne w Nauce" i książki: najczęściej prace doktorskie i habilitacyjne. - Po spotkaniach OBIboków - mówi Janusz Mączka, ich uczestnik - jeść się nie chce, pić się nie chce, tylko dalej drążyć zagadnienie. Jak się tego nie przeżyje, to się nie zrozumie.

14 września 1986 r. Michał Heller zapisze w swoim dzienniku: "Ludzkie zdobywanie wiedzy jest cierpieniem. Pan Bóg ma zawsze »wiedzę gotową«, w każdym momencie widzi całość, jest świadom tego, co wie. (...) Człowiek nie ma takiej zdolności. (...) Gdyby tak można było zawsze mieć w polu świadomości wszystko, co się wie. (...) Gdyby jeszcze łączyła się z tym zdolność widzenia logicznych związków pomiędzy różnymi »częściami wiedzy« i wyciągania dalszych wniosków z już posiadanych przesłanek... A może tak właśnie wygląda wieczność?".

A może właśnie taką z niej frajdę ma Kazimierz?

Teoria serca

Publikacje naukowe Hellera otwierają mu drzwi do najlepszych światowych uniwersytetów, m.in. Oksfordu. Dwukrotnie kieruje katedrą twórcy kosmologii, Lemaître’a, w belgijskim Louvain-la-Neuve.

Za pierwszym razem, jeszcze za komuny, dzięki tej posadzie ratuje Baśkę.

Najmłodsza Hellerówna nabawiła się na Syberii reumatyzmu, ma poważnie uszkodzone serce. W Polsce nikt nie podejmuje się jej operować, więc Heller załatwia jej miejsce w belgijskiej klinice uniwersyteckiej. To ma być skomplikowana i kosztowna operacja, częściowo finansuje ją Heller, dokładają się tamtejsze organizacje filantropijne. Leży więc Baśka na kardiochirurgii w Krakowie, wkrótce ma lecieć z bratem do Belgii

LOT-em, a tu dostaje skrzepu w nodze. Lekarze: - O transporcie nie ma mowy.

Więc Heller biegnie pod Wawel do seminarium, żeby do Belgów dzwonić, bo w domu telefonu nie ma, i czeka kilka godzin na połączenie.

Informuje, co się stało. Belgowie nie rezygnują. Mówią, że zapewnią transport wojskowym samolotem sanitarnym, tylko żeby przewieźć siostrę do Warszawy na lotnisko. Ale szpital odmawia karetki, a Polska odmawia przyjęcia samolotu, bo jak wojskowy, to pewnie agresja NATO. Z Baśką coraz gorzej. Belgowie oświadczają więc, że przylecą samolotem rejsowym. Wtedy Heller wynajmuje lekarkę i samochód i wiezie siostrę do Warszawy. Wychodzi na Okęcie przywitać lekarzy z transparentem, który sobie zrobił dla rozpoznania: serce na nim przebite i zacerowane. A oni w białych kitlach, z całą aparaturą reanimacyjną.

Wiatr był tego dnia okropny, jesień, więc proszą obsługę naziemną, żeby jakiś samochód lotniskowy przewiózł Baśkę do samolotu, ale obsługa odmówiła. Tylko wózek inwalidzki wydębili, owinęli ją kocami i tak do samolotu dotarli. A tam pilot przychodzi się przywitać, obiecuje łagodnie lądować. Inny świat.

Potem Baśka jeszcze dzieci urodziła, wiele lat pożyła, zanim w końcu na to serce umarła.

W 1983 r. na serce omal nie umarł sam Michał. Przyleciał do Arizony, do Obserwatorium Watykańskiego, i poczuł się źle. Jak go zbadali, od razu wzięli na stół operacyjny i wszczepili trzy bajpasy.

Tak się okazało, że załatwiony przez kard. Wojtyłę paszport nie tylko drogę do uniwersytetów otwierał, ale i do życia.

Teoria piękna

Lecz najpiękniejszą naukową przygodę życia miał Heller jeszcze przed sobą: matematykę. "Dostrzeżenie detali matematycznej konstrukcji, jej konieczności, strukturalnej budowy (...) spostrzeganie, jak zmiana jednego fragmentu w nieunikniony sposób pociąga za sobą przekomponowanie innych części struktury (...) to jest kontemplacja piękna i ma w sobie coś ze sztuki" - zapisze w dzienniku. Lubi powtarzać, że wysoka matematyka to jedyna dziedzina nieskażona grzechem pierworodnym. Że żal mu ludzi, którzy jej nie znają, bo nigdy nie doświadczą piękna w najczystszej postaci. Że to nauka, która "wydobywa ukryte struktury rzeczywistości i wnika w głęboką strukturę świata, gołym okiem niewidoczną". I to pragnienie, aby ją rozgryźć, przyszpilić, uwidocznić, czyli opisać w języku równań, sprawi, że Heller zwiąże się z grupą warszawskich matematyków.

