Ambaras z polskością

Nasz problem to nie brak patriotyzmu albo jego nadmiar, tylko dziedziczona przez stulecia nędza, z której dopiero od 20 lat z oporami i kłopotami Polska się wydobywa.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Flaga Polski /fot. Jurek Gburek / stock.xchng /
Flaga Polski /fot. Jurek Gburek / stock.xchng /

Różnica następuje nagle. Tuż za mostem, za szeroką rzeką, przez którą przebiega granica. Ktoś, kto jedzie samochodem od Berlina, w tej usypiającej ciągłości krajobrazowo-kulturowej, charakterystycznej dla całego kontynentu, zostaje gwałtownie wybity z estetycznego snu.

Droga zaczyna się plątać pośród niezliczonych zakrętów i remontów, wypełniona kawalkadami tirów poprzetykanych zagubionymi osobówkami, a wszystko to na jednopasmówce, świat nagle skurczony do paru metrów jazdy zderzak w zderzak, narastające poczucie klaustrofobii. I napisy przydrożne, we wszystkich kolorach i tandetnym liternictwie, obramowane migającymi diodami: "kurczak z rożna", "dziewczyny 24 godziny", znowu "kurczak z rożna" i znowu "dziewczyny"...

W mijanych miejscowościach nie widać prawie ludzi, tylko na zdewastowanych przystankach siedzą małolaty, one w leginsach "w panterkę", oni w dresach i z ogolonymi głowami. Budynki we wszystkich możliwych stylach, zdradzających marzenia właścicieli o nowoczesności, z podobnymi rezultatami jak ubiór małolatów na przystankach.

Jeśli mignie coś ładnego - dom, stodoła, leśniczówka, to widać, że zbudowane przed najazdem tej lokalnej odmiany Gotów czy Longobardów, pozostałość po starych rasach zamieszkujących niegdyś te ziemie. Zrujnowane, dogorywają w pogardzie. Zaledwie parę kilometrów za granicą, na jakimś zakręcie widnieje napis na płocie gospodarstwa świadczący o poziomie kapitału zaufania społecznego: "Uwaga: wejdziesz to zabiję!".

Nic dziwnego, że w objazdach w tej dziwnej krainie pogubiona nawigacja samochodowa wdzięcznym damskim głosem powtarza obsesyjnie: "Zawróć, jeśli to możliwe"... Po parudziesięciu kilometrach od granicy, po prawej stronie drogi, znad lasu wystaje gigantyczny, biały tors Chrystusa Króla, z rozłożonymi szeroko nad tym wszystkim ramionami.

Niedługo to wszystko zniknie, zostanie zneutralizowane, zakryte. Wraz z uruchomieniem kolejnego odcinka autostrady A2 Świecko-Nowy Tomyśl podróżni zostaną odgrodzeni ekranami, a tam, gdzie nie będzie maskujących ekranów, rozciągać się będą neutralne pola rzepaku - zielone na wiosnę, żółciejące latem, wyglądające wszędzie tak samo. Podobnie jak wystandaryzowane stacje benzynowe, dające chwilowy odpoczynek w monotonii podróży.

Ale TO zostanie, wprawdzie za ekranami, odsunięte od autostrady na bezpieczną odległość, lecz będzie trwać, tak jak trwa na przedmieściach każdego polskiego miasta, a często w jego środku, jak trwa od wieków na polskiej prowincji, zawsze tak samo wyglądającej, nawet gdy jeszcze nikt nie nosił dresów i leginsów "w panterkę" (ale głowę golił, i owszem).

To COŚ jednym każe pomstować na nieszczęścia kraju, upatrując ich zawsze na zewnątrz, innym uciekać ze wzgardą od takiej swojskości nie do uniesienia, jeszcze innym marzyć o buncie i rewolucji. A dla większości to właściwie żaden problem. Czy jest coś złego w kurczaku z rożna i w migających diodach ogłaszających jego istnienie? A w "świeżonce"? Piwie wypitym z kumplami na przystanku? No, co jest nie tak?

