Eksplodujące ceny energii destabilizują Niemcy

Największa gospodarka w Unii Europejskiej zmierza ku recesji.

03.10.2022

Czyta się kilka minut

Mieszkaniec Berlina wnosi drewno opałowe do swojego mieszkania, 20 września 2022 r. / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES
Mieszkaniec Berlina wnosi drewno opałowe do swojego mieszkania, 20 września 2022 r. / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES

Jedną z najważniejszych instytucji w Niemczech jest Deutsche Post, czyli poczta. Niemal każda decyzja każdego urzędu jest dostarczana odbiorcy listownie. Orientacja w korespondencji z instytucjami to warunek przetrwania w dżungli niemieckiej biurokracji. Stąd w niemal każdym domu są półki zarezerwowane dla pękatych zwykle segregatorów. Zawierają one korespondencję: z administracją mieszkania, z ubezpieczycielem, kasą chorych, doradcą podatkowym itd., itp. Na słowo „cyfryzacja” Niemcy tylko uśmiechają się pod nosem. Papier to podstawa, a codzienne zaglądanie do skrzynki pocztowej jest tak naturalne, jak wyjście po bułki.

Dziś jednak Niemcy nie zaglądają do skrzynek chętnie. Po kraju krążą bowiem „pisma grozy”. Taki list otrzymała z końcem sierpnia 38-letnia Kirsten, która wraz z partnerem, dwuletnią córeczką i psem mieszkają w berlińskim Kreuzbergu. Położona w zachodniej części miasta, dzielnica ta przyciągała artystów i outsiderów jeszcze wtedy, gdy Berlin był podzielony murem. Obecnie ściąga głównie turystów, którzy choć na chwilę chcą zakosztować tego, co uważane jest za „życie po berlińsku”: mieszanki luzu, kreatywności i rebelianckiego ducha.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

POLSKA I NIEMCY: CORAZ DALSI SĄSIEDZI. W świecie rządzonym przez rozsądek wypadałoby właśnie dokonywać resetu w stosunkach polsko-niemieckich. Problem w tym, że politycy po obu stronach Odry kierują się partyjnymi interesami, a nie rozsądkiem >>>>


Za sprawą natłoku ludzi z całego świata alternatywny duch Kreuzbergu mocno się ostatnio skomercjalizował, co przełożyło się na rosnące ceny. Wielu tutejszych musiało szukać tańszych mieszkań w dzielnicach bardziej oddalonych od centrum.

Granica wytrzymałości

Rodzina Kirsten miała szczęście. Dotąd mogli po rozsądnej cenie wynajmować 89-metrowe mieszkanie na trzecim piętrze, w kamienicy z widokiem na ciągnącą się przez dzielnicę miejską kolej S-Bahn. Również ogrzewanie gazem nie było drogie jak na niemieckie standardy. Rok temu opłata wynosiła 93 euro na miesiąc, czyli ok. 450 złotych.

Dziś ta stawka to echo minionej epoki. „Pismo grozy”, które otrzymała Kirsten, to zapowiedź nowych czasów, w których wszystkim przyjdzie głęboko sięgnąć do kieszeni. Nowa stawka wynosi 298 euro na miesiąc (ok. 1450 zł), czyli o ponad 220 proc. więcej w przeciągu zaledwie roku.

– Jesteśmy w stanie opłacić większe rachunki, ale mam nadzieję, że to, co się teraz dzieje, to tylko jednorazowy kryzys – mówi Kirsten „Tygodnikowi”.

Obecnie termometr w jej mieszkaniu pokazuje 18 stopni. Jest zimno, ale ogrzewanie jeszcze nie pracuje. – W październiku na pewno włączymy – odpowiada Kirsten pytana o granicę wytrzymałości. Cieszy się, że nie musi już pracować z domu, jak w czasie pandemii. W biurze jest cieplej.

Gdy zaś przebywa w mieszkaniu, rodzina radzi sobie ubierając się „na cebulkę”. Ciepłe skarpety i swetry stają się dziś w Niemczech dobrem o strategicznym znaczeniu. A przecież to dopiero początek jesieni.

