Ratujmy Grecję, bo chodzi o Rosję

Głównym wyzwaniem jest dziś rosyjski wpływ na europejską „milczącą większość”, która wierzy, że Moskwa jest ostoją rozsądku i tradycyjnych wartości.

09.02.2015

Czyta się kilka minut

Lewicowa demonstracja poparcia dla Aten w Berlinie, podczas wizyty greckiego ministra finansów, 5 lutego 2015 r. / Fot. Kay Nietfeld / DPA / EAST NEWS
Lewicowa demonstracja poparcia dla Aten w Berlinie, podczas wizyty greckiego ministra finansów, 5 lutego 2015 r. / Fot. Kay Nietfeld / DPA / EAST NEWS

Mowa będzie o Rosji i nowym, słabo dotąd rozpoznanym zagrożeniu z jej strony dla Europy. Ale ponieważ ważną rolę w tej rozgrywce pełni Grecja, zacznijmy od tej ostatniej.


Gdyby notowania giełdy w Atenach traktować jako barometr oczekiwań wobec nowego rządu Grecji, otrzymalibyśmy ciekawy, choć niespójny obraz sytuacji. Oto trzy dni po wyborach – po których władzę objęła koalicja skrajnej lewicy ze skrajną prawicą – indeks giełdowy spadł o 8 proc., by kilka dni później odbić o ponad 10 proc., a następnie znów głęboko spaść. Starczyło, że premier Tsipras i jego minister finansów ogłosili chęć porozumienia z Europejskim Bankiem Centralnym, by panika zamieniła się w chwilową nadzieję. Z kolei decyzja Europejskiego Banku Centralnego o wstrzymaniu skupowania obligacji greckich banków znów pogrążyła indeksy...


Huśtawka emocji dotyczy wszystkich aspektów greckiego dramatu: od zwycięstwa partii SYRIZA, przez wizję bankructwa Grecji i jej wyjścia ze strefy euro, aż po kwestię prorosyjskich sympatii nowego rządu w Atenach. Symbolem tego ostatniego stało się ujawnione właśnie wspólne zdjęcie nowego szefa dyplomacji Nikosa Kotziasa i kremlowskiego ideologa Aleksandra Dugina, zrobione w Pireusie w 2013 r.
Tymczasem, mimo tylu znaków zapytania, nowe rozdanie w Grecji daje też nikłą, ale nadzieję na rozpoczęcie pozytywnej zmiany – także w Unii. Bez takiej zmiany nie tylko przyszłość Grecji, ale również integracji europejskiej jawi się w ciemnych barwach.


Kraj w ciągłym kryzysie


Aby zrozumieć, co się stało właśnie w Grecji, warto przybliżyć kontekst historyczny. Czytając „Powojnie” Tony’ego Judta – opowieść o powojennej Europie – wynotowałem zdanie, które mówi wiele o źródłach obecnej sytuacji: „Grecja stała się pełnoprawnym członkiem wspólnoty 1 stycznia 1981 roku, co wiele osób w Brukseli uznało za pożałowania godne zwycięstwo nadziei nad rozsądkiem”.


W tym zdaniu zawiera się zarówno dowód, że obecni wierzyciele Aten mieli pełny obraz możliwych skutków swych decyzji, gdy kupowali greckie obligacje (nawet jeśli twierdzą oni, że dopiero potem „odkryli”, iż błędem było przyjęcie Grecji do strefy euro), jak też podsumowanie dorobku powojennej historii Greków.


Zaraz po 1945 r. Grecja weszła w fazę komunistycznego terroru, by następnie zostać „zaduszona” przez rządy wojskowych, którzy „uważali raczej siebie, a nie efemeryczne konstytucyjne dokumenty za strażników narodu i jego integralności”. Podobnie jak Portugalia Salazara, także Grecja zdobyła „zimnowojenną” legitymizację Zachodu przez wejście do NATO (w 1952 r.). Jeszcze w latach 70. XX wieku poziom życia w Grecji – podobnie jak w równie autorytarnych Portugalii i Hiszpanii (obecna wspólnota losów tych państw nie jest przypadkowa) – porównywano z Europą Wschodnią. Po obaleniu rządów wojskowych Grecja zaczęła szybką, ale powierzchowną demokratyzację: rozwój blokowały rządy jednego klanu i znany zza Bugu system oligarchiczny. Ale kraj był już w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej, co gwarantowało wzrost stopy życiowej. Gdy zaś na fali kryzysu po 2008 r. fasadowa konstrukcja znów legła w gruzach, do gry weszli zachodni wierzyciele, którzy eksperymenty demokratyczne (jak referendum o pozostaniu w strefie euro) uważali za zabawę zapałkami w stogu siania.


