Raport z Londonistanu

O Londonistanie zaczęto mówić w amerykańskich mediach pod koniec lat 90. Przedtem określeniem tym posługiwano się w kręgu służb specjalnych Francji i Algierii. Miało pogardliwy wydźwięk i obok sugestii o istnieniu w Wielkiej Brytanii muzułmańskiego państwa w państwie, zawierało zarzut niefrasobliwości pod adresem brytyjskich elit. Miały one stosować wobec muzułmańskich ekstremistów taktykę tolerancji, by nie rzec: ustępliwości.

31.07.2005

Czyta się kilka minut

Hani Sibai, egipski radykał mieszkający w Londynie, który publicznie chwalił zamachowców z 7 lipca /
Hani Sibai, egipski radykał mieszkający w Londynie, który publicznie chwalił zamachowców z 7 lipca /

Na terenie “Londonistanu" - w domyśle: Wielkiej Brytanii, próbującej zagłaskać “piątą kolumnę" radykałów islamskich - powstawały w tamtym okresie bez większych przeszkód organizacje, rekrutujące ochotników do świętej wojny pod sztandarami islamu w różnych punktach globu: od Algierii po Czeczenię i Kaszmir. Tu znajdowali azyl radykalni działacze uchodzący przed wymiarem sprawiedliwości z Arabii Saudyjskiej, Jordanii bądź Egiptu. W Londynie i innych miastach mogli gromadzić wokół siebie współwyznawców, propagować własną wizję religii i zbierać fundusze na realizację ideologicznych celów.

Kiedy ta działalność przenikała do szarej strefy albo przekraczała granicę legalności, władze dyskretnie przymykały oczy. Podobne podejście - zdaniem Marka Steyna, publicysty “Daily Telegraph" - przyjmowano przez długi czas w kwestii tzw. “honorowych zabójstw", którymi w społeczności muzułmańskiej wymazywano rodzinną hańbę. Steyn twierdzi, że w Wielkiej Brytanii zanotowano ponad 120 takich przypadków, zanim policja poważnie zaczęła ścigać ich sprawców.

Choć diabeł, ale znany

Obrońcy polityki półoficjalnego przyzwolenia kładli nacisk na jej taktyczny sens. Nawet w ostatnich dniach, po zamachach z 7 lipca, w mediach wciąż przewijały się głosy ekspertów, tłumaczących, że istotą łagodnego na pozór traktowania muzułmańskiego radykalizmu na Wyspach była chęć kontrolowania go przez powołane do tego służby. Better the devil you know. Czyli: lepszy diabeł, którego znamy, niż ten, którego nie znamy - mówi angielskie porzekadło. Zgodnie z nim otwarcie funkcjonujący w meczetach skrajni imamowie stanowili mniejsze zagrożenie, wiadomo było, co robią bądź zamierzają robić, a inwigilacja byłaby trudniejsza, gdyby zeszli do podziemia.

Problem w tym, że - jak dziś wiemy - zjawiska islamistycznego podziemia i tak nie udało się uniknąć. Na kazaniach i broszurach zapiekłych wrogów Zachodu i demokratycznego porządku wychowało się może nie całe nowe pokolenie brytyjskich muzułmanów, ale na pewno jakaś jego część.

“Przecież tego nie mogli zrobić ludzie Al-Kaidy. Al-Kaida podkłada tylko duże bomby, to nie mogli być oni" - tłumaczył mi z przekonaniem 20-letni Salim, którego spotkałem na wiecu w najbardziej muzułmańskiej z londyńskich gmin, Tower Hamlets (żyje tu 72 tys. muzułmanów, głównie z Bangladeszu).

W dniu, w którym grupa czołowych brytyjskich imamów wydała edykt odsądzający zamachowców z 7 lipca od czci i wiary i odmawiający im prawa do miana męczenników, rada miejscowego meczetu Dżammi Masdżid wraz z miejscowymi politykami zorganizowała wiec pokojowy w parku koło świątyni. Notable wznosili jak najbardziej politycznie poprawne hasła (“Chcemy pokoju na naszych ulicach"), a młodzi ludzie, wśród nich Salim, bili brawo z kpiącymi uśmiechami na ustach. “Jeśli nie Al-Kaida, to kto za tym stał?" - zapytałem. “Nie wiem" - odpowiedział, wzruszając ramionami - “Może agenci indyjskich służb specjalnych albo ktoś przez nich przepłacony?". W Londynie, jak widać, pakistańsko-indyjskie animozje wciąż żyją, nawet w pokoleniu urodzonym już daleko od Kaszmiru.