Nie wszyscy jednak zamierzają marznąć i ograniczać zużycie gazu, którym ogrzewane jest co drugie mieszkanie w kraju. Federalna Agencja ds. Sieci informuje, że pod koniec września zużycie błękitnego paliwa w prywatnych gospodarstwach domowych było wyższe niż w podobnym okresie roku 2021. Klaus Müller, szef Bundesnetzagentur, po raz kolejny apeluje do społeczeństwa o oszczędzanie surowca. W przeciwnym razie może go zimą zabraknąć.

Tweet z apelem Müllera został podany dalej również przez Wolfganga Schmidta, szefa Urzędu Kanclerskiego. Gdy władze największej unijnej gospodarki proszą obywateli o oszczędne ogrzewanie mieszkań, stanowi to czytelny sygnał, że nadchodzące miesiące mogą mieć epokowe znaczenie.

Surowce z Rosji to już przeszłość

Podwyżki to oczywiście problem globalny, którego przyczyny leżą jeszcze w pandemii, a teraz w rosyjskiej inwazji na Ukrainę, w sankcjach gospodarczych nałożonych na agresora i decyzji Rosji o ograniczeniu eksportu surowców w kierunku Unii Europejskiej.

Wyjątkowo zła sytuacja Niemiec wynika wprost ze stopnia, w jakim ten kraj uzależnił się od rosyjskiego gazu, ropy i węgla na przestrzeni ostatnich dekad. Choć z obecnej perspektywy czas przed rosyjską inwazją wydaje się zamierzchłą przeszłością, to jeszcze na początku tego roku wszystko wskazywało na rychłe otwarcie gazociągu Nord Stream 2. Dzięki niemu strumień błękitnego paliwa Gazpromu skierowanego do Niemiec miał się podwoić. Położone na dnie Bałtyku rury o ogromnej przepustowości i długoterminowe kontrakty z rosyjskim koncernem miały zagwarantować Niemcom względnie niskie ceny gazu, tak aby w spokojny i przewidywalny sposób przechodzić na zielone źródła energii i ciepła.

Ten plan dosłownie eksplodował na naszych oczach w ubiegłym tygodniu. Podwodne wybuchy, które uszkodziły obie nitki Nord Stream, to definitywny koniec zarówno dotychczasowej współpracy, w której Rosjanie byli postrzegani przez Berlin jako wywiązujący się z umów dostawcy, jak też nadziei niektórych prorosyjskich polityków i przedstawicieli biznesu, że kiedyś, po wojnie, będzie można wrócić do energetycznego ­business as usual z Rosją.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

CZEGO NIEMCY NIE WIEDZĄ. Skutkiem rosyjskiej inwazji może być koniec układu sił w Unii, gdy o jej polityce decydowała tzw. stara Europa. Dokonująca się zmiana powinna skutkować strategicznym sojuszem Polski i Niemiec. Tylko czy to możliwe? >>>>


I tylko niemieckim publicystom pozostaje cierpko konstatować, że ich kraj nie znajdowałby się obecnie w tak trudnym położeniu, gdyby nie dwie dekady konsekwentnego budowania uzależnienia od rosyjskich surowców – procesu, w którym beztrosko uczestniczyła cała niemiecka klasa polityczna, na czele z byłą kanclerz Angelą Merkel.

Te rozważania nie zmieniają jednak „tu i teraz” niemieckich importerów, którzy muszą na gwałt szukać alternatyw dla rosyjskiego gazu. Tymczasem rynkowe ceny surowca poszybowały w ostatnich miesiącach – dlatego końcowi odbiorcy przecierają teraz oczy ze zdziwienia, czytając swoje „pisma grozy”.

Cierpki smak drożyzny

Trzeba uczciwie zaznaczyć, że choć krach energetyczny dotknie niemieckie społeczeństwo jak żaden inny kryzys w ostatnich dekadach, nie doprowadzi kraju do natychmiastowej ruiny. Na to Niemcy są wciąż zbyt bogate.

Świadczą o tym relacje jak ta rodziny z Drezna, którą opublikował poczytny tygodnik „Der Spiegel”. Jej program oszczędnościowy sprowadza się bowiem do odłożenia na lepsze czasy budowy domu, rezygnacji z kupna drugiego samochodu i ograniczenia planów wakacyjnych. Nie brzmi to apokaliptycznie. I z pewnością większość Niemców zagryzie zęby i zapłaci wyższe rachunki. Wielu stać nawet, by w obliczu kryzysu instalować fotowoltaikę oraz pompy ciepła. Obie branże przeżywają boom. Jeśli ktoś teraz decyduje się na inwestycję, musi liczyć się z dostarczeniem produktu i instalacją dopiero w przyszłym roku.

