Gorzki ryż

Przegapiliście winobranie u Stinga? Nic straconego, jeszcze zdążycie na ostatni tydzień strząsania oliwek. Pod koniec lata prasa doniosła, że piosenkarz ściąga fanów na swoją toskańską posiadłość, żeby pomogli mu w zbiorach.

29.11.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Olivier Morin / AFP / EAST NEWS
/ Fot. Olivier Morin / AFP / EAST NEWS

Ma się rozumieć nie za darmo – 262 euro za dzień na rękę, ale nie dla nas, tylko dla niego. „Kipiące zielenią pagórki, ciepłe jesienne słońce, cyprysy stojące rzędem jak smukli strażnicy, a do tego przygoda uczestniczenia w tradycji vendemmia przestrzeganej przez pokolenia toskańskich rolników” – za tak opisane „terapeutyczne” przeżycia trzeba zapłacić. Kto wie, może jeszcze sam padrone wpada niespodzianie między rzędy drzewek i żeby dodać animuszu robotnikom, śpiewa a cappella coś skocznego, np. refren z „Message in a Bottle”.

A głos jego niesie się niezakłócony po całym powiecie, bo vendemmia odbywa się teraz w ciszy. Oglądałem właśnie wywiad z winogrodnikiem, który wspominał, że jeszcze za jego pamięci ludzie podczas zbiorów śpiewali, by zapomnieć o trudzie, teraz pracują w milczeniu, bo wzrosły znacznie wymogi co do jakości gron i pierwszą selekcję przeprowadza czujne oko i ręka zbierającego. Jawna bzdura: od kiedy to śpiew, wydobyty prawie nieświadomie wraz z oddechem, przeszkadza w sumiennej pracy? Ludzie nie śpiewają, bo nie mają nie tylko wspólnego śpiewnika, ale nawet języka.

Winogrodnikowi do dokumentacji nie zaglądałem, ale statystycznie jest niemal pewne, że ostatniego Włocha na swoim polu widział w zeszłym stuleciu. Od dawna winobranie obstawiają przyjezdni, przede wszystkim z Bałkanów, gdzie ludzie mają pojęcie o uprawie winorośli. W piemonckim miasteczku Canelli, głównym ośrodku produkcji win musujących z apelacji Asti, 10 proc. stałych, legalnych mieszkańców to Macedończycy i Bułgarzy, co oznacza, że na jesieni faktyczny ich udział dochodzi do jednej trzeciej. Część pracuje jako tako w zgodzie z przepisami (na ogół poprzez fikcyjne kooperatywy, które formalnie odpowiadają za podatki i BHP) i ma zapewniony jakiś standard traktowania, część zaś na czarno, narażona na każdy możliwy szwindel brygadzisty. Co roku w lokalnej prasie Piemontu wybucha dyskusja, jak położyć kres wyzyskowi (zwłaszcza że nielegałowie psują słodkie widoczki swoimi kleconymi ze skrzynek koczowiskami), co się kończy smętną konstatacją, że przepisy regulujące pracę sezonową są jakby pisane na życzenie skąpych właścicieli i pazernych pośredników.

Dobre i to, bo na drugim końcu buta, w Apulii, największym w Europie zagłębiu pomidora, nikt nawet nie próbuje udawać zainteresowania niewolnikami (pisanymi bez uspokajających cudzysłowów) z Afryki i Maghrebu. Nawet sieć spółdzielczych sklepów Coop (większy, potężniejszy odpowiednik naszego Społem), dbająca o wizerunek etycznej firmy, po badaniach swojego łańcucha dostaw stwierdziła, że nie może zagwarantować klientom, iż zawsze kupują pomidory zebrane i przetworzone bez udziału pracy niewolniczej. Kto chce mieć czyste sumienie – niech zapomni o puszce pelati, nie kupuje włoskiej passaty ani sycylijskich pomidorków do dekoracji sałat (są w wyłącznej domenie mafii).

Przykra świadomość, że pytanie o status robotnika rolnego nie dotyczy tylko bezpiecznie abstrakcyjnych antypodów, skąd przyjeżdża kawa albo kakao, a powoli przeciska się do świadomości konsumentów Zachodu, dotychczas przejętych raczej pestycydami. Podczas ostatniego festiwalu FoodFilmFest, zazwyczaj wypełnionego po brzegi food porno, wyświetlano dokument „Food Chain$” o walce drobnych plantatorów w USA z wyzyskiem ze strony pośredników. Ale tam, gdzie jedzenie zostało statusową zabawką miejskiej hipsterki, nawet krzywda i bunt muszą przejść obowiązkowe odrobaczanie i estetyzującą kąpiel. W takich obrazach brzydota nie rani oczu, bieda ma prawie malowniczą aurę, wszystko żywe jak w telewizji. Z kamerą wśród ludzi.

Kiedy ostatnio nasza kultura wizualna umiała się mierzyć z biedą i poniżeniem w sposób ani sentymentalny, ani paternalistyczny? Musiałem cofnąć się pamięcią do Kena Loacha i paru jeszcze Brytyjczyków, zbyt jednak czasem interwencyjnych, gazetowych. Nic jednak doskonalszego niż kino neorealistyczne. Zapatrzeni w „Złodziei rowerów” zapominamy, że miało ono ważny nurt, by tak rzec: rolny i rybacki. Śpiew zgiętych wpół kobiet na polach „Gorzkiego ryżu” niesie w sobie wielkie napięcie między akceptacją losu, co roku pchającego je po kolana w błoto, a niepokorą, skłaniającą do gestów oporu, drobnych, ale przywracających siłę do życia. „Jaśnie panowie, ściągajcie z siebie dumę, otwórzcie portfele”. Tylko tyle i aż tyle możecie zrobić. A w szczycie naszego sezonu pomidorowego spytajcie swojego plantatora na targu, gdzie śpią i co jedzą jego robotnicy z Ukrainy.


Na cześć Silvany Magnano zróbmy prosty deser – risolatte lub z grecka risogalo – jeden z najpierwotniejszych comfort food, który od wstrętnego kleiku dzieli gatunek użytego ryżu. Musi to być odmiana carnaroli albo arborio, czyli taka, jaką zbierała Silvana w filmie De Santisa. Pół litra mleka podgrzewamy prawie do wrzenia z połową otwartej laski wanilii i skórką z połowy cytryny. Dodajemy ok. 50 g cukru i szczyptę soli. Po chwili, gdy cukier się rozpuści, dodajemy 150 g ryżu i gotujemy na minimalnym ogniu, co jakiś czas mieszając, przez pół godziny. Jeśli ryż „wypije” płyn, zanim stanie się kremowy, trzeba dolać nieco mleka. Porcje w małych miseczkach posypujemy cynamonem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2014