Koledzy Salima (wszyscy z ośmioosobowej grupy, z którymi rozmawiałem, byli w wieku ludzi podejrzewanych o dokonanie zamachów z Londynu: od 18 do 30 lat) służyli też wyjaśnieniami wyczytanymi w internecie, że “to wywiady zachodnie manipulowały zamachowcami, gdyż chodzi o uzyskanie poparcia społecznego dla tzw. wojny z terrorem, a ona służy kontroli nad złożami naftowymi na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Chiny będą wtedy mogły dostawać tanią ropę oraz szyć dżinsy i kleić buty dla Europejczyków czy Amerykanów".

Świat w oczach obywateli “Londonistanu" wydaje się prosty. Głównie skupia się na tym, kto i jak knuje przeciw muzułmanom.

3000 uczniów bin Ladena

Oczywiście, stawianie znaku równości między moimi rozmówcami a fanatykami, którzy gotowi są zabijać i ginąć, byłoby nieuprawnione. Spotkany na tym samym londyńskim wiecu Abdul (29 lat) bardzo wyraźnie powiedział mi, że brzydzi się ideologią przemocy i nie miałby najmniejszych skrupułów, aby wydać policji kogoś w swoim otoczeniu, gdyby podejrzewał, że ta osoba przygotowuje atak na niewinnych ludzi.

To właśnie na młodych, często sfrustrowanych muzułmanów nastawiona była machina rekrutacyjna skrajnych ugrupowań, których przedstawiciele “poszukiwali talentów" w brytyjskich meczetach i siedzibach religijnych instytucji. Tymczasem przygotowany przez ministerstwo spraw wewnętrznych poufny raport “Młodzi muzułmanie i ekstremizm" zwraca uwagę, że wskaźniki bezrobocia wśród nich są trzy razy wyższe niż w całym społeczeństwie.

Były komendant londyńskiej policji John Stevens ujawnił ostatnio gazecie “Sunday Times", że “według policyjnego wywiadu aż 3000 brytyjskich muzułmanów bądź ludzi mieszkających na stałe w Wielkiej Brytanii przewinęło się przez obozy szkoleniowe Osamy bin Ladena. Część z nich wróciła do kraju i stanowi potencjalne zagrożenie terrorystyczne".

Swoiste biura podróży, “reklamujące" wyjazdy do Afganistanu, Pakistanu, Kaszmiru czy ostatnio do Iraku, funkcjonowały na terenie Wielkiej Brytanii od początku lat 90. Peter Bergen, amerykański ekspert z ośrodka badawczego New America Foundation i autor książki “Holy War Inc. Inside the Secret World of Osama Bin Laden" [Święta Wojna sp. z o.o. Tajny świat Osamy bin Ladena] przyznawał w rozmowie z BBC, że “Londonistan" stał się kluczowym punktem na mapie wyznawców dżihadu: “Brytyjczycy coraz częściej angażują się w ponadnarodową działalność terrorystyczną. Richard Reid, który usiłował zdetonować ukrytą w bucie bombę na pokładzie amerykańskiego samolotu pasażerskiego lecącego z Paryża do Miami, jest Brytyjczykiem. Tak samo Omar Sheikh, który zorganizował w Pakistanie porwanie i zabójstwo Daniela Pearla [dziennikarza “Wall Street Journal" - red.]. Sheikh chodził do prywatnej szkoły w Anglii, później studiował w prestiżowej London School of Economics. Trudno o kogoś bardziej brytyjskiego. A ja spotkałem bin Ladena w 1997 r. właśnie za pośrednictwem kontaktów w Londynie".