Jednak marzeń niemieckiej klasy średniej, dotąd możliwych do zrealizowania, żaden tutejszy polityk nie może lekceważyć. To na jej dobrobycie opiera się społeczna spójność, która pozwala Niemcom radzić sobie z kryzysami lepiej niż wiele innych państw Unii. I to ta grupa stoi za sukcesami małych oraz średnich niemieckich przedsiębiorstw, w dużej mierze firm rodzinnych prowadzonych od pokoleń. A również tutaj kryzys energetyczny sieje jeśli jeszcze nie spustoszenie, to przynajmniej olbrzymi niepokój.

Wiele mniejszych zakładów ucierpiało już w trakcie pandemii. Obecny wzrost cen energii to dla wielu o jeden problem za dużo. Symbolem kryzysu stały się piekarnie i cukiernie, gdyż do pieczywa i słodkich wypieków potrzeba bardzo dużych ilości energii. I tak Bernd Siefert, właściciel cukierni Café Siefert w Michelstadt w Hesji, został skonfrontowany ze wzrostem miesięcznych cen energii z 2,5 tys. do ponad 11 tys. euro. „Na zapłacenie tej kwoty w ogóle mnie nie stać” – mówi w rozmowie z dziennikiem „Die Welt”.

Do tego trzeba doliczyć wzrost cen mąki i innych produktów używanych do wypieków. A inflacja w Niemczech właśnie przekroczyła symboliczny próg i wyniosła we wrześniu 10 proc. Właściciel Café Siefert zauważa, że coraz częściej ludzie zamawiają jeden kawałek ciasta i dzielą się nim we dwoje.

Gdyby cukiernik chciał wszystkie podwyżki przerzucić od razu na klienta, cena za kawałek słodkiej przyjemności skoczyłaby z 3,5 w okolice 10 euro. To byłaby już raczej cierpka, a nie słodka przyjemność dla klientów, którzy w tej cenie mogli jeszcze niedawno kupić całe ciasto.

Nadchodzi recesja

– Wielu właścicieli małych zakładów to ludzie w zaawansowanym wieku – tłumaczy w rozmowie z „Tygodnikiem” Rainer Dulger, szef Konfederacji Niemieckich Związków Pracodawców. – Mogliby się zadłużyć, żeby przetrwać nadchodzącą zimę, ale nie chcą już podejmować ryzyka i wolą zakończyć działalność. W ten sposób najnowszy kryzys łączy się z długotrwałym kryzysem demograficznym, który trawi Niemcy od dziesięcioleci.

Dulger wie, co mówi: sam jest przedsiębiorcą, a organizacja, której przewodzi, reprezentuje około miliona firm, które odpowiadają za 70 proc. zatrudnionych w kraju.

Choć na świecie wyjątkowo jasno świecą „diamenty” niemieckiej gospodarki – koncerny motoryzacyjne Volkswagen, Mercedes i BMW czy firmy metalurgiczne i petrochemiczne – to w kraju szczególnym szacunkiem obdarza się firmy mniejsze, które choć prowadzą działalność o innej skali i nie są tak znane, równie dobrze radzą sobie z eksportem produkowanych przez siebie dóbr.

To o ich przetrwanie boi się Dulger. – Zmierzamy ku recesji – mówi z przekonaniem. Tłumaczy, że poprzedni kryzys, ten spowodowany pandemią, nie dotknął wszystkich, a poza tym dobrze zadziałał mechanizm „postojowego”, który pozwalał firmom na krótki moment wstrzymać działalność. W tym czasie większość kosztów pracowników opłacano z państwowej kasy. Teraz sytuacja jest inna, bo jeśli przez eksplozję cen działalność przestanie być rentowna, skutkiem będzie zamknięcie zakładu raz na zawsze.

Dulger zwraca również uwagę na możliwe wyhamowanie konsumpcji, co przełoży się na gorszą sprzedaż i może skutkować przeniesieniem produkcji przez niemieckie firmy do krajów, gdzie jej koszty będą znacznie mniejsze.