Polska forma

"Bolesny zgryz u Prusa, Żeromskiego, rodzaj paniki za każdym razem, kiedy zwracali wzrok ku wsiom i małym miasteczkom albo Powiślu w Warszawie, paniki, bo jak z tym być solidarnym, jak ponosić odpowiedzialność?". Tym spostrzeżeniem, dalej przeniesionym na własne podobne odczucia, Czesław Miłosz prawie pół wieku temu pytał o polską formę: "mieszkała we mnie domena kartoflanych twarzy od Berlina na wschód, bezradnie podejrzliwych drapań w głowę, paluchów próbujących dać sobie radę z formularzami. Sto, dwieście lat, wszystko się zmienia, tylko to się nie zmienia, dysproporcja dwóch Europ, taka sama jak kiedy jeździł tutaj Dostojewski, albo i nasz skromny Prus".

Bardzo się zmieniło? Na lotniskach całego kontynentu i jeszcze dalej widać te same zachowania, od których bardziej "światli" rodacy wstydliwie odwracają głowę, udając, że z tymi ludźmi nie mają nic wspólnego, mimo że już za chwilę zdradzi ich paszport. Ta sama zażenowana pogarda dla jednorodzinnych domków na nowoczesną modłę zalewających kraj: "jakie to brzydkie, w Toskanii nie do pomyślenia...". Tak, ale gdy spytać takiego/taką, czy i jego dom za ciężkie pieniądze z mocy prawa mógłby mieć obowiązujący określony kąt dachu i fakturę, i kolor - odpowiedzią będzie bunt i wściekłość przeciw ograniczeniu ludzkiej wolności.

Anarchizm poza wszelką formą, ambicje cywilizacyjne zaspokajane tandetnymi podróbami, kraj jednego wielkiego second-handu w architekturze, ubraniach, samochodach. I zachowaniach: piosenkarka, która nauczyła pokolenie młodych Polek mody i stylu bycia dotąd zarezerwowanych dla dziwek pośledniej kategorii, młodzieńcy, dla których sześciopak "Żubra" w sobotę jest kresem aspiracji do dobrego życia.

A nad tym wszystkim specjaliści od marketingu i reklamy, którzy korzystając z całej wiedzy i dorobku nauk społecznych zgłębianych na uniwersytetach, potrafią sprzedać w tym wielomilionowym tyglu ludzi bez właściwości każdą rzecz - im bardziej bzdurną i kiepską, tym lepiej i skuteczniej.

Bo w krajach tradycyjnego zacofania, gdzie brak oparcia o własne materialne wzorce, współczesny kapitalizm - wyposażony w popkulturową maszynkę do mielenia mózgów - ma używanie na całego, właściwie niczym nielimitowane.

W tej sytuacji wołanie o utwierdzenie patriotyzmu jak z XIX w., jako tamy przed dalszym rozmywaniem się polskiej tożsamości, jest szczególnie żałosne. Nie tyle przez język i kolejne partyjne ucieleśnienia, ile przez diagnozę: przecież problem nie w braku patriotyzmu, lecz w braku elementarnych zasobów.

Rzecz jest w nędzy, biedzie, dziedziczonej przez stulecia, z której dopiero od 20 lat z oporami i kłopotami Polska się wydobywa. Rzecz w zmianie aspiracji, rozbudzeniu apetytu i ambicji na lepsze, ładniejsze, wyższej wartości niż to, co miało się "z urodzenia". I nie chodzi tu o domy, ubrania czy reklamy, ale o wiedzę i wykształcenie, jak to mówiono dawniej - horyzonty. Jeśli pozostaną na poziomie "sześciopaku" i leginsów jako oznak uczestnictwa w cywilizacji, to przegraliśmy, zanim rozgrywka się zaczęła, mimo że równocześnie można mieć wytatuowanego małego powstańca warszawskiego lub medalik z Piłsudskim.

Estetyka jest tu końcem procesu, jego objawem, a nie przyczyną. Tylko zamożni, pewni swojego miejsca w świecie ludzie mogą poświęcić się upiększaniu własnego życia. Ale ono nie może być dla nich upokorzeniem, erzatzem ofiarowanym z braku możliwości dostarczenia oryginału. Pozór udziału w cywilizacji jest chyba bardziej zabójczy niż jej brak.