Konkluzja? Przez kilkadziesiąt powojennych lat Grecy nie mieli wielu okazji do uczenia się demokracji, a więc i odpowiedzialności za państwo. Niedawne otarcie się o bankructwo niewiele tu zmieniło, gdyż dla Grecji (i innych zadłużonych państw strefy euro) kryzys oznaczał zawieszenie swobody wyboru tempa i drogi reform – i tym samym ich delegitymizację.


Wołanie o „plan Merkel”


Chodzi nie tylko o zjawisko, które Ivan Krystew zgrabnie nazwał „możliwością zmiany rządu, ale już nie polityki”, lecz także o sens reform. Kuracja, której poddano również Grecję, była jedynym sposobem wymuszenia zmian w gospodarce i funkcjonowaniu państwa. Ale dogmatyczne (choć uzasadnione) koncentrowanie się na wyniku księgowym – z pominięciem realiów polityki, gospodarki i społeczeństwa – powoduje, że grecki dług staje się coraz bardziej narzędziem represji niż instrumentem stymulującym zmiany. Ten dług jest po prostu nie do spłacenia w obecnym kształcie i tempie.


Przy całym populizmie nowego rządu – obietnicach reform na koszt bogatych, poluzowania dyscypliny finansowej i ponownego zatrudniania tysięcy zwolnionych urzędników – trudno odmówić racji greckiemu ministrowi finansów.
Janis Warufakis zaapelował właśnie o zainicjowanie przez Niemcy „planu Merkel” dla Grecji – na wzór amerykańskiego planu Marshalla dla Europy po 1945 r. Warufakis przekonywał: „Niemcy są najpotężniejszym krajem w Europie. Cała Unia skorzystałaby na tym, gdyby Niemcy przejęły rolę hegemona. Ale hegemon musi poczuwać się do odpowiedzialności za innych. Taką postawę przyjęły USA po II wojnie światowej (...). Wyobrażam sobie, że mógłby powstać plan Merkel, na wzór planu Marshalla. Niemcy mogłyby wykorzystać swoją siłę, aby zjednoczyć Europę. To byłoby wspaniałe dziedzictwo niemieckiej kanclerz”.


Na razie wszystko wskazuje, że apel pozostanie bez echa. Niemieccy wyborcy nie chcą słyszeć o braniu przez siebie odpowiedzialności na wzór powojennych Stanów ani o płaceniu za greckie błędy. Problemem w negocjacjach Aten z Brukselą i innymi stolicami jest też obawa tych drugich przed precedensem: zmiana podejścia do Grecji i luzowanie „gorsetu finansowego” zmieni całą architekturę polityczną w Unii. W kolejce stoją wszak Hiszpanie, Portugalczycy, Włosi, a na końcu... Francja.


Tym samym opór Merkel przed zmianą reguł będzie motywowany obawą przed politycznym wzmocnieniem południa Europy – i to na koszt niemieckiego podatnika. Dlatego choć „plan Merkel” byłby inteligentnym sposobem umocnienia pozycji Berlina przy zamaskowaniu ustępstw, nie dojdzie on do skutku.


Zapewne Grecy (i inni) muszą czekać do kolejnych wyborów w Niemczech w 2017 r., by pojawiła się zmiana nastawienia. To zaś oznacza, że Unia znów wejdzie w okres nowej szamotaniny, prowizorycznych rozwiązań i dramatycznych szczytów, albo że Grecja opuści strefę euro. Co jednak tylko na chwilę rozwiąże problem, by stać się wstępem do „zwijania się” strefy euro na południu Europy. Tylko po co było wtedy ją ratować?


Ograniczony wpływ „Rosyjskiego Świata”


I tu się pojawia kontekst rosyjski.


Zagrożeniem dla spójności Unii nie jest nowy rząd grecki – nawet jeśli widzi on w Rosji partnera politycznego i gospodarczego, a nie zagrożenie dla demokracji i bezpieczeństwa Europy. Takich rządów i polityków jest w Unii (i zawsze było) wielu. Również teraz wiele krajów krytykuje sankcje. Im dalej na zachód i południe, tym większe zrozumienie dla Rosji. W najgorszym razie Grecja zasili koalicję Węgier, Austrii, Czech, Słowacji, Cypru itd.


