Pogubione ślady

Dobrze pamiętam głosy przestrzegające przed negatywnymi skutkami budowania zbiorowej pamięci na traumie i kulcie śmierci. Odpowiedzią nie może być jednak zapominanie. Najwyższy czas, by rozpocząć poważną dyskusję o pomniku.

24.08.2010

Czyta się kilka minut

Pomnik wszystkich ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu powinien stanąć na Krakowskim Przedmieściu, między kościołem Wizytek a hotelem Bristol. Albo przy przebudowywanym placu Na Rozdrożu, przed budowanym tam Muzeum Historii Polski / mapa: Google Earth /
Pomnik wszystkich ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu powinien stanąć na Krakowskim Przedmieściu, między kościołem Wizytek a hotelem Bristol. Albo przy przebudowywanym placu Na Rozdrożu, przed budowanym tam Muzeum Historii Polski / mapa: Google Earth /

Szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski tuż po zawieszeniu pamiątkowej tablicy na ścianie Pałacu Prezydenckiego mówił: "nie wystarczą już dyskusje, trzeba zacząć proces upamiętniania wydarzeń 10 kwietnia". Słowa te padły za późno, ale też za wcześnie. Można bowiem zrozumieć chęć ugaszenia emocji narosłych wokół krzyża postawionego przez harcerzy. Jednak błędem byłoby wyciszanie dyskusji na temat pamięci o katastrofie smoleńskiej i sposobach jej upamiętnienia. Precyzyjniej zaś mówiąc: o pamięciach. Pamięciach o samej katastrofie, jej zbiorowym przeżywaniu, wreszcie o poszczególnych ofiarach. Wszystkie te pamięci nie są bowiem ze sobą tożsame.

Ulotna wspólnota

Trudno zapomnieć o kwietniowej sobocie i następnych dniach. Groza samej informacji. Tłumy na Krakowskim Przedmieściu, uroczystości na Okęciu, samochody przewożące trumny z lotniska, tysiące ludzi stojących przed Pałacem Prezydenckim, by oddać hołd Marii i Lechowi Kaczyńskim. Szybko też pojawiły się głosy o szczególnym znaczeniu tego doświadczenia, nie tylko w wymiarze indywidualnym, ale przede wszystkim zbiorowym.

Nie minęło wiele czasu, by stały się one jedynie smętnym wspomnieniem: dziś niewielu będzie z przekonaniem mówiło o głębokiej przemianie tożsamościowej, jaką miały przynieść te dni (nota bene podobne głosy padały po śmierci Jana Pawła II), ani o zmianie stosunku do polityki. Wspólnota tamtych dni niemal natychmiast zaczęła się załamywać (a może nigdy nie istniała?). Nie było też jednej, lecz wiele narracji o 10 kwietnia. Według jednych złożono zbiorową ofiarę na Ołtarzu Ojczyzny. Mówiono o "męczennikach", poległych, bohaterach. Pasażerów Tu-154 porównano do oficerów zamordowanych w Katyniu. Inni wskazywali raczej na zaniedbania instytucji państwowych czy lekceważenie procedur. Katastrofę widzieli jako zbieg nieszczęśliwychnych okoliczności. Dla jednych był to spisek, zamach, dla innych przejaw tragicznej lekkomyślności. Tych wszystkich opowieści nie uda się przekształcić w jedną, wspólną narrację.

Zagubione państwo

W ostatnich tygodniach widać także, że pamięć o tamtych wydarzeniach stała się kolejnym wyznacznikiem podziałów politycznych. Ostrych, trudnych do przekroczenia. Każda wypowiedź natychmiast zostaje ubrana w odpowiednią partyjną barwę. Wszyscy, także zmarli stają się zakładnikami tej rozgrywki. Dziwny to jest spór. Głośno słychać narrację, mocno wspieraną przez Prawo i Sprawiedliwość, ale przecież nieograniczającą się do zwolenników tej partii (i nie należy osób głoszących takie poglądy do PiS-u zapisywać), wedle której 10 kwietnia ma stać się jednym z fundamentów nowoczesnej tożsamości Polaków.

Tu na plan pierwszy wysuwa się postać prezydenta Kaczyńskiego, a coraz bardziej zaciera się ponadpartyjny i ponadśrodowiskowy charakter tego wydarzenia. To właśnie zwolennicy tej narracji - radykalnej i mocnej w osądach - narzucają tematy i ton debaty. Inni milczą, odpowiadają kpiną lub demonstrują znudzenie całą sprawą, lub wykonują wymuszone gesty nie wychodząc poza ramy wyznaczone przez zwolenników mocnej pamięci o 10 kwietnia.

