Gdzie w tym wszystkim krzyż?

Prześmiewcza manifestacja pod krzyżem miała sprowadzić spór do absurdu. Kulturowa furtka została otwarta i można się spodziewać więcej tego typu antyreligijnych demonstracji.

17.08.2010

Czyta się kilka minut

Krzyż pod pałacem prezydenckim, lipiec 2010 r. / fot. Tomasz Gzell / PAP /
Krzyż pod pałacem prezydenckim, lipiec 2010 r. / fot. Tomasz Gzell / PAP /

Krzyż przed Pałacem Prezydenckim nabrał nowych znaczeń. Stał się nie tylko symbolem śmierci i żałoby, nie tylko politycznym zakładnikiem, ale także cezurą w polskiej debacie o miejscu krzyża w przestrzeni publicznej i tzw. świeckości państwa. Tyle że po raz pierwszy w publiczny i otwarty sposób debata ta przybrała prześmiewczą formę happeningu.

Skrajność zachowań obrońców krzyża pod pałacem wywołała skrajne formy wyrażania sprzeciwu wobec niego. Na dramat jednych odpowiedziano śmiechem drugich. I zamiast poważnej rozmowy Polaków otrzymaliśmy religijno-polityczną groteskę.

Requiem dla IV RP

W porozumieniu z 21 lipca czytamy, że "krzyż przed Pałacem Prezydenckim, jako tradycyjny chrześcijański symbol upamiętniania zmarłych, został ustawiony przez harcerzy z różnych organizacji jako inicjatywa oddolna, poryw serca, podczas ich solidarnej służby od chwili katastrofy samolotu pod Smoleńskiem, i służył wspólnej modlitwie ludzi gromadzących się w tym miejscu w dniach żałoby narodowej. Ustawienie krzyża miało charakter spontaniczny i było ściśle związane z atmosferą żałoby narodowej". Okazuje się, że dzisiaj mało kto już o tym pamięta.

Wybór miejsca był naturalny: w katastrofie zginęli m.in. prezydent Polski z małżonką. Żałoba, która ogarnęła cały kraj, choćby przez wielość pogrzebów, Mszy i uroczystości upamiętniających zmarłych, domagała się miejsca - jakby jednego, zastępczego grobu, przy którym można by się zebrać, by wyrazić swoje żałobne emocje. Żałoba się skończyła, przynajmniej ta oficjalna, narodowa. O wiele trudniej jest z osobistymi żałobami, które wynikają z własnej wrażliwości. Pewnie dla wielu ta żałoba nie skończy się nigdy.

Ale tutaj nie tylko chodzi o żałobę po zmarłych. Chodzi o coś więcej. Dla jednych wydarzenia z 10 kwietnia 2010 r. - choć trudne i tragiczne - są ostatecznie tylko smutnym wydarzeniem naszej historii, po którym trzeba przewrócić kartę, zgodnie z zasadą - pamiętać o przeszłości, żyć teraźniejszością i przyszłością Polski. Dla drugich to istne Requiem dla Polski, dla jej konkretnego projektu - Requiem dla IV Rzeczypospolitej. Ci, którzy lansują tę wizję, jakby zapomnieli, że wśród tych, co zginęli, byli nie tylko zwolennicy tej wizji, ale także ci, którym była ona obca.

I tak oto śmierć staje się nowym mitem założycielskim. Dla zwolenników tego mitu, u jego początku nie jest przecież zwykła śmierć, chciałoby się powiedzieć - śmierć banalna, lecz śmierć, która wybrała nie tylko czas i miejsce, ale - być może - także formę. To była śmierć na posterunku pracy, a może nawet - jak chcieliby niektórzy - na polu chwały, stąd hasła typu "Drugi Katyń" czy "Katyń 2010". Trudno się dziwić, że hasła te spotykają się z protestami członków Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich. Dolnośląscy członkowie stowarzyszenia w liście otwartym sprzeciwiają się utożsamianiu zbrodni katyńskiej z 1940 r. z katastrofą Tu-154 M pod Smoleńskiem. "Nie może być tak, że lata walki i traumy katyńskiej przywłaszczają sobie inni w celach politycznych, osobistych czy ambicjonalnych" - mówiła "Gazecie Wyborczej" Izabela Sariusz-Skąpska, córka prezesa zarządu Federacji Rodzin Katyńskich, który zginął w kwietniowej katastrofie. Ale przeciw głosowi historycznego rozsądku padają podejrzenia, że "to przecież Ruscy przygotowali kwietniowy zamach, szykując tym samym podzwonne dla zbrodni Stalina". To już nie faktograficzna, ale historiozoficzna koncepcja.