Jednak jawni i ukryci sympatycy putinowskiej Rosji nie mają w Unii głosu decydującego – najlepszym tego przykładem, że sankcje wprowadzono i utrzymano. Dziś siła rosyjskiej sieci wpływu – budowanej przez lobbing w głównych stolicach Europy, przez tworzenie lokalnych redakcji kanału TV Russia Today w różnych krajach, przez fundacje i instytucje pracujące na rzecz „Rosyjskiego Świata”, przez współpracę z partiami kontestującymi ład polityczny Europy (jak francuski Front Narodowy, węgierski Jobbik, niemiecka AfD) – jest jednak tylko ułamkiem wpływów, jakie Kreml miał po 1945 r. w Europie, zniszczonej i szukającej nowych idei.


Wtedy przykładem sowieckich możliwości były choćby silne partie komunistyczne we Włoszech i Francji, albo protesty „antywojenne” w Niemczech Zachodnich, które wybuchły, gdy NATO chciało zrównać swój potencjał z potencjałem Moskwy.


Oferta konserwatywna


Tymczasem największym dziś wyzwaniem dla Unii jest rosyjska zdolność do podgrzewania sporów ideowych w Europie za pomocą tzw. „idei konserwatywnej” – rozumianej nie tylko jako wyzwanie dla przemian społecznych i politycznych, ale też dla integracji europejskiej. Oczywiście, „oferta konserwatywna” to tylko instrument: elitę kremlowską z wartościami chrześcijańskimi łączy tyle, co elitę sowiecką z demokracją. Ale moment historyczny sprzyja rosyjskiej retoryce, która wykorzystuje kryzys ekonomiczny i rosnące w Europie rozczarowanie – i Unią, i partiami, które dominują w europejskiej polityce.


Główne zagrożenie płynie zatem nie ze strony tzw. agentów wpływu lub pożytecznych idiotów, lecz ze strony tzw. milczącej większości, która jest „rozczarowana projektem europejskim i coraz bardziej krytycznie nastawiona do własnych elit i propagowanych przez nie postmodernistycznych wartości i wzorców zachowań” – jak piszą Witold Rodkiewicz i Jadwiga Rogoża w eseju „Potiomkinowski konserwatyzm” (opublikowanym na stronie osw.waw.pl).
Z kolei w Stanach Kreml próbuje dotrzeć do środowisk chrześcijańskich, zwłaszcza tych, które za cel stawiają sobie obronę tradycyjnego modelu rodziny i zwalczają aborcję. Tu i tam Rosja zwraca się też do zwolenników izolacjonizmu i tych, którzy apelują o „poszanowanie interesów innych mocarstw” i „porozumienie z Kremlem przeciw rosnącej potędze Chin”.


Trzymajmy kciuki za Ateny


Rozróżnienie między kupowaniem lojalności a podgrzewaniem napięć w Europie jest kluczowe dla oceny tego nowego kremlowskiego wyzwania dla Unii – także w kontekście Grecji.


Kupowanie zwolenników miało, ma i zawsze będzie mieć miejsce. Ale jego efekty pozostaną ograniczone. W miarę narastania kryzysu gospodarczego w Rosji siła jej lobbingu będzie słabła – większość politycznych przyjaciół Kremla jest w istocie jego klientami.


Natomiast wykorzystywanie kryzysu demokracji zachodniej dla prezentacji Rosji jako „ostoi zdrowego rozsądku, ładu i udanego życia rodzinnego” jest o wiele groźniejsze. Nie tylko dlatego, że większość społeczeństw Europy nie rozumie, czym jest dziś Rosja (jak kiedyś nie rozumiała, czym był Związek Sowiecki). Ale dzieje się tak dlatego, że propagandziści Kremla korzystają z błędów europejskich rządów.


Zamiast więc obawiać się sojuszu grecko-rosyjskiego – uwiecznionego zdjęciami ministra Kotziasa z Duginem – lepiej trzymać kciuki za udane porozumienie Aten z jej wierzycielami. To właśnie bankructwo Grecji – i jego skutki dla Bałkanów oraz dla Unii – dadzą Rosji lepsze narzędzia do politycznego rozbijania Europy niż rosyjska „polityka książeczki czekowej”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2015