Dwustronne porachunki

Przywołane powyżej zdania Miłosza pochodzą z jego eseju "Dwustronne porachunki", napisanego w 1964 r. do dwóchsetnego numeru "Kultury". Andrzej Franaszek poświęcił w biografii poety temu tekstowi zaledwie dwa króciutkie passusy, a szkoda, bo tekst wydaje się być "założycielski" dla Miłoszowego, i szerzej - inteligencko-lewicowego sposobu myślenia. Jest też, jak na Miłosza, zdumiewająco szczery i otwarcie pisany, mimo że poeta prowadzi w nim rozrachunki z własnym i całej formacji ambarasem z polskością. Wagę tego tekstu natychmiast docenił Kot Jeleński - w entuzjastycznym liście do autora gratulował mu zdolności nazwania rzeczy, które dla samego Jeleńskiego nie były do końca uświadomione (list z 15.06.1964, w: "Korespondencja").

Impulsem skłaniającym Miłosza do napisania takiego rozliczenia była podróż po Europie, pierwsza od wielu lat emigracji w USA. Podobnie jak Andrzej Bobkowski opuszczał ją wcześniej w przekonaniu, że tu już nic dobrego stać się nie może, "że struktury zachodnio-europejskie, które wyprodukowały potworność, nigdy już nie będą zdolne do życia, że jest granica, jaką się osiąga, a dalej już nic".

Tymczasem okazuje się, że Europa kwitnie, jakby nigdy nic się nie stało, a jej tradycyjna "mocna forma" - tożsamość kulturowa - niezachwianie organizuje codzienność, wspiera łapczywość na nowe życie, "nowe lodówki czy samochody". Poeta bezradny wobec tego zjawiska, zdumiony własnym niezrozumieniem, zaczął pisać esej już na transatlantyku odpływającym z Francji do Ameryki.

Bo drugą stroną tej obserwacji był gniew, że znowu "rośnie dystans pomiędzy jej bogactwem i ubóstwem krajów niedorozwiniętych czy zahamowanych". Czyli Polski, która wprawdzie porwała się na PRL-owskie uprzemysłowienie (modernizację tamtych czasów), lecz czyni to, ku żalowi autora, jak Penelopa - co utka jedną ręką, to spruje drugą - czyli finał jak zwykle: kura goniona przez bosą babę koło awangardowego teatru, niedorozwój trwający mimo prób wyrwania się z niego przez adaptację zachodniej formy...

Jak świadczą te metafory, tekst pisany "wątrobą", co widać szczególnie w jego początkowych podrozdziałach, jest rozliczeniem z owym zapóźnieniem, ale i z postawami polskiej inteligencji w dwudziestoleciu międzywojennym, w opinii Miłosza przegranym, jeśli chodzi o "obóz liberalno-postępowy". Jego obóz, z przekonań i biografii.

Z wielu wątków i analiz związków polityki z literaturą zostaje po lekturze w pamięci nie tylko oskarżenie o idolatrię, jaka cechuje polski patriotyzm przemieniający się w uwielbienie Ojczyzny na sposób religijny (byliśmy tego niedawno świadkami po raz kolejny), ale sam sposób patrzenia na spory w kraju.

Miłosz je rozumie jako ciągłe napięcie między oswojoną przez większość Polaków "niedo-formą" ("wspólnota kiełbasowo-

-flakowo-sienkiewiczowska", jak ją określa) a modernizatorami chcącymi "przebudować strukturę". Z tym że pierwsi są silnie zakorzenieni społecznie, rozumiani wszędzie, gdzie Polak żyje (i gdzie się żywi...), drudzy wyalienowani z większości, skazani na złe stosunki ze wspólnotą, którą albo pogardzają - gotowi ją reformować nawet okrutnymi metodami - albo od której uciekają, bo nie widzą szans na zmianę. Niechęć do jednej strony określa równocześnie przynależność do drugiej, nawet jeśli się do końca przekonań "swojego" obozu nie podziela.