Ostatnia reduta

A gdzie w tym wszystkim krzyż? "Krzyż - jak napisali biskupi w oświadczeniu - który jest znakiem bezgranicznej miłości Boga do człowieka oraz ustawicznym wołaniem o jedność i miłość wśród ludzi, stał się narzędziem politycznego przetargu i niemym świadkiem słów pełnych nienawiści i zacietrzewienia". Krzyż stał się niczym innym, jak "narzędziem w sporze politycznym", "zakładnikiem" partyjnego interesu. Nikt - prócz Kościoła - nie martwi się jego losem. Harcerze usunęli się w cień, mając świadomość, że logika ich argumentów nie może się przebić przez emocje rozbudzane pod Pałacem Prezydenckim.

Nie, krzyż smoleński nie stał się linią demarkacyjną między wierzącymi a niewierzącymi. Przecież przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny chcą także polscy hierarchowie. Wierzących i praktykujących katolików jest też niemało, jeśli nie większość, wśród tych, którzy uważają, iż godniejszym miejscem dla krzyża będzie kościół, a nie ulica, na której coraz bardziej przestaje on być znakiem miłości do Chrystusa, a staje się znakiem podziału. Los krzyża - niestety - dzielą także ci, którzy zbierają się tam na modlitwę. "Modlącym się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu - apelują biskupi - zwracamy uwagę, że w zaistniałej sytuacji stają się, mimo swej najlepszej woli, politycznym punktem przetargowym stron konfliktu". Tych polityków, którzy są zwolennikami przeniesienia krzyża do kościoła, oskarża się już nie o walkę z religią, lecz o chęć umniejszania wymiaru tragedii, a nawet wymazania pamięci o zmarłym prezydencie i o tej Polsce, której był ucieleśnieniem.

Krzyż stał się orężem w wojnie polsko-polskiej pod krzyżem biało-czerwonym - jak to obrazowo wyraził o. Jacek Prusak SJ. Krzyż przestał być miejscem, gdzie skłonił głowę Ten, co przyszedł wyzwolić nas z kajdan i z samych siebie. Zamiast zbawienia świata, zawisł na nim program polityczny. I stał się ostatnią redutą "Polski prawdziwej". Przecież - jak pisał w sławnym wierszu Jarosław Marek Rymkiewicz - "I znowu są dwie Polski - są jej dwa oblicza (...) / Dwie Polski - ta o której wiedzieli prorocy / I ta którą w objęcia bierze car północy / Dwie Polski - jedna chce się podobać na świecie / I ta druga - ta którą wiozą na lawecie". Czy jednak rzeczywiście - jak pisał poeta - "To co nas podzieliło - to się już nie sklei"?

Ze wszech stron, począwszy od episkopatu, mnożą się apele o podjęcie dyskusji nad godnym upamiętnieniem tragicznych wydarzeń, być może poprzez pomnik, który stanie w odpowiednim miejscu. "Wzywamy do poważnego dialogu i odpowiedzialnych decyzji - piszą biskupi - by jak najszybciej rozwiązać narastający konflikt polityczny i społeczny wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Dalszym etapem dialogu powinna być konsultacja społeczna w sprawie wzniesienia pomnika prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ofiar katastrofy". Ten i inne apele mają wszakże sens pod jednym warunkiem - że nikt nikomu nie będzie odbierał prawa do czucia się Polakiem: wierzącym i niewierzącym, zwolennikom przeniesienia krzyża i chcącym jego postawienia na trwałe. Obywatelem jednej i drugiej Polski.

Happening zamiast debaty

Ale w końcu krzyż, nawet nie wiadomo, jak i przez kogo interpretowany i wykorzystany, pozostaje świętym znakiem. Zacytujmy raz jeszcze oświadczenie biskupów: "Odwołujemy się do roztropności wszystkich, którym krzyż jest drogi jako symbol religijny, by nie dawali środowiskom i ugrupowaniom wrogim religii pretekstu do ujawniania braków tolerancji, do poniżania krzyża, ośmieszania wiary i lekceważenia ludzi".