Zagubiło się też państwo. Jego instytucje potrafiły sprawnie i godnie zorganizować ceremonie pogrzebowe. Szybko zdołano przeprowadzić konkurs na kwaterę na cmentarzu Powązkowskim, gdzie pochowano część ofiar. Jednak później zatracono ten impet. Naturalnym wydawało się przecież upamiętnienie zmarłych, nie tylko na cmentarzach, ale także w przestrzeni publicznej. Szybko pomyślano o tablicach w Sejmie, ale już o innych - jeżeli popatrzymy na instytucje państwowe - chyba trochę zapomniano. Można odnieść wrażenie, że państwo w tym obszarze postanowiło abdykować - i nastąpiło to jeszcze, zanim zaczęły się rozgrywać gorszące sceny przez Pałacem Prezydenckim. A to na państwie przede wszystkim spoczywa obowiązek upamiętnienia ofiar 10 kwietnia, które zginęły wypełniając służbowe obowiązki jako jego przedstawiciele. Powinno się także pomyśleć o tych wszystkich osobach, które reprezentowały organizacje społeczne, księżach, oficerach BOR, załodze samolotu. Przesada? Nasze państwo stać na taki wydatek. Jest ono winne ten gest zarówno zmarłym, jak i ich rodzinom.

Prezydent na cokole

Jest jeszcze jeden powód, dla którego się o to dopominam. Nieraz padają słowa, że postać Lecha Kaczyńskiego symbolizuje ofiary 10 kwietnia. Można zrozumieć tę pokusę, zwłaszcza wśród zwolenników zmarłego prezydenta, pragnących teraz wymusić zadośćuczynienie za wszystkie przykrości, które spotkały go za życia. Zapewne też z czasem - niejako naturalnie - to o nim jako najważniejszym reprezentancie państwa będzie się przede wszystkim pamiętać. Jednak wśród pasażerów samolotu byli ludzie o rozmaitych życiorysach i poglądach. Połączyło ich to, że lecieli oddać hołd ofiarom sowieckiego mordu. Nikt - nawet osoba Prezydenta Kaczyńskiego - nie może stać się ich uosobieniem.

Nie zmienia to faktu, że Maria i Lech Kaczyńscy powinni zostać godnie upamiętnieni na Krakowskim Przedmieściu. Już zapowiedziano odpowiednią tablicę w Kaplicy Prezydenckiej. Czy to wystarczy? Na pewno nie dla zwolenników radykalnej pamięci o katastrofie. Jarosław Sellin przed kilkoma dniami powiedział w TVN 24, że "Lech Kaczyński będzie miał pomnik w Warszawie. Najprawdopodobniej będzie miał pomnik w tym miejscu" (czyli na Krakowskim Przedmieściu). Zgoda, powinno powstać miejsce przed Pałacem, w pełni dostępne, upamiętniające prezydencką parę, ale też urzędników Kancelarii Prezydenta i pracowników BBN-u. Ale czy ma to być pomnik prezydenta i czy ma stanąć koniecznie w tym miejscu?

Historyczna polityka

W całej tej dyskusji dziwnie zapomniano, że przed Pałacem Prezydenckim stoi inny monument, upamiętniający jedną z kluczowych postaci naszej historii. Monument wywożony przez Rosjan, zniszczony przez Niemców, po wojnie odtworzony i po latach umieszczony na pałacowym dziedzińcu, dla którego został zaprojektowany. W 2010 r. ks. Józef Poniatowski ponownie miałby być przenoszony? Trudno taki pomysł pogodzić z postulatem dbałości o pamięć historyczną i z szacunkiem dla wartości artystycznej tego założenia.

Każda interwencja w ten obszar powinna być starannie przemyślana, trudno więc sobie wyobrazić upychanie na pałacowym dziedzińcu jakiejś dodatkowej kolumny czy obelisku, podobnie jak np. ustawienie bezpośrednio obok pomnika Adama Mickiewicza na krakowskim Rynku piramidy czy jeźdźca na koniu.

