Grzech apolityczności

Koniec polityki "Przed polityką nie ma ucieczki" - pisał w "TP" nr 9 Paweł Śpiewak, a temat kontynuowali przed tygodniem Aleksander Smolar, Sławomir Sierakowski, Rafał Szymczak i Natalia de Barbaro. W następnym numerze opublikujemy tekst Rafała Matyi.

11.03.2009

Czyta się kilka minut

Polityka w kostiumie współczesnego PR dotarła do Polski późno, gdzieś na początku tego stulecia. Wprawiła w drżenie większość komentatorów, którzy odtrąbili, że innej polityki nie ma i nie będzie. Odtąd miała nam ona panować wyłącznie jako emocjonalna komunikacja prowadzona przy pomocy telewizora.

W epoce triumfującego turbokapitalizmu zdawało się, że polityka stanie się technokratycznym sposobem zarządzania i administrowania, a nie sztuką dramatycznego (czasem wręcz tragicznego) wyboru, zawsze obarczonego ryzykiem, bo niepewnego swych skutków. Politycy - w takim ujęciu - niewiele różnili się od menedżerów, właściwie byli gorszą ich odmianą, bo prawdziwi fachowcy pracowali w instytucjach finansowych.

***

Polityki nie da się jednak zredukować do tak poczciwych wymiarów. Zamachy na World Trade Center 11 września 2001 r. uprzytomniły, że państwo nie może wyrzec się swych funkcji w zakresie bezpieczeństwa. Okazało się również, że model liberalnej demokracji został radykalnie zakwestionowany przez fundamentalizm islamski. I to zakwestionowany totalnie: począwszy od kwestii religijnych i stylu życia, na stosunku do śmierci skończywszy. To postawiło państwa Zachodu wobec wyborów, które już nie mieściły się w kanonie kwalifikacji nabytych przez menedżerów od polityki.

Innym przejawem błogiej apolityczności jest wykluczenie z europejskiego myślenia ewentualności wojny. Założenie, że żyjemy w wyrostku Eurazji, z którego wojna raz na zawsze odeszła do podręczników, i nigdy już nie powróci, jest uproszczeniem, które nie znajduje potwierdzenia nie tylko w historii, ale i w zdrowym rozsądku. Jest to doświadczenie zaledwie dwóch pokoleń, zaiste wyjątkowe. Wojna w Europie zapewne kiedyś będzie, ponieważ jest ona nieuchronnie związana z polityką, z całą jej nieobliczalnością, żywiołowością i szaleństwem.

Grzechem apolityczności jest również skażone myślenie o Rosji. Milcząco uznano, że obecne jej władze nie mają alternatywy. I w tym przypadku warto jednak powrócić do starożytnych Greków i walk w obrębie polis albo zdarzeń opisywanych w "Historiach florenckich" Machiavellego, w których zawsze po likwidacji opozycji następowały podziały w obrębie władzy. Jest tylko kwestią czasu, kiedy takie podziały stworzą w Rosji mechanizmy rozsadzające system. Już jesteśmy na początku tej drogi... Zdziwienie, z jakim jest ten stan rzeczy przyjmowany na Zachodzie, świadczy również o zaniku myślenia politycznego w ocenie świata.

***

Wreszcie - nadszedł globalny kryzys. W tym momencie próby politycy i obywatele uciekają się znów do państwa rozumianego klasycznie, które ma nie tylko sprawnie regulować redystrybucję dóbr i przepływ finansów, ale winne jest również zająć się zagrożonym bezpieczeństwem społeczeństwa. Powracają fundamentalne pytania, polityce przywrócona zostaje powaga, której de facto nigdy nie utraciła, zapomnieliśmy o niej tylko w czasach błogostanu.

Pozostaje pytanie, czy ów kryzys unieważnia spory polityczne w Polsce. Sądzę, że jednak ich nie unieważnia, lecz zmienia język naszej polityki. Nie wydaje się - na szczęście - by polscy politycy byli gotowi, za przykładem polityków ukraińskich, świętować swoje zwycięstwo, zmieniwszy uprzednio kraj w kupę gruzów. Pocieszające, że kryzys nie jest dla nich okazją do podjęcia wyniszczającej wojny partyjnej. Jakkolwiek byśmy na naszą klasę polityczną narzekali, to jednak nie wyrzekła się ona elementarnej odpowiedzialności za państwo. W ostatnim czasie zmienił się język rozmowy prezydenta z premierem i partii rządzącej z partią opozycyjną. Czytamy wywiady, których styl i tonacja byłyby nie do pomyślenia kilka miesięcy temu. Nie gwarantuje to Polsce wygranej w obliczu nadchodzących zagrożeń, zwiększa jednak jej prawdopodobieństwo.

Kryzys nie spowoduje też zapewne załamania się struktur społecznych. Nie będzie więc raczej - poza ograniczonymi wyspami - fazy buntu i anarchii, która doprowadziłaby do władzy populistów i radykałów groźnych dla demokracji. Bardziej prawdopodobna jest sytuacja, kiedy Polacy, nauczeni historycznym doświadczeniem, będą sobie radzić z losem poza zasięgiem państwa. W takich chwilach budzą się w Polakach nieomylne geny przetrwania. Bardziej obawiałbym się powiewów populizmu i anarchii w Europie Zachodniej. Jest ona wydana na łaskę pokolenia, któremu od kołyski obiecano, że aż po grób będzie mu miło, syto i sympatycznie. W chwili frustracji ich odruchy będą wspólne z bezrobotnymi z Maghrebu albo mieszkańcami setek europejskich zon, do których policja wjeżdża zazwyczaj w transporterach opancerzonych.

Przed polityką - w jej właściwym wymiarze - nie ma ucieczki. Jest tylko letarg i gorzkie przebudzenie.

Notował PM

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2009