Kiedy przegra PiS

Odpowiedzią na faktyczną próbę likwidacji demokracji liberalnej nie może być działanie na wzór jej przeciwników.

22.12.2015

Czyta się kilka minut

Gdańsk, 19 grudnia 2015 r. / Fot. Przemek Świderski / EAST NEWS
Gdańsk, 19 grudnia 2015 r. / Fot. Przemek Świderski / EAST NEWS

Właściwie to, co będzie dalej, jest na swój przewrotny sposób nużąco przewidywalne. Mimo obecnego rozedrgania emocji, zużycia chyba wszystkich ostrych słów oburzenia i wyczerpania metafor – sytuacja będzie się rozwijała ze swoją niezmienną logiką. Wszystkie karty są na stole i nikt nie może powiedzieć, że nie sposób przewidzieć przyszłości.

Polska bez konstytucji

Jarosław Kaczyński będzie nadal z żelazną konsekwencją i wbrew wszystkim (także części PiS) realizował swój zamysł. Jego zręby zostały już wyraźnie zarysowane w kampanii wyborczej, a teraz przechodzimy przez kluczowy okres wykonania.

Co równie ważne: prezes PiS wyłożył swoje prawdziwe intencje. Trochę może emocjonalnie, ale wreszcie szczerze: ci, którzy rządzili Polską (i ci, którzy na nich głosowali) przez ostatnie lata, są nie do zaakceptowania. Są na równi ze współpracownikami okupanta albo „mają niesprawne głowy”. PiS jest po to, by wyzwolić kraj, nie bacząc na koszty i sprzeciwy. To proklamacja misji dziejowej silnie osadzonej w polskiej historiozofii – rok 2015 jest tym samym równie ważny, jak powstanie Solidarności czy upadek komunizmu w 1989 r.

Oto demonstracja racji absolutnej, uniemożliwiającej jakikolwiek kompromis, bo z tak urojoną racją moralną nie sposób wejść w żaden dialog. Czyż można dyskutować o wolności Polski? Nie, bo jeśli jej nie ma, to należy ją odzyskiwać wszelkimi środkami. Cała reszta – polityka, taktyka, gospodarka czy opinie krajowe i zagraniczne – z tej perspektywy są zupełnie nieistotne. To szczegóły lub plewy na wietrze.

W tym właśnie celu Jarosław Kaczyński zdemontował Trybunał Konstytucyjny. Po złamaniu jedynych ograniczników w interpretacji prawa – anihilacji TK i uczynieniu z prezydenta Andrzeja Dudy posłusznego wykonawcy tej egzekucji – żyjemy w kraju, w którymkonstytucja przestaje de facto obowiązywać. Bo nikt już nie jest w stanie orzec, jakie prawo może być sprzeczne lub nie z ustawą zasadniczą. A tym samym można tworzyć dowolne prawo.

To jest sytuacja znacznie bardziej komfortowa niż na Węgrzech Viktora Orbána – tam udało się zmienić konstytucję zgodnie z wolą większości parlamentarnej, ale konstytucja jest i trzeba ją stosować. W Polsce, ponieważ nie można orzec bezstronnie, co jest, a co nie jest zgodne z konstytucją, system jest o wiele bardziej elastyczny. Brak TK (tzn. istnieje formalnie, ale równocześnie w sensie ograniczenia władzy wykonawczej de facto nie istnieje) to równocześnie stan, w którym od tej pory konstytucji właściwie nie ma. Znosi to tym samym wszelkie ograniczenie dla władzy mającej większość parlamentarną i zdolność stanowienia prawa.

Kolej rzeczy...

Sytuacja będzie się dalej rozwijała w zapowiedziany już sposób. Zniesiona zostanie służba cywilna, tak jak ją określała do tej pory ustawa zasadnicza. W zamian powstanie korpus urzędniczy, oparty na nominatach rządzącej partii bez stosowania dotychczasowych wymogów (staż pracy, doświadczenie kierownicze, wiedza prawna itp.). Państwowa biurokracja stanie się tym samym biurokracją PiS.

Zostanie zmieniony dotychczasowy system niezależnej prokuratury: stanie się ona hierarchicznie i służbowo podporządkowana ministrowi sprawiedliwości, z wszelkimi konsekwencjami politycznymi tego faktu.