Krzyż spod pałacu - nie z winy Kościoła ani z jego inicjatywy - stał się nagle punktem zapalnym dyskusji o świeckości państwa i miejscu krzyża w przestrzeni publicznej. Ta dyskusja toczy się w Europie i Ameryce Północnej (zwłaszcza w Kanadzie) już od kilku-, a może nawet od kilkudziesięciu lat. Sama zasada neutralności religijnej państwa czy wzajemnej autonomii państwa i Kościoła wynikające zarówno z nauczania Soboru Watykańskiego II, jak i Konstytucji RP - nie są już chyba przez nikogo poważnego kwestionowane. Ba, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że są to zasady postulowane przez sam Kościół, skoro uprawnionej autonomii w sprawach ziemskich "należy się domagać; nie tylko bowiem domagają się jej ludzie naszych czasów, ale odpowiada ona także woli Stwórcy" - jak czytamy w Konstytucji Duszpasterskiej o Kościele (nr 36). Kontynuowanie (a może rzetelne rozpoczęcie?) dyskusji w kwestii rzeczonej autonomii - choć wydaje się to wręcz paradoksalne - leży w interesie Kościoła i źle się dzieje, że dyskusja ta nieustannie inicjowana jest przez stronę laicką, która bardzo często myli państwo areligijne z państwem antyreligijnym, chcąc wyrugowania z przestrzeni publicznej wszelkich elementów sakralnych.

Tymczasem debata o świeckości państwa nabrała nieoczekiwanie nowego kolorytu. Z salonów politycznych, gdzie funkcjonowała bardziej w stylu wojny zaczepnej, zeszła na uliczny chodnik i przekształciła się w happening. "Akcja Krzyż", zainicjowana na jednym z portali społecznościowych, zgromadziła na nocnej manifestacji pod Pałacem Prezydenckim kilka tysięcy ludzi. Z założenia miała prześmiewczy charakter. Jej bezpośrednim celem było nie tyle zbezczeszczenie krzyża, co wykpienie tych, którzy pod nim stoją. Jak mówi Jakub Zysnarski, jeden z organizatorów przedsięwzięcia, do grupy inicjatywnej szybko dołączyły osoby, "które chciały się trochę pośmiać z tego, co się dzieje pod krzyżem". I pośmiały się. Zebrani grali w piłkę plażową, puszczali mydlane bańki, były transparenty typu "Precz krzyżacy" lub "Zburzyć pałac prezydencki - zasłania krzyż", niektórzy przyszli przebrani, np. mieli motocyklowe gogle, maski; z pobliskiego balkonu "błogosławieństwa" udzielał ktoś przebrany za papieża. Przypomniały się czasy Pomarańczowej Alternatywy, której działania miały obnażać absurdy systemu poprzez parodię i skłaniać do myślenia. Nocna manifestacja pod krzyżem wykorzystała ten sam mechanizm argumentacji ad absurdum. Niestety, zastosowanie tego argumentu uniemożliwia wszelki dialog. Kulturowa furtka została jednak otwarta i w przyszłości będzie można się spodziewać więcej tego typu demonstracji o antyreligijnym charakterze. Śmiem twierdzić, że to bardziej niebezpieczne niż oficjalne protesty przeciw krzyżowi czy innym formom obecności religii w przestrzeni publicznej. To również bardziej niebezpieczne niż artystyczne działania twórców nastawiających się na obrazę uczuć religijnych. Po pierwsze, dowcip, kpinę i absurd trudniej zaprowadzić przed trybunał niż otwarte działanie antyreligijne. Po drugie, może ono objąć tłumy, a nie tylko pojedyncze jednostki ryzykujące sądem.

***

Sposób, w jaki posłużono się krzyżem, obudził nieco uśpione już demony polityczne. Spodziewane zakopanie toporka wojennego w wojnie polsko-polskiej nie trwało zbyt długo. Do wojny dołączyli kuglarze. Kościół - może zbyt długo czekając na rozwój sytuacji - wzywa do dialogu, powściągliwości, opanowania i wzajemnego poszanowania. Niestety, ostatnie wydarzenia pokazują, że są i tacy Polacy, którzy wcale do słuchania Kościoła się nie spieszą. I są to nie tylko Ci, którzy do niego nie należą. Także ci, którzy się czują jedynymi spadkobiercami prawdziwej polskości, której znakiem krzyż biało-czerwony.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2010