Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rząd miał wówczas przyjąć pakiet ustaw opracowanych przez ministerstwo, ale nawet się nimi nie zajął, bo projekty były tak źle napisane, że do niczego się nie nadawały i zostały przekazane do klubu parlamentarnego PO (najważniejszy dotyczył wprowadzenia dodatkowych dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych - w ciągu tygodnia na kolanie ktoś napisał zupełnie nowy).
W takich okolicznościach, pod presją czasu i kolejnej fali strajków, zrodziła się idea Białego Szczytu. Niezły pomysł i efektowna nazwa - nic poza tym. Rząd liczył, że dzięki tej inicjatywie uzyska dla swoich pomysłów przychylność środowiska medycznego, co jest o tyle konieczne, że bez poparcia koalicja nie ma co liczyć na odrzucenie w Sejmie prezydenckiego weta. Rząd jednak jednoznacznej akceptacji nie uzyskał - rekomendacje z zakończonej konferencji zawierają wnioski tak ogólne, że nie da się ich wykorzystać w dalszych pracach.
Biały Szczyt więc to zmarnowane dwa miesiące - rządowi udało się jedynie nieco uspokoić nastroje w środowisku medycznym. Wydaje się, że Ewa Kopacz do tych nastrojów przywiązuje zbyt dużą wagę. Dwóch jej najbliższych współpracowników zostało dobranych właśnie z tego klucza - mając wpływy wśród lekarzy i pielęgniarek, neutralizują w zarodku ogniska niezadowolenia. Tak krótkowzroczna polityka nie może przynosić dobrych efektów. Potrzebne są przemyślane decyzje na lata, a tych brakuje. PO nie ma pomysłu i nie ma polityków specjalistów tej miary co Zbigniew Religa i Andrzej Sośnierz w PiS oraz Marek Balicki w LiD.
O tym, że Ewa Kopacz nie jest dobrą kandydatką na ministra zdrowia, wiadomo było na długo przed wyborami. Brylująca w ławach poselskich przewodnicząca komisji zdrowia poprzedniej kadencji parlamentu w dyskusjach nie miała wiele więcej do zaproponowania niż kąśliwe uwagi pod adresem ówczesnego ministra. Tusk jednak na szefa resortu wybrał właśnie ją, choć naturalnym kandydatem wydawał się doskonały menedżer Jerzy Miller, były prezes Narodowego Funduszu Zdrowia i wiceprezydent Warszawy w ekipie Hanny Gronkiewicz-Waltz. Miller jako silny minister zdrowia byłby jednak wymagającym partnerem dla ministra finansów i premiera, mógłby prowokować konflikty i być jednym z rozgrywających w rządzie. Odpadł, bo był zbyt niezależny i uchodził za człowieka Jana Rokity.
Nietrafny wybór ministra zdrowia obciąża politycznie premiera. Donald Tusk w końcu będzie musiał przyznać się do tej porażki. Im szybciej się to stanie, tym lepiej dla nas wszystkich. Marek Nowicki ("FAKTY" TVN)