Przedstawiciel pracodawców nie jest odosobnionym pesymistą. Kluczowe niemieckie ośrodki ekonomiczne ustaliły, że już w najbliższych miesiącach tutejszą gospodarkę czeka lekka recesja na poziomie minus 0,3 proc. PKB. Jeśli faktycznie tej zimy miałoby zabraknąć gazu, który oprócz ogrzewania jest także niezbędny dla działalności wielkich zakładów przemysłowych, to w przyszłym roku może dojść do spadku PKB nawet o 7,9 proc.

Polityka ledwo nadąża

W tonowaniu nastrojów nie pomagają władze, którym z trudem przychodzi reagowanie na dynamicznie pogarszającą się sytuację. Trzeba jednak przyznać też, że czasy wymagają decyzji, które koalicję socjaldemokratów, Zielonych i gospodarczych liberałów z FDP stawiają przed koniecznością odważnego wychodzenia poza własne ograniczenia programowe.

Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest Robert Habeck z partii Zielonych, minister gospodarki i klimatu oraz wicekanclerz. W poszukiwaniu dodatkowych źródeł energii zdążył już mocno przyhamować zamykanie elektrowni węglowych, a po miesiącach sprzecznych komunikatów oznajmił, że działanie dwóch elektrowni atomowych zostanie wydłużone, żeby ratować krajowy rynek energii przed potencjalnym zimowym blackoutem. Również decyzja o szybkiej budowie terminali do importu gazu skroplonego LNG została podjęta wbrew oczekiwaniom jego elektoratu, który najchętniej widziałby już Niemcy jako zieloną i ekologiczną autarkię.

Również liberałowie z FDP żegnają się z programowymi dogmatami i muszą przełknąć zaciąganie przez państwo nowych długów. Kredyty będą niezbędne, aby sfinansować najnowszą propozycję rządu Olafa Scholza, która obejmuje zamrożenie cen gazu – jak to ogłoszono w czwartek 29 września. Szczegóły rozwiązania w momencie zamknięcia tego numeru „Tygodnika” nie były znane. Ale jeśli rząd zdecyduje się odciążyć zarówno prywatnych konsumentów, jak też przedsiębiorców, taka operacja tylko w jednym sezonie zimowym będzie kosztować budżet państwa setki miliardów euro.

Szukanie winnych

Niemiecki rząd postanowił więc w ostatniej chwili zareagować na coraz bardziej dramatyczne historie związane z eksplozją cen. Pozostaje jednak pytanie o koszty. Budżet nie jest z gumy, a i tak został już mocno nadwyrężony przez długi zaciągnięte w czasie pandemii. Największą część budżetu federalnego, bo mniej więcej jedną trzecią, stanowią wydatki socjalne – wypłaty emerytur, zasiłków i wszelkich transferów społecznych.

Niewykluczone, że to właśnie niemiecki „socjal” stanie się wkrótce gorącym tematem politycznym. Sygnałem była wypowiedź Friedricha Merza, szefa opozycyjnej chadeckiej CDU: w wywiadzie telewizyjnym zarzucił on części ukraińskich uchodźców „turystykę socjalną”. W jego mniemaniu miałaby ona polegać na kursowaniu między Ukrainą a Niemcami celem uzyskiwania niemieckiej pomocy finansowej.

Wprawdzie Merz szybko wycofał się z tych słów i przeprosił, ale łatwo sobie wyobrazić, że wraz z pogarszającą się sytuacją ekonomiczną mogą narastać napięcia między „rdzennymi” Niemcami a uchodźcami i innymi obcokrajowcami. Sugerują to również sondażowe wzrosty prawicowo-populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD): na wschodzie kraju, w Saksonii i Turyngii, AfD wysunęła się na sondażowe prowadzenie, a zyskuje też w zachodnich landach.

W jednym z ostatnich badań socjologicznych terminami, które pytani najczęściej wybierali dla określenia nastrojów społecznych, były: „niepokój”, „wściekłość”, „brak kontroli” i „strach”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz mieszkający w Niemczech i specjalizujący się w tematyce niemieckiej. W przeszłości pracował jako korespondent dla „Dziennika Gazety Prawnej” i Polskiej Agencji Prasowej. Od 2020 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Zimno, zimniej, Niemcy