Podobieństwa do współczesności nasuwają się same i każą pytać o nieruchomość polskich sporów od pięćdziesięciu czy stu lat, gdzie zawsze jakaś "Wyborcza" spiera się z jakąś "Rzeczpospolitą", a formacje partyjne stanowią tylko decorum budowane dla aktualizacji tego podziału. I nadal trwa to, co niezmienne: obok współczesnych awangardowych teatrów jest kurczak, wprawdzie nie biega, bo martwy i z rożna, ale za to błyska diodami...

"Orliki" i orły

Tak by to wyglądało na pierwszy rzut oka. Niezmiernie zniechęcająco. Ale coś się ostatnio wydarzyło, nastąpiła jakaś zmiana, pełznąca powoli, która łamie i narusza ten schemat. Najpierw było polityczne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Platforma Obywatelska, mimo że wygrała w kontrze do jak najbardziej prawicowej partii, odwołującej się do schematów "utwierdzania polskiej tożsamości", i to przy pomocy narzędzi państwowych, oparła się naciskom liberalno-lewicowych środowisk i mediów.

Nie poszła na wojnę z Kościołem, nie próbowała rewolucji obyczajowej (wbrew powszechnemu na peryferiach cywilizacji sądowi "oświeconych", że nowoczesność można osiągnąć tylko poprzez przymus akceptacji dowolnej tożsamości seksualnej) i nie demonstrowała pogardy dla "flakowo-sienkiewiczowskiej" Polski. Platforma dokonała czegoś w rodzaju transgresji: będąc głównym przeciwnikiem prawicy, nie zeszła na poziom "okrutnych modernizatorów", a tym samym uniknęła wyalienowania prześladującego wszystkich, którzy szli na zwarcie z głęboką, codzienną Polską. Przekroczyła dotychczasowe podziały.

To dlatego po katastrofie smoleńskiej jak najbardziej "flakowo-sienkiewiczowski" kandydat Platformy pokonał w wyborach prezydenckich "przywódcę obozu narodowo-patriotycznego", bo miał za sobą o wiele silniejsze i nieskruszałe poparcie, niż by to wynikało z tradycyjnych rozkładów ideowych. Premier, który zakazał swoim ministrom wypowiadania słowa "reformy", równocześnie prowadził grę, której stawką było utrzymanie poparcia (przy własnej absolutnej hegemonii nad partią) i dokonanie niewidocznej zmiany, modernizacji tout court, ale w taki sposób, by nikt go nie posądził o robienie czegokolwiek. I tylko Miłada Jędrysik z "Gazety Wyborczej" zauważyła tę podskórną rewolucję, ale było już za późno: krytycy, w tym i opozycja prawicowa, i środowiska lewicowe, stały się zakładnikami własnych fałszywych diagnoz i nie mogły się już wycofać z wcześniej obranych stanowisk, że nic się nie dzieje, nic się nie zmienia.

A zmieniało się wiele. Od reform strukturalno-budżetowych o dalekosiężnych skutkach (zniesienie emerytur pomostowych, ograniczenie OFE, zbudowanych na wyrost kosztem budżetu), przez obyczajowe (likwidacja powszechnego poboru, czyli uświęconej tradycją inicjacji męskiej poprzez upodlenie albo cwaniactwo), aż po zmiany w systemie szkolnym i wyższych uczelni. Przy okazji reformy szkolnej niedostrzegalnie wydłużono czas pracy (rok wcześniej w szkole to rok dłużej na rynku). Biorąc pod uwagę dysfunkcjonalność w edukacji społecznej większości polskich rodzin, posłanie dzieci wcześniej do szkoły to przyspieszona socjalizacja obywateli, którzy żyją na ogół w środowiskach promujących skrajną wersję indywidualizmu - projekt więc był wielowarstwowy i jak z podręcznika inżynierii społecznej.

