Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Grecja rozczarowała, po raz kolejny. Grecy nie zrobili tego, do czego się zobowiązali, a co miało być (w teorii) warunkiem otrzymania dalszej pomocy od - nie bójmy się tego słowa - darczyńców. Rząd grecki nie obniżył dostatecznie deficytu budżetowego i nie zaoszczędził tyle, ile miał zaoszczędzić; komisja greckiego parlamentu przyznała zupełnie otwarcie, że dług państwowy jest "poza kontrolą".
Nic dziwnego, że przedstawiciele tzw. "trójki" (Unii, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego) najwyraźniej zwątpili w sens swej pracy. Tak chyba można interpretować fakt, że zamiast, jak przewidywał plan, spędzić w minionym tygodniu w Atenach kilka dni na sprawdzaniu greckiej buchalterii i ustalaniu z tamtejszym rządem dalszych działań sanacyjnych - "trójka" opuściła Ateny nagle i w pośpiechu. Tylko czy coś z tego wyniknie? Pewnie nic. Za kilka dni "audytorzy" wrócą do Aten i wygląda na to, że mimo niedotrzymania zobowiązań Grecja otrzyma pod koniec września (tj. na koniec III kwartału) kolejną transzę z "pakietu pomocowego": 8 mld euro.
Być może tak trzeba. Może inaczej nie można - skoro nikt w Europie i w USA nie potrafi przewidzieć, jakie skutki dla rynków finansowych i gospodarek (nie tylko greckiej) miałoby wstrzymanie pomocy dla Grecji. Nikt z polityków nie chce też najwyraźniej wziąć na swoje barki skutków takiej decyzji.
Jednak postępując w ten sposób, Europa (i Stany, mające udział w MFW) stracą - znów - sporo wiarygodności, nie mając gwarancji, że to coś pomoże. Bo jeśli pod koniec września Grecja dostanie te miliardy, jaka to będzie lekcja dla innych zagrożonych krajów? I dla obywateli-podatników, z których pieniędzy to wszystko jest finansowane? Zważmy: jeśli przyjęty zostanie kolejny "pakiet" dla Grecji, samo tylko państwo niemieckie będzie gwarantować łącznie 211 mld euro kredytów dla zagrożonych krajów (to ponad 2,5 razy więcej, niż wynosi polski budżet w 2001 r.!). A jakieś słowa, jakieś uzasadnienia politycy strefy euro powinni znaleźć, bo kolejne "pakiety" muszą uzyskiwać akceptację parlamentów narodowych (co jest zresztą traktowane jako formalność, swego rodzaju uciążliwy, choć konieczny rytuał - to kolejny przyczynek do kwestii deficytu demokracji w Unii).
Jakich więc trzeba będzie teraz słów, aby nie zabrzmiały pusto, cynicznie? Dotąd argumentowano najczęściej, że ratowanie Grecji jest w interesie tych, którzy na nią płacą (Niemców, Francuzów, Finów, Słowaków itd.), że warunkiem uratowania wspólnej waluty - czyli uratowania projektu europejskiej integracji - jest uratowanie Grecji, choćby z zaciśniętymi zębami. Ale dziś Grecja coraz bardziej okazuje się beczką bez dna, a historia jej ratowania - współczesną wersją mitu o Syzyfie.
Może więc jednak rację mają ci, którzy twierdzą, że aby uratować euro i Unię, należy skończyć z sytuacją, gdy Europa stała się zakładnikiem niedotrzymujących słowa Greków? Może właśnie po to, aby nie zbankrutowały Portugalia, Irlandia czy Włochy, należy pozwolić zbankrutować Grecji? Może lepszy okropny koniec niż okropności bez końca?
Tylko - kto to na siebie weźmie? Joschka Fischer, były minister spraw zagranicznych Niemiec twierdzi, że obecny kryzys w Europie jest bardziej kryzysem polityki niż ekonomii - w tym sensie, że politykom brakuje i dalekosiężnego celu, który przyświecałby ich doraźnym działaniom, i odwagi.