W końcu zostanie zmieniony ustrój sądów powszechnych na drodze ustawy o charakterze administracyjnym (sposobu zarządzania pracą sądów). Będzie się to wiązało z ograniczeniem samorządności sędziowskiej, większym uzależnieniem prezesów sądów od ministra sprawiedliwości i w konsekwencji (a raczej: w praktyce) ograniczeniem niezawisłości sędziowskiej.

Zmiany dotkną również Sąd Najwyższy, który po reformie będzie bardziej przypominał to, co teraz sobą przedstawia TK, niż dotychczasową najwyższą instancję sądową. Zupełnej przebudowie ulegną media publiczne, rządzone twardą polityczną ręką kierownictwa PiS. Jak wiele podobnych operacji, będzie się to nazywało „przywracaniem mediów narodowi”.

Służby (a raczej ich przełożeni), wyposażone w nową ustawę antyterrorystyczną, uzyskają dodatkowe narzędzie działania, mając swobodę decydowania, co jest, a co nie, zagrożeniem terrorystycznym.

Na deser powstanie nowa ustawa o Rzeczniku Praw Obywatelskich, oznaczająca powtórny wybór – w tym przypadku (cóż to będzie za niespodzianka) kogoś zależnego od partii rządzącej. Zresztą i obecnie funkcja ta – bez istniejącego TK – jest raczej dekoracyjno-opiniodawcza. Dlatego może poczekać na okres, w którym na stole zwykle pojawiają się słodkości.

A, byłbym zapomniał: jeszcze zmiana ordynacji wyborczej. Z pewnością do szczebla samorządowego, przy okazji reformy administracyjnej.

Tych zmian będzie o wiele więcej i stopień obywatelskiego oporu będzie malał wraz ze wzrostem ich liczby. Bo nie da się utrzymać takiego jak teraz politycznego napięcia, równocześnie nie mając żadnych narzędzi faktycznego blokowania. „A ja nie mam pańskiego płaszcza, i co mi pan zrobi?” – mówi szatniarz do głównego bohatera filmu „Miś”, oddając tym samym istotę polityki PiS-u.

Procesowi temu będzie zresztą towarzyszyła próba pozyskania wyborców za pomocą transferu środków (500 zł itp.), w nadziei, że zasłoni to wrzask opozycji i krytykę w Europie, i że zapewni poparcie społeczne ponad głowami „gęgaczy”. Oczywiście w finale może się to okazać iluzją i ten rząd może upaść wcześniej, niż się wydaje, a PiS w skrajnym scenariuszu może stracić władzę przed upływem czterech lat. Ale na razie bym na to nie liczył.

Co potem?

Kluczowy problem nie polega na tym, co Jarosław Kaczyński jeszcze zrobi, bo będę się upierał, że to z grubsza wiadomo. I nie na tym, jak długo PiS będzie rządził, bo tego wprawdzie nie wiadomo, ale trzeba się liczyć z tym, że pełną kadencję. Najciekawsze pytanie brzmi: co potem?

Władza nie jest wieczna i PiS również kiedyś ją straci. Problem w tym, że ci, którzy ją obejmą, staną wobec dramatycznego dylematu: co zrobić z właściwie zupełnie nowym ustrojem Polski? Co robić z systemem prawnym zbudowanym z pominięciem konstytucji, a jednak obowiązującym? Przy dotychczasowych i planowanych zmianach TK może odzyskać samosterowność (tzn. przestanie działać „dopasowanie rozwiązań prawnych do zamierzeń programowych większości parlamentarnej”, jak możemy przeczytać w uzasadnieniu do nowelizacji ustawy o TK) w roku 2024. Do tego czasu czekać i akceptować status quo? A może zastosować jakieś nadzwyczajne rozwiązanie – coś w rodzaju dyskontynuacji, prawa, które jednym aktem przywraca status quo ante, czyli sprzed 2015 r.? Ale pomijając już bezprzykładność takiego działania (nie zdecydowano się na to w 1989 r. po upadku komunizmu, a miano by się zdecydować teraz?), rodzić to będzie kolejne problemy prawne.