Jednak nawet najbardziej efektowne tablice nie rozwiążą problemu pomnika ofiar 10 kwietnia. Nie dlatego, że domagają się tego protestujący pod krzyżem. Nowoczesne państwo nie może rezygnować z dbałości o zbiorową pamięć. W ostatnich miesiącach zbyt łatwo rysowano podział na tych, dla których ważne są wartości indywidualne, otwartych i nowoczesnych, oraz przywiązanych do dawnych tożsamości, zamkniętych na zmiany, patrzących w przeszłość. Tymczasem granice są bardziej płynne. Nie przypadkiem też tak wielkiego (może nadmiernego) znaczenia nabrała polityka historyczna państwa, której podstawowym zadaniem jest budowanie wspólnoty wyobraźni, proponowanie języka - jak to określił Dariusz Gawin, jeden z promotorów tej polityki - "w którym ludzie się odnajdą i który pozwoli im wyrazić dumę z bycia razem". Trudno budować tę wspólnotę na opowieści o ciepłej wodzie w kranach czy - jak zaproponował wybitny reżyser - "obieraniu kartofli na obiad".

Dobrze pamiętam głosy przestrzegające - jeszcze w dniach żałoby - przed negatywnymi skutkami budowania zbiorowej pamięci na traumie i kulcie śmierci. Odpowiedzią nie może być jednak zapominanie. 10 kwietnia 2010 r. jest jedną z najważniejszych dat nowej Polski, dla niektórych nawet najważniejszą. Ich wrażliwość musi zostać uszanowana, podobnie jak pamięć o zbiorowej traumie. To doświadczenie powinno znaleźć wyraz także w formie materialnej. Formie, która jednocześnie podkreślałaby jednostkowy wymiar tej tragedii.

Miejsca smutku

Podobnie przecież postąpiono w przypadku innych tragicznych wydarzeń ostatniej dekady. Na madryckiej stacji kolejowej Atocha powstał pomnik upamiętniający ofiary zamachów bombowych z 11 marca 2004 r. Monument zaprojektowany przez Studio FAM (Esaú Acosta i inni) składa się dwóch części. Z zewnątrz widoczny jest wysoki na 11 metrów szklany cylinder. W części wewnętrznej, w delikatnie oświetlonym pomieszczeniu, wypisano nazwiska wszystkich ofiar, ale na przezroczystej folii znalazły się też wpisy umieszczone zaraz po zdarzeniu przez przychodzących na stację z kwiatami i zniczami. Powstało "miejsce smutku", przypominające nie tylko o osobach, które straciły życie, ale też o samym przeżywaniu tego zdarzenia.

Z kolei studio architektoniczne Carmody Groarke dla upamiętnienia ofiar zamachów w londyńskim metrze zaprojektowało układ 52 stalowych kolumn ustawionych w południowo-wschodnim narożniku Hyde Parku. Do neutralnych form odwołali się także architekci Michael Arad i Peter Walker, opracowując pomnik 11 września 2001 r. Zaproponowali oni, by centralny punkt parku w samym sercu dawnego WTC stanowiły dwa wodne zbiorniki. Pod taflą wody będzie można zobaczyć fundamenty Twin Towers, a na ustawionych obok tablicach zostaną umieszczone nazwiska ofiar. Prace nad pomnikiem właśnie trwają.

Nie są to bezdyskusyjne projekty, przeciwnie: ich powstaniu towarzyszyły ostre spory. Twórcy tych pomników szukali - sięgając za każdym razem po abstrakcyjne formy - formuły na tyle pojemnej, by pomieścić bardzo różne narracje o tych wydarzeniach. Za każdym razem też projekty zostały wyłonione na drodze publicznego konkursu, któremu towarzyszyła debata o tym, co i w jaki sposób ma zostać upamiętnione. To spór zapewne medialnie mało ekscytujący, ale niezbędny (chociaż na Zachodzie nikogo nie dziwiły podobne dyskusje w prasie najbardziej nawet poczytnej). U nas ta dyskusja dopiero się zaczyna, zapoczątkowana głosem Czesława Bieleckiego, który na łamach "Rzeczpospolitej" pokusił się o przedstawienie własnego pomysłu na pomnik, odnoszącego się zarówno do jego formy, jak i do specyfiki miejsca.

Miejsce i czas

Podobny konkurs powinien zostać przygotowany w Polsce. Musi o to zadbać nie tyle powstały ad hoc społeczny komitet, lecz komitet powołany przy współudziale najważniejszych instytucji państwa, wykraczający poza jedną partię i środowisko, potrafiący także obronić wskazaną przez siebie propozycję. Nie chodzi jedynie o zapobieżenie groźbie pojawienia się kolejnego na naszych ulicach wątpliwego dzieła (niedawno przedstawiony pomysł Maksymiliana Biskupskiego - obelisk z rękami wzniesionemu ku niebu - wskazuje, że jest to realne zagrożenie). Pomnik ten będzie próbą nadania określonego sensu temu wydarzeniu.

