Firanki na Pall Mall

Społeczeństwa Europy Zachodniej będą musiały zrewidować politykę przyzwolenia na wolność dla wrogów wolności, jaką prowadziły całymi latami w imię doktryny wielokulturowości.

17.07.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Kiedy przed wielu laty byłem gościem rządu Jej Królewskiej Mości, zauważyłem, że wszystkie gmachy rządowe były zaopatrzone w specyficzny system firanek i zasłon. Specyfika polegała na tym, że zamocowane one były na stałe wzdłuż dolnych krawędzi. Na pytanie, dlaczego tak osłania się okna, odpowiedziano, że to zabezpieczenie przed wrzuceniem granatu lub bomby: firanki w ten sposób założone uniemożliwiają eksplozję w środku pomieszczenia, a tym samym zmniejszają potencjalną liczbę ofiar zamachu. Wielka Brytania była wówczas w stanie wojny wewnętrznej z Irlandzką Armią Republikańską. “Firanki anty-IRA" były mocowane nawet w klubach na Pall Mall, gdzie zbiera się od setek lat elita Zjednoczonego Królestwa.

Przypomniałem sobie tę zapobiegliwość, gdy nadeszły wieści o serii zamachów, jakie wstrząsnęły Londynem. Bo Wielka Brytania jest państwem przyzwyczajonym do życia w stanie zagrożenia. Brak paniki na ulicach, zdyscyplinowanie mieszkańców - to wszystko świadczy o odporności Brytyjczyków na próby zastraszenia przez terror. Nic dziwnego: przez lata kraj zmagał się z przeciwnikiem posługującym się zdalnie detonowanymi ładunkami wybuchowymi, nienawidzącym Wielkiej Brytanii niczym wcielonego diabła i przekonanym o swoim prawie do terroru, jako ostatecznej broni bezbronnych i prześladowanych.

Co więcej, ci niebezpieczni terroryści mieli swobodę w poruszaniu się, byli doskonale ukryci w licznej londyńskiej społeczności irlandzkiej, posługiwali się tym samym językiem i prawie identycznym “kodem kulturowo-cywilizacyjnym" jak zwykli Anglicy, którzy byli nie tylko jak najdalsi od myśli o podkładaniu bomb, ale uważali brytyjskie zwierzchnictwo nad Irlandią Północną jako coś najnaturalniejszego w świecie. Policja i brytyjskie służby specjalne (wraz z osławionym wydziałem MI 5 do zwalczania IRA) potrafiły stworzyć system, w którym wprawdzie Irlandia Północna krwawiła co jakiś czas, lecz centra władzy, osoby reprezentujące rząd, a wreszcie zwykli londyńczycy byli starannie chronieni.

Czy te doświadczenia i tradycyjna odporność społeczeństwa angielskiego wystarczą tym razem, by poradzić sobie z nową falą terroru fundamentalistów islamskich? Nie ma na to prostej odpowiedzi. Po pierwsze, przeciwnik jest dużo groźniejszy. Motorem jego działania nie jest jakiś konkretny cel polityczny (jakim w przypadku IRA było wyzwolenie Irlandii spod brytyjskiego panowania). Cel polityczny podlega negocjacjom, jest do ujęcia w formie kompromisu (co się stało w przypadku IRA). Punktem odniesienia terrorystów islamskich jest śmierć i zniszczenie nie jako środek, ale istota działania. Stąd odmienność postępowania: IRA chciała dosięgnąć polityków, żołnierzy i gmachy rządowe, tymczasem - jak pokazuje 11 września w USA, Madryt rok temu i Londyn - teraz chodzi o masakrę niewinnych, przypadkowych ludzi. Mającą zastraszyć, obezwładnić, a także stać się symbolem walki bez litości. Walki, której okrucieństwo i pozorny bezsens jest opatrzony sankcją religijną, nie podlegającą racjonalnym przesłankom. Zresztą, codzienność w Iraku pokazuje, że dla terrorystów tego typu liczy się możliwość rozlania jak największej ilości krwi - do kogo ona należy (muzułmanów, rodaków, obcych, chrześcijan), nie ma żadnego znaczenia.

