Franciszek strzelił im do głowy

Papież i przewodniczący polskiego Episkopatu wezwali parafie do przyjmowania uchodźców. Co one na to?

13.09.2015

Czyta się kilka minut

Tomasz Wilgosz (w niebieskiej koszuli), który przyjął rodzinę uchodźców z Syrii. Oława, 2015 r. / Fot. Mieczysław Michalak / AGENCJA GAZETA
Tomasz Wilgosz (w niebieskiej koszuli), który przyjął rodzinę uchodźców z Syrii. Oława, 2015 r. / Fot. Mieczysław Michalak / AGENCJA GAZETA

Tak naprawdę zaczęło się od czytania Listu św. Jakuba: „Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie”. Tomasz Wilgosz zamknął Pismo Święte. – Przyjmiemy rodzinę uchodźców z Syrii – oznajmił żonie i trójce dzieci.

Dotychczas wiódł spokojne życie. Skończył teologię i matematykę. Był rok w Taizé. Angażował się w duszpasterstwa. Jego firma świadcząca usługi marketingowe od kilku lat jest na plusie.

Jeszcze tego samego dnia wypełnił odpowiedni formularz i zadeklarował, że na własną rękę ugości uchodźców. – Akurat zwolniło się mieszkanie, moja teściowa niedomagała, zabraliśmy ją do naszego domu, a jej mieszkanie zamierzaliśmy sprzedać – opowiada. – Sprawa była jasna, można je wykorzystać do pomocy innym ludziom.

Po kilku tygodniach formalności do Oławy dotarła trzyosobowa rodzina z Syrii. Adel, siedemdziesięciolatek, głowa rodziny – był dyrektorem szkoły w mieście Hims. Salwa, jego żona, dbała o dom, który musieli zostawić. Ich syn, Mimoz, był DJ-em. Będzie się uczył polskiego.

– Zdaję sobie sprawę, że to z dalszej perspektywy może wyglądać dość ekstremalnie – mówi Tomasz Wilgosz.
Co mu strzeliło do głowy?

– Jezus i Franciszek – odpowiada. – Doszedłem do wniosku, że wiara potrzebuje czynów, nie tylko słów. Odremontowaliśmy mieszkanie teściowej. I daliśmy naszym syryjskim przyjaciołom wolną rękę. Spotykamy się na wspólnych kolacjach, próbujemy uczyć ich polskiego. Koszty? Moja firma działa przyzwoicie.

Ustalili, że przez pierwszy rok będą dawać rodzinie Salwy i Adela 1,5 tys. zł miesięcznie. Opłacają też czynsz. Pomagają, gdy trzeba iść do dentysty czy fryzjera.

– Przyjdzie zima, będzie trzeba kupić im cieplejsze ubrania – mówi Wilgosz. – Czekamy na ustalenie statusu uchodźcy, wtedy Mimoz będzie mógłpracować. Z Adelem gorzej, jest już starszym panem. Jak na razie, pielęgnuje ogród w jednej z oławskich parafii.

Wspólnymi siłami

Gdy papież Franciszek zaapelował do europejskich parafii, klasztorów i wspólnot zakonnych, żeby się otworzyły na uchodźców z Syrii, jedni w polskim Kościele zabrali się za szykowanie odpowiedzi, inni przekonywali, że papież „nie wie, o czym mówi”.

– Nie wiem, jak ma to wyglądać – mówi proboszcz jednej z krakowskich parafii. – W Polsce jest bezrobocie, ludzie mają swoje problemy, teraz jeszcze ta wysoko postawiona przez Franciszka poprzeczka. Na razie nie chcę o tym myśleć. Mam nadzieję, że sprawa rozejdzie się po kościach.

Apel nie zaskoczył przeora krakowskiego klasztoru karmelitów. – Sądzę, że to powinien być oczywisty odruch serca i gest naszej solidarności – komentuje o. Zbigniew Czerwień. Jego głowę zaprząta jednak co innego: małopolska brygada Obozu Narodowo-Radykalnego zaplanowała właśnie w jego kościele mszę św., po której ma się odbyć demonstracja „Stop islamizacji Europy”.

– Nie wiedziałem, że po mszy ma się odbyć coś takiego – zapewnia o. Czerwień. – Kościół nie jest odpowiednim miejscem do tego typu politycznego zaangażowania. Więc odwołałem mszę organizowaną przez narodowców.

– Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie parafie są w stanie przyjąć uchodźców – komentuje o. Roman Bielecki, dominikanin, redaktor naczelny miesięcznika „W Drodze”. – Sam pochodzę z południa Polski i wiem, że czasami nie starcza tam pieniędzy na podstawowe potrzeby. Ale wtedy można to zorganizować inaczej: niech dwie, trzy parafie się zrzucą i przyjmą tę jedną rodzinę.

Dominikanin dodaje: – Nie twierdzę, że ci, którzy mają dziś wątpliwości, którzy się boją, są gorszymi chrześcijanami. Nie są. Ale myślę, że ci, którzy bez wahania decydują się przyjąć przybyszów, zdali jakiś ważny egzamin.

Polska nie jest celem wędrówek uchodźców. Mimo to w kraju toczy się gorąca dyskusja na ten temat. Kościół, który początkowo milczał, zaczął mówić coraz wyraźniej. Zaczął – jeszcze w czerwcu – bp Krzysztof Zadarko w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”. Na naszych łamach stwierdził m.in.: „Dziś Chrystus ma twarz uchodźcy, dziś Chrystus jest także w przerażonych oczach chrześcijan z Syrii (...) ten obraz nie pasuje nam do słodkiego Jezusa, ale musimy robić wszystko, żeby powiedzieć ludziom, że Chrystus jest w tych uchodźcach, którzy giną w Morzu Śródziemnym. Bezduszna Europa ze swoimi przepisami, widząc ich, bezradnie rozkłada ręce. Wyjątkowo poważnie brzmią dziś słowa z Ewangelii: »Byłem przybyszem i przyjęliście mnie«”.

W ubiegłym tygodniu przewodniczący Episkopatu abp Stanisław Gądecki mówił z kolei: „Trzeba, żeby każda parafia przygotowała miejsce dla tych ludzi, którzy są prześladowani, którzy przyjadą tutaj, oczekując pomocnej ręki i tego braterstwa, którego gdzie indziej nie znajdują”.

Czy jesteście gotowi?

Pierwsza w Polsce zdecydowała się przyjąć rodzinę uchodźców parafia Najświętszego Serca Jezusa i św. Floriana na Jeżycach w Poznaniu.

Ks. Radosław Rakowski, od trzech lat wikary w Jeżycach, zaprasza na herbatę i kanapki. Nic od rana nie jadł, nie zdążył. Normalne życie młodego księdza: msze, sakramenty, codzienne życie parafii. Ale obok tego życie dodatkowe, które ks. Radosław sobie wymyślił i które pielęgnuje: z ludźmi, dla ludzi, w różnych wspólnotach, projektach, w codziennych rozmowach.

Po mszy o 18.00 do wikarego ustawia się kolejka parafian. Chcą o coś wypytać, coś zgłosić, zasugerować. W międzyczasie ksiądz zdążył udzielić kilku wywiadów i odsiedzieć swoje w szpitalu. Rano z bólem brzucha trafił na ostry dyżur. Skończyło się na strachu.

– Jestem wychowany przez dominikanów, w duchu Lednicy. Po prostu codziennie pracuję nad tym, żeby Kościół czynić otwartym – mówi. – Kiedy ogłosiliśmy nasz pomysł, znalazły się głosy oburzenia. Ktoś przypomniał sprawę ze Śremu, gdzie przyjęci przez parafię uchodźcy z Syrii uciekli nocą do Niemiec. Ale Jezus mówi: kochaj mimo wszystko. A że uchodźcy to w większości muzułmanie? Wszyscy jesteśmy stworzeni na podobieństwo Boga.
Zaczęło się od SMS-a. Ks. Radosław napisał do członków grupy „12”, skupiającej młodych, nawróconych ludzi: „Słuchajcie, czy jesteście na togotowi?”. Odpowiedzieli: „Tak”.

Rozesłali informacje do znajomych. Ludzie zaczęli wpłacać pieniądze. Do dziś zebrano ponad 24 tys. zł. Mają pokryć koszty czynszu, ubrań, sprzętów kuchennych, nawet kursu angielskiego. Ktoś zadeklarował, że w razie potrzeby zrobi w mieszkaniach remonty i wykończenia.

Jest jeden warunek. – Stawiamy sprawę jasno – mówi ks. Rakowski. – Dla nas, ale przede wszystkim dla uchodźców byłoby lepiej, gdyby nasza parafia była dla nich przystankiem. Byłoby dobrze, gdyby w końcu mogli wrócić do siebie, do kraju.