Owa działalność eksportowa “Londonistanu" musiała być sygnałem ostrzegawczym dla brytyjskich służb specjalnych. Na pewno przekonywała, że ludzie, których inwigilowano nie byli karykaturalnymi i niegroźnymi ekscentrykami. Jak podawał “The Observer", “służby brytyjskiego kontrwywiadu dwa lata temu opracowały listę stu podejrzanych, w tym co najmniej 40 Brytyjczyków o pakistańskim rodowodzie, którzy brali czynny udział w dżihadzie na terenie Kaszmiru".

Często mniej lub bardziej świadomie rolę naganiaczy pełnili najbardziej znani obywatele “Londonistanu". Przykładowo Abu Hamza, imam z meczetu przy Finsbury Park, który walczył niegdyś przeciw Sowietom w Afganistanie, a później z werwą opowiadał w brytyjskiej telewizji, że “zniszczenie wieżowców WTC było wynikiem spisku wymierzonego we wszystkich muzułmanów". Albo Omar Bakri Mohammed, dawny lider radykalnego ugrupowania studenckiego “Al Muhadżirun", jeszcze w ciągu ostatniego roku określał zamachowców z 11 września mianem “dziewiętnastu wspaniałych". Ulotki jego grupy zwiastowały, że “dżihad rozchodzi się jak ogień po stepie, upadł Konstynopol, upadnie i Rzym". Wreszcie Abu Qatada, którego po zamachach w Nowym Jorku i Waszyngtonie z 2001 r. uznano za “ambasadora Al-Kaidy w Europie".

Wojna! Ale z kim?

Lipcowe zamachy na pewno zmienią stosunki Londynu z “Londonistanem". Próg brytyjskiej tolerancji dla ryzyka ulegnie obniżeniu. Zresztą obostrzenia prawne ograniczające swobodę funkcjonowania radykalnych działaczy wprowadzano nad Tamizą już od dłuższego czasu. Dość powiedzieć, że z wymienionej wyżej trójki czołowych radykałów dwóch albo czeka na proces, albo przebywa w areszcie domowym. Najbliższe miesiące przyniosą zapewne kolejne propozycje zaostrzenia prawa.

Zmieni się też chyba układ stosunków “Londonistanu" z głównymi nurtami wspólnoty muzułmańskiej w Zjednoczonym Królestwie. Jej przywódcy, jak laburzystowski poseł Shahid Malik, wyraźnie określili, że chcą być lojalni wobec własnego państwa. “Skrajne postawy w społecznościach muzułmańskich są dla nich największym wyzwaniem. I to te społeczności muszą z nimi walczyć. Musimy wykroczyć poza zwyczajowe słowa potępienia i zdobyć się na otwartą konfrontację z tymi, którzy uważają się za muzułmanów, lecz wyznają poglądy niezgodne z zasadami islamu" - deklarował Malik w wywiadzie dla BBC.

Na niezgodność uzasadnianej religijnie ideologii przemocy z głównymi odłamami islamu położył również nacisk premier Tony Blair, gdy 7 lipca, z trudem skrywając emocje, przemawiał do narodu. Jeden z brytyjskich znajomych zwrócił mi uwagę, że to przemówienie przypominało wystąpienie Nevilla Chamberlaina (toutes proportions gardées), który 3 września 1939 r. informował Brytyjczyków, że kraj jest w stanie wojny z Niemcami. Blair w gruncie rzeczy zadeklarował, że Wielka Brytania wypowiedziała wojnę... “Londonistanowi". Bo jak inaczej interpretować słowa o całkowitym wykorzenieniu terroru?

Mniej więcej w tym samym czasie Hani al-Sibai, rzecznik Muzułmańskiego Centrum Studiów Historycznych (ma biura w londyńskiej dzielnicy Hammersmith) nie bez satysfakcji mówił w wywiadzie dla arabskiej telewizji Al Dżazira, że zamachy “były wielkim zwycięstwem Al-Kaidy, która utarła nosa ośmiu najpotężniejszym państwom świata".

Wszystko wskazuje na to, że jako państwo wielokulturowe i liberalne Wielka Brytania będzie musiała toczyć tę wojnę sama ze sobą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2005