Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rzeczywistość, o ile odciska sawoje piętno na rządzeniu, zawsze okazuje się nadzwyczajna i niespodziewana. W spokojnych okresach polityka zajmuje się sama sobą i tak było ledwie 11 miesięcy temu: w Platformie rutynowo zwalczające się frakcje wypłukiwały szanse z i tak słabej kandydatki prezydenckiej, w PiS-ie trwały ostatnie przepychanki w nowo wyłonionym po wyborach układzie. Projekt prezydencki Szymona Hołowni wydawał się kolejną daremną próbą osłabiania duopolu. Po czym władza przeszła w stan permanentnego zarządzania (o ile to nie jest słowo na wyrost) kryzysowego, a spięcia wywołane próbą przepchnięcia wyborów w maju (i na mniejszą skalę w grudniu, w obliczu możliwego wetowania unijnego budżetu) były bezlitosną próbą jakości najważniejszych polityków i sędziów. Dzięki niej np. Jarosław Gowin wybił się z roli przystawki, na którą wydawał się skazany.
O ile w styczniu problem „sukcesji po Kaczyńskim” był tylko spekulatywnym zaklęciem, dziś jesteśmy w jej trakcie. Na ostatniej prostej tracący szybciej, niż się spodziewaliśmy, wpływy prezes podsycał wojnę kulturową (najpierw o prawa osób homoseksualnych, później o prawo aborcyjne), wpuścił na scenę przedpolityczny gniew zarówno kobiet, jak i młodszych wyborców. Zasięg i trwałość tej emocji jest – oprócz skuteczności walki z pandemią – podstawową niewiadomą, z jaką polityka wkracza w nowy rok. ©℗