Mniejsze czy większe potknięcia w trakcie przemian nic nie zmieniały - najlepszy przykład to drogi. Katastrofie wizerunkowej ministra towarzyszyło przełamanie prawno- -instytucjonalnych blokad w budowie dróg, z tym że nie on już będzie beneficjentem tego niewątpliwego, odłożonego w czasie sukcesu. Polska niedostrzegalnie zaczęła się przesuwać w stronę nowoczesnego państwa, z tym że osią tego ruchu jest "przesunięcie" samych obywateli w stronę aspiracji wykraczających poza dotychczasowe horyzonty. Zamiast podróbek i imitacji, prawdziwy udział w cywilizacji.

Miłośnicy Platona i Rymkiewicza z "Teologii Politycznej" ze wzgardą prychali na samorządy budujące za pieniądze z UE aquaparki, nie rozumiejąc, że za cenę zwyczajowych sześciu piw w sobotę można na polskiej prowincji kupić całodzienny karnet do aquaparku nieo-

dbiegającego standardem od podobnych we Francji czy Niemczech. I w ten sposób rodzi się prawdziwy wybór stylu zachowań - istnienie glinianki obok wsi do tej pory nie wymuszało tego wyboru.

Społeczno-obyczajowy projekt znany pod nazwą "Orliki" jest oparty właśnie na tym założeniu, a to, że kolejne boiska są otwierane często przy współudziale lokalnych proboszczów, ale nie przeciw nim, jest najlepszym przykładem tego transgresyjnego sukcesu Platformy. Można jej nie lubić, ale to ona dostała po czterech latach społeczny placet na dalsze rządy jako nagrodę za modernizację bez okazywania wyższości - jedyną możliwą i skuteczną.

I jest też pewien efekt uboczny tych zmian. Po ostatnich wyborach polska prawica, mimo 30 proc. poparcia (już nigdy nie do powtórzenia) znalazła się w sytuacji, jaka do tej pory była zarezerwowana dla "wyobcowanych modernizatorów": zepchnięta na margines, z poczuciem prometejskiej misji, której nikt już nie chce oprócz wybranych (i zgorzkniałych), staje się coraz bardziej klubem wyznawców egzotycznych poglądów, z pogardą traktujących pozostałych "lemingów". Dokładnie odwrotnie, niż miało to miejsce w opisach Miłosza polskich sporów. Można by zakpić, że znalazła się niespodziewanie w tym miejscu razem z "Krytyką Polityczną", duchami Unii Wolności czy wcześniej - przedwojennymi "Wiadomościami Literackimi". Taka jest cena za fałszywe diagnozy społeczne.

***

Dla niektórych uszu zabrzmi to jak herezja: to nie rynki są motorami modernizacji, tylko polityka. Bez państwa jako budziciela aspiracji i równocześnie zdolnego do ich zaspokajania, nie ma co marzyć o wypełnieniu formą krainy od Świebodzina po Bug. A tym samym tworzenia nowoczesnej podmiotowości zbiorowej. Patriotyzm zbudowany na odruchach plemiennych jest dany z urodzenia, problem w tym, że w krajach peryferyjnych nie wystarczy do zmiany statusu. Kluczem jest przesunięcie odpowiedzialności na ogół obywateli. Odpowiedzialności, która się rodzi tylko w sytuacji wolnego wyboru, nielimitowanego dziedzicznymi obciążeniami biedy i związanych z tym stylów życia. Szczególnie dotyczy to polskiej prowincji, rozświetlonej tandetnymi reklamami, z jej leginsami w panterkę czy pokracznymi domkami - zbiorowiskiem ludzi, którym do tej pory historia nie dawała zbyt wielu szans.

Polskim elitom modernizacyjnym dotąd brakowało wobec nich "czułości", tego odruchu sympatii, jaką się powinno mieć do nawet najbardziej zawstydzających krewnych. Jeśli w najbliższym czasie nie zmiecie nas globalny kryzys, to każdy kolejny rok takiego "cichego" rozwoju buduje Polskę, jakiej do tej pory nie mieliśmy, o jakiej Miłoszowi się nawet nie śniło. Niewygody estetyczne to doprawdy niewielkie koszty tej radości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2011