Skutki obowiązującego „prawa PiS” mogą być trudne do cofnięcia. Czy wyroki sądów w tym okresie przestają obowiązywać? Wszystkich czy tylko karnych? Co cofnąć, a co nie, i w jakiej kolejności? A może należy zrobić tylko jedną operację – przywrócić dawny TK w taki sam sposób, jak PiS go anihilował, i niech on się zajmie uchylaniem po kolei praw zmieniających ustrój Polski? Tyle że to może trwać bardzo długo, a rządzący będą działać wtedy w kostiumie zupełnie obcym – z pewną, ale niewielką przesadą: w obcym państwie, mimo że wygrają wybory pod hasłem jego zmiany. Podobne nierozwiązywalne dylematy można mnożyć.

Pułapka chaosu

Powyższa próba odpowiedzi na pytanie „co potem?” prowadzi do dwóch wniosków.

Po pierwsze, skala dewastacji prawa de facto znosi ustrój państwa, w dodatku w niebywale krótkim czasie – jednego miesiąca. Zmiany te mogą mieć charakter o wiele bardziej nieodwracalny, a jeśli w ogóle myśli się o ich odwróceniu, wpada się w pułapkę chaosu i scenariusza, w którym będziemy mieli dwa ustroje: jeden, kiedy będzie rządził PiS, i drugi, gdy inni. Za każdym razem tak będziemy działać? To jakiś absurd i powiedzmy szczerze: finis Poloniae.

Drugi, zasadniczy wniosek: jest taka zasada, która mówi, że z kanibalizmem nie walczy się zjadając kanibali. Odpowiedzią na faktyczną próbę likwidacji demokracji liberalnej nie może być działanie na wzór jej przeciwników, bo inaczej nigdy jej nie odbudujemy. A przynależność do niej definiuje Polskę jako kraj Zachodu, a nie „demokracji suwerennej” Surkowa, jaka panuje na wschodzie, z którego uciekaliśmy przez ostatnie 25 lat. Ale równocześnie nie można pozwolić na istnienie ustroju/nieustroju, który służy tylko jednej partii politycznej w Polsce, na którą głosowało 18 proc. ogółu uprawnionych obywateli.

Nowa konstytucja

Sądzę, że jedynym dostępnym rozwiązaniem tego dylematu jest podjęcie w gronie opozycji parlamentarnej i pozaparlamentarnej prac na rzecz nowej konstytucji. Konstytucji, która zabezpieczałaby państwo przed urojeniami kolejnych wodzów, nadmierną swobodą rządowych drukarek oraz prezydentami, którzy zwracają się przeciwko konstytucji, na którą przysięgają. Następne wybory powinny być wyborami konstytuanty, z tym że projekt nowej ustawy zasadniczej już powinien być uzgodniony i gotowy przed rozpoczęciem kampanii i być swoistą legitymacją wyborczą. Budując wyrazistą alternatywę wobec rządzących, działając „osobno, ale razem”, partie przyszłego parlamentu mogą uzyskać w ten sposób mandat na rozwiązania ustrojowe pozwalające uniknąć dylematów: co dalej z „ustrojem PiS”. I nie wpaść w pułapkę wymuszającą „kanibalizowanie kanibali”.

Nowe reguły oznaczają nową politykę przy zachowaniu tego, co było podwalinami sukcesów Polski przez ostatnie ćwierćwiecze – przynależności do demokracji zachodnich, które nawet wobec skrajnych okoliczności nie łamią zasad, jakie im przyświecają, i nie wchodzą w buty autokracji dla przywracania liberalnego ładu.

Jeśli komuś wydaje się to zbyt księżycowym pomysłem, zbyt odległym w czasie – nie zdziwię się. Ale w takim razie proszę powiedzieć, jak rozwiązać dylemat władzy po PiS. Ponieważ to, że należy się zastanawiać nad tym już teraz, nie ulega wątpliwości. Nie dlatego, że upadek rządzących jest bliski, ale by nie wpaść w piekielną spiralę myślenia wyłącznie w kategoriach odwetu (albo rezygnacji). Bo w finale niczym się nie będziemy od PiS-u różnić, a państwo polskie stanie się tylko klepiskiem, na którym w tumanach kurzu odbywa się chaotyczna bójka. W końcu ktoś ją przerwie, tyle że jak to bywało w naszej historii – nie będą to Polacy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2016