Zdrowy sklepik

Władza wraz z początkiem roku szkolnego przypomina sobie o otyłych dzieciach. I znów w słusznej walce z przesładzaniem i przesalaniem wszystkiego ktoś wylał dziecko z kąpielą.

06.09.2015

Czyta się kilka minut

Przykładowy zestaw śniadaniowy, który będzie można kupić w sklepiku w SP nr 103 w Warszawie, wrzesień 2015 r.  / Fot. Jacek Turczyk / PAP
Przykładowy zestaw śniadaniowy, który będzie można kupić w sklepiku w SP nr 103 w Warszawie, wrzesień 2015 r. / Fot. Jacek Turczyk / PAP

Kiście winogron ciążą ku ziemi i kołyszą się na lekkim wietrze jak pełne mleka wymiona krów w drodze powrotnej z łąki. W powiecie Asti już się nie da płynnie jeździć, bo po drogach wloką się traktory z przyczepkami pełnymi skrzynek słodkiego owocu; zamiast trąbić, myślę o moscato, które się z nich zrodzi niebawem. Snując się po ścieżkach Piemontu, cieszę się widokiem tego, co jest zapowiedzią bardzo dobrego rocznika. Teraz tylko nie spaprać niczego w piwnicznym procesie, który oglądany z zewnątrz może się wydać zawiły, ale w słowach winiarzy nie ma cienia wątpliwości. Tylko pewność czekającej harówki.

Dobre wino wymaga nie tylko owocu ze szczególnych parceli, ale i pracy pełnej poświęcenia, tudzież niemile widzianej w nowoczesnym biznesie cnoty pokory. Dopiero respektując daną przez przyrodę i los rzeczywistość, ludzka inwencja może testować granice tego, co się da zmienić; a zmieniać trzeba w pogoni za kapryśnym gustem publiczności. Albowiem nad producentem mającym szczęście robić wino w najbardziej prestiżowych miejscach wisi jedno przekleństwo: od dawna nie produkuje dla miejscowych. Ci traktowali wino jako część pożywienia, swego rodzaju napój energetyczny niezbędny człowiekowi tyrającemu kilkanaście godzin dziennie na polu, zwłaszcza w czasach, gdy woda z nie najczystszych studni i cystern wcale nie była zdrowym pomysłem na ugaszenie pragnienia. Dla nich nie istniała kwestia smaku, stylu winifikacji, niuansów aromatycznych. Znali to niemal od urodzenia i wiedzieli, czego oczekiwać.

Dziś winiarze z „topowych” piemonckich gmin robią produkt luksusowy, dla ludzi oddalonych tysiące kilometrów i tuziny szczebli na społecznej drabinie. Mających niestabilne, łatwo ulegające modom oczekiwania. To zmusza do wygibasów, zwłaszcza gdy ma się wino raczej szorstkie i twarde, jak nebbiolo, nieumiejące się za bardzo podlizywać podniebieniom przyzwyczajonym do konfitury w płynie.

Czasami to się kończy walkowerem, karczowaniem z winnic innych, jeszcze trudniejszych szczepów. Np. grignolino, lokalne, znane ledwie w paru gminach wino-zawadiakę, o ostrym, kłującym wręcz smaku, może uratować już tylko cud; a jest na to wreszcie szansa, od kiedy na Stolicy Piotrowej zasiadł syn piemonckich emigrantów i wielki jego miłośnik.

Pisząc o jedzeniu nie sposób uciec od powtórzeń i nawrotów. Wrzesień to oprócz winobrania czas, by zająć się grzybami; ale czy w tym suchym roku widział je kto na oczy? Na szczęście nie zawiódł inny wyczekiwany moment cyklu przyrodniczego. Władza wraz z początkiem roku szkolnego przypomina sobie o otyłych dzieciach. Ciocia Dobra Rada dotąd słuchała, rozumiała i pomagała dorosłym – ostatnio np. dwóm nawróconym wicepremierom z niedorżniętej watahy IV RP. Ale teraz znalazła i czas dla młodszych: podczas akademii 1 września w gdańskiej szkole obiecała dzieciom, że już nie będą grubaskami. Nigdy już na szkolnym korytarzu nie zaszeleści papierek po czekoladowym wafelku; niech na wieki przepadnie kaisersemmel – haniebne piętno po austriackim zaborcy, ukryte pod niewinną nazwą kajzerki.