Pomoc dla uchodźców zadeklarowała również archidiecezja wrocławska. – Tym, co Jezus potępia, jest zaniechanie czynienia dobra – mówił abp Józef Kupny, tamtejszy metropolita. – Chodzi o coś więcej niż sprawiedliwość. Chodzi o to, by zatrzymać się nad konkretnym przypadkiem nędzy, oraz o wrażliwość na biedę drugiego człowieka.

We Wrocławiu już są cztery rodziny uciekinierów z Syrii: chrześcijanie sprowadzeni przez Fundację „Estera”. Są pod opieką Wspólnoty Katolickiej „Hallelu Jah”. Kolejne piętnaście rodzin archidiecezja chce przyjąć samodzielnie. Nie tylko chrześcijan. „Nie wolno dzielić ludzi na lepszych i gorszych, bardziej i mniej godnych naszej pomocy i ratowania życia!” – napisał abp Kupny na Twitterze.

W mieście zasłoniętych firanek

Zaczęło się niedługo poSMS-ie. – Odbierałem różne telefony, wiadomości – mówi ks. Radosław Rakowski. Ktoś powiedział: „Uchodźcy to byle jacy ludzie”. Ktoś inny: „Jest ksiądz zdrajcą narodu”. Koledzy też mówili swoje. Że ks. Radek lubi błyszczeć, pokazywać się w telewizji.

Były też komentarze na parafialnym Facebooku.
„Każdy, kto choć złotówkę dorzucił do tej zbiórki jest tak nierozsądny, że dziwię się iż udało mu się przeżyć tyle lat – napisał Mariusz Riot. – Dorzucacie się do śmierci waszej i waszych dzieci. Jeśli sprowadzicie tych ludzi już nigdy nie pójdę do tego kościoła, bo będę się obawiał o własne życie i zdrowie (wszak każdy muzułmanin to dobry chemik i bombę zrobić potrafi, a do tego kościoła będzie mu najbliżej)”.

„Ciekawa jestem czy ta wiara nadal będzie nie zachwiana, jak swoją głupotą sprowadzicie do Naszego kraju, terrorystów, gwałcicieli i morderców. Gdy nie będziemy mogli spokojnie pracować, gdyż każdy powrót do domu będzie obawą przed kulką w łeb lub seksualną napaścią!!” – wtórowała Alicja Chojnacka [pisownia cytatów oryginalna – red.].

– My po prostu odpowiedzieliśmy na apel papieża – mówi ks. Rakowski. Głosom sprzeciwu się nie dziwi. – Boimy się stracić swój porządek, do którego się przyzwyczailiśmy – tłumaczy. – Wydaje nam się, że uchodźcy nam ten porządek zburzą.

Mówi to wszystko w Jeżycach, dzielnicy o złej sławie. Mimo ciepłego mitu „Jeżycjady” z książek Małgorzaty Musierowicz, jeszcze niedawno miejsce to miało opinię patologicznego. W 2001 r. Sylwester Latkowski pokazał Jeżyce w filmie „Blokersi”. Jednym z bohaterów był wychowany tu raper Peja.

– Właśnie tu ludzie okazali się otwarcii przyjaźni – nie kryje zaskoczenia ks. Rakowski. – Ale też od kilku lat to miejsce się zmienia. Jeżyce stają się modne, trochę hipsterskie, jak warszawska Praga. Wprowadzają się tu młode rodziny. To dlatego ludzie z Jeżyc mają taki potencjał.

Choć nie wszyscy. Jak opowiada ks. Rakowski, w pomoc włączyli się przede wszystkim ludzie młodzi, nowocześni, otwarci, często nawróceni z grupy „12”. – Oni potrafią interpretować Ewangelię w sposób dosłowny. Chcą wierzyć, że wszystko jest możliwe. Są pełni entuzjazmu. Ale rozumiem, że są też tacy, również wśród duchownych, którym taka postawa się nie podoba.

Z balkonu plebanii widać, jak na Jeżycach między przedwojenne kamienice i w wąskie, ciasne uliczki wciska się zaraz za kościołem św. Floriana futurystyczna bryła Nobel Tower. Jakby historia i teraźniejszość, ciasnota i otwartość ciągle się tu ze sobą zmagały.

Na razie wygrywa druga opcja. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2015