Po drugie, wiele zależy od zdolności aparatu represji do skutecznego dosięgnięcia sprawców. Wśród ekspertów od terroryzmu od dawna utrzymywało się przekonanie, że zamach w Londynie jest kwestią czasu. To, że nastąpił tak późno (w stosunku do rozpoczęcia przez USA i Wielką Brytanię interwencji w Iraku), jest chyba bardziej zdumiewające niż to, że do niego doszło. Wykazanie teraz sprawności w identyfikacji i ujęciu zamachowców może odstraszyć następców i wpłynąć decydująco na opanowanie sytuacji. Istnieją silne przesłanki, że to się uda. Po zamachach w Madrycie udało się zidentyfikować sprawców na podstawie kamer w metrze. Współczesne metropolie Zachodu są wyposażone w systemy monitorowania, umożliwiające śledzenie pojedynczych osób w centrach i węzłach komunikacyjnych. Londyński system należy do najlepszych, co w połączeniu z doświadczeniem policji i służb specjalnych rokuje nadzieję na sukces.

Po trzecie - i to stanowi największe wyzwanie - dalszy rozwój sytuacji zależy od polityki rządu wobec mniejszości muzułmańskiej. Nie chodzi tu o całą 1,5-milionową społeczność, czy o te 700 tys. mieszkających w Londynie. W latach 90. w Anglii zaznaczyło się zjawisko “drugiej fali": młodego pokolenia (dzieci imigrantów), silnie podatnego na radykalizm islamski i mającego w pogardzie bezwarunkową asymilację rodziców. Ruch ten miał zewnętrzne zasilanie: wjeżdżający bez przeszkód do Anglii fanatyczni mułłowie z Pakistanu czy Arabii Saudyjskiej tworzyli w meczetach środowiska jawnie wrogie wobec cywilizacji liberalnego Zachodu. Przez lata nikt im nie przeszkadzał. Doszło nawet do czegoś na pograniczu urzędowej ślepoty i hipokryzji: polityczna poprawność nie pozwalała nazwać po imieniu zjawiska buntowania poddanych Korony przeciw własnemu państwu i demokratycznemu porządkowi. Z takich środowisk wywodził się młody muzułmanin, który za pomocą bomby ukrytej w bucie próbował wysadzić w powietrze samolot do Miami w 2002 r.

Parę lat temu BBC wyemitowała film o tym, jak w jednej ze szkół publicznych dyrekcja nakazała uczniom uczestniczyć w ramadanie, aby poznać i “oswoić" większość ze zwyczajami mniejszości. Oczywiście o obchodzeniu Bożego Narodzenia przez muzułmańskie dzieci mowy być nie mogło, bo uznano by to za przemoc kulturowo-religijną. W takiej atmosferze niedostrzegania “rosnącego lasu" Anglia trwała do 11 września, kiedy podjęto pewne kroki, by ograniczyć najbardziej jaskrawe przypadki “importu" fundamentalizmu.

Według ekspertów izraelskich prędzej czy później społeczeństwa zachodniej Europy będą musiały zrewidować politykę przyzwolenia na “wolność dla wrogów wolności" w imię doktryny wielokulturowości. W przeciwnym razie problem może okazać się nie do opanowania nawet przez najlepszą policję i najbardziej doskonały system monitoringu i prewencji.

Warto przypomnieć świetną i cieszącą się słusznym uznaniem książkę o muzułmanach w Anglii: “Białe zęby" Zadie Smith. Autorka kwestię radykalizmu muzułmańskiego sprowadziła do rangi drobnej i raczej zabawnej aberracji, a całość kończy się happy endem z wezwaniem “Kochajmy się!". 7 lipca pokazał, że pora przestać zagłaskiwać rzeczywistość - i to nie tylko w literaturze.

BARTŁOMIEJ SIENKIEWICZ w latach 80. działał w opozycji, od 1990 r. funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa. Następnie współtwórca i (do wiosny 2001 r.) wicedyrektor warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich. Wykładowca Akademii Obrony Narodowej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2005