Trzeba też wyraźnie powiedzieć, że taki monument nie powstanie szybko, w ciągu kilku miesięcy. Przygotowanie odpowiedniego upamiętnienia wymaga spokoju i namysłu. Podobnie było zresztą w przywoływanych tu przypadkach (a pomnik ofiar zamachu na WTC dopiero zostanie odsłonięty). Ważne, by określić jakiś horyzont czasowy.

Tylko gdzie ten pomnik powinien zostać umieszczony? Dobrym miejscem wydaje się skwer między kościołem Wizytek a hotelem Bristol. To miejsce nieopodal Pałacu, na Osi Saskiej, co dodatkowo podkreśla jego rangę. Pomnik byłby nadal na Krakowskim Przedmieściu, w miejscu opłakiwania ofiar. Ta lokalizacja - o której już zaczęto wspominać - ma jednak pewne wady: konieczne byłoby przeniesienie stojącego już tam pomnika Bolesława Prusa, co nie jest tak drastycznym pomysłem, jak ruszanie z posad ks. Józefa, a także znaczna wstrzemięźliwość co do skali i formy upamiętnienia. Nie może ono konkurować ani z historyczną zabudową, ani ze znajdującymi się nieopodal innymi pomnikami: Józefa Piłsudskiego i kard. Stefana Wyszyńskiego.

Może zatem pokusić się o bardziej radykalny krok? Za chwilę czeka nas przebudowa placu na Rozdrożu, miejsca niezmiernie prestiżowego: przy jednej z najpiękniejszych ulic stolicy, nieopodal Belwederu i Kancelarii Premiera. Zakryta zostanie część Trasy Łazienkowskiej, a na uzyskanej w ten sposób przestrzeni zostanie wybudowane Muzeum Historii Polski. Plac przed nim wydaje się świetną lokalizacją dla ambitnego i współczesnego w formie pomnika.

Nieustępliwa pamięć

Pamięć potrzebuje materializacji i instytucjonalizacji. Nie dziwię się Jarosławowi Kaczyńskiemu w jego staraniach o upamiętnianie brata. Dobrze odczytał on doświadczenie Powstania Warszawskiego. Pamięć o nim była żywa w PRL-u - mimo starań komunistycznych władz. Jednak dopiero pomnik - powstały jeszcze w latach 80. ubiegłego stulecia, a przede wszystkim muzeum umieściło to wydarzenie w centrum polskiej pamięci zbiorowej.

Jednak pamięć to nie tylko monumenty, tablice czy muzea. To także rozmowa o dorobku tych, którzy zginęli 10 kwietnia. Wielu z nich tworzyło fundamenty nowego państwa. Rozmowa nieunikająca kontrowersji, bo tego wymaga szacunek dla Lecha Kaczyńskiego i pozostałych ofiar. Słynna, tak chętnie powtarzana rzymska zasada De mortuis aut bene, aut nihil winna dotyczyć czasu żałoby. Dziś powoływanie się na nią jest wyrazem lenistwa umysłowego. Nasza przeszłość nie jest przecież wielką pustynią, po której z rzadka przechadzają się szlachetne anioły. Ma wiele odcieni i jest nieustannym obiektem negocjacji i sporu.

Przed laty David Lowenthal pisał: "Bez względu na to, jak dokładne są nasze wspomnienia, wiemy, że są one jedynie śladem tego, co kiedyś było pełną życia rzeczywistością. Przeszłość, choćby najżywiej wspominana i odtwarzana, coraz mniej zawiera uczucia, jest coraz mniej cielesna; wymazuje ją zapomnienie" ("Res Publica", 3/1991). Jeżeli pamięć o kwietniu zostanie sprowadzona do pamięci "PiSowskiej" lub "antyPiSowskiej", pamięci "PO" lub pamięci "antyPO", to pozostaną nam jedynie niewiele mówiące monumenty. A samo wydarzenie kiedyś do nas powróci, być może w zaskakującej i niekoniecznie pożądanej formie.

Przeszłość, zwłaszcza wypierana i skazywana na zapomnienie, bywa nieustępliwa. Sami tego niedawno doświadczyliśmy. Pamięć o komunizmie wydawała się rzeczą mało istotną w dobie integracji z Unią. I nagle, gdy już znaleźliśmy się w Europie, w samym centrum debaty pojawiły się rozliczenia z minionym ustrojem, a politycy zajęli się przede wszystkim zarządzaniem przeszłością, lekceważąc teraźniejszość. Warto pamiętać o tej gorzkiej lekcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2010