W tym tygodniu solidnie zapracowałem na pieniądze, które zapłaciliście w kiosku. Przeczytałem nie tylko rozporządzenie ministra zdrowia o tym, co wolno sprzedawać w szkolnym sklepiku i z czego wolno gotować w szkolnej stołówce, ale i wcześniejszy projekt, wraz z sążnistym uzasadnieniem oraz dossier z tzw. konsultacji. Zaiste, niezła zabawa w chowanego z lobbystą i ekspertami wierzącymi w rozwiązywanie problemów cepem. Podane w akcie prawnym parametry tłuszczu do smażenia spełnia tylko jeden olej – rzepakowy, no ale może tylko przypadkiem tak wyszło. Na szczęście ktoś z rozporządzenia wywalił zgodę na smarowanie kanapek margaryną, ale pozostały „tłuszcze mleczne do smarowania, o których mowa w rozporządzeniu Parlamentu Europejskiego Dz. Urz. UE nr itd”. Sięgamy do Dz.Urz. UE, a tam tłuszczem mlecznym do smarowania zwany jest też produkt zawierający poniżej 39% tłuszczu z mleka. O resztę składu pytajcie Mendelejewa.

Kanapki (tylko pełnoziarniste!) mogą być ze skorupiaków, ale jeśli pierwszak poprosi o podwójne krewetki, to w żadnym razie z majonezem. Co innego keczup – ten bowiem „okazuje się być bardziej wartościowym źródłem likopenu niż świeże pomidory”. Likopen to cenna substancja, ważna dla ludzi chorych na serce, więc znając specjalizację medyczną pana ministra, nie powinno nas to dziwić.

Minister zapewne nie słodzi herbaty, ale ciekawe, czy pił kiedyś kakao bez grama cukru. Pierwotnie to właśnie zamierzał narzucić stołówkom. Zakaz słodzenia czegokolwiek. W ramach ratowania twarzy dopisano zgodę na słodzenie miodem. Kakao rozrobione z miodem... jestem za cienki, proszę o relację, jeśli ktoś się odważy.
I znów w słusznej walce z przesładzaniem i przesalaniem wszystkiego ktoś wylał dziecko z kąpielą. Sklepiki działały dotąd pod jakąś kuratelą szkoły, wprowadzały więc jakieś, choćby cząstkowe czy niekonsekwentne ograniczenia w sprzedaży. Kiedy zaś padną dzięki nowym przepisom, dzieci i tak pójdą z piątakiem w garści za róg, gdzie nikt nie spróbuje nawet im zasugerować, że czteropak batonów to może przesada.

Właściciel winnicy nie zacznie zrywać winogron w lipcu, choćby zadzwonił do niego papież i żądał przyspieszonej dostawy grignolina. Tymczasem ludzie mający rzekomo lepsze rozeznanie w świecie od naszego chcą w jeden rok szkolny odkręcić styl odżywiania, który wszyscyśmy sobie wyrobili już z górą przez 20 lat. ©

Nauczmy dzieci robić trochę zdrowszą wersję sławnych, dziś już zakazanych w szkole czarnych ciastek z białym nadzieniem, których nazwy tu nie wymienię z obawy przed prawnikami producenta. 185 g masła w temperaturze pokojowej ucieramy z 200 g cukru, dodajemy duże jajko i łyżeczkę esencji waniliowej. Dalej 340 g mąki, półtorej łyżeczki proszku do pieczenia i ok. 60 g kakao (jak kto lubi ciemne – więcej). Zagniatamy, schładzamy pół godziny. Rozwałkowujemy cienko (2-3 mm), wycinamy kółka, pieczemy je na papierze w 180 stopniach niecałe 10 minut (powinny być twarde, ale nie przypalone na brzegach). Po wystudzeniu przekładamy kremem zrobionym z mascarpone i cukru pudru.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2015