Było tak: pewnego dnia wpada mu w ręce książka do geometrii różniczkowej nieżyjącego już prof. Sikorskiego z Politechniki Warszawskiej. Dostrzega, że jego metoda uprawiania geometrii nadaje się do przeniesienia na grunt teorii względności. Zaczyna się tej geometrii uczyć, wciąga w to innych. W pewnym momencie zatrzymują się pod ścianą. - Po co mamy się tak męczyć? - doznają olśnienia. - Przecież w Warszawie są na pewno uczniowie Sikorskiego.

Byli: profesorowie Zbigniew Żekanowski i Wiesław Sasin. Potem dołączy do nich dr Leszek Pysiak.

Wiesław Sasin: - Od początku Michał był niepisanym przywódcą. Nie wiem, czy gdzieś na świecie żyje drugi człowiek tak wszechstronnie wykształcony, biegły w naukach ścisłych humanista, z niebywałą zdolnością syntezy.

I oto po jakimś czasie wspólnego uprawiania metody Sikorskiego (zwanej metodą przestrzeni różniczkowej) zaczyna się stopniowo wyłaniać coś świeżego: równania puszczają obiecująco oko, a czasem tupną nóżką, pokażą figę, zachichoczą i trzeba odgadnąć, o co im chodzi. - Tak, te równania nas zaskoczyły - przyznaje Heller. - Pokazały całą masę różnych rzeczy, np. jak powstaje materia w kosmosie, jak tam funkcjonuje termodynamika. Przedtem nie mieliśmy o tym bladego pojęcia.

W taki oto sposób dochodzi do fascynacji tym, co nazywa się geometrią nieprzemienną, od jakiegoś już czasu rozwijaną przez naukowców na świecie. Niebawem Hellerowi i jego współpracownikom udaje się coś niezwykłego: stworzą model, który jest kandydatem do tego, aby potraktować go jako krok w stronę teorii Ostatecznej, teorii Wszystkiego. Bo opisujące go równania łączą teorię względności z teorią kwantów!

Więc pracują dalej. - Proszę, to jest plon naszego ostatniego spotkania - pokazują zeszyt w kratkę, zapisany wielopiętrowymi równaniami, schludnym pismem, jak u Marysi z drugiej be. Ale Marysia pewnie by się zdziwiła, gdyby zobaczyła, jak ten plon się rodzi: oto paru facetów siedzi w barze i mruczy coś do siebie w niezrozumiałym slangu. Czasem któryś klepnie się po czole, inny nabazgrze coś na serwetce. Bywa, nie wiedzą, co jedzą, nie wiedzą, co piją (choć odkąd zamiast lury można kupić dobrą kawę, raczej wiedzą). - Ale najlepiej - wyznaje Michał Heller - pracuje się na politechnice w sylwestra, przy tablicy. Pusto wszędzie, głucho wszędzie. Tylko jeśli w auli szykuje się bal, ma próbę orkiestra.

Zatem załóżmy, że to się stanie, Wielka Unifikacja nastąpi: że to tylko kwestia czasu, a powstanie teoria, która ujmie w jednej formule wszystkie rodzaje oddziaływań zachodzących w substancji świata. Czy ludzkość, jak prorokuje Stephen Hawking, wkroczy w nowy etap, bo ta formuła zostanie powszechnie przyswojona i już nie tylko elitarne grono uczonych będzie toczyć dysputy nad sensem Wszechświata i obecności w nim istoty myślącej?

Heller: - To jest czarowanie publiczności. Newton napisał swoje główne dzieło w 1687 r. I co? Proszę zapytać przechodnia, czy chciałby porozmawiać o drugiej zasadzie dynamiki. Telewizja nie popularyzuje nauki, tylko podaje papkę. A ludzie żyją telewizją, nie książkami Hawkinga czy Hellera. Trudno. Trzeba drążyć dalej.

***

Lądujemy. Airbus, zatoczywszy krąg nad Kolorado, wraca na to samo lotnisko (bo tak sobie zażyczyliśmy). Łagodnie traci wysokość. W przesmykach między chmurami majaczą rdzawe krągłości szczytów, a w przedwieczornej szarogranatowej powłoce rozściela się pasmo ziemskich świateł. Pilot wysuwa podwozie. Jeszcze lekka korekta nachylenia i niebawem wielkie cielsko muska powierzchnię lotniskowej płyty. Potem chwilę kołuje. Ostatni pomruk wyciszanych silników. Zatrzymujemy się na zapleczu supermarketu Albert, w którym profesor Heller robi